koci tata
• Luke •
Siedziałem w salonie z Michaelem i grałem w szachy. To znaczy on grał, ja próbowałem pojąć sens i zasady tej gry. Clifford co chwilę się ze mnie śmiał, kiedy próbowałem wieżą jechać na ukos, a koniem do przodu. Co to za różnica? Ważne, żeby wygrać.
— Lukey, kochanie, konie skaczą po polach w kształcie litery „L" - upominał mnie co chwilę.
— jedyne „L", które tu widzę, to to na twoim czole, lamusie. - cicho prychnąłem i wykonałem randomowy ruch pionkiem. — szach mat, suczko.
Mike głośno się zaśmiał, po czym wykonał kolejny ruch i zbił moją jednostkę na planszy.
— nie ma tak łatwo.
Tak zaczął się nasz ranek, ale w połowie gry Michael się poddał, bo ja wciąż nie potrafiłem zrozumieć czemu każda figura ma określone ruchy. Dla mnie to jeden kij jakim pionkiem gdzie się poruszałem. Zbijałem? Zbijałem. No właśnie, a chyba o to w tym chodziło, prawda?
Śmiałem się cicho kiedy Mike wchodził ma Michaela i bawił się jego nieułożoną grzywką. Miałem w ręce zabawkę z piórkiem na końcu, ale zdecydowanie włosy mężczyzny były dla niego o wiele bardziej interesujące.
— jesteś kocim tatą. - zaśmiałem się.
— w takim razie, ty kocią mamą. - odgryzł się, po czym podrapał futrzaka za uchem.
Usiadłem obok nich. Przytuliłem się do boku mężczyzny, przez co kiciuś zainteresował się mną i leniwie podniósł głowę z kolan Michaela, żeby na mnie popatrzyć. Pogłaskałem go, po czym złożyłem delikatnego całusa na policzku swojego narzeczonego.
— mógłbyś się w końcu uczesać, wiesz? - parsknąłem cichym śmiechem. — twoja fryzura wygląda tak, jakbyś wybierał się na koncert metalowy.
— a skąd pewność, że na taki się nie wybieram? - popatrzył na mnie podnosząc do góry jedną brew, a ja tylko się zaśmiałem.
— bo wiem. - cmoknąłem go w policzek raz jeszcze. — prędzej nauczę się grać w szachy niż ty się na taki wybierzesz.
— co prawda, to prawda. - przyznał po chwili biorąc kotka na ręce. — bierzemy drugiego?
Patrzyłem na niego przez chwilę w niemałym szoku. Z jednym harpaganem ledwo dawaliśmy radę, a on chciał jeszcze jednego? O nie, na pewno nie teraz. Przecież to byłaby masakra. Zamrugałem patrząc raz na niego, raz na kotka.
— chcesz mieć w domu jeden wielki syf? Przecież dwa takie Michaele to będzie tragedia. - zacząłem się śmiać, kiedy to sobie wyobraziłam.
— może masz racje?
— zawsze mam racje. - wyszczerzyłem się. — po prostu poczekajmy jeszcze trochę, może się trochę uspokoi.
— mam wrażenie, że przykrzy mu się samemu. - przyznał Michael, a ja oparłem głowę na jego ramieniu.
— z dwoma kotkami nie ujedziemy. - powtórzyłem, po czym przewróciłem oczami. —kocia mamo.
— już matką jestem? dopiero byłem ojcem. - spojrzał na mnie, a ja na niego.
— oj tam jeden kij, po prostu... no nie wiem. - westchnąłem cicho nie będąc do końca przekonanym co do jego pomysłu. — kotki są fajne i w ogóle, ale... Mike jest fajny, poza tym ciagle ma nas, a jak będzie miał kociego kolegę to my nie będziemy mu już potrzebni.
Widziałem jak mężczyzna powstrzymywał śmiech, ale w ostateczności przyznał mi rację. W ten sposób oboje zdecydowaliśmy, że następnego kotka przygarniemy jak nasz obecny trochę podrośnie. Przytuliłem się do mojego narzeczonego i o kurwa jak to fajnie brzmiało.
