51. Oczy starszego były dziwnie rozszerzone...

- Tylko pamiętaj się zamknąć w pokoju i być ostrożnym, dobrze?

Hazz po raz kolejny wywrócił oczami, słysząc upomnienie od Payne'a. Dał mu krótkiego buziaka w policzek i niemal wyrzucił za drzwi, bojąc się, że Liam w końcu w ogóle nie pójdzie. Szatyn miał dzisiaj na nocną zmianę, co zawsze wiązało się z jego niepokojem - co jeśli ktoś będzie próbował skrzywdzić jego braciszka, a on nie będzie mógł zareagować? Szczególnie, kiedy w pokoju obok ich matka również zarabiała pieniądze, oznajmiając to wszystkim może odrobinę za głośno. Młodszy był pewny, że całą noc spędzi przy płytach puszczanych na cały regulator. W takich momentach szczególnie nie wyobrażał sobie kiedykolwiek rozpocząć współżycie... Jak można z czegoś takiego czerpać przyjemność? Na samą myśl w głowie pojawiała mu się wizja rodzicielki z klientami, wywołując odruch wymiotny. Może naprawdę nie był stworzony dla Louisa? Mężczyzna zdawał się nie mieć problemów w tej dziedzinie, więc jeśli kiedyś mieliby się spotkać, to pewnie chciałby... Brunet szybko odgonił od siebie te myśli i uśmiechnął się lekko do Liama.

- Idź już, poradzę sobie. Może mam gdzieś stopery do uszu.

Starszy mało przekonany pokręcił głową i wyszedł. Ile razy by nie zostawiał chłopaka samego na noc, wciąż panikował. A przecież często musiał to robić, kiedy szedł do pracy, czy leżał w opuszczonym domu, będąc w narkotykowym haju...

Kiedy tylko zamknęły się drzwi, loczek zakluczył te od pokoju i padł na łóżko. Postawił sobie za cel wyprowadzić się stąd, kiedy tylko wróci z trasy z Niallem. Nie wyobrażał sobie mieszać w takim miejscu, ani chwili dłużej. Na szczęście do upragnionego wyjazdu czas leciał coraz szybciej i już za parę tygodni miał szansę cieszyć się wolnością, spokojem. Potrzebował takiego odpoczynku, jak niczego innego. Co prawda to tylko miesiąc, ale każdy dzień się liczył. Znalazł się w takim miejscu, że mógł rzucić pracę w piekarni, w pełni oddając się muzyce oraz szkole, a przy tym nie bać się, czy będą mieli na jedzenie. To dawało mu tak duży spokój psychiczny...

Z szerokim uśmiechem sięgnął po telefon, gdzie niestety nie widniała żadna wiadomość od Louisa. Może już poszedł spać? Albo... Albo spędza czas z kimś innym? Coraz częściej nawiedzały go obawy, czy już nie znudził się mężczyźnie, czy nie znalazł sobie kogoś ciekawszego, ale przecież Harry nie był jego zabawką, nie mógł tak myśleć, prawda?

Styles nienawidził nocy. Nic tak bardzo go nie przerażało, jak moment, kiedy leżał bezbronny na łóżku w ciemności. Kiedy wyraźnie słyszał każde przekleństwo, trąbienie, krzyk, huk. Kiedy wiedział, że zewsząd dopiero o takiej porze wychodziły te najpodlejsze kreatury, tylko czyhające na jego życie. Zakrył głowę poduszką, mając nadzieję choć trochę stłumić dźwięki dochodzące zza ściany, lecz każdy jęk oraz stęknięcie zdawały się być tak wyraźne, jakby właśnie uprawiali seks na jego łóżku. Miał ochotę zniknąć. Szczerze nie nienawidził tej kobiety i mimo szczerych chęci nie potrafił jej kochać. Uczucie, którym kiedyś ją darzył zniknęło szybciej, niż trzepot motylich skrzydeł.

Niestety nie dane mu było zasnąć, gdyż jego pęcherz dość uciążliwie dawał o sobie znać. Miał nadzieję zignorować go, lecz im dłużej leżał, tym bardziej się to nasilało i w końcu zmuszony był wstać z łóżka. Przez chwilę nasłuchiwał, czy aby na pewno jego rodzicielka wciąż jest zajęta, po czym wsadził telefon do kieszeni dresów i pobiegł do łazienki. Prawie się poślizgnął w skarpetkach, ale na szczęście cały i zdrowy trafił pomieszczenia. Niestety nigdy nie mieli za ciepło w domu, co o ile w lato było bardzo korzystne, tak zimą już niezupełnie. Po załatwieniu potrzeby oraz umyciu rąk naciągnął bardziej rękawy bluzki i już o wiele pewniej wyszedł na korytarz. Przy okazji uderzając klienta matki drzwiami. Przeklął w myślach swoją głupotę, automatycznie się kuląc.

