!!! 18 !!!
• Mike •
Tak jak powiedziałem - wyszykowałem się w niecałe dziesięć minut. To niesamowite, w jak krótkim czasie zmienił mi się humor. Od razu jakoś odżyłem i wszystko było jakby takie inne. Z uśmiechem na twarzy opuściłem mieszkanie i pobiegłem za chłopakami, którzy zdążyli już zniknąć. Całe szczęście, że mamy całodobowe galerie handlowe. Idealne na takie niespodziewane przypadki, jak ten teraz.
Spędziliśmy na zakupach ponad trzy godziny. Szczerze mówiąc, nigdy nie byłem na takim nocnym wypadzie, ale było całkiem sympatycznie. Bardzo polubiłem chłopaków, mimo, że jeszcze niedawno mieli ochotę mnie wytłuc, a ja wcale nie miałem lepszych zamiarów wobec nich.
Przejdźmy może do rzeczy. Nasza lista zakupów była naprawdę długa. Znajdowało się na niej wszystko, co potrzebne i niepotrzebne. Mnóstwo kolorowych ozdób, brokatowych dodatków no i sami wiecie czego. W końcu były to jego osiemnaste urodziny i trzeba było wyprawić imprezę, jakiej do końca życia nie zapomni.
No dobra, może jednak zapomni... chociaż, moja w tym głowa, żeby nie doznał amnezji. Urodziny jak urodziny, ale alkohol miałem zamiar mu dawkować.
Moim ostatnim punktem, a w sumie to miejscem, w które chciałem się wybrać, było schronisko. Chciałem sprawić mu niezapomniany prezent, który pokocha od pierwszego wejrzenia. Zastanawiałem się nad psem, ale po dłuższym przemyśleniu, zdecydowałem się na kota, ponieważ wymagają mniej uwagi, a Luke jest roztrzepanym nastolatkiem. W dodatku nie byłem pewny czy szczekający prezent przypodoba się Liz.
Wchodząc do budynku poprosiłem panią, która zajmowała się adopcjami, żeby pokazała mi kocięta. Oczywiście, moje serce zmiękło, kiedy zobaczyłem tyle uroczych stworzonek na raz. Moją uwagę zwrócił na siebie czarny urwis z zielonymi oczkami, który próbował zjeść sznurówki moich butów. Właśnie jego zabrałem ze sobą, uprzednio kupując całą wyprawkę oraz obróżkę z zawieszką, na której Luke mógł wygrawerować imię swojej nowej pociechy.
Od razu chciałbym sprostować, że Liz wiedziała o wszystkim, także spokojnie. Nikt mnie wałkiem do ciasta nie zabije, za przyniesienie małego kudłacza do domu. Gorzej byłoby jednak z tym psem. A o tym kotku tak naprawdę wiedzieli wszyscy tylko nie Luke. Nawet chłopcy się rozczulili i całą drogę wymyślali coraz to głupsze imiona, a ja miałem przez to ochotę wywieźć ich do lasu i odebrać jak im przejdzie. A tak swoją drogą to nie mogłem doczekać się przygotowań i całej tej imprezy. Pytanie tylko, jak zapakować kotka?
///
Wszedłem z chłopakami na salę, gdzie miała odbywać się impreza. Konsola DJ'a i nagłośnienie były już ustawione, a matka Luke'a zajmowała się wieszaniem czarnoniebieskich balonów. Podszedłem i przywitałem się z ex-przyszłą teściową, po czym we dwójkę zdobiliśmy pomieszczenie.
— myśli pani, że Luke się ucieszy jak mnie tu zobaczy...? - zapytałem kobietę z nadzieją, że chłopak o czymś jej wspominał.
— ciężko jest mi odpowiedzieć. - westchnęła.
— rozumiem.
— nie rozmawiamy za dużo, a na pewno nie o tobie. Przykro mi Mike. - popatrzyła na mnie smutno i chyba też chciała byśmy się w końcu pogodzili.
— staram się jak mogę i...
— wiem. - przerwała mi, a potem pogłaskała mnie po ramieniu. — nie poddawaj się, jego wbrew pozorom łatwo zmiękczyć.
Pokiwałem głową i przygryzłem dolną wargę niemal do krwi. Zastanawiałem się co mogę jeszcze zrobić, żeby Luke mi wybaczył. Nie kupowałem mu bardzo drogich prezentów, bo nie chciałem, żeby pomyślał, że chcę kupić jego miłość. W tym roku postawiłem właśnie na kotka i gitarę elektryczną, bo Luke zawsze marzył o tym, że nauczy się dobrze na niej grać.
W końcu wszystko było dopięte na ostatni guzik. Jedyne co mi zostało, to założenie kociakowi uroczej, niebieskiej kokardki na szyję, w której wyglądał bardziej uroczo niż uroczo. Postawiłem go na szczycie upominków, pilnując, żeby przypadkiem nie wywinął orła.
Calum i Ashton pojechali do Hemmingsa z pretekstem, że jego mama się zatrzasnęła i nie może wyjść. Słaby sposób na wyciągnięcie go z domu, ale każdy się łudził, że to zadziała. W tym czasie wszyscy schowali się za prezentami, światło zgasło, a Liz czekała na środku z ogromnym tortem.
• Luke •
— o czym ty pieprzysz? Jak mogła się zatrzasnąć w jakimś lokalu?
— no normalnie. - westchnął Hood.
— i nikt nie może jej otworzyć? - zapytałem nieco zdziwiony tym faktem.