— szachy nie wyszły, kot się zmęczył, więc musimy się zająć czymś innym. Jakieś pomysły? - popatrzyłem na niego z dołu?
— mamy do wyboru oglądanie jakiegoś szajsu, zabawy dla dorosłych, jakiś wypad na miasto, możemy iść do kina albo na kręgle... - zaczął wyliczać na palcach.
— pójdźmy na łyżwy, błagam. - uroczo się uśmiechnąłem, gładząc go po torsie.
— cóż... liczyłem na drugą opcję, ale to możemy zrobić po łyżwach. - zaśmiał się cicho, a potem mnie połaskotał, na co wstałem z jego kolan i rzuciłem mu mordercze spojrzenie.
— albo dostaniesz celibat na pół roku. - pokazałem mu język.
— okej okej, już nie dotykam. - uniósł ręce w geście obronnym, a ja już byłem popłakany. Jednak po chwili mniej było mi do śmiechu i spojrzałem na chłopaka przed sobą. — co jest, Luke?
— bo... - spuściłem wzrok na palce którymi zacząłem się bawić. — jakby... no.
— jakby co? - mężczyzna usiadł bliżej mnie, a po chwili gładził uspokajająco po udzie.
— ostatnio wszytko kręci się wokół seksu. Nie za często to robimy? - spytałem niepewnie.
— jeżeli nie masz ochoty, to nie musimy, słoneczko. - cmoknął mnie w skroń. - Seks jest przyjemny, ale nie tak, jak twój uśmiech.
Na jego słowa serce zabiło mi mocniej, przy czym usiadłem na jego kolanach i sprzedałem mu słodkiego całusa w usta. Nie namiętny pocałunek, którym przekazywalibyśmy sobie wszystkie rodzaje zarazków, tylko drobne, czułe cmoknięcie, wyrażające więcej uczuć niż mogłoby się wydawać.
— musimy częściej gdzieś wychodzić, Mike. Staliśmy się takimi piwniczakami. - parsknąłem cichym śmiechem i podniosłem się na równe nogi. — wstawaj, chcę widzieć twoje spektakularne gleby na lodzie.
— mówisz to takim tonem, jakbyś ćwiczył łyżwiarstwo figurowe co najmniej przez trzy czwarte swojego żywota. - zaśmiał się cicho.
— a tu cię zaskoczę, bo trenowałem 7 lat. - znowu się zaśmiałem.
Zostawiłem Michaela ze zdziwieniem na twarzy i poleciałem przebrać się w nieco cieplejsze rzeczy. Nie wiem nawet czemu nigdy o tym nie wspominałem ani jemu, ani wam, ale jakoś mi to chyba umknęło. W każdym razie gwiazdą lodowiska nie byłem i z pewnością nie będę.
Śmiałem się do rozpuku, widząc jak Clifford stara się utrzymać równowagę. Trzymał się barierki, a nogi same mu się rozjeżdżały.
— Boże, Mike, sieroto moja. - zaśmiałem się i podjechałem do niego, łapiąc go za dłonie. — ugnij trochę te kolana, aż tak stary nie jesteś, żebyś miał z tym problemy.
— następnym razem idziemy na kręgle, a nie na wspólne wybijanie zębów. - cicho prychnął, ale wykonał moje polecenie.
— jasne, jasne . - zaśmiałem się i powoli zacząłem jechać do tyłu. — no dalej, jak na rolkach, to proste. I patrz przed siebie, a nie pod nogi.
— łatwo ci się mówi, bo chodziłeś do gównoszkółek i teraz wiesz co i jak. - mruknął, ponownie tracąc równowagę.
— zaraz ci taką gównoszkółkę zrobię, więc radzę ci się przymknąć.
Złapałem go mocniej i razem podjechaliśmy w mniej zaludnienie miejsce. Jeszcze raz wytłumaczyłem mu to wszystko, od początku do końca, z nadzieją, że mężczyzna połapie. Kiedy trzymał się barierek na tyle mocno, że potrafił ustać na lodzie, pokazałem mu na sobie jak powinien układać nogi w czasie jazdy. Patrzył na mnie jakbym robił conajmniej coś nadludzkiego, a ja jedynie zrobiłem jaskółkę i piruet na zakończenie. Przecież to było tak banalnie proste, więc nie rozumiałem totalnie jego zachwytu.
