65. Gdyby nie chciał wiązać się z narkomanem...
Zayn mieszkał już wystarczająco długo z Liamem, żeby wiedzieć, kiedy zbliżał się czas, kiedy mężczyzna zaczynał odczuwać głód. Dlatego też przez ostatnie dwa dni bardzo uważnie go pilnował, żeby mieć pewność, że nie pójdzie ćpać. Za trzy tygodnie mieli wybrać się do Hiszpanii i naprawdę nie chciał ryzykować, że u ukochanego znajdą jakieś ślady narkotyku. To mogło nieść za sobą naprawdę daleko idące konsekwencje, a zdawał sobie sprawę z faktu, iż obietnica pozostania czystym nie obowiązywała, kiedy to nie rozum dyskowało szatynowi, co powinienem zrobić. Dlatego to Malik musiał być tym, który będzie go pilnował za nich dwóch. Musiał. Nie był pewny, czy będzie miał ma to wystarczająco dużo siły, ale, cholera, kto jak nie on?
- Zee, muszę pójść na spacer, trochę się przewietrzyć.
Brunet przyjrzał się ukochanemu, większą uwagę poświęcając jego rozszerzonym źrenicom oraz strużkom potu na skroniach. Spacer... Odwrócił się szybko, czując piekące łzy pod powiekami. Ciekawym był fakt, iż te wywołane przez ból serca, same go sprawiały, jakby wraz z tymi słonymi kroplami jego organizm starał się wydalić całe cierpienie. Niestety często negatywnych emocji było więcej, niż był w stanie tego zliczyć. Jak i w tym przypadku, kiedy ciężar zawodu spoczął na jego barkach, utrudniając mu poruszanie. Nieco przygarbiony podążył za partnerem, który nie czekając na odpowiedź udał się do sypialni, żeby się przebrać.
- Liam... Kochanie, proszę nie bierz. Obiecałeś...
- Zayn, to tylko spacer.
Brunet oparł się o framugę drzwi, obserwując szatyna zbolałym wzrokiem. Miesiąc temu by mu uwierzył. Dzisiaj...? Dzisiaj jedynie prychnął, już nawet nie walcząc z łzami w szybkim tempie spływającymi za kołnierz jego koszulki.
- Błagam... Zostań. Może coś obejrzymy? Albo razem gdzieś wyjdziemy.
Payne nienawidził kłamstwa, brzydził się go... jednak nie bardziej, niż samego siebie. Nie potrafił powiedzieć ukochanemu w twarz, że musi brać, że bez tego czuje się, jakby umierał, że uśmiecha się tylko, żeby bardziej go nie martwić... Chciał z tym skończyć, ale był słaby. Nie miał siły walczyć z tą pokusą, choćby nie wiem, jak chciał. Miał wrażenie, iż coś wypala jego wnętrzności od środka, krew się gotowała, a kości topnieją do lejącej formy. Jedynie kolejna dawka narkotyku mogła go uratować, zgasić ten płomień.
- Kochanie, proszę - mruknął szatyn. Piosenkarz znał prawdę, nawet się nie łudził, że jest inaczej. Miał wrażenie, jakby każda jego komórka krzyczała, czego pragnie. Pamiętał o obietnicy, lecz czy mógł o tym myśleć, kiedy jego umysł był zajęty tylko jednym.
Malik był pewny, iż nie przemówi mu do rozsądku. Nie w takiej sytuacji. Ale był zdesperowany nawet bardziej, niż zwykle. Musiał w końcu wygrać, mimo strachu, wątpliwości oraz ciągle pojawiającego się w jego umyśle pytania, czy warto. Bo nie widział innej odpowiedzi, jak tak. Mimo trudności, nie chciał się poddawać, nie jeśli chodziło o Liama i jego życie. Już nawet nie zależało mu tak bardzo na wakacjach, jak na zdrowiu mężczyzny, który z każdą kolejną działką odbierał sobie kilka lat. Lat, jakie mogli spędzić razem, szczęśliwi.
