epilog
• Mike •
Ostatnie tygodnie były trudne dla nas wszystkich, a przed nami jeszcze nie jeden produktywny dzień. Jak się domyślacie lub nie, ja i Luke w końcu się pobieramy. Tak, dobrze słyszeliście. Po niespełna trzech latach od oświadczyn, chłopak zakomunikował mi, że jest gotowy posunąć naszą relację o krok dalej.
Ślub miał być za miesiąc, a my nie mieliśmy załatwione praktycznie nic. Co prawda, oboje mieliśmy już garnitury, buty i wynajętą salę, ale nie wiedzieliśmy kogo brać za świadka, w jakim stylu robić całą imprezę i tak na dobrą sprawę nie wiedzieliśmy nic konkretnego.
Lu nie chciał robić ogromnego wesela, na które przyszłaby połowa miasta. Mi też odpowiadało grono bliskich osób, takich jak rodzina i przyjaciele. Wstępnie postanowiliśmy, że sala będzie ozdobiona w czarno-złotych barwach, jednak to co chwilę się zmieniało. Wybraliśmy czekoladowy tort z bitą śmietaną oraz ślicznymi zdobieniami, ale zaraz potem podobał nam się już zupełnie inny. Obrączki miałem odebrać za tydzień, ponieważ poprosiłem o grawer od wewnętrznej strony i miałem nadzieje, że chociaż z nich nie zrezygnujemy. Pozostała jeszcze kwestia samego ślubu. Nie chciałem, żeby odbywał się w urzędzie. Plaża również była oklepanym miejscem. Musiałem wymyślić coś kreatywnego. Chciałem, żeby to był najpiękniejszy dzień w naszym życiu.
Luke oparł głowę o moje ramię wzdychając ciężko. Od razu popatrzyłem na niego pytająco.
— możemy mieć dwa torty? Znalazłem taki fajny na necie. - pokazał mi zdjęcie na telefonie, a ja bez problemu się zgodziłem. Było nas stać, więc mogliśmy mieć nawet dziesięć takich tortów.
— masz już zaproszenia dla świadków?
— nie. - westchnął.— ciągle nie wiem kogo wybrać.
— dobrze, więc tę kwestię ustalimy później.
Chciał zapytać o coś jeszcze, ale przerwała nam Liz, która wbiegła do salonu jak poparzona. Zaśmiałem się pod nosem i zrobiłem jej trochę miejsca na kanapie. Kobieta usiadła, a potem patrzyła raz na mnie, raz na Luke'a.
— i co, dzieciaki? Macie już pomysł na to, kto będzie wam podawał obrączki? - zapytała po chwili.
Wzruszyłem ramionami i podrapałem się po karku. Tę kwestię postanowiłem zostawić również na później. Tak naprawdę nie mieliśmy praktycznie nic z tych ważniejszych rzeczy.
— może Ashton? Chociaż w sumie nie, bo zgubi je zanim do nas dotrą. - Luke parsknął cichym śmiechem.
— mamo, nie pytaj już o nic. - westchnął chłopak. — mam już dość, nie wiedziałem, że tyle będzie do roboty i załatwiania...
— no niestety synek, tak to właśnie jest, ale dacie radę. - kobieta poklepała mnie po ramieniu. — idę zamówić więcej ozdób! - pisnęła entuzjastycznie, a ja jak wyobraziłem sobie w tym wszystkim moją mamę, to miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Na szczęście Karen miała zjawić się dopiero tydzień przed ślubem, a wtedy wszytko miało być gotowe. Przynajmniej taką miałem nadzieję.
— okej, powili. Czego nam jeszcze brakuje? - zapytałem blondyna, całując go uprzednio w nosek.
— przede wszystkim świadka, drużby, miejsca, w którym odbędzie się ceremonia i urzędnika. - Luke wymienił to wszystko, licząc na palcach. — ewentualnie jeszcze alkoholu. Na trzeźwo się nie da, pamiętaj.
Zaśmiałem się cicho i przyciągnąłem go do siebie, tuląc go i bawiąc się jego przydługimi kosmykami włosów, które opadały mu teraz lekko na twarz. Luke zmienił się z wyglądu diametralnie. Miał teraz loczki, które sięgały mu mniej więcej za ucho. Był wyższy niż ja o jakieś pół głowy, a jego barki stały się szersze. Wyglądał cholernie seksownie, pomimo iż dalej był moim malutkim chłopczykiem. Z jego ust również zniknął kolczyk, a na szczęce pojawił się dwudniowy zarost, którego nie chciało mu się golić. I jak tu teraz mówić, że to mój chłopiec, skoro jest mężczyzną? Chociaż w moim sercu zawsze będzie małym, niewinnym chłopcem.
Żeby nie było ja też się lekko postarzałem. Utrzymywałem delikatny zarost, rysy twarzy zrobiły się bardziej męskie, a swój styl z oficjalnego zamieniałem coraz częściej na luźniejszy. Niby wszytko nowe, ale u nas po staremu. Mimo wielkich zmian, ja pozostałem sobą, a Luke sobą i to było piękne.
— weźmy moich braci. - wtrącił po chwili. — a za świadka nie wiem, chciałbym Caluma. - szepnął.
— Luke... - cicho westchnąłem i ucałowałem wierzch jego dłoni. — też chciałbym, żeby był tu teraz z nami, lecz nic mu życia nie zwróci. To trudne i przykre, ale nie możemy pogrążyć się w depresji. On... on by tego nie chciał, prawda?
— muszę iść do pokoju. - szepnął po chwili ze łzami w oczach, a ja nie próbowałem go nawet zatrzymać.
Calum zginął, rozbijając się gdzieś w ciemnym lesie, kiedy ciężarówka wpadła w jego auto. To była wielka tragedia, która ciągle trwała, jednak Luke odczuł to najbardziej z nas wszystkich. Nikt się też temu nie dziwił, był to jego pierwszy i ostatni przyjaciel, z którym przeżył większość swojego życia. Stało się to niespełna pół roku temu. Przełożyliśmy datę ślubu ze względu na żałobę. Byliśmy na pogrzebie bruneta, żegnając się z nim. Często odwiedzaliśmy go na cmentarzu, gdzie sprzątaliśmy wspólnie jego pomnik, zostawialiśmy kwiaty oraz znicze. Czasami byłem świadkiem monologu mojego narzeczonego. Siedział na ławeczce przed grobem i opowiadał zmarłemu przyjacielowi o najdrobniejszej głupocie. Cal wiele dla niego znaczył. Bez wątpienia, gdyby teraz był tu z nami, byłby naszym świadkiem, tak jak zawsze chciał tego Luke.
Na samą myśl o tym łza zakręciła się w oku. Nie znałem go aż tak dobrze jak on, ale na pewno byłem mu wdzięczny za wiele rzeczy, które dla niego robił. W dodatku w pewnym sensie Cal, stał się i moim przyjacielem.
Podniosłem dupkę z kanapy. Poszedłem do blondyna, wcześniej zahaczając o kuchnię, żeby wziąć tabliczkę czekolady. Serce mi pękało za każdym razem gdy słyszałem rozpaczliwy płacz Luke'a. Nie pogodził się z tym i obawiałem się, że nigdy do tego nawet nie dojdzie. Usiadłem obok niego na łóżku, przytulając do siebie jego ciało, kiedy leżał do mnie tyłem. Obróciłem go w swoją stronę, złapałem za chusteczki leżące na szafce nocnej i delikatnie wytarłem jego łzy.
— wypłacz się, skarbie. - powiedziałem cicho, całując jego czoło. — a potem zjemy tabliczkę czekolady. Kupiłem twoją ulubioną.
— nie chce tego ślubu bez Caluma... - zapłakał nieco głośniej, a ja mocniej go przytuliłem. — on powinien na nim być, Mike.
— wiem, kochanie...
— pewnie siedziałby z nami i pomagał z tym wszystkim, mówił śmieszne rzeczy i rzucał w naszą stronę podteksty... życie jest niesprawiedliwe.
Przymknąłem oczy, bo to jak on przeżywał było okropne. Minęło stosunkowo dużo czasu, ale z drugiej strony o wiele za mało. Może powinienem zmienić datę ślubu raz jeszcze? W sumie i tak za wiele nie było załatwione, a jednak priorytetem było to, by Luke chociaż wtedy był w pełni szczęśliwy.
— mam ochotę do niego zadzwonić. - pociągnął nosem.