— okej, skup się i spróbuj jeszcze raz.
Michael powoli przebierał nogami, cały czas balansując na łyżwach. Powoli posuwał się do przodu, trzymając mnie za ręce ręce.
— widzisz? dobrze ci idzie, ugnij troszkę bardziej kolana i... - zanim się obejrzałem, Clifford leżał na mnie, a moje potłuczone dupsko umierało z bólu. — złaź, grubasie.
— nie nadaje się do tego. - zaśmiał się cicho, a potem upewnił się, że nie zrobił mi krzywdy. Byłem pewny, że da radę przejechać chociaż dwa metry, ale jak widać na dzień dzisiejszy było to dla niego niewykonalne.
Wyszło na to, że Mike się poddał i zszedł z tafli, by stanąć obok i nagrywać moje wariacje. Chciałem wykorzystać czas do końca, bo bardzo lubiłem łyżwy i co sezon okupywałem lodowisko. W zeszłym roku zostałem nawet wyróżnienie dla najwierniejszego fana lodu. Śmiesznie, nie?
Popisywałem się przed nim tylko troszkę, bo jednak chciałem zaimponować mu choć w niewielkim stopniu. Czułem się dobrze, kiedy jego zielone tęczówki śledziły moje ruchy, a na jego ustach widniał uroczy uśmiech. Postanowiłem się odrobinkę podlizać, więc zacząłem jeździć w pewny dziwny, łamany sposób, którego nawet nie można było nazwać jazdą. Usłyszałem za sobą cichy chichot.
— a ty co? Już ci przeszedł talent? - zapytał, a ja przewróciłem teatralnie oczami.
— może tak. - odparłem. — a może spojrzysz z łaski swojej na lód? - zapytałem, odjeżdżając kawałek od swojego wyrysowanego łyżwami dzieła, które przedstawiało serduszko.
— oh... okej, to zmienia postać rzeczy. - zaśmiał się i oczywiście zrobił fotkę, a ja chwilę potem stałem już obok.
— jestem wykończony, możemy wracac. - cmoknąłem go w policzek, a za nami słychać było niemile słowa, skierowane w naszą stronę.
Momentalnie się speszyłem i odsunąłem od mężczyzny. Jeszcze nigdy nie doświadczyłem tego na własnej skórze, ale było to w cholerę upokarzające i przykre.
— chodźmy. - szepnąłem, zaciągając rękawy kurtki na nadgarstki.
— bezbożne to takie, obrzydlistwo się szerzy, żeby was i waszą tęczową zarazę szlag trafił! - usłyszałem za sobą.
Michael spojrzał na mnie z widocznym zmartwieniem w oczach, olewając starszą kobietę, która wyzywała nas za plecami. Splótł nasze palce razem, a ja momentalnie pociągnąłem go w stronę drzwi. Oddaliśmy łyżwy i zapłaciliśmy za jazdę, po czym opuściliśmy lodowisko.
— ta babka ma ewidentnie jakiś problem ze sobą, nie przejmuj się, słońce. - poczułem jego ciepłe usta na mojej skroni oraz ramię obejmujące mnie w pasie.
— nie lubię takich komentarzy... - usiadłem na pierwszej lepszej ławce. — chce mi się płakać. - spojrzałem na niego.
— wiem, Luke, wiem. - cicho westchnął i kucnął tuż przede mną, spoglądając w moje oczy, ze smutkiem wypisanym na twarzy. — bycie z osobą tej samej płci nie jest z pewnością łatwe, wymaga poświęcenia większego niż w związkach osób hetero i zdarzają się takie sytuacje jak ta sprzed chwili. Jednak uwierz mi, nie obchodzi mnie to, co pomyślą sobie inni ludzie. Jesteś osobą, na której zależy mi najbardziej w całym wszechświecie, wiesz? - złapał moje dłonie, przy czym ucałował wierzch jednej z nich. — będę cię kochać, bez względu na opinię całego świata.