- Jak łazisz, smarkaczu?! - warknął mężczyzna i bez ostrzeżenia uderzył loczka.

Chłopak przerażony jego zachowaniem przyłożył dłoń do policzka. Oczy starszego były dziwnie rozszerzone, a odór taniego alkoholu mocno zaatakował jego nozdrza. Czym prędzej się wycofał, lecz gość tylko chwycił go mocno za ramię i popchnął na ścianę, aż chłopakowi na moment odebrało dech w płucach.

- Co się mówi?!

- P-Przepraszam... Nie chciałem...

- Jesteś równie nieudany co twoja matka - prychnął. - Jedno i drugie tylko do dupy się nadaje.

Brunetowi zakręciło się w głowie od bliskości klienta. W sekundzie zaczął żałować, że nie powstrzymał się albo chociaż szybciej się załatwił. Odruchowo chciał wołać Liama, lecz szybko sobie uświadomił, iż nie ma go w domu. Dlaczego życie tak bardzo daje mu w kość i nie może na chwilę zaznać spokoju? Nawet by się nie zdziwił, gdyby się okazało, że jego samolot uległ wypadkowi i w ledwo zaczynając trasę, skończyłby ją na cmentarzu.

- Bardzo przepraszam. Mogę pójść do pokoju?

Mężczyzna nie odpowiedział tylko zlustrował wzrokiem ciało loczka. Przeczesał jego włosy, a brunet z ledwością powstrzymał dreszcz obrzydzenia. Niestety nie udało mu się to samo z łzami, które zaczęły boleśnie znaczyć jego policzki. Czuł ogromny wstyd do samego siebie, jak i obrzydzenie. Zawsze był za słaby, więc czego oczekiwał od życia?

- Wyglądasz, jak ciota. Albo baba. Mówił ci to już ktoś?

Niestety wiele osób, pomyślał, ale powstrzymał się od komentarza. To nie był odpowiedni moment na dyskusje na temat jego urody.

- Mówię do ciebie!

Chłopak jedynie skulił się, słysząc krzyk mężczyzny. Musiał uciec, ale strach był wręcz paraliżujący. Zareagował dopiero, kiedy znowu oberwał, tym razem w brzuch. Kolacja cofnęła mu się do ust, ale z niesmakiem przełknął papkę i szarpnął. Dlaczego nigdy nie potrafił przewidywać zagrożenia? Dlaczego był takim idiotą? Dlaczego wszyscy próbowali go wykorzystać? Dlaczego?

- Co za niewychowany... Reaguj! - patrząsnął kruchym ciałkiem chłopaka, wściekły na brak odzewu. Jego się nie ignoruje!

Cichy pisk opuścił usta Harry'ego, czując szarpanie. Wyrwał się starszemu i czym prędzej pobiegł w kierunku drzwi. Nie myślał, gdzie, byleby, jak najszybciej. Wtem klient matki popchnął go i Styles dość boleśnie upadł na podłogę, uderzając się w łokieć oraz kolano. Załkał, gdy mężczyzna pociągnął go za nogę do siebie, sapiąc przy tym, niczym knur w czasie rui. Kiedy ten nachylil się nad brunetem, Hazz sięgnął po pierwsze, co miał pod ręką, a okazało się być butelką po piwie. Bez większego zastanowienia uderzył nią w głowę tego obleśnego człowieka, kalecząc go tym, aż do krwi. Przerażony swoim zachowaniem oraz ewentualnym przyszłym mężczyzny, na czworaka ruszył do drzwi wyjściowych, które znajdowały się najbliżej i już na dwóch nogach pobiegł przed siebie nie oglądając się ani razu. Wciąż w uszach dzwonił mu ten krzyk oraz dźwięk pękającego szkła.

Nie czuł zimna styczniowej nocy, kiedy adrenalina wzięła górę, jak również strach o własne życie. Po tym, co zrobił nie chciał myśleć, jak by skończył za kilka chwil, gdyby się zastrzymał. Dopiero po pokonaniu nie wiadomo jakiej odległości odpadł na kolana, kaszląc głośno. Prawie nie czuł nóg z zimna oraz wysiłku. Całe ciało w sekundę mu zdrętwusko, gdy tylko śnieg oblepił mu długie palce, a pod bluzkę wtargnął mroźny wiatr. Był niemal pewny, że nawet łzy na jego policzkach zaczynają zmieniać się w lód. Nie wiedział, gdzie jest, jak długo biegł i ile zostało mu czasu zanim zamarznie. Najwyraźniej nie umrze głośno w samolocie, a zapomniany, opuszczony gdzieś pod drzewem.