— wiem, skarbie, wiem. - cicho westchnąłem i ostrożnie położyłem się obok niego.
Delikatnie gładziłem jego włosy, lulałem go jak małe dziecko, głaskałem po policzku i cicho nuciłem mu na zmianę, żeby tylko opanował szloch. Było mi go strasznie szkoda. Luke nigdy jeszcze nie cierpiał tak, jak po stracie Caluma. Widać po nim było, że w jego sercu pozostała pustka, której tak naprawdę nikt nie będzie w stanie do końca zapełnić.
Po dłuższej chwili przestał płakać, ale dalej nie odstępowałem go na krok. Potrzebował teraz kogoś, kto będzie dla niego wsparciem. Cmoknąłem go w czoło i przykryłem kocykiem.
— masz ochotę się poprzytulać? Tak po prostu, bez podtekstów. - zapytałem cicho, a Luke schował twarz w zagłębieniu mojej szyi i objął moje biodra nogą.
— pójdziemy dzisiaj do niego? Chcę mu opowiedzieć o tym, że tęsknie i zapytać jak się czuje. - chłopak szepnął, a ja bez wahania się zgodziłem.
Te wizyty bardzo go uspokajały, co prawda Calum nigdy mu nie odpowiedział, ale Luke mówił zawsze, że gdy tam przychodzi to czuje jego obecność. Ja z kolei trzymam się z boku. Nie chcę by chodził tam sam, ale nie chce też przeszkadzać mu w tych ważnych chwilach. Podchodzę do niego dopiero jak mamy się zbierać.
Blondyn znowu zaczął szlochać, a ja westchnąłem bezsilnie. Często płakał z powodu Caluma, ale nigdy nie mogłem go uspokoić w sytuacji gdy brunet miał być gdzieś z nami, ale jak wiadomo być nie może, a Luke to wszytko sobie obrazował. Zupełnie niepotrzebnie.
— siadaj kotek, zjemy czekoladę. - powiedziałem trochę bardziej entuzjastycznie żeby wyrwać go z tego stanu. Luke płacząc dalej, podparł się plecami o mój tors. Złapałem tabliczkę, po czym ściągnąłem ten śmieszny, szeleszczący papierek.
— zrób aaa... - starałem się poprawić mu humor, więc odłamałem kostkę i jak małemu dziecku, wsadziłem mu ją do buzi. Sposobem na samolot oczywiście.
Chłopak zaśmiał się przez łzy, kiedy przełykał to, co wleciało mu do ust, a potem oparł głowę o moje ramię. — nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobił, Mike.
////
• Luke •
Stałem w jednej z sypialni w naszym wspólnym domu. Miałem na sobie czarny garnitur, białą koszulę, czarne buty, które może nie były zbyt wygodne, ale za to prezentowały się bardzo elegancko. Właśnie męczyłem się z zawiązaniem krawatu, o mało się na nim nie wieszając.
— no weź mi pomóż baranie, bo zaraz pan młody się tym udusi. - skwitowałem, widząc Jacka, który stał w progu drzwi.
— a myślisz, że ja umiem?
— za jakie grzechy wziąłem cię na drużbę? Przypomnij mi, proszę.
— oj zamknij się już. - zaśmiał się jak idiota, ale koniec końców pomógł mi z krawatem. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Bardzo podobała mi się ta formalna strona mnie i miałem nadzieje, że Michaelowi też się przypodoba.
— brakuje ci jeszcze tęczowej flagi. - spojrzałem na niego zażenowany.
— ty to jednak potrafisz spierdolić moment.
— od tego mnie masz, braciszku. - zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu. — dzisiaj jest twój dzień.
— wiem. - cicho westchnąłem i związałem jeszcze włosy w koczek, po czym wygładziłem koszulę dłońmi. — troszkę się stresuje.
Nic dziwnego, w końcu miałem wyjść za mąż. W relacji z Michaelem raczej nic się nie zmieni, ale teraz będzie na nas patrzyć cała moja rodzina, moi przyjaciele, jego rodzina, jego przyjaciele i kilka innych osób. Przecież ja tam zejdę.
— nie dziwię ci się. Uważaj tylko, żeby ci się te długie nogi nie zaplątały jak będziesz iść do swojego kochasia, jasne? Licz sobie w głowie kroki. Jeżeli się zestresujesz, dodaj do tego słowo. Dajmy na to "jeden penis, drugi penis, trzeci penis" i tak dalej, jasne? Celeste tak robiła, kiedy szła do mnie. Ponoć pomaga.
— no i przede wszystkim rozpuść te włosy, bo wyglądasz jak stary bezdomny. - poczochrał mnie po nich, a ja przewróciłem oczami.
— niech ci będzie.
— jak stary bezdomny? - cicho prychnąłem i przejrzałem się w lustrze. — jestem gorący w koczkach, nie to co ty.
Pomimo wszystkiego rozpuściłem swoje loki, zastanawiając się czy zostawić standardową fryzurę czy też może postawić na coś innego. Zdecydowałem się jednak na to by zostać tak jak zawsze, nie chciałem przekombinować i wyglądać jak idiota, w tak ważnym dla mnie dniu. Uśmiechnąłem się do brata, kiedy okiełznałem busz na głowie, jaki zdążył się zrobić przez te kilka minut.
— jestem gotowy. - stwierdziłem dumnie.
Jakieś półtorej godziny później dotarłem limuzyną na małą polankę, gdzie rozstawione były ławki, altana, rozścielony śliczny, biały dywan oraz było pełno ozdób. Serce podeszło mi do gardła, gdy zobaczyłem wszystkich naszych znajomych. Miałem jeszcze trochę czasu, więc wziąłem głęboki oddech i policzyłem w myślach do dziesięciu, żeby się uspokoić. Pod altaną stał już Mikey, w również kameralnej odsłonie. Miał na sobie czarny smoking, czarną koszulę oraz krawat ze złotymi zdobieniami. Zrobiło mi się aż duszno. Jego blond włosy były idealnie ułożone. Nieświadomie, szeroko się uśmiechnąłem i stanąłem przy wejściu. Uwaga wszystkich skierowała się w moim kierunku. Orkiestra zaczęła grać, a ja byłem coraz bliżej śmierci.
Zrobiłem niepewnie pierwszy krok, patrząc lekko przestraszonym na nich wszystkich. Przełknąłem głośno ślinę.
Drugi krok.
Mike szeroko się do mnie uśmiechał. Wziąłem głęboki oddech i nie spuszczałem z niego wzroku.
Trzeci krok.
Wszystko dookoła w mgnieniu oka przestało dla mnie istnieć. Widziałem tylko swojego przyszłego męża, który na mnie czekał.
Czwarty krok.
Potknąłem się o własne nogi, ale utrzymałem równowagę, rozbawiając tym Michaela. Reszta udawała, że nic się nie stało, a Clifford śmiał się w najlepsze.
Piąty krok.
Zarumieniony pokazałem mu język. Jeszcze tylko połowa drogi.
Szósty, siódmy i ósmy krok.
Posłałem mu szeroki, ale niewinny uśmiech, będąc coraz bliżej niego.
Dziewiąty krok.
Przekroczyłem próg altany, wokół której owinięte zostały lampki. Wyróżniały się na tle zachodzącego słońca, dając niepowtarzalny klimat.
Dziesiąty krok.
Stanąłem naprzeciw Michaela, prostując się i uśmiechając. Serce szybciej mi zabiło, a myśli nie dopuszczały do siebie świadomości, że zaraz zostaniemy prawdziwym małżeństwem.
Sekundy były dla mnie jak godziny. Staliśmy w ciszy dosłownie chwilę, a ja miałem wrażenie, że całą wieczność. Obiegłem wzrokiem wszystkich zgromadzonych i wciąż brakowało tam jednej osoby. Śmiałbym powiedzieć, że jednej z ważniejszych osób w moim życiu. Poczułem jak zbiera mi się na płacz, ale za wszelką cenę starałem się powstrzymać by nie zepsuć całej tej pięknej otoczki, jaka się stworzyła. Zamknąłem na chwilę oczy by chodź na na ten moment zapomnieć o przyjacielu.
Otworzyłem je spoglądając tym razem na Michaela. Na twarzy znowu zagościł uśmiech, a przed nami stanął urzędnik i wtedy poczułem jak ważną decyzję w życiu zaraz podejmę. I wiecie co? Okropnie mi się to podobało. Minęło kilka minut pierdolenia o obowiązku wierności, stanie cywilnym i innych pierdołach, które facet zmuszony był powiedzieć, aż w końcu nadszedł czas złożenia przysięgi.