— wiem Mike. Po prostu to zabolało, ale z drugiej strony nie chce być taką ciotą do kwadratu. - westchnąłem cicho i wtuliłem się w mężczyznę.
///
Przez kolejne godziny, Mike próbował wybić mi z głowy zajęcia ze sztuk walki, boks i inne takie pierdoły. Zapytacie pewnie dlaczego. A no dlatego, że zrobiła się ze mnie ciepła klucha i zaczęło mnie to poważnie irytować. Zwłaszcza po dzisiejszej, nieprzyjemniej sytuacji, która miała miejsce na lodowisku. Głupi moher.
Zacząłem dbać o formę, poprzez jedzenie pizzy z Michaelem. Oczywiście nie chciałem. Nie miałem nawet ochoty jej jeść, ale kiedy pojawiła się na talerzu, kusząc mnie swoim serowym aromatem i świeżymi dodatkami, coś we mnie pękło. Mike karmił mnie idealnie wypieczoną margaritą z kurczakiem i brokułami, doprowadzając moje kubki smakowe do szaleństwa.
— niby nie byłeś głodny, huh... bokserze? - mężczyzna zaśmiał się i wpakował mi kolejny kawałek do buzi.
— ta pizza jest zbyt dobra, żeby ją zostawić, wybacz. Najpierw masa, potem masa.
Resztę pory obiadowej spędziliśmy na wspólnych zajęciach typu gra w karty, zabawa z kotkiem czy chociażby na przytulaniu się. Do szach nie chcieliśmy wracać i obawiałem się, że już nigdy nie wrócimy. Jednak moja wersja jest taka, że szło mi zbyt dobrze, a Mike sobie nie radził, więc wolał przekręcić zasady gry, korzystając z mojej niewiedzy w tym temacie.
— dobranoc grubasku. - powiedziałem, wtykając palec w jego brzuch. Mike wcale nie był gruby, ale zawsze żartowaliśmy z tego. Mężczyzna objął mnie ramieniem, jak to miał w zwyczaju, a na moje usta wkradł się delikatny uśmiech. Minęło już tyle czasu, a te gesty ciągle mnie rozczulały.
To miała być zwykła, spokojna noc. Na dworze ciemno. Jedyne światło jakie można było dostrzec, to te z latarni. Miasto ucichło, a wszyscy spali. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, ale jak to mówią - spodziewaj się niespodziewanego.
Spojrzałem na zegarek. Nie minęła nawet jedna godzina od naszego zaśnięcia, gdy usłyszałem dobijanie się do drzwi. Przestraszony podniosłem się do pozycji siedzącej, po czym szturchnąłem Michaela, który miał wyjątkowo twardy sen.
— Mike, Mike, wstawaj! - mamrotałem z lekką paniką w głosie.
Szczerze nienawidziłem takich sytuacji. Zawsze do moich myśli wracały wszystkie horrory i dziwne opowieści, których nie powinnienem czytać ze względu na to, że wszytko wyolbrzymiam. Na przykład każdy dziwnie wyglądający typ, jest zaklasyfikowany przez mój mózg jako morderca czy inny gwałcicel. A te pukanie? Może przemyślenia zachowam dla siebie.
— Mike no wstawaj. - powiedziałem nieco głośniej, na co on się leniwie przeciągnął. - słyszysz to?
— mhm. - przewrócił się na drugi bok, przyciągając mnie do siebie.
Pogładziłem go po policzku, po czym go poklepałem, żeby go rozbudzić. Mężczyzna otworzył zaspane powieki, mamrocząc pod nosem. Pukanie nie ustąpiło, nawet po kilku minutach. Wyswobodziłem się z jego objęcia, wstałem i ubrałem szlafrok, podając mu również jego okrycie.
— kogo niesie do nas o tej porze? - zaśmiał się cicho, ale mnie do śmiechu nie było.
— mam nadzieje, że nie złodzieja czy mordercę - przyznałem, lekko się spinając.