Drżącymi rękoma sięgnął po telefon do kieszeni. Przecież nie chciał tak skończyć, ale jak zawsze musiał pchać się w kłopoty. Być może śmierć byłaby dla niego wybawieniem od tych wszystkich trosk, już nikt by go nie skrzywdził, nie bił, nie obrażał... Szybko odepchnął od siebie te myśli i zdrętwiałymi od zimna palcami wybrał pierwszy numer na liście. Oczywiście Louisa. Oparł się o konar, przyciągając nogi do piersi, by choć trochę się ogrzać samym sobą, czekając, aż szatyn odbierze. Miał wrażenie, że minęła całą wieczność nim usłyszał ten ukochany głos.

- Halo...? Harry, wiesz, która godzina? - spytał mocno zaspanym głosem. - Hej, jesteś tam?

- T-tak... Tak, jestem. Pomóż, proszę... Nie jestem pewny, gdzie jestem, zimno mi...

Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu usłyszał jakiś huk i przekleństwo.

- Wyślij lokalizację, dobrze? Zaraz będę. Spróbuj się ruszać, chodzić, skakać. Zrobisz to dla mnie?

Styles skinął głową, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że Tomlinson go nie widzi. Niechętnie podniósł się i zaczął dreptać w miejscu.

- Mhm... Już... Już wysyłam.

Rozłączył się by móc spełnić prośbę Louisa i wznowił spacer wokół drzewa. Z zimna bolała go głową, czuł się jak w jakimś imadle, piekła go skóra, a z każdym kolejnym krokiem miał wrażenie, że zamienia się w Pinokia, powoli stając się drewnianą kukułką.

Tommo był mocno zaniepokojony, gdy w środku nocy zadzwonił do niego Hazz. Jednak słysząc jego drżący, niewyraźny głos, jego panika osiągnęła poziom krytyczny. Nigdy tak szybko się nie ubierał, jak w tamtym momencie. Nie rozumiał, jak H mógł się zgubić w mieście, gdzie żył całe życie, tym bardziej będąc według lokalizacji całkiem blisko swojej szkoły. To było wręcz absurdalne, lecz nie zamierzał w tamtym momencie zaprzątać sobie tym głowy.

Początkowo nie mógł uwierzyć to co widzi, gdy jego oczom ukazał się ledwo stojący na nogach chłopak w ośnieżonych loczkach i samym dresie. Boso. Bez kurtki. Na dworze. Przy minusowych temperaturach! Louis czym prędzej zdjął swój płaszcz i okrył nim bruneta, prowadząc do samochodu.

- Harry, moje maleństwo, co się stało? - szeptał, patrząc z niedowierzaniem na to sine, kruche ciałko. Niestety nie doczekał się odpowiedzi, czy nawet odrobiny uwagi, jakby Styles był w jakimś transie.

Szatyn nie wiedział, co robić, ostatecznie decydując się po prostu zabrać go do siebie. Pokręcił ogrzewanie na najwyższą temperaturę, nawet nie potrafiąc sobie wyobrazić, jak zmarznięty musiał być chłopak. Co się tutaj wydarzyło?! Tak wiele pytań nasuwało mu się na myśl, lecz ani jedno nie wydawało się być tym właściwym. Nie widział od czego zacząć, więc jedynie całą drogę powtarzał mu, że już nic mu nie grozi i zaraz poczuje się lepiej. Nigdy nie był w takiej sytuacji, a uczucia, jakimi darzył chłopaka uniemożliwiały mu zachowanie zimnej krwi.

Dopiero, kiedy znaleźli się w mieszkaniu Tomlinsona, mężczyzna mógł dokładniej przyjrzeć się loczkowi. Powoli zaczynał odzyskiwać kolory, choć wciąż był bardzo blady. Dodatkowo trząsł się cały, stojąc wyraźnie zagubiony w przemoczonych ubraniach oraz kurtce Louisa. Wyglądał, jakby w każdej chwili mógł się rozpłakać, a jego oczy straciły ten cudowny blask, rozświetlający każdy dzień szatynowi. Na jego policzku powoli zaczynał formować się czerwony kolor, zdradzając co się wydarzyło jeszcze nie tak dawno. Starszy zacisnął dłonie w pięści, pragnąc zrobić wiele osobie, która była zdolna skrzywdzić tak delikatną i słodką osobę.

- Powinieneś się przebrać. Pożyczę ci moje ubrania, dobrze?

Harry miał wrażenie, że wszystko dzieje się gdzieś poza nim. To go nie dotyczyło. Cale jego życie to był tylko błąd systemu, to wszystko nie miało się wydarzyć. Nie miał na nic siły, było mu zimno, a przy tym odczuwał dziwną rezygnację. W tamtym momencie było mu już wszystko jedno, co się wydarzy. Powoli skinął głową i pozwolił się prowadzić do łazienki. Obserwował, jak ukochany przygotowuje mu ciepłą kąpiel, dolewa jakieś płyny, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić.