— ja, Michael Clifford, biorę ciebie, Luke'u Hemmingsie, za męża, jednocześnie przysięgając ci wierność, miłość oraz zrozumienie aż do grobowej deski. Obiecuję być twoją ostoją i najlepszym przyjacielem, pocieszeniem i oparciem moralnym w każdej sytuacji. Będę już zawsze tulił cię do snu i budził słodkimi pocałunkami. Ślubuję ci to wszystko i jeszcze więcej.
— nawet pizzę po tym cyrku? - wyszeptałem, tak żeby nikt nie słyszał, na co Mike się zaśmiał i pokiwał głową.
— ja, Luke Hemmings, biorę ciebie za męża, Michaelu Cliffordzie, jednocześnie ślubując ci wierność i miłość aż po kres naszych dni. Postaram się nie być upierdliwym, nie będę strzelał fochów o byle co i nigdy nie będę specjalnie cię denerwować. Jednocześnie przysięgam ci, że będziesz dla mnie tak samo piękny, nawet jeżeli cały zsiwiejesz, albo co gorsza wyłysiejesz. Będę z tobą zawsze i na zawsze.
— w takim razie ogłaszam was mężem i mężem. Możecie się pocałować. - urzędnik przerwał moje wypociny, a Mike złapał mnie w pasie.
— już mi nigdzie nie uciekniesz, panie Clifford.
— nie mam nawet takiego zamiaru. - złapałem za jego policzki, łącząc nasze usta w czułym pocałunku.
Za nami rozległo się klaskanie, piski i miłe słowa. Nie potrafiłem przestać się uśmiechać, a musiałem, bo przez to nasz pocałunek był bardzo niedbały. Jednak jeszcze jedna rzecz wytrąciła mnie z tej czynności.
Spojrzałem na Michaela, a następnie na Ashtona, potem znowu na Michaela, a wtedy i on załapał o co chodzi.
— jeszcze obrączki! - krzyknął Irwin, który jako świadek zapomniał nam podać ich wcześniej.
Parsknąłem cichym śmiechem i złapałem za jedną z nich, po czym nałożyłem ją na palec Michaelowi. Mężczyzna zrobił to samo z drugą obrączką. Wtuliłem się w jego bok i pokazałem język Ashtonowi. Tak czułem, że obarczanie go rolą świadka, to za duży wysiłek psychiczny dla niego.
Spojrzałem znowu w zielone tęczówki, które skanowały moją twarz z szerokim uśmiechem na twarzy. Znowu cmoknąłem go w dolną wargę.
— witaj, mężu. - cicho się zaśmiał, a ja odpowiedziałem, powstrzymując łzy szczęścia.
— cześć, wujku.
— oj te czasy już dawno za nami Lukey, dawno za nami.
Oficjalnie zostaliśmy małżeństwem, a to nadal do mnie nie docierało. Miałem mówić, że mam męża, zamiast chłopaka? Wow. Ale kto by pomyślał, że poznam miłość swojego życia uciekając przed policją w środku nocy. To wszytko było takie nierealne. Przypadki zaczęły mnie przerażać, bo co jakby Mike się wtedy nie zjawił? Najprawdopodobniej siedziałbym teraz z Calumem, z butelką piwa. A wiecie co jeszcze było przerażające? To, że przypadek dał mi Michaela, ale zabrał kogoś, kogo miało nie zabraknąć jeszcze długo w moim życiu. I tak przez tę chwilę, przeleciały mi przed oczami wszystkie wspólne lata, a ja znów pomyślałem o przyjacielu. Zwróciłem się przodem do wszystkich zgromadzonych, który stali już w grupkach i przeżywali wcześniejszą przysięgę. Odchrząknąłem, by zwrócić na siebie uwagę, a następnie zabrałem głos.
— jak wiecie nie ma tutaj jednej, bardzo ważnej dla mnie osoby. Oddałbym wszystko by móc się chociaż z nim pożegnać, ale życie nie zawsze idzie po naszej myśli, dlatego mam do was ogromną prośbę. - przerwałem na chwilę by opanować zbierające się w oczach łzy. — te wszystkie kwiaty, które dla nas macie połóżcie na grobie Caluma, chcę się z nim podzielić tym dniem chociaż w taki sposób.
Matka mojego zmarłego przyjaciela, podeszła do nas jako pierwsza, mocno mnie ściskając, po czym zrobiła to samo z Michaelem.
— mój syn zawsze będzie z wami, chłopcy. Wierzę, że czuwa nad nami. - odeszła, mając na ustach słaby, ale szczery uśmiech.
Posłałem Michaelowi troszkę bardziej rozweselone spojrzenie, po czym po kolei rozmawialiśmy z osobami, które nam gratulowały. Ja powoli radziłem sobie z emocjami i zaczęło docierać do mnie, że związaliśmy się totalnie na poważnie.
///
• Luke •
Otworzyłem oczy i z uśmiechem patrzyłem na przeszkloną ścianę naszego pokoju. Widok przejrzystego morza i złocistej plaży napawał mnie dobrą energią już od samego rana. Michael jeszcze spał, więc ostrożnie wyszedłem z łóżka by dać mu się dobrze wyspać. Dolecieliśmy w nocy, a on niezbyt dobrze znosił długie podróże, zwłaszcza kiedy wkraczał w inną strefę czasową. Ja natomiast byłem tak podekscytowany, że jak widać, obudziłem się z samego rana.
Rozsiadłem się w salonie, z książką. Nie minęła godzina, a Mike wynurzył się z sypialni. Szczerze mówiąc, myślałem, że pośpi nieco dłużej, a ja dokończę rozdział. Zaspany usiadł obok mnie, a ja odłożyłem powieść i cmoknąłem go w dolną wargę.
— dzień dobry.
— dzień dobry, panie Clifford. - mruknął zadowolony pod nosem, na co przewróciłem oczyma.
Mężczyzna cieszył się wszystkim, co było związane z naszym ślubem. Żeby sprawić mu przyjemność zrezygnowałem nawet z nazwiska przez myślnik i mogłem podpisywać się jako Luke Clifford, co było nieco dziwne, ale cóż.
— już tego tak nie akcentuj. - zaśmiałem się i zrobiłem mu trochę więcej miejsca.
— to po prostu brzmi tak pięknie, że nie mogę się powstrzymać. - przyznał, a ja pokręciłem z rozbawianiem głową. — po śniadanku spacerek na plaży?
— no nie wiem, czuje się jeszcze obolały po naszej nocy poślubnej. - mężczyzna popatrzył na mnie, robiąc wielkie oczy.
— to było prawie miesiąc temu, a ja byłem delikatny, naprawdę cię boli? - zapytał z troską.
— żartowałem kochanie, po śniadaniu na spacerek.
Mike zaśmiał się razem ze mną i poszedł przygotować nam śniadanie, a ja skupiłem się na dokończeniu rozdziału.
Spacerowaliśmy po plaży dość długo, dreptając bosymi stopami po gorącym piasku. Usiadłem w końcu przy brzegu, mocząc nogi w morskiej wodzie. Mój mąż zajął miejsce obok, obejmując mnie przy tym w pasie.
— pięknie tu.
— prawda.
Posłałem mu szeroki uśmiech i ucałowałem jego dolną wargę. — dziękuję. Pierwszy raz jestem za granicą, wiesz? To niezwykłe. - położyłem głowę na jego ramieniu.
— na pewno nie ostatni, mogę ci to obiecać.
Oparłem głowę o jego ramię, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Był to jeden z piękniejszych dni w moim życiu, w ogóle cały ten wyjazd zapowiadał się idealnie, a właśnie takich chwil potrzebowaliśmy, by załatać braki z przeszłości.
Co prawda przez okres tych trzech lat nie zdażyło się nic aż tak poważnego, co mogłoby zachwiać naszą relację, ale dwa dni separacji były, no i oczywiście jakieś pojedyncze sprzeczki. Zawsze do siebie wracaliśmy. Pomimo, iż tak naprawdę byliśmy jak ogień i woda, to działaliśmy na siebie jak dwa magnesy o różnych biegunach. Wyznawaliśmy zasadę, że albo razem, albo wcale. Odpowiadało mi to, bo przy Michaelu czułem się lepiej niż przy kimkolwiek innym.
