przepraszam...

• Luke •

Wódka, fajki, narkotyki.

Tak w skrócie wyglądał mój wczorajszy wieczór. Mini domówka, bo znowu miałem mieszkanie całe dla siebie. Rodzicie wyjechali, bracia siedzieli u swoich dziewczyn, a ja? Ja zdychałem z tęsknoty i zapijałem wszystkie moje smutki. Nie brałem jednak nic więcej, a przyznam, że bardzo mnie korciło. Jednak każda myśl o nim skutecznie mnie od tego odsuwała i mogę stwierdzić, że jestem teraz z siebie dumny.

Aż dziwne, ale ani jeden, ani drugi nie podpuszczał mnie specjalnie. Czyżby dorośli? Śmiem wątpić. Raczej dotarło do nich, że moim priorytetem był wtedy Mike i to dla niego się tak zmieniłem. W takim razie musieli się zadowolić tym, że chociaż wypiłem z nimi trzy kolejki. Powiecie pewnie, że trzy kieliszki to nic. Ja też bym tak powiedział jeszcze kilka tygodni temu, ale teraz... teraz to już była granica mojej wytrzymałości.

Skutki tej zabawy odczułem dopiero dzisiejszego poranka, kiedy obudziłem się z twarzą przyklejoną do muszli klozetowej. Niby nic, a tak weszło cholerstwo. Nie był to jednak szczyt moich marzeń, jeśli chodzi o miejsce pobudki, ale pamiętajcie, że mogło być gorzej, o wiele gorzej.

Przetarłem zmęczoną twarz i z małym zachwianiem stanąłem na nogi. Przyglądałem się swojemu odbiciu w lustrze i nie wiedziałem co o tym myśleć. To były tylko trzy jebane kieliszki. Przepraszam - trzy głupie miało być, a ja wyglądałem jak po ostrym melanżu. Każdy włos żył swoim życiem, na policzku miałem piękny odcisk plastiku, a na szyi dojrzałem kilka malinek.

Chwila, co?

Zamrugałem kilka razy nie mogąc w to uwierzyć. Nie pamiętałem jak to się stało, kiedy, a co najważniejsze z kim. Moje zdenerwowanie powoli otrzeźwiało mój umysł, a ja starałem się opanować, by wyjaśnić na spokojnie tą sytuacje z chłopakami. Z trudnością pociągnąłem swoje nogi za sobą, wchodząc do zdemolowanego salonu. Rozejrzałem się dookoła. Wszędzie leżały butelki, firanki były podarte, a obrazy i zdjęcia na ścianach poprzekręcane. Gdzieś w kącie leżał Calum, trzymając dłoń w doniczce. Ashton leżał na kanapie z jakimiś dwiema blondynkami z napompowanymi ustami i makijażem tak mocnym, że ściągać by go było trzeba dłutem.

Podszedłem do niego i szturchnąłem go w policzek palcem. Loczek cicho jęknął, a po chwili otworzył oczy.

— wstawaj Irwin. Musisz mi pomóc. - wymamrotałem zachrypniętym głosem ze łzami cisnącymi się do oczu.

— daj mi spokój. - nierozumiale wychrypiał i zrzucił z siebie oba glonojady, które dalej spały jak zabite.

— Ash, to pilne, błagam. - przygryzłem wargę niemal do krwi i zabujałem się na piętach. — będę w kuchni.

Skierowałem się w stronę drugiego pomieszczenia, gdzie usiadłem na wyspie kuchennej, chowając twarz w dłoniach. Kto mi zrobił te malinki? Do czegoś doszło? Zdradziłem Michaela czy nie? Kurwa, tak bardzo chciałem cofnąć się w czasie i nie dopuścić do całej tej sytuacji.

Po kilku minutach do kuchni wtoczył się szatyn z podkrążonymi oczami.

— co jest? - złapał za szklankę, nalewając sobie wody z kranu, po czym wypił ją duszkiem.

— nie wiem właśnie co jest, nic nie pamiętam. - wymamrotałem płaczliwym głosem. — mam na szyi malinki, nie wiem kto mi je zrobił i do czego doszło. W tym problem.

— i będziesz z tego powodu płakał? - westchnął dolewając jeszcze wody.