- Nie jest za gorące, bo pewnie odczuwasz temperaturę jeszcze intensywnej... Możesz się umyć, a ja w tym czasie pójdę po jakieś ubrania. Poradzisz sobie?

- Nie idź... - szepnął H.

Tommo uchylił usta, słysząc ten cichy, niewyraźny głos. Jego serce łamało się z każdą sekundą coraz bardziej. Bał się go dotknąć, mając wrażenie, że chłopak mógłby się rozpaść, niczym krucha porcelanowa laleczka. Posłał mu delikatny uśmiech i powoli podszedł niego.

- Pomóc ci się rozebrać?

Loczek nieśmiało skinął głową, wciąż cały się trzęsąc. Miał wrażenie, że ma na sobie worek pełen ciężkich kamieni, ciągnących go w dół bez szansy na ratunek. Utkwił spojrzenie w tych błękitnych oczach, szukając w nich ratunku, bezpieczeństwa. Tutaj nic złego już mu nie groziło, prawda?

- To na pewno będzie dla ciebie w porządku?

Kolejne kiwnięcie, sprawiło, że Louis pokonał dzielącą ich odległość i powoli zdjął z ramion chłopaka swój płaszcz, zaraz odrzucając go na podłogę. Ostrożnie pociągnął za materiał bluzki, a kiedy Styles uniósł ręce do góry, również się jej pozbył. Na krótki moment jego palce spoczęły na siniakach na płaskim brzuchu, a jego nienawiść względem tej osoby wzrosła do monstrualnych rozmiarów. Prawdopodobnie, gdyby wtedy stanął naprzeciwko tej osoby, mógłby go zabić z uśmiechem na ustach. Spodnie dresowe wraz z bielizną również spoczęły na podłodze, a Lou musiał przyznać, iż Harry wyglądał pięknie. Nie był po prostu przystojny, tutaj była mowa o wyższej dziedzinie piękna, wręcz sztuce. Chłopak był idealny w każdym calu. Choć w tamtym momencie nie to się liczyło, nie zamierzał wykonywać w jego kierunku żadnego niestosownego ruchu. Zamiast tego objął go i pomógł wejść do wanny. Delikatny uśmiech wkradł się na usta szatyna, gdy usłyszał cichy pomruk przyjemności oraz ulgi. Odgarnął włosy z twarzy chłopaka i sięgnął po gąbkę. Zaczął go delikatnie myć, nucąc cicho jakąś spokojną melodię. O tak wiele chciał go spytać, lecz Hazz wciąż wydawał się być jakby w innym świecie, nieobecny duchem, a częściowo również ciałem.

Harry cały dygotał, gdyż, choć czuł przyjemne ciepło otaczające jego ciało, wewnątrz wciąż panował przeszywający chłód. Czuł się, jakby zawisnął pomiędzy jawą a rzeczywistością, ale było tam na tyle przyjemnie i cicho, że nie chciał wracać. Słyszał wyraźnie Louisa, widział go, czuł, jednak sam nie był zdolny do czegokolwiek. Choć prawdziwe gorąco opanowało jego ciało, gdy miękkie usta szatyna na moment spoczęły na jego skroni. Nawet nie był zawstydzony faktem, iż miłość jego życia widzi go w takim stanie i do tego nago. Jego brudne, posiniaczone, mało męskie ciało. Pozwolił sobie pomóc wstać, wytrzeć w puchaty, niebieski ręcznik i ubrać w jakieś rzeczy starszego.

Tomlinson jak nigdy cieszył się, że upodobał sobie za duże ubrania, które akurat idealnie pasowały na Stylesa. Młodszy nie protestował, kiedy prowadził go do sypialni, właściwie nijak nie reagował. Tommo ułożył go na łóżku i otulił kołdrą, a tylko przez ułamek sekundy przyszło mu do głowy, że chłopak z tą delikatną urodą oraz loczkami wokół głowy, na tle białej pościeli wyglądał niczym aniołek...

- Przygotuję ci herbatę, dobrze?

Nie zdziwił się, kiedy chłopak mu nie odpowiedział, dopiero kiedy wstając spostrzegł, iż brunet zacisnął mocno dłoń na jego bluzie. Próbował ją zabrać, lecz z każdą chwilą uścisk się tylko wzmacniał.

- Mam zostać?

Oczywiście H nie odpowiedział, ale zamiast tego poluźnił piąstkę. Mężczyzna westchnął cicho i położył się obok Stylesa, który to od razu się w niego wtulił. Głaskał wciąż dygoczące ciało, co chwilę składając na jego twarzy delikatny pocałunek. Kiedy już myślał, że chłopak zasnął, do jego uszu doleciał cichy głosik:

- Dlaczego wszyscy tak bardzo pragną mojego ciała?

A ledwo trzymające się serce Louisa, rozleciało się w drobny mak...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top