Gdy zaczęło się ściemniać, rozejrzałem się dookoła. Chciałem zrobić z Michaelem coś szalonego. Powoli zacząłem się rozbierać, pozbywając się nawet swoich bokserek. Wszedłem do wody, ukazując mężczyźnie siebie w całej swojej okazałości.
— Luke, co ty robisz? - Mike uniósł brwi i skrzyżował ręce.
— czekam na ciebie w wodzie, rozbieraj się i chodź tu.
— a tobie odwagi przybyło czy jak? - rzucił mi pytające spojrzenie.
— no tak jakby, więc radzę korzystać z okazji. - poruszyłem sugestywnie brwiami i cieszył mnie fakt, że podchodziłem do tematu na luzie, bez żadnej krępacji. — no chodź.
Zrobiłem kilka kroków w tył, by go zachęcić, bo stał jak kołek na plaży, ale to nie dawało żadnych efektów. O co mu do cholery chodzi?
— no Mike. - jęknąłem.
— czemu paradujesz z gołym tyłkiem w miejscu publicznym? - cicho prychnął.
Przewróciłem oczami i zanurzyłem się po samą szyję w cieplutkiej wodzie.
— bo chcę, żeby twój tyłek paradował wraz z moim? No weź, Mikey...
— nie wygłupiaj się... są tu też inne osoby, wiesz? - rozejrzałem się dookoła cicho wzdychając.
— aż jedna i to daleko od nas, rozbieraj się i chodź do mnie. Będzie romantyczny wieczór w wodzie.
Michael cicho westchnął, ale zdjął ubrania, po czym wszedł do wody, łapiąc mnie za dłonie.
— tylko żeby woda nie zeszła ci poniżej pasa, jasne? - wymamrotał niezadowolony, a ja parsknąłem śmiechem.
— jak słońce, ale doskonale wiem, że teraz właśnie byś chciał, żeby maszt się wynurzył spod powierzchni.
— nie, nie chciałbym.
— chciałbyś.
— nie.
— tak.
— nie.
— tak.
— tak?
— tak.
— ale tylko przy mnie, a tu są jeszcze inne osoby.
— mówiłem, że jest jedna i to w dodatku daleko, tak? Nie przesadzaj.
— nie przesadzam.
— robisz to. - zaśmiałem się.
— nie, Luke.
— oj no Mike... - westchnąłem. — nie to nie..
— nie podoba mi się twój pomysł i tyle.
Odwróciłem się do niego plecami i zanurzyłem bardziej. Woda delikatnie muskała moje policzki, a fale zabierały mnie co chwilę o krok dalej, usypując spod moich stóp piasek.
— żałuj, woda jest taka... hmm... mokra? - parsknąłem śmiechem. — tak, zdecydowanie to to określenie.
— chodźmy do pokoju. - powiedział po chwili, a ja popatrzyłem na niego lekko zdziwiony.
— co cię ugryzło? Jeśli dobrze pamiętam, a pamietam dobrze, to zawsze chciałeś pomiziać się w widzie. Co prawda jest słona, ale to chyba w niczym nie przeszkadza, tak?
Michael patrzył i długo nic nie mówił. Nie chciałem go zmuszać, po prostu cała sytuacja była dziwna i w nie jego stylu. Kiwnąłem głową, odpowiadając w ten sposób na ciszę z jego strony. Zanurzyłem się raz jeszcze, a potem szedłem w stronę brzegu. Naciągnąłem na siebie kąpielówki w zastraszająco szybkim tempie. Stanąłem naprzeciw Michaela i cicho westchnąłem, spuszczając wzrok na piasek.
— czyli wracamy?
— wracamy. - odpowiedział stanowczym głosem, złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę apartamentu.
Poczułem się trochę jak małe dziecko, które zbiło wazon mamy, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę, by się z nim pobawiła. Twarz Michaela nie ukazywała totalnie żadnych emocji, a ja nerwowo przygryzłem wargę, cały czas go obserwując. Bałem się co z tego wyniknie, bałem się, że zrobiłem coś źle, a najgorsze było to, że bałem się Michaela. Nie znałem go od tej strony, a jego zachowanie było tak dziwne, że po wielu próbach nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi.
— nie ruszaj się stąd, jasne? - powiedział w trakcie zasuwania zasłon na tym wielkim oknie.
— okej...?
Mężczyzna wyszedł z pokoju, ale zaraz do mnie wrócił, a ja wciąż patrzyłem na niego z zakłopotaniem. W końcu usiadł na łóżku. Centralnie na przeciw mnie. Okej, to było dziwne.
— mogę usiąść czy mam tak stać?
— usiądź.
Niezbyt pewnie zająłem miejsce naprzeciw swojego męża, starając się rozszyfrować wyraz jego twarzy. Nerwowo skubałem skórki i wyczekiwałem zmiany w mimice Michaela.
— mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego się złościsz? Nie zrobiłem raczej niczego złego, przynajmniej tak nie uważam.
— prosiłem cię o coś, tak?
— jeżeli cię to uraziło, to przepraszam. - cicho westchnąłem i spuściłem wzrok. — chciałem zrobić z tobą coś romantycznego i szalonego, żebyśmy oboje mieli z tego dobre wspomnienia. Jednak bycie w tak cudownym miejscu z tobą, nie jest moją codziennością.
— nie ma nic romantycznego ani cudownego w tym, że obcy ludzie mają dostęp do twojego ciała, jasne? - powiedział nieco ostrzej. — tylko ja mam do niego dostęp.
Spuściłem wzrok, bo w oczach stanęły mi łzy na sam ton Michaela.
— przecież nikt oprócz ciebie tego nie widział, tak? Myślisz, że paradowałbym z gołą dupą gdyby na plaży były dziesiątki osób? - wymamrotałem pod nosem i wstałem, nie chcąc pokazać Cliffordowi, że zrobiło mi się bardzo przykro. — poza tym, moje ciało, to moje ciało, nie musisz traktować mnie jak przedmiotu.
— kiedy traktowałem cię jak przedmiot? - usłyszałem jego wyraźne oburzenie, a ja zaczynałem żałować każdego wypowiedzianego słowa. — no słucham.
— wiesz co? Odechciało mi się z tobą dyskutować. To do niczego nie doprowadzi. - pokręciłem głową, a po mojej twarzy spłynęły pierwsze łzy, które zaraz starłem.
Obróciłem się na pięcie, wychodząc z naszej wspólnej sypialni. Skierowałem się w stronę kuchni i usiadłem przy stole, chcąc się na spokojnie wypłakać i dać upust emocjom. Przecież zrobiłem to z myślą, żeby zadowolić Michaela, prawda? Byliśmy tam sami. Nie rozumiałem, co zrobiłem źle.
• Mike •
Poszedłem za blondynem, bo to co powiedział było conajmniej krzywdzące. Zwłaszcza, że dla niego robiłem więcej niż dla siebie. Stanąłem zaraz za nim i czekałem aż mu przejdzie, bo chciałem poznać odpowiedź.
— kiedy cię tak traktowałem? - powtórzyłem niezmiennym tonem. Nie miałem wobec niego złych zamiarów. Zdenerwowała mnie po prostu cała ta sytuacja.
— dlaczego nie odpuścisz? - zapytał, unosząc na mnie zapłakany wzrok. Nienawidziłem tego, gdy Luke płakał, jednak musiałem poznać jego punkt widzenia w tym wszystkim.
— zadałem ci pytanie, Luke.
Blondyn przygryzł wargę do krwi i starł swoje łzy wierzchem dłoni, tłumiąc w sobie szloch.
— powiedziałeś, że tylko ty masz do mojego ciała dostęp. Odebrałem to w ten sposób, jakbyś miał prawo zrobić z nim co chcesz.
— a nie tylko ja mam do niego dostęp?
— nie. - chwila, co?
— co?
— nic...
— Luke!
— przestań się na mnie wyżywać! To, że jesteśmy po ślubie nie znaczy, że jestem twoją własnością! - pokręciłem jedynie głową.
— właśnie to znaczy.
— nie, kurwa, wcale nie znaczy! Jeżeli będę miał ochotę, to będziesz siedział w celibacie tak długo, aż albo zestarzejemy się, albo dopóki nie złożysz papierów rozwodowych! - blondyn zaniósł się płaczem, a ja zacisnąłem wargi w wąską linię.
— a chciałbyś, żeby do tego doszło? Dopiero się pobraliśmy, a ty już szukasz pretekstu do rozwodu? - spytałem urażony. Zdecydowanie mój humor psuł się coraz bardziej.