— tak... bo chcę wiedzieć co się stało i czemu jest tutaj taki syf. Mieliśmy być w trójkę, a wy sprowadziliście jakieś laski. - szepnąłem załamany, bo już czułem złość mamy, na pewno sam bym się z tym wszystkim nie wyrobił. — pomożecie mi?

— powoli, za dużo informacji. - mruknął wlewając w siebie kolejną porcję. Westchnąłem cicho i popatrzyłam na niego.

— przespałem się z kimś? - starłem łzy z policzków i w głębi duszy błagałem o negatywną odpowiedź.

— tak.

Kurwa. Kurwa. Kurwa.

— żartujesz.... powiedz, że żartujesz, Ashton! - krzyknąłem zalany złami i w tamtym momencie siebie nienawidziłem.

— boże wyluzuj, chłopie. - przewrócił oczami stając niebezpiecznie blisko. — z nikim nie spałeś, to ja atakowałem twoją szyję.

Już miałem odetchnąć z ulgą, ale ten idiota wpił usta w mój obojczyk. Zanim ogarnąłem co właściwie się dzieje, Irwin zdążył się odsunąć i patrzył na mnie z uśmiechem. W tamtym momencie chciało mi się płakać jeszcze bardziej. Czy to już podchodziło pod molestowanie?

— ten twój Mike to fajnie ma, może cię całować i dotykać... szkoda, że przez to Cal nie może już tego robić. - zaśmiał się i cmokną mnie w usta.

— odwal się, to nie jest zabawne... - przełknąłem ślinę, a chłopak nieprzerwanie się na mnie patrzył.

— hm?

— pomóż mi. - zapłakałem chowając twarz w dłonie. — słyszysz? pomóż mi! - podszedłem do niego i złapałem za ramiona żeby trochę nim szturchnąć. — nie dam rady sam...

— okej, okej. Co mam robić? - zapytał, a ja od razu zleciłem serię zadań.

Zaczęliśmy od ogarnięcia Caluma i reszty nieproszonego towarzystwa. Te dwie lafirydny ewakuowały się szybciej niż myślałem, a to już coś. Zostało tylko postawić ryża na nogi i zagonić go do sprzątania. Jak się lubi zabawić to powinno się być przygotowanym na sprzątanie i na całe szczęście cała nasza trójka mocno się tego trzymała.

Po następnych dwóch godzinach wszystko było wysprzątane do tego stopnia, że nawet podłoga się błyszczała. Calum ulotnił się jako pierwszy. Zostałem z Ashtonem sam.

— i było się czego bać, Lukey? - wymruczał mi do ucha, stając za mną i obejmując mnie w pasie. — poradziliśmy sobie z tym szybko.

— Ash, przestań. - przygryzłem wargę i zrzuciłem z siebie jego dłonie. — nie dotykaj mnie w ten sposób, bo jestem chłopakiem Michaela.

— ale Michaela tutaj nie ma. - odwrócił mnie w swoją stronę, a ja cały się spiąłem. — za to jesteśmy tu my. Poza tym przecież nie pierwszy raz robisz takie rzeczy. Z Calumem przecież też łączyła cię taka relacja. - przewrócił oczami, opierając się o ścianę.

— ale nie miałem wtedy chłopaka, wiesz o tym doskonale. - zachwiałem się na piętach i spuściłem głowę. — nie rób mi tak więcej, proszę.

Loczek cicho prychnął, odepchnął się od ściany i pstryknął mnie w nos.

— jesteś taki głupiutki, Lukey. Michael może mieć dosłownie każdego, nie myśl, że jest z tobą na poważnie. Tacy ludzie nie wiążą się z nastolatkami, którzy sami jeszcze nie wiedzą czego chcą. Poza tym nie wiesz co teraz robi, nie? Myślisz, że wytrzyma dwa miesiące i z nikim się nie przepieprzy, ot tak, bo ma ciebie? To tak nie działa, Hemmo. Powinieneś korzystać z życia pełnymi garściami i robić to na co masz ochotę, kiedy masz ochotę i z kim masz ochotę. Michael cię tylko ogranicza, a sam pewnie nie jest święty. - odsunął się ode mnie i skierował w stronę wyjścia z domu. — gdybyś miał na coś ochotę to dzwoń, poczekam aż zmądrzejesz.