W tamtym momencie nie ogarnąłem, że zazwyczaj przestępcy nie pukają do drzwi swoich przyszłych ofiar i nie informują ich o tym, że mają zamiar przeprowadzić napad. To byłoby dziwne, prawda? Chociaż może to być taki nowy sposób na to, żeby nikt nie pomyślał, że to właśnie oni. Cholera jasna, za dużo jak na moją głowę.
Wziąłem głęboki wdech i kazałem Michaelowi iść po cichu i ostrożnie. A tak swoją drogą gdzie była ta jego cudowna ochrona? Chyba kurwa w dupie. Przepraszam.
Trzymałem kurczowo jego dłoń i trząsłem się z przerażenia, co rozbawiło mężczyznę idącego przede mną. No faktycznie, zabawne to było, tak, że aż wcale.
— przestań się śmiać...
— no przepraszam, ale to silniejsze ode mnie. - popatrzył na mnie ukradkiem.
— weź gaz pieprzowy, a ja wezmę nóż, co? tak w razie czego.
— jeżeli poczujesz się z tym bezpieczniej, to jasne. - parsknął śmiechem, a ja pobiegłem do kuchni, ignorując już jego rozbawienie.
Wróciłem z tasakiem wielkości mojej głowy, po czym Mike spojrzał przez wizjer.
— kto tam? - zapytał.
Skupiłem się ponownie na Michaelu, otwierającym drzwi. Wystawiłem broń przed siebie, żeby pokazać swoje zwarcie do ataku. W progu stanął nie kto inny, jak nasz znany i sławny Calum Hood. Był przemoczony do samych gaci, a woda ciurkiem skapywała mu z grzywki.
Na dworze padał deszcz. Strugi wody odbijały się od parapetów. Tej nocy nie było też zbyt ciepło, bo temperatura nie przekraczała nawet dziesięciu stopni, ale czy to oznaczało, że trzeba wychodzić w taką pogodę? i co on do cholery robił po nocy w taką pogodę? Czasami naprawdę nie miałem siły na takie jednostki jak ta w drzwiach. Przyglądałem mu się dłuższą chwilę i nie wiedziałem czy mam się śmiać, płakać czy może wpuścić go do środka. Michael też nie krył zdziwienia i wyszło na to, że staliśmy jak idioci, patrząc po prostu między sobą.
Zrobiło się chłodno, więc zamknąłem drzwi. Ziewnąłem jeszcze ze zmęczenia, a nóż odłożyłem na szafkę, bo byłem zbyt leniwy by znowu iść do kuchni.
— dlaczego go tam zostawiłeś? - zapytał z rozbawieniem Michael.
Nie bardzo wiedziałem o co mu chodzi, bo byłem pewny, że przez ten czas Calum zdążył wejść do środka. Dopiero jak spojrzałem na drzwi to uświadomiłem sobie, że chłopak został na zewnątrz. No idiota.
— ups. - zaspany otworzyłem je ponownie i wciągnąłem bruneta do środka.
— wybacz. - cicho ziewnąłem, zganiając swoją nieuwagę na zmęczenie.
Calum trząsł się z zimna, a na jego twarzy pojawiła się ulga, gdy wszedł do ciepłego pomieszczenia. Mike pomógł mu ściągnąć kurtkę, którą odłożył na wieszak, stojący obok kaloryfera.
— co tu robisz o tej godzinie, Cal? - zapytałem.
— mogę dzisiaj tu spać? Błagam. Jutro wam wszystko wytłumaczę. - pociągnął nosem, a ja spojrzałem na Michaela, pokiwałem głową i szybkim krokiem ruszyłem w stronę sypialni.
Zaopatrzyłem przyjaciela w najpotrzebniejsze, a co ważne - suche rzeczy i pokierowałem do łazienki, gdzie mógł zagrzać się pod ciepłym prysznicem. Natomiast ja wraz z Michaelem wróciliśmy do siebie z nadzieją, że już nic nie przeszkodzi nam tej nocy.