— tak, bo ten ślub to jedno wielkie... nieważne. - i nie dokończył. Norma.
— jedno, wielkie co?
— nico.
— możesz przestać?
— nie mogę, bo zachowujesz się jakbym paradował nago przed całym miastem, a ja chciałem przeżyć z tobą trochę bardziej intymne chwile! Ale nie, lepiej odstawić kurwa szopkę! Chciałeś ślubu, by mieć na papierze, że jestem twój? Zmieniasz się... zaczyna ci odwalać. - szepnął.
— mi? mi wcale nie odwala! To ty masz lekceważące podejście do obietnic, jakie złożyłeś mi podczas ślubu! Nie chciałem go dla jebanego papierka, wiesz? Oświadczyłem ci się dlatego, że chciałem spędzić resztę życia z tobą! - nie wytrzymałem i podniosłem na niego głos, na co Luke również zareagował krzykiem.
— właśnie, że ci odwala! Jeżeli tak ci zależy na mojej dupie, to zacznij doceniać małe rzeczy, bo ja nie będę starać się, jeżeli ty będziesz to cały czas krytykować! - po chwili uspokoił ton. — mówiłem, że z tej dyskusji nic przyjemnego nie wyniknie.
Może on miał racje? Może niepotrzebnie dołożyłem oliwy do ognia? Bo tak na dobrą sprawę, to nie wiedziałem dlaczego w ogóle się przyczepiłem. Może to, że oficjalnie był mój, podsycało moją zazdrość o niego? Świadomość poważnego związku sprawiła, że bałem się dopuścić do niego kogokolwiek, a każda napotkana osoba, była odbierana przez moją głowę jako potencjalne zagrożenie.
— przepraszam. - westchnąłem cicho.
— ja też przepraszam, nie chcę rozwodu. - blondyn zalał się kolejną falą łez, po czym wstał od stołu i mnie przytulił. Delikatnie objąłem go ramionami i pogładziłem kojąco po plecach.
— nigdy w życiu bym do niego nie dopuścił, Lu. Przepraszam, to wszystko z zazdrości o ciebie. Nie chcę, żeby ktokolwiek widział cię w takiej odsłonie, w jakiej widuję cię tylko ja.
— ja też tego nie chcę, ale byliśmy praktycznie sami więc... okej nie chcę się dalej kłócić. Po prostu wiedz, że uważam na to, by nikt inny nie patrzył. - Mike przytulił mnie mocniej, a ja ciszej odetchnąłem. Nie sądziłem, że pierwszy dzień naszej podróży będzie wyglądał właśnie tak.
— Bogu dzięki, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy. Nie płacz tylko więcej, proszę. - kciukami starłem łzy z policzków chłopaka. — dobrze?
Luke pokiwał głową i cmoknął mnie w policzek, a ja uśmiechnąłem się nieznacznie.
— podobno związki bez kłótni, to związki bez miłości. Cieszę się, że czasami mamy się o co posprzeczać, tylko nie róbmy tego zbyt często. - cicho się zaśmiałem.
///
Leżeliśmy we dwójkę na ogromnym łóżku. Księżyc odbijał się w spokojnej tafli wody. Gwizdy migotały, a ja spoglądałem z uśmiechem na mojego chłopca, który tak na prawdę był już całkiem przystojnym mężczyzną. Jego oczy błyszczały, a blade światło księżyca rozjaśniało jego twarz. Wyglądał po prostu pięknie. Można powiedzieć, że z brzydkiego kaczątka wyrósł pokaźny łabędź, chociaż to stwierdzenie nie do końca pasowało do Luke'a. On od początku był ładnym kaczątkiem.
— o czym myślisz? - zapytałem, kiedy zauważyłem, że analizuje w głowie sporo rzeczy. Zawsze gdy to robił niesamowicie się skupiał i przegryzał wargę.
— o tym jaka wersja nas była lepsza. - popatrzył na mnie zaciekawiony. — ja jako nastolatek i starszy ode mnie mężczyzna z własną firmą czy ja jako mężczyzna z jeszcze starszym i gorącym facetem?
Zaśmiałem się cicho i złożyłem na jego czole czuły pocałunek, delikatnie głaszcząc jego dłoń.
— powiem ci, że to nie ma tak szczerze najmniejszego znaczenia. Kocham cię tak czy siak, ponad wszystko. Tak samo mocno jak trzy lata temu. - wzruszyłem ramionami i położyłem się na boku, po czym zacząłem bawić się jego włosami. — w moich oczach zawsze będziesz moim, małym bubusiem.
— jeszcze nigdy mnie tak nie nazwałeś. - zaśmiał się cicho i zamilkł na chwilę, a ja dałem mu czas na pozbieranie myśli. — muszę ci o czymś powiedzieć.
— tak?
— cały czas czuję obecność Caluma. - szepnął, a ja nie wiedziałem nawet jak zareagować.
— wiesz... - delikatnie pogładziłem jego policzek. — jestem ateistą, wierzę w to co widzę, ale jeżeli istnieje życie poza tym, które przeżywamy teraz, to jestem pewien, że Calum czuwa teraz nad tobą i jest z ciebie bardzo dumny. Jeżeli nie ma nieba, piekła i innego z tych pośmiertnych krain, to zawsze będzie żył tutaj. - wskazałem delikatnie na miejsce, w którym bije serce Luke'a. — w twoim sercu, wspomnieniach, na fotografiach, w każdym miejscu, w którym był, w każdym swoim osiągnięciu. Tego nikt nie może podważyć.
W jego oczach zebrały się łzy, więc przyciągnąłem go do siebie, by mocniej go przytulić. Nie chciałem żeby płakał, ale wiedziałem, że to nieuniknione. Zawsze starałem się z nim rozmawiać, żeby wiedział, że ma we mnie wsparcie, ale nie wiedziałem już jak doprowadzić do tego, by wspomnienia nie wywoływały u niego tak skrajnych emocji.
Postanowiłem uspokoić go chociaż odrobinkę. Usiadłem, opierając się o ścianę, przy czym wciągnąłem go na swoje kolana i delikatnie zacząłem go lulać, co musiało śmiesznie wyglądać, bo teraz ja byłem drobniejszej budowy od niego. Blondyn wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi i pozwolił się delikatnie głaskać po plecach. Słyszałem jak tłumił w sobie szloch.
— nie płacz, kochanie. - poprosiłem go, bo łamało mi się serce. — albo w sumie to płacz ile chcesz, wypłacz się, byleby ci było odrobinę lepiej. Jestem przy tobie i będę cały czas.
///
• Mike •
Siedziałem w firmie od samego rana. Po tym wyjeździe totalnie wytrąciłem się z rytmu pracy i czułem się jakbym był tam dopiero pierwszy dzień. Papiery leciały mi z rąk, dwa razy wylałem już kawę, uderzyłem się łokciem o biurko, a na koniec przytrzasnąłem palec w drzwiach. Czy mogło być gorzej? Mam nadzieję, że już nie.
Jako, iż Luke był już oficjalnie pracownikiem mojej firmy, chociaż w nim miałem wsparcie. Osobiście go przeszkoliłem, po czym został moją prawą ręką. Wykorzystałem w pełni jego matematyczne zdolności, dzięki czemu on miał zajęcie, a ja mogłem spędzać z nim czas nawet w pracy.
Właśnie siedziałem nad kolejnym zestawieniem miesięcznym, obliczając wszystkie dochody. Luke przyniósł mi kawę, po czym pocałował mnie w kark i wskazał palcem na kartkę.
— tu masz błąd. Wypij sobie i odpocznij, ja dokończę za ciebie. - wziął mi długopis oraz dokumenty, zabierając się za wszystkie obliczenia.
— oj przestań, wiem, że mam gorszy dzień, ale to nie znaczy, że masz się brać za moje rzeczy, skarbie. – stanąłem obok niego.
— jeju, to nic takiego. - westchnął, a ja przewróciłem oczami.
— pij kawę i nie marudź, dobrze? - popatrzył na mnie z dołu, a ja się uśmiechnąłem.
— dobrze, dobrze. - zaśmiałem się cicho.
• Luke •
To było dosyć zabawne, że ja byłem młodszy, a pomagałem temu, kto zarządzał tym wszystkim. W sumie to nawet nie było śmieszne, ale niesamowite. Tak, to zdecydowanie lepsze słowo.