Dlatego, nim zdążył się zastanowić nad swoją decyzją, wyjął kluczyk od wewnątrz, zatrzasnął drzwi i przekręcił go, uniemożliwiając partnerowi wyjście. Może nie powinien tego robić, ale naprawdę był zagubiony, przerażony i przede wszystkim zależało mu na tym, żeby nie poszedł ćpać.
- Hm...? Hej, wypuść mnie! - krzyknął Payne i zaczął uderzać pięścią o drewno. Co to miało znaczyć?!
- Przepraszam... Przepraszam, zrozum!
- Nie możesz mnie więzić!
- A ty brać! Umrzesz, jeśli nie przestaniesz...
- Umrę, jeśli przestanę! Mój organizm ich potrzebuje do życia! Naprawdę...
Zayn zamierzał zaprzeczyć, ale przez chwilę się zawahał. Co jeśli to prawda? Co jeśli mężczyzna brak już tak długo, że... Próbował wyrzucić tę myśl ze swojej głowy, lecz im bardziej z tym walczył, tym głębiej się w nim zagnieżdżała. Już prawie nie słyszał walenia w drzwi i krzyków, całą uwagę poświęcając temu jednemu zdaniu. Miał kontakt z narkotykami, osobami biorącymi je okazjonalnie, nałogowo, sam czasami wyciągał lub palił - a raczej do dnia, kiedy poznał Liama - lecz nigdy nie rozmyślał nad tym w ten sposób... A jeśli chciał czegoś, co ostatecznie odniesie zupełnie inny skutek od zamierzonego? Pokręcił głową i szybko odszedł, ignorując błagania partnera.
- Myślałem, że mnie kochasz! Obiecałeś!
Payne coraz bardziej zaczynał panikować. Nie wiedział, ile jeszcze tak walił w drewno, ale miał wrażenie, że mijały długie godziny, choć równie dobrze mógł minąć zaledwie kwadrans. On musiał. Nie liczyło się nic więcej, kiedy płomień trawił go coraz to większymi płomieniami. Miał wręcz wrażenie, że z wszystkich jego otworów zaczyna wylatywać prawie czarny dym, a skóra swędziała i piekła jednocześnie. Jeszcze nigdy tak szybko to nie postępowało, przeważnie rozchodziło się w odstępie nawet i jednej doby, a wtedy, kiedy siedział zamknięty w czterech ścianach, duszności atakowały go coraz gwałtowniej. Może powinien się uspokoić, wziąć głęboki wdech, lecz nie był zdolny do takich czynów.
Zayn sięgnął po paczkę papierosów i zaraz mocno zaciągnął się pierwszym. Liczył na jakąkolwiek ulgę, jednak był tak zdenerwowany, że już nawet nic nie poczuł. Wściekły rzucił paczką w ścianę, która odbiła się z nadzwyczajnie głuchym dźwiękiem. A może to po prostu wszystko dookoła Malik zaczął odbierać w nieco inny sposób? I może trochę kręciło mu się w głowie, wszystko dookoła dolatywało do niego, jakby zza ściany, natomiast widok był bardziej rozmazany... A może po prostu zaczynał wariować. Ukrył twarz w dłoniach, nie mogąc powstrzymać szlochu, który opuścił jego gardło. Dlaczego on się wpakował w coś takiego? Gdyby... Gdyby nie chciał wiązać się z narkomanem... Czego on właściwie oczekiwał? Ciągłej sielanki? Że Liam ot tak rzuci wszystko dla niego? Mimo długiej historii z tą używką... Nie. Stop. Nie zamierzał rezygnować z jego miłości. Razem sobie poradzą i będą szczęśliwi. Podpalił kolejnego, a następnie sięgnął po telefon. Potrzebował pomocy.
- Zayn? Co się dzieje? - po drugiej stronie odezwała się terapeutka mężczyzny. Cóż, może nie zawsze było tak kolorowo i warto czasami sięgnąć po poradę specjalisty. Chciałby, żeby wszystko układało się tak pozytywnie, jak widzą to postronni, niezamieszani w ten biznes.
