53. Wiedział, iż nie powinien tego robić...
Zayn miał dać spokój Liamowi na jakiś czas, ochłonąć, lecz nie minęły trzy godziny, kiedy po raz kolejny zaczął dzwonić. Niestety z marnym efektem, gdyż mężczyzna nie odbierał, a z czasem zaczął po prostu odrzucać połączenia. Bolało go to, bardzo chciał się pogodzić, jednak mężczyzna wydawał się nie podzielać jego zdania. Ale Zayn tak łatwo się nie poddawał, jego miłość do szatyna była większa od dumy, która często dyktowała jego decyzami. Dlatego, kiedy było już po czternastej, a Payne nadal jasno dawał mu do zrozumienia, że nie zamierza z nim rozmawiać, brunet wybrał numer przyjaciela. Może był zdesperowany, może było to żałosne, ale musiał to zrobić. Mogli długo nie rozmawiać, lecz wtedy mężczyzna wciąż wiedział, że jest tam ktoś kto go kocha, a teraz gdy ciągle krzyczało mu w głowie wspomnienie rozstania... Może wciąż był jego partnerem, może przemyślał to i nie chce przekreślać ich wspólnego życia, może wiedział, że to było wypowiedziane pod wpływem chwili... lecz co jeśli nie?
- Hej, co jest? - odezwał się Louis po drugiej stronie.
- Masz w dokumentach adres Stylesa?
- Co? Na co ci?
Piosenkarz westchnął głośno i przymknął powieki. Nie chciał powiedzieć, jak wielkim był idiotą. Szczególnie, wiedząc, że Tommo stanie po jego stronie, a przecież Liam niczego nie zawinił.
- Proszę, to bardzo ważne.
- Nie powinienem - powiedział ostrożnie.
- Bądź przyjacielem. Zrób to dla mnie ten jeden raz.
Ciche westchnienie opuściło usta starszego. Malik miał znowu zacząć go błagać, kiedy o dziwo szatyn poprosił o chwilę.
- Słuchaj, wyślę ci zaraz, ale nie masz tego ode mnie, rozumiesz? Nawet jakby cię torturowali.
- Jednak czasami da się ciebie lubić.
I tym oto sposobem już pół godziny później Malik parkował swoim czarnym, nowym Audi pod kamieniczą nie tak daleko centrum miasta. Kontrast był większy, niż mężczyzna mógł się spodziewać. Zaledwie kilometr wcześniej była piękna okolica, stał park oraz plac zabaw, biblioteka miejska, było czysto, schludnie, świeciło słońce, kiedy tutaj zadawało się być tak brudno, że nawet promienie słoneczne nie były w stanie się przebić do tej rzeczywistości. Budynki wyglądały niczym wybudowane przez grupę przedszkolaków z klocków, zaraz mające runąć, grzebiąc tym wszystkich mieszkańców. Wszędzie biegały wychudzone psy oraz koty, pałętając się między nogami ludzi o różnym stopniu trzeźwości. Choć był pewny, że każda z tych osób musiała coś wypić, chyba że panowała tam plaga wady postawy i błędnika. Ledwo otworzył drzwi, a uderzył w jego nozdrza mało intensywny, ale wciąż istniejący zapach moczu oraz stęchlizny. Jeszcze raz sprawdził, czy GPS się nie pomylił, po czym wysiadł z samochodu. Wzrok wszystkich obecnych tam osób spoczął na jego osobie, lecz Malik zignorował ich i ruszył do klatki schodowej. Jakiś starszy mężczyzna spróbował do niego podejść, ale Zayn posłał mu jeden ze swoich morderczych spojrzeń, skutecznie zniechęcając pijaka. Najbardziej przerażające było to, że choć wyglądał na emeryta, mógł mieć nawet z czterdzieści lat, lecz lata spożywanego wysokoprocentowego trunku oraz zła dieta uczyniły swoje.
Piosenkarz nie czuł się pewnie, dotykając poręczy, więc ograniczył się do podpierania ściany, kiedy wchodził na piętro. Schody wyglądały na bardzo ostre i jakoś nie chciał ryzykować poślizgnięcia. Nie potrafił zrozumieć, jak tutaj mogły wychowywać się dzieci? W takich warunkach? I to jeszcze wyrosły na tak inteligentne, dobre osoby. Zaczynał rozumieć, dlaczego Liam nie miał siły żyć w takim świecie.
Stanął przed odpowiednimi drzwiami i niepewnie zapukał. Nie doczekał się żadnej reakcji, więc ponowił próbę, lecz i tym razem nikt nie raczył otworzyć mu drzwi.
- Panie Ładny, odpuść pan - zagadał jeden z sąsiadów. - Stara pewnie jeszcze śpi, a synów to od samego rana żem nie widział.
- Dawno wyszli?
- A bo ja to wiem? Ten starszy to jakoś z rana słyszałem, jak się z kimś kłócił i gdzieś polazł. Mówił coś, że młodego nie ma. Ale, wie pan, ja tam się mieszać nie będę, nie moja sprawa.
Zayn skinął głową i uśmiechnął się lekko do mężczyzny.
- Dziękuję za pomoc.