Szybko zrobiłem wszystko, co spoczywało na głowie Michaela. Od samego rana chodził poddenerwowany. To zdecydowanie nie był jego dzień. Tak niewiele było trzeba, by z poważnego biznesmena zrobiła się urocza ciapa, która chce tylko wrócić do domu i zakopać się pod cieplusim kocykiem.
Gdy Mike wieczorem zamykał swoje biuro i ruszył wraz ze mną do naszego domu, niemiłosiernie się rozpadało. Rano była śliczna pogoda, więc zrobiliśmy sobie spacer. Teraz strugi deszczu, odbijały się od betonowego chodnika, a nasze ubrania przesiąkały jak gąbka. Przy lekkim truchcie byliśmy w domu w około dziesięć minut. Ściągnęliśmy buty i wszystkie przemoczone ubrania, od razu narzucając na siebie suche, świeże i luźne dresy.
Clifford poszedł od razu do sypialni, kładąc się do łóżka. Był wykończony tym dniem. Ja jeszcze nakarmiłem kota, zrobiłem dwie gorące herbaty i dopiero wtedy powędrowałem za nim.
Patrzyłem na niego przez chwilę i nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Odtwarzałem w głowie pewną rozmowę i nie mogłem się doczekać, aż opowiem o niej mężczyźnie.
— co się tak szczerzysz, hm? - zapytał, a ja oparłem się na łokciach.
— słyszałeś rozmowę na korytarzu?
— jaką rozmowę?
— no bo jeden pracownik rozmawiał z drugim. - zaśmiałem się cicho. — rozmawiali o nas. Mówili, że w sumie już się nie orientują kto jest ich szefem, ani do którego gabinetu mają iść, bo zazwyczaj oboje siedzimy w jednym.
Wzruszyłem ramionami i położyłem policzek na jego torsie, wpatrując się w jego oczy. Trzeba przyznać, na przestrzeni lat wokół jego zielonych oczek powstały prawie niewidoczne zmarszczki, przez to, że często mrużył je podczas skupiania się. Mimo wszystko, dalej miał ten sam cudowny uśmiech, to samo spojrzenie pełne miłości i ten sam czuły dotyk.
— może już mistrz przerósł ucznia? - zaśmiał się Mike, a ja pokiwałem przecząco głową.
— nie żartuj.
— nie żartuję, nie bez powodu nas mylą, kochanie. - cmoknął mnie w czoło. — bo chyba nie jesteśmy do siebie aż tak podobni.
— może i nie.
W sumie ten czas leciał tak szybko, że zaczęło mnie to trochę przerażać. Przed chwilą świętowałem swoje osiemnaste urodziny, a teraz jestem po ślubie, w firmie Michaela i to w dodatku na tak wysokim miejscu. Życie przemijało jakby w przyspieszonym tempie.
Czasem zastanawiałem się, jak to wszystko dalej miało wyglądać. Zdecydowanie ustatkowałem się u boku Michaela, skończyłem dobrą szkołę, studia zaoczne, miałem świetną pracę i świetne perspektywy. Brakowało mi tylko jednego. Musiałem porozmawiać poważnie z Michaelem.
///
Nadeszła wczesna jesień. Kolorowe liście spadały z drzew, usypując tym gęste dywany na chodnikach. Ostry jak brzytwa wiatr zderzał się z moją twarzą. Mike obejmował mnie czule swoim ramieniem, a ja wtulałem się w jego bok, jednocześnie trzymając dłoń w jego tylnej kieszeni.
Od pewnego czasu nasze życie układało się wręcz idealnie. Byliśmy spełnionym małżeństwem, które kochało się ponad wszystko. W naszym życiu nie brakowało już dosłownie niczego.
No może jednak Michaela. Odszedł od nas kilka tygodni temu, bo zachorował na coś czego nie dało się leczyć. Wraz z nim odeszła mała cząstka mnie, a nawet cząstka naszego związku. Tak naprawdę on był naszym początkiem, moim wsparciem i dobrym słuchaczem, kiedy opowiadałem mu o Calumie. Teraz opowiadam o nich obu i zastanawiam się czemu życie tak szybko odbiera mi to, co kocham.
Na szczęście Michaela, mojego męża nie zabrało i mam nadzieje, że jeszcze długo nie zabierze. W prawdzie mamy już trochę na karku. Ostatnio świętowaliśmy trzydzieste piąte urodziny Clifforda, a moje dwudzieste siódme zbliżały się wielkimi krokami. O! Zapomniałem wspomnieć, że mamy teraz drugiego kotka, ale o nim trochę później.
Spacerowaliśmy sobie powolnym krokiem. Rozkoszowałem się bliskością mojego męża. Podobało mi się, że okazywał mi uczucia nie tylko, gdy byliśmy w łóżku. Dbał i troszczył się o mnie najlepiej na świecie. Był prawie wszystkim, czego potrzebowałem do szczęścia.
Przystanąłem pod jednym z budynków i spojrzałem w stronę mężczyzny. Po chwili Mike wszedł do środka, a ja czekałem z niecierpliwością pod drzwiami. Pięć minut później, pojawił się znowu.
— tatuś Lu! - usłyszałem cichy śmiech, a mała dziewczynka podbiegła do mnie i przytuliła się do moich nóg.
— cześć, księżniczko. - sprzedałem jej całusa w czoło i mocno przytuliłem.
— myślałam, że cię nie będzie! - pisnęła, a ja szerzej się uśmiechnąłem.
— no widzisz? niespodzianka. - przytuliłem ją mocniej.
Dziewczynka złapała nas za ręce i uśmiechnięta ruszyła do przodu. Byłem szczęśliwy, że podsunąłem pomysł z adopcją. Mieliśmy ją dopiero od roku, ale szybko się pokochaliśmy i staliśmy się rodziną.
Gdy dotarliśmy do domu, nasza marutka Ariel pobiegła do salonu, po czym zaczęła szukać swojego zwierzaka.
— kici kici! - śmiała się, a Mike ukucnął przed nią i ściągnął jej kurtkę. Z butami sobie jakoś poradziła sama, zanim upaćkała błotem całą podłogę.
— zostaw kotka, najpierw umyj rączki i zjedz obiad, dobrze? - zapytałem jej, a ona szybko pokiwała głową. Zostawiłem ją pod opieką Michaela i poszedłem do kuchni żeby przygotować coś pysznego.
• Mike •
Siedziałem z naszą córeczką w salonie. Zażyczyła sobie warkoczyki, więc walczyłem teraz z jej włosami niemal do pasa. Dzięki niej, przez ten rok całkiem fajnie podszkoliłem się w układaniu włosów i wymyślaniu nowych fryzur.
— tatusiu, nie ciągnij tak! - oburzała się, gdy troszkę za mocno zawiązałem jej warkocz.
— już słoneczko, przepraszam. - złożyłem całusa na jej skroni i pogładziłem ją po głowie.
Ariel była śliczną, rudowłosą dziewczynką z zielonymi oczkami i noskiem pełnym piegów. Kiedy się uśmiechała, widać było, że nie ma jednej dwójki. Nie przypominała zupełnie mnie i Luke'a, ale z pewnością była przepiękna. Z charakteru była małym łobuzem. Lubiła psocić, zawsze było jej wszędzie pełno i nie znała słowa "nuda". Miało to też swoje plusy. Kochała poznawać nowych ludzi, świat i wszystko, co otacza ją dookoła.
— co będzie na obiad? - zapytała po chwili i wdrapała się na moje kolana.
— a nie wiem, Luke powiedział, że to tajemnica. - pstryknąłem ją w nosek.
Ariel oparła się łokciami o mój tors i zamyślona na mnie patrzyła. To było urocze, ale jednocześnie trochę zabawne. Powiem wam, że nie sądziłem, że kiedykolwiek się pobierzemy, a teraz patrzyłem na owoc naszej miłości. W tamtym momencie byłem dumny z siebie, z Luka i w sercu dziękowałem naszym matkom i przyjaciołom, bo jednak mieli duży wkład w nasz związek. W związek, z którego powstała prawdziwa rodzina.
Chyba jestem zbyt sentymentalny.
Po chwili blondyn wyszedł z kuchni w różowym fartuszku, niosąc dwa talerze pełne makaronu z sosem serowym i brokułami.
— tata Lu, a co to? - zapytała dziewczynka, spoglądając na mężczyznę.
— będziemy dzisiaj jeść makaroniki, ser i takie małe drzewka, które nazywają się brokuły. - Luke się zaśmiał, a ja wraz z nim.
Dziewczynka popatrzyła najpierw na mnie, a potem na mojego męża. Uniosła zdziwiona brwi i zeszła z moich kolan.