- Mam może dziwne pytanie, ale jesteś jedyną osobą, która przyszła mi do głowy... Czy, jeśli narkoman przystanie brać, może mu to zaszkodzić...?
Nagle zapadła cisza. Stał sam w kuchni otoczony intensywnym, nikotynowym zapachem, przywodzącym na myśl śmierć. Ale to dobrze. Tak długo, jak krążyła wokół niego, była wystarczająco daleko od Liama, prawda? Z trudem stłumił szloch, lecz jego mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa i zmęczony tym wszystkim zjechał po ścianie na podłogę. Coraz więcej łez spływało po jego policzkach, niestety nie dając mu żadnej ulgi. Dlaczego to ich spotyka?
- Zayn, ale wiesz, że nie jestem specjalistą od takich rzeczy? Cóż, najlepiej byłoby zabrać uzależnioną osobę do ośrodka odwykowego i okazać jej dużo wsparcia, żeby czuła, iż ma dla kogo walczyć... Ale, wracając do pytania, to oczywiście zależy od substancji i czasu przez jaki jest dostarczana do organizmu, jednak owszem, takie nagłe zaprzestanie może doprowadzić w najgorszym przypadku nawet do śmierci uzależnionej osoby. Detoks jest pierwszym, co należy uczynić w przypadku zrywania z nałogiem, lecz przede wszystkim trzeba to uczynić pod okiem specjalistów... A o kim mowa?
Malik pobladł, słysząc słowa kobiety. To nie mogła być prawda! Co on teraz miał zrobić?! Przecież nie mógł ot tak pozwolić ukochanemu pójść ćpać! Ale nie mógł też pozwolić, żeby... Zaczynał podziwiać Harry'ego. On tracił siły po krótkim stażu związku, a Styles musiał tyle znosić przez ten cały czas...
- To nie ważne... W takim razie, jak... Jak mam pomóc takiej osobie? Jeśli branie ją zabije, a odstawienie również...
- Najlepiej będzie, jeśli dam ci numer do znajomej, pracującej w ośrodku odwykowym, dobrze? Ona najlepiej będzie wiedziała, co ci doradzić i jak się powinieneś zachowywać.
Brunet odetchnął z ulgą. Że też wcześniej o tym nie pomyślał... Ale teraz wszystko będzie dobrze, musiał być silny i uratuje Liama. Na pewno. Przecież nie mógł go stracić... Nie mógł stracić ostatniego, najjaśniejszego promyczka. Bez szatyna już nic nigdy nie będzie takie samo i Malik szczerze bał się życia, w którym nie będzie budził się i zasypiał w jego ramionach.
- Dziękuję... Bardzo dziękuję. Jesteś najlepsza.
- Tak, wiem. Mam nadzieję, że jesteś świadomy tego, na co się piszesz? Narkoman na głodzie jest zdolny do wszystkiego, nie będzie się zachowywał racjonalnie i może cię skrzywdzić zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale muszę coś w końcu zrobić. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo jestem ci wdzięczny za pomoc.
- Nie ma za co. Jeśli będzie trudno, a na pewno będzie, to dzwoń o każdej porze.
Mężczyzna jeszcze raz podziękował terapeutce i pożegnał się, a już pięć minut później otrzymał numer telefonu do koleżanki kobiety. Wiedział, że będzie trudno, jednak nie mógł się poddać. Nie teraz. Silna obręcz śmierci, jakby zaczynała luzować swój uścisk na jego szyi, a umysł zaczynał się uspokajać. Wszystko dookoła zdawało się wyglądać wyraźniej, jaśniej... Zayn, jak nigdy, wreszcie zaczynał tak szczerze wierzyć w szczęśliwe zakończenie. Wcześniej liczył na inwencję Liama, swoje starania opierał na błaganiach, rozmowach, lecz teraz... teraz wszystko będzie inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top