- A pana to do kogo niesie? Pewnie do któregoś z chłopaków? Oni to porządni są, zawsze dzień dobry powiedzą, poratują jakimś funtem, nie to co ta ich matka. Jak dzisiaj pamiętam, jak żem się nimi zajmował, kiedy stara psioczyła na nich. Cała kamienica słyszała! Ach, szkoda ich, tak się marnują tutaj...
- Może jeszcze wyjdą na ludzi.
Sąsiad ze smutkiem skinął głową i westchnął w zadumie. Może nie był święty, lecz nigdy nie odmówił im pomocy, czasami nakarmił, jak coś mu zostało. Byli dla niego, jak własne dzieci, a teraz już tak wyrośli.
- Pewnie. Panie, ja to raz czytałem, że ten najmłodszy to jakieś piosenki gra! W gazecie było o nim i to na pierwszej stronie. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno, pomagałem im pieluchy zmieniać, jak stara się kurwiła, a teraz to... Jak te lata lecą. Ale pan to nie jest jakiś z urzędu, czy psiarni?
- Nie, nie. Jestem bliskim znajomym.
Mężczyzna jeszcze raz pokiwał głową i wskazał na górę.
- Ja już będę leciał, ale jakby miał pan jakieś pytania albo chciał pogadać, to mieszam zaraz nad nimi.
- Dobrze. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
Malik odczekał chwilę, aż sąsiad pójdzie do siebie i, po upewnieniu się, że nikt nie patrzy, nacisnął klamkę, a drzwi na szczęście puściły. Szybko przekroczył próg mieszkania, o mało nie potykając się o butelki stojące przy wejściu. Wiedział, iż nie powinien tego robić, lecz ciekawość była silniejsza. Był przerażony tym, co ujrzał. Całym bałaganem, chaosem, brudem, który tam panował. Do jego uszu doleciało chrapanie, a piosenkarz od razu podążył tym tropem. Zajrzał do pokoju na końcu korytarza, a jego oczom ukazała się kobieta może przed pięćdziesiątką, może po, trudno było mu stwierdzić, gdyż wyglądała na bardzo zniszczoną. Jej twarz pokryta była licznymi zmarszczkami oraz bruzdami, a ciało było bardzo wychudzone. Długie, szczupłe palce dziwnie pożółkły, natomiast pod oczami widniały ogromne sińce. Istny obraz nędzy. Wokoło niej walały się puszki, butelki oraz pudełka po papierosach, niczym kwiaty wokół tronu, na którym leżała ona jako królowa. Zayn z niesmakiem wycofał się stamtąd, nie mając więcej ochoty jej oglądać.
Wyciągnął telefon, by móc po raz kolejny zadzwonić do Tomlinsona. Na szczęście nie musiał długo czekać, aż przyjaciel odebrał.
- No hej, co jest?
- Musimy ich stąd zabrać, rozumiesz? Oni nie mogą mieszkać w takich warunkach!
Spodziewał się tyrady na temat jego nieodpowiedzialności, wykładu na temat tego, dlaczego to nie jest ich sprawa, a Zayn nie powinien się mieszać. Spodziewał się jakiejś krytyki, wyśmiania, czy czegokolwiek innego. Natomiast Louis odpowiedział tylko jednym słowem:
- Wiem.
- Co?
- Wiem, Zayn. Zrobimy coś z tym, obiecuję.
Malik uśmiechnął się szeroko i postanawił kuć żelazo póki gorące, skoro szatyn okazał się być tego dnia bardzo ugodowy.
- Liam zamieszka ze mną, przekonam go do tego. Tylko myślę, że Harry powinien z tobą. Znaczy sam rozumiesz, mógłbym go też zabrać do siebie, nie byłby to zły pomysł, ale zauważyłem, iż bardzo polubił twoje mieszkanie i właściwie tyle czasu tam spędza, jakbyście już ze sobą mieszkali, więc pomyślałem... To właściwie nie taki głupi plan, prawda?
Na moment wstrzymał oddech, czekając na zdanie Louisa. Być może było to trochę naciągane, ale Malik preferował więcej prywatności sam na sam z ukochanym, a to była najwyższa pora, żeby popchnąć bardziej relację Hazzy i jego przyjaciela. Może Lou wzbraniał się przed związkiem, ale Niall już kilka razy podkreślał, jak udaną byliby parą i faktycznie coś w tym było...
- Pogadamy jeszcze o tym, w porządku? Gdzie ty w ogóle jesteś?
- Tak, jasne. Wybacz, ale muszę kończyć, zadzwonię później - powiedział, słysząc otwieranie drzwi.
- Tylko nie pakuj się w kłopoty, jasne?
- Oczywiście, pa.
Szybko się rozłączył, gdy jego czekoladowe oczy spotkały te nieco jaśniejsze. Chciał się widzieć z Liamem, lecz kiedy do tego doszło, nie wiedział, co powiedzieć.
- Zee... Zayn, co ty tutaj robisz?
- Ja...
Szatyn szybko podszedł do ukochanego i najzwyczajniej w świecie mocno go przytulił. Malik bez zastanowienia od razu objął partnera, a na jego ustach uformował się delikatny uśmiech. Tego właśnie najbardziej potrzebował.
- Przepraszam - szepnął Liam, trzymając piosenkarza przy sobie, jakby bał się, że ten zniknie. Ale Zayn nie zamierzał znikać ani teraz, ani w żadnym innym momencie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top