— małe drzewka? Drzew się nie je.
— no widzisz, a te są takie specjalne do jedzenia. - uśmiechnął się. — siadaj ładnie i zjadaj, a ja idę po trzeci talerz.
Obiad był pyszny. W sumie jak każdy jego obiad. Przez te lata Luke zdobył trochę wiedzy kulinarnej i to on przeważnie decydował o naszych posiłkach. Mnie już coraz mniej wpuszczał do kuchni, chociaż muszę wam się przyznać, że nauczyłem się robić kurczaka. Ciekawe w czyje ślady pójdzie młoda. W biznes czy kuchnie.
Rudowłosa wcinała potrawę ze smakiem. Również muszę przyznać, że Luke znał się na fachu. W sumie trudno się nie znać, skoro jego matką była Liz. Po obiedzie włączyłem małej bajki, a sam usiadłem obok blondyna i wtuliłem się w jego bok. Przyzwyczaiłem się do tego, że teraz ja przy nim byłem drobny. Objął mnie ramieniem i złożył całusa na moim policzku.
— Lu, nie przy dziecku. - parsknąłem cichym śmiechem.
— nie zapomnij, że Ari nocuje u babci. Moja mama obiecała, że zabierze ją do zoo.
— do zoo?! - krzyknęła od razu.
— tak, do zoo, maluchu.
— ale super!
Zaśmiałem się cicho, kręcąc z rozbawieniem głową. Ona była czasami zbyt urocza.
— tatusiu? - zwróciła się do Luke'a kiedy kładliśmy ją spać.
— tak skarbie?
— dlaczego nasz kotek nazywa się Calum?
Luke zagryzł wargę, a ja milczałem. Oboje milczeliśmy, bo chyba żaden z nas nie spodziewał się takiego pytania.
— Mike ci opowie. - szepnął blondyn i usiadł tyłem do niej. Pewnie dlatego, że jakby się popłakał to nie chciał, by na to patrzyła. Oh, biedny Luke. Tak, on wciąż przeżywał to tak, jakby stało się to wczoraj.
— jutro, słoneczko. - cmoknąłem naszą córkę w nosek, przy czym dałem jej pluszaka i zgasiłem lampkę, stojącą obok jej łóżka. — dobranoc.
— dobranoc, tatusiowie. - dziewczynka ziewnęła, a ja złapałem dłoń blondyna i wyszedłem z jej pokoju, który kiedyś należał do Luke'a.
• Luke •
Wyszedłem zaraz za Michaelem i starałem się o tym nie myśleć. Nie wiedziałem nawet, czemu aż tak zareagowałem, skoro nie było to nic o czym nie rozmawialiśmy. Przecież sam kot ma tak na imię też z tego względu, żeby nie każde słowo "Calum" wywoływało u mnie płacz.
— i jak? młoda śpi? - mama wyrwała mnie z przemyśleń. Ale to dobrze.
— zasypia. - uśmiechnąłem się.
— tak szybko wydoroślałeś, jestem tata dumna. - szepnęła i przytuliła się do mnie na co się zaśmiałem.
— ciągle to mówisz i znam to na pamięć.
Posiedzieliśmy u mojej mamy jeszcze chwilę i ruszyliśmy do domu. Czekała nas noc pełna wrażeń... no, niestety nie łóżkowych, po prostu mieliśmy dużo pracy związanej z firmą.
///
Nie sądziłem, że nasza mała Ariel, jest tak dojrzała. Nie żeby mnie to martwiło. Byłem po prostu zaskoczony i jednocześnie dumny, że wychowanie dziecka szło tak dobrze, jak zawsze chcieliśmy. Zapytacie pewnie skąd ten podziw. A no stąd, że Mike przeprowadził z nią rozmowę na temat tego, dlaczego nasz kotek nazywa się tak, a nie inaczej. Ona pytała dalej, a wraz z jej ciekawością, mężczyzna dopowiadał jej nowe szczegóły na temat mojego przyjaciela i naszej historii. Nie chciałem zaprzątać jej tym głowy, dlatego zawsze starałem się uniknąć tego tematu, ale skoro według Michaela, dziewczynka ze spokojem przyjmowała te wiadomości, to czemu miałaby o tym nie wiedzieć?
Wracając.
Właśnie przed chwilą zapytała mnie czy może pójść ze mną odwiedzić Caluma, a ja niemal bez zawahania się zgodziłem. Nie powiecie mi, że nie było to niesamowite.
— patrz tatko, zerwałam takie koniczynki. Myślisz, że mu się spodobają? - wystawiła rączkę z bukiecikiem w moją stronę.
— tak, myślę, że zdecydowanie mu się spodobają. — szeroko się uśmiechnąłem i delikatnie pogłaskałem ją po głowie. — położysz mu je teraz?
— tak, położę. - patrzyłem jak kładzie kwiatki na jego grobie i starałem się nie rozpłakać. — wiesz co Calum? Tata mi ostatnio dużo o tobie mówił. Szkoda, że się nie poznaliśmy, ale pewnie patrzysz na mnie z nieba, bo jesteś aniołkiem. Ładne mam warkoczyki, prawda? Tata Mike mi je codziennie robi. - zaśmiała się cicho.
Po policzku ściekła mi samotna łza. Byłem z niej tak cholernie dumny. Natychmiast starłem ją kciukiem i uniosłem spojrzenie na niebo. Calum też byłby wniebowzięty, mając taką... bratanicę? Był dla nas jak brat.
— chodź kochanie. - szepnąłem.
— czemu? - zapytała zaciekawiona.
— wystarczy na dzisiaj, jeszcze kiedyś tu przyjdziemy, dobrze?
— dobrze tatusiu. - wstała z kucaka i mocno się do mnie przytuliła. — nie możesz być smutny, bo Calum będzie smutny.
— już nie jestem. - uśmiechnąłem się delikatnie.
Nasza córka była dla nas prawdziwym szczęściem. Może nie była stworzona z naszych genów, ale wychowywaliśmy ją razem. Nazywaliśmy ją owocem naszej miłości, ponieważ my wprowadzaliśmy ją w życie. I byliśmy z niej bardzo dumni. Z tego jak sobie radziliśmy też. Po prostu nie mogliśmy lepiej trafić.
/// kilkanaście lat później ///
Dożyliśmy spokojnej starości razem. Każdy dzień przemijał nam w mgnieniu oka. Kartki z kalendarza samoistnie zaczęły wypadać, a nas dorwały pierwsze dolegliwości podeszłego wieku. Mimo, iż Mike postarzał się szybciej, wciąż widziałem go takiego jak zawsze. Jakby wcale się nie zmienił. Błysk w jego zielonym oku pozostał taki sam, jak lata temu. Nie sądziłem, że życie przeminie tak szybko, że to co było, mieliśmy tylko na chwilę. Bałem się starości, ale nie mogłem jej uniknąć i to przerażało mnie jeszcze bardziej. Chciałbym żyć jeszcze raz. Chciałbym przeżyć wszytko od nowa, ale wiem, że tak się nie da, więc pozostało mi tkwić w tym co już było.
Siedziałem właśnie ze swoją dorosłą już córką i moim ukochanym staruszkiem przy stole. Mike zdążył się posiwieć. Mi też powoli wysiadały stawy, ale jeszcze funkcjonowałem bez marudzenia.
— muszę już iść. - Ariel wstała od stołu i cmoknęła nas obu w czoło. — wpadnę w przyszłym tygodniu. - uśmiechnęła się ciepło i zniknęła całkiem szybko.
Usiadłem bliżej niego. Spojrzałem na jego twarz i znowu poczułem przerażenie. Przecież dopiero byliśmy młodzi, a teraz już jedną nogą na tamtym świecie. Wtuliłem się w jego tors wzdychając ciężko.
Mike chorował od jakiegoś czasu, a to tylko potęgowało mój strach. Czuł się dobrze, wyniki miał w normie, ale był już po trzech zawałach. Ten ostatni szczególnie postawił mnie na nogi, bo trafił nieprzytomny do szpitala. Oczywiście Mike, jak to Mike, uważał, że wszystko jest w porządku. Mówił, że ma się świetnie, ale nie trzeba być lekarzem, żeby dostrzec to, że choroba powoli go wykańczała.
— brałeś leki? - uniosłem na niego wzrok.
— brałem. - odpowiedział po dłuższej chwili, przytulając mnie swoimi chudymi ramionami, które tak bardzo kochałem. Cicho westchnąłem i złożyłem drobnego całusa na jego czole.