Do oczu napłynęły mi kolejne łzy. Z jednej strony nie zgadzałem się ze słowami loczka, ale moja podświadomość doskonale wiedziała, że Ash ma dużo racji. Znowu poczułem się jak najgorsze gówno tego świata. Ale te słowa już słyszałem. Niemal takie same. Nie wiedziałem jednak czy bardziej bolało z ust matki czy przyjaciela. Chociaż z Michaelem poruszałem ten temat i byłem już pewny co do nas, to tamtego dnia do mojej głowy napłynęły kolejne wątpliwości.

Siedziałem w salonie i wsłuchiwałem się w głuchą ciszę. Wzrokiem błądziłem po pomieszczeniu szukając czegoś, co pozwoli mi zająć myśli, jednak nie znalazłem niczego takiego. Z każdą chwilą moje policzki były coraz bardziej mokre, a oddech stawał się przerywany. W niedługim czasie z kilku łez zaczęły wypływać ich litry, a ja zaczynałem mieć coraz poważniejsze problemy z oddychaniem. Nie wspominałem o tym, ale od kiedy Mike wyjechał miewałem dziwne napady lęku, a wtedy połączone z bólem i łzami nie zapowiadały nic dobrego. Dopiero gdy zadzwonił telefon, mój umysł się odblokował i pozwolił trzeźwo myśleć. Zanim odebrałem wziąłem kilka wdechów, by nie zanosić się płaczem w trakcie rozmowy. W końcu odebrałem, ale z mojej, jak i z jego strony była cisza.

— wypiłem trzy kieliszki... ale nic więcej nie brałem, źle się czuję i Ash jeszcze mnie dobił. - zacząłem drżącym głosem.

— mhm, trzy kieliszki, potem worek prochów, a w między czasie fajki? - mruknął, a mnie aż zatkało.

— c-co? nie... nie brałem nic, przysięgam. - szepnąłem łamiącym się głosem, a słowa Ashtona uderzyły we mnie ponownie.

— masz zamiar mnie okłamywać?

— Mike! - zapłakałem i aż upadł mi telefon, ale na szczęście nic się nie stało.

— przepraszam. - westchnął cicho. — jest mi ciągle źle po tym, jak zakończyłeś naszą wczorajszą rozmowę.

— domyślam się, nie tak to miało wyjść....

— wiem, dlaczego w ogóle piłeś? - zapytał spokojnie.

— bo... bo ja tęsknie i nie radzę z tym sobie. Jeszcze Ashton robił mi malinki mimo, że się na to nie zgadzałem. - szepnąłem i zrobiłem krótką przerwę na pozbieranie myśli. — powiedział, że nie powinienem protestować, bo ty pewnie świetnie się bawisz i ja też powinienem korzystać z życia, ale ja nie chce.... ja wiem, że ty też nic nie chcesz beze mnie. Jest tak? Powiedz, że tak jest...

— czekaj, czekaj, co? Jak to robił ci malinki?! - mężczyzna mało tego nie wykrzyczał. — urwę mu łeb, przysięgam.

— Mike... - cicho zapłakałem i schowałem twarz w dłoniach.

— spokojnie, Lukey, ja jestem grzeczny i wierny tylko tobie. - wymamrotał pod nosem już wyraźnie bez humoru. — ale ciągle nie rozumiem jak mogłeś dać mu się do siebie zbliżyć. To jest kurwa obrzydliwe, to ja powinienem cię całować i robić ci malinki, nie jakaś loczkowata suka. - wywarczał pod nosem.

— Mike, przestań... - zaniosłem się cichym szlochem. — nie dolewaj oliwy do ognia, proszę.

Mężczyzna cicho westchnął i chwilę milczał, prawdopodobnie zbierając myśli.

— mam nadzieję, że więcej nie tkniesz alkoholu. Jak sam widzisz, takie akcje nie kończą się dobrze. Teraz muszę kończyć, więc nie płacz już i po prostu nie dopuść więcej do takiej sytuacji. To nie jest fajne uczucie, mieć świadomość, że twój partner jest setli kilometrów stąd, a jeszcze ktoś go dotyka. Chyba mnie coś skręciło. - przyznał otwarcie.