////
Poranek był ciężki, ale wcale nie spodziewałem się cudów. Przez moje wymysły nie mogłem już normalnie zasnąć. Rozbudzał mnie każdy szmer czy poruszenie firanek. Mimo, że nie czułem się zbyt dobrze, stanąłem na nogi i podreptałem do przyjaciela, bo byłem ciekaw nawet najmniejszych szczegółów. W końcu nie każdej nocy ktoś się do nas dobija.
— wyspany? - spojrzałem na Caluma, który był wyraźnie zamyślony. — haloo.
— tak, tak. - odpowiedział po chwili, unosząc na mnie wzrok. — dzięki jeszcze raz, że mnie przenocowaliście.
Usiadłem obok, przy czym poklepałem go lekko po ramieniu. Widziałem w jego oczach wdzięczność, której nie wyraziłyby żadne słowa. Nie chciałem naciskać, żeby powiedział mi o co chodziło z jego wizytą o tak późnej porze. Po prostu postawiłem przed nim kubek gorącej, parującej herbaty.
— powinienem wam to wyjaśnić, prawda? - zapytał ostrożnie.
— nie, ale nie ukrywam, że jestem ciekawy co cię do nas sprowadziło. - zaśmiałem się cicho i usiadłem wygodniej.
— tylko się nie śmiej. - cicho westchnął, a ja pokiwałem głową. — Ashton znalazł sobie dziewczynę, przyszedł do mnie z nią i Boże, jest z niej taka głupia suka. Nie trawię jej już po pierwszym spotkaniu. Nie mogłem zostać w domu. Zostawiłem ich tam, niech robią sobie co chcą. - znowu prychnął, po czym spuścił wzrok. — mam ich gdzieś.
Uniosłem pytająco jedną brew do góry. Znałem Caluma na tyle dobrze, iż wiedziałem, że nie chodziło tylko o to, że panna Ashtona była wredna.
— jesteś pewien, że chodzi tylko o to?
— może... - pociągnął, co tyko upewniło mnie w tym, że moje podejrzenia były słuszne.
— gadaj, bo wiem, że Ashton nie ma dziewczyny, a tobie chodzi o co innego.
— problem w tym, że już ma. - uniósł na mnie przybity wzrok. — zaślepiła go swoimi cyckami i okręciła wokół palca, mimo, że mówiłem mu, żeby nie dał z siebie zrobić pantofla. Poza tym... - wziął łyka herbaty. — miałem nadzieje, że być może wyskoczy ze mną na piwo do jakiegoś baru czy coś, tak w dwójkę.
— oh.
Nigdy nie spodziewałbym się tego, że brunet poczuje coś do Irwina. W sensie wiedziałem dokładnie, że ich nie obchodzi płeć drugiego człowieka, ale nigdy nic nie wskazywało na to, żeby darzyli się sympatią większą niż przyjaźń.
W tamtym momencie miałem tylko nadzieje, że nie przechodził ze mną tego samego. Bo przecież ograniczyłem z nim kontakt, na rzecz kontaktu z Michaelem i na samą myśl o tym zrobiło mi się smutno. Nie chciałem go skrzywdzić, a bałem się, że mogło tak właśnie być.
— czy... czułeś do mnie coś więcej, Cal? No wiem... znam cię trochę i domyślam się, że boli cię to, dlatego, że lubiłeś loczka w nieco inny sposób... a ja... ja chciałem się upewnić, że my byliśmy tylko przyjaciółmi. - ostrożnie złapałem go za dłoń i spojrzałem w oczy. — ale bądź ze mną szczery.
— na początku... na początku chyba się zauroczyłem, ale szybko mi przeszło. - uśmiechnął się smutno. — z Ashtonem wygląda to o wiele inaczej, Luke.
Kamień spadł mi z serca, kiedy okazało się, że Hood nie pokochał mnie bardziej niż przyjaciela. Nie chciałem go ranić i również nie chciałem, żeby zranił go Irwin.
— w takim razie rozpoczynamy akcję "Cashton is real".
— żadną akcję... będzie co ma być.
•••
przed nami epilog i będziemy się żegnać z tym fanfiction! Przepraszam za kolejne opóźnienie, ale dużo się działo i nie miałam głowy by poprawić rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top