— chodź, kochanie. Zmierzymy ci ciśnienie. - rozkazałem, po czym przeszliśmy do salonu.
Wyciągnąłem z szafki aparat, który skontrolował stan zdrowia Michaela, po czym zapisałem wyniki w jego książeczce. Robiłem to dwa razy dziennie od jego pierwszego zawału.
— nie przesadzasz czasami? Jest w porządku. Nie jestem aż taki stary. - westchnął.
— wiesz, że się martwię. - szepnąłem i odłożyłem rzeczy na szafkę. — kocham cię...
— wiem, też cię kocham, ale jeszcze duuużo lat przed nami. - zaśmiał się, na co ja się uśmiechnąłem.
Przeszliśmy się na spacer co ostatnio robiliśmy dosyć często. Wiecie, to trochę straszne, że kiedyś naszą rozrywką były wyjazdy za granice, imprezy i seks po każdej kłótni, a teraz robimy obchód po parku i do domu, bo zwyczajnie nie mamy tyle siły. Najważniejsze, że jako tako się trzymaliśmy. Ariel udało nam się wychować po naszej myśli. Byliśmy z niej cholernie dumni, ale coraz mniej się widywaliśmy, bo znalazła sobie chłopaka, z którym spędzała więcej czasu. Cieszyło nas to, bardzo go lubiliśmy, ale też trochę tęskniliśmy za jej towarzystwem.
• Mike •
Pod wieczór kiepsko poczułem się już podczas kąpieli. Nie chciałem martwić Luke'a, ale wiedziałem, że już niedługo będziemy musieli się ze sobą pożegnać. Czułem, że długo już nie pociągnę, mimo, że niedawno mówiłem coś zupełnie innego. Byłem bardzo szczęśliwy z lat spędzonych z blondynem. Przeżyliśmy wspólnie cudowne życie. Byłem dumny, że mój chłopiec stał się wspaniałym mężczyzną. Nauczyłem się od niego wiele, ale też sam nauczył się sporo ode mnie.
Wychodząc z łazienki założyłem szlafrok, po czym powędrowałem do naszego wspólnego łóżka. Ułożyłem się wygodnie obok Luke'a. Mężyczyzna od razu okrył nas pościelą i przytulił się do mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem i złożyłem całusa na jego czole. Ale on chyba chciał czegoś więcej, bo nachylił się nade mną by mnie pocałować. Odwzajemniłem oczywiście, a potem pogłaskałem go po policzku.
— dziękuję ci za tak wspaniałe życie. - uśmiechnąłem się do niego, a Luke wydawał się zdezorientowany.
— stało się coś...?
— nie, skarbie.
— Mike... - szepnął poddenerwowany.
— po prostu ci dziękuję. - ucałowałem jego dłoń i położyłem głowę na poduszce. — dobranoc.
Na szczęście odpuścił, więc ułożyliśmy się wygodnie. Przytuliłem go do siebie, tak jak robiłem to zawsze. To była jedna z niewielu rzeczy, która pozostała w naszym związku bez zmian. Pocałowałem jeszcze czubek jego głowy, splatając nasze palce razem. Po policzku spłynęła mi niem niewidoczna łza szczęścia. Nie odzywając się już, pogładziłem go po włosach i starałem się zasnąć.
• Luke •
W środku nocy obudziły mnie niepokojące odgłosy. Przetarłem oczy i gdy trochę się rozbudziłem, od razu wiedziałem o co chodzi. Mike od czasu do czasu miewał duszności przez jego problemy z sercem, ale tamtej nocy dusił się wyjątkowo mocno.
Spanikowałam i pierwsze co, to go posadziłem. Podobno tak łatwiej się oddycha. Pot zalewał moje czoło, kiedy nerwowo szukałem jakiegoś rozwiązania. Najpierw podałem mu leki, później otworzyłem okno, ale wcale nie było lepiej. Spoglądał na mnie lekko przełzawionymi oczyma i złapał mnie za dłoń. Od razu zadzwoniłem po pogotowie, starając się go uspokoić.
— wytrzymaj troszkę, Mike, zaraz przyjadą i podadzą ci coś mocniejszego. - ściskałem jego dłoń, starając się nie popaść w panikę.
— Luke, skarbie. Pamiętaj, że cię kocham. - zapłakał, a ja razem z nim. Ucałowałem jego czoło, nie odwracając od niego wzroku. — to nasz ostatni wieczór...
— nie mów tak... - pokręciłem szybko głową. — przed nami jeszcze wiele wspólnych chwil, Mike. Zaraz dostaniesz mocniejsze leki i będzie w porządku. - gładziłem go po policzku.
Niestety duszności nie ustępowały, a Michael był coraz słabszy. Do tego płacz wcale mu nie pomagał. Starałem się go uspokoić, ale sam ledwo łapałem oddech. Nie mogłem go przecież stracić. Nie teraz.
— Mike, nie odpływaj, patrz na mnie. - płakałem i delikatnie go lulałem w swoich ramionach. — proszę cię.
Uniósł na mnie załzawione spojrzenie, następnie kącik ust i pogłaskał mnie po policzku.
— pamiętaj, że cię kocham. - powtórzył, a jego powieki chwilę potem bezsilne opadły, wraz z ręką. — powiedz Ariel, że jestem z niej... dumny.
Krztusiłem się łzami, ale pomimo wszystko starałem się go ocucić. Niestety... jego oddech ustał niedługo potem.
— błagam, nie zostawiaj mnie, Clifford, do jasnej kurwy nędzy! - przystąpiłem do reanimacji, która też niewiele dała. Wciąż jednak miałem nadzieję, że mężczyzna za chwilę się obudzi.
Płakałem jak głupi w ramię starszego. Nie mogłem już nic zrobić. Nie oddychał, a jego usta posiniały, palce robiły się zimne i wiedziałem, że już nigdy nie zobaczę jego uśmiechu. Ale nadzieja umiera ostatnia, prawda? Dlatego nieprzerwanie patrzyłem na niego, z myślą, że zaraz otworzy oczy i powie, że jest okej. Jednak tak się nie stało... Mike odszedł i zrobił to zupełnie niespodziewanie.
Gdy ratownicy wbiegli do naszego domu, było już za późno. Trzymałem ciało Michaela w swoich ramionach, płacząc jak małe dziecko. Jeden z nich podszedł i sprawdził puls, po czym posłał mi spojrzenie pełne współczucia. Zostałem na tym okrutnym świecie, podczas gdy moja miłość już go opuściła.
Ale miałem szczęśliwe życie. Mimo rozstania, mimo kłótni i wszystkiego co złe, nie mogłem narzekać. Śmiałbym powiedzieć, że byliśmy sobie przeznaczeni. W końcu trafiliśmy na siebie całkiem przypadkiem i to tylko dzięki dociekliwości Michaela stworzyliśmy związek.
Dla równowagi tego dobrobytu, dostałem też mocno po dupie. Wcześnie straciłem przyjaciela, z czym nadal się nie pogodziłem, potem kota, następna była moja mama, tata, drugi kot, jeden z braci i teraz Mike. Niosłem za sobą tak wielki ciężar, że mogłem być z siebie dumny, że wciąż dawałem radę być szczęśliwy. Chociaż teraz zaczynałem w to szczęście wątpić.
Cóż. Minęło sporo czasu, zanim pogodziłem się z tym, że Michaela już przy mnie nie ma. Cały czas jednak spoglądałem w przeszłość i przypominałem sobie nasze wspólne chwile. Nigdy nie ściągnąłem wspólnych zdjęć ze ścian, nie zasnąłem po jego stronie łóżka i nie tknąłem jego ulubionego kubka. Wszystko w tym domu wydawało się takie, jakby Mike miał zaraz wrócić z delegacji. Czas jednak leczy rany. Miałem świadomość, że mój mąż nie chciałby być opłakiwany hektolitrami łez. Pozwoliłem życiu dalej toczyć się dalej. Poza tym wciąż miałem przy sobie Ariel.
I tak właśnie przemijały dni.
Przemijały tygodnie.
Przemijały lata.
Przemijały istnienia.
Została pamięć.
Zostały wspomnienia... które nigdy nie umrą.
•••
Chciałabym to jakoś skomentować, ale nie wiem jak. Podsumowanie znajdziecie w kolejnym "rozdziale".
A teraz zapraszam was na niedawno zaczęte ff pt. "Photogenic" ❤️❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top