— przepraszam. - pociągnąłem nosem. — to się więcej nie powtórzy.

— tak, zawsze obiecujesz, a wychodzi inaczej. Do potem Luke... - odpowiedział mi i nawet nie usłyszał jak mówię mu, że go kocham, bo się rozłączył.

Nie tak to miało wyjść, nie tak miała wyglądać ta rozmowa, a najlepsze w tym wszystkim było to, że Michael uważał, że to moja wina. Przecież on to robił bez mojej wiedzy, ja nie chciałem i... o boże. Doskonale wiedziałem jak źle się poczuł, ale co mogłem zrobić? Czasu nie można było cofnąć, a szkoda.

W tym momencie zacząłem żałować wszystkiego, co do tej poty zrobiłem, wraz z urodzeniem się. Zdawałem sobie sprawę, że to nie jest do końca moja wina, bo to wszystko zrobił Ashton. Irwin, ty cholerny debilu.

Nie chcąc więcej o tym myśleć, skierowałem się do kuchni. Wyciągnąłem z zamrażarki worek z lodem i przełożyłem do szyi, żeby zminimalizować widoczność malinek. Zamknąłem oczy i oparłem czoło o ścianę. Potrzebowałem odpoczynku.

Nie wiem ile czasu spędziłem w tej pozycji, ale usłyszałem dźwięk przekręcającego się zamka w drzwiach. Na szczęście wszystko było ogarnięte. Minutę potem zobaczyłem rodzicielkę wchodzącą do kuchni.

— cześć, synek. - przywitała się ciepło, podeszła do mnie i cmoknęła mnie z troską w czoło.

— um, tak, hej. - odparłem po krótkiej chwili zastanowienia. — co tam?

— zrobiliśmy z ojcem zakupy. - powiedziała, a potem rzuciła torby na blat. — pomożesz mi z tym? Jest dużo rzeczy do lodówki, a zdążyły się już zagrzać.

— tak, tak... nie ma problemu. - uśmiechnąłem się do niej i zabrałem się do roboty.

— może zaprosisz Michaela na kolację? Dawno go u nas nie było.

— nie mogę. - szepnąłem.

— oczywiście, że możesz. Bardzo go polubiłam. - powiedziała entuzjastycznie, a mnie znowu zebrało się na płacz.

Przeprosiłem ją i pobiegłem do pokoju nie mogąc powstrzymać łez. Tak bardzo bałem się tego, że już nigdy nie zjemy wspólnego posiłku. Ostatnio między nami dość często dochodziło do sprzeczek, a nie było to ani trochę przyjemne. Chciałem do niego zadzwonić, ale jego telefon był już wyłączony. Ten fakt dobił mnie bardziej, a ja ponownie wybuchłem płaczem.

• Mike •

Po rozmowie z moim fajnym, niefajnym współlokatorem doszliśmy do wniosku, że znamy się z lat szkolnych. To sprawiło, że trafił nam się wspólny temat. Przypominaliśmy sobie wszystkie chwile i naprawdę zabawny był fakt, że to on był pierwszym facetem jakiego pocałowałem i chyba też wtedy uznałem, że moja orientacja jest taka, a nie inna.

Dziwne było tylko to, że przez te dwa dni żaden z nas na to nie wpadł, ale to dlatego, że ja nigdy nie przedstawiałem się z nazwiska, bo dzieciaki się śmiały, że jestem psem. Przynosiły smycze i obroże i chciały mnie wyprowadzać... ciężkie czasy. On z kolei zmienił nazwisko, bo jego rodzice się rozwiedli, a matka nie chciała by nosił nazwisko po ojcu. Kolejna kwestia to dorastanie. Zarówno mi jak i jemu poszło bardzo dobrze i na przestrzeni tych lat zmieniliśmy się nie do poznania.

I tak z przypadku przestaliśmy sobie dogryzać, a zaczęliśmy się nawet dobrze dogadywać. Z tego wszystkiego zapomniałem o kłótni z moim chłopcem i no, w ogóle o nim zapomniałem.





•••
kłótni ciąg dalszy :c

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top