— no... - podrapał się po głowie, a ja już wiedziałem, że coś kombinuje. — po prostu chodź, potrzebuje pomocy.
Przewróciłem oczami i dokładnie obserwowałem tę dwóję, przez cały ten czas. Wszystko wydawało się takie podejrzane, a ja z każdą minutą byłem coraz bardziej niespokojny. Nie próbowałem nawet zrozumieć tej sytuacji, bo była dla mnie totalną abstrakcją.
Dotarliśmy przed naprawdę zadbany lokal, urządzony w nowoczesnym stylu i dopiero wtedy do mnie dotarło, że następnego dnia mam urodziny. Zacząłem łączyć fakty i podejrzewałem, że mama nigdzie się nie zatrzasnęła, ani nie potrzebowała pomocy, ale nie mieli lepszego pomysłu na wyciągnięcie mnie z domu. No powiedzmy, że to łyknąłem.
Nie odzywając się wcale, poszedłem za nimi. Weszliśmy do środka, ale nic specjalnego tam nie było. Pusta sala, zgaszone światła i głucha cisza. Czyżbym się mylił, a mama naprawdę była w potrzebie?
— mamo? - odezwałem się cichym głosem. — jesteś tu?
W tym momencie światło się zapaliło, a wszyscy zaczęli śpiewać sto lat. Mama, stojąca na środku pomieszczenia podeszła do mnie, z tortem w kształcie pingwina, po czym podstawiła pod nos świeczki. Kto na osiemnaste urodziny zamawia tort w kształcie pingwina? No mniejsza. Rozejrzałem się po wszystkich, nie zwracając uwagi na to, kogo zaprosiła. Czułem się po prostu doceniony i szczęśliwy, a w moich oczach zaczeły zbierać się łzy.
— jesteście najlepsi na świecie. - ledwo co wyszeptałem i zdmuchnąłem świeczki, szeroko się uśmiechając. Pomyślałem sobie wtedy, że chciałbym już zawsze mieć przy sobie tak wspaniałe osoby, jakie się tu znajdowały.
— wszystkiego najlepszego, synku. - mama ucałowała moje policzki, oddając tort Ashtonowi, który stał obok, po czym mocno mnie przytuliła. — mój dorosły synku.
— jak się czujesz z tym, że nie będziesz mogła mieć nade mną kontroli? - zaśmiałem się cicho i wtuliłem się w kobietę.
— okropnie. - też się zaśmiała. — ale mam nadzieje, że chociaż od czasu do czasu będziesz się mnie słuchał. - roztrzepała moje włosy, a ja zmarszczyłem nosek.
— nie ma to jak być na osiemnastce w domowych ciuchach. - dodałem, kiedy uświadomiłem sobie, że jestem w dresie.
Nie byłem w stanie opisać mojego szczęścia. Bardzo lubiłem takie niespodzianki od serca, a zwłaszcza w dzień urodzin. Rozejrzałem się po sali żeby podziwiać dekoracje i dopiero wtedy dostrzegłem, że oprócz naszej piątki stał tam ktoś jeszcze.
Zamrugałem kilka razy, jakby to miało dać mi ostrzejszy obraz. Wydawało mi się, że widzę Michaela. Postawa, fryzura... wszytko się zgadzało. Zgadzało się, bo wcale mi się nie wydawało. On tam po prostu był.
Ścisnęło mnie w gardle. Odruchowo zrobiłem krok w tył, kręcąc głową na boki. Cała dobra energia ulotniła się naprawdę szybko, a zastąpił ją ogromny ból i smutek.
— Luke...
— nie podchodź do mnie. - szepnąłem cofając się jeszcze parę kroków. Popatrzyłem po reszcie zgromadzonych, ale oni byli mało zaskoczeni tym faktem. Wychodzi na to, że tak to wszystko zaplanowali. Autentycznie chciało mi się płakać.
— proszę, pozwól mi tylko coś powiedzieć. - kontynuował, a ja uparcie nie dałem mu dojść do słowa. — proszę...
— miałeś swoje pięć minut, nie chce słyszeć już nic więcej. - odwróciłem od razu wzrok. — nic.
Calum złapał mnie za rękę, żebym nie cofał się dalej i pozwolił mu dokończyć, ale ja nie chciałem. Nie chciałem go więcej widzieć, a już na pewno nie na moich urodzinach. To wszystko było jak najgorszy sen. Nie zdążyłem nacieszyć się niespodzianką, bo jedna osoba zepsuła wszytko, a wystarczyło tak niewiele jak jego obecność. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego zgodzili się na to by ten idiota się pojawił.
— odpuść. - usłyszałem cichy głos Caluma, ale nie dawałem za wygraną.
— ty odpuść, wy odpuśćcie. Nie uszczęśliwiajcie mnie na siłę, okej? Świetnie radzę sobie sam.
— no właśnie sobie nie radzisz. - szepnął Irwin, a to jedynie mnie podburzyło.
— zamknij się. - warknąłem, a z oczu poleciały mi łzy. — wracam do domu!
Michael spuścił wzrok, po czym wziął coś z kupy prezentów, bez słowa podszedł i popatrzył mi głęboko w oczy, wzrokiem zbitego psa.
— nie musisz wracać, to ja wyjdę. - zanim się obejrzałem, miałem w ramionach czarną, puszystą kulkę, która delikatnie wbijała pazurki w moje dłonie. — wszystkiego najlepszego, Lukey. - bez zawahania pochylił się, cmoknął w czoło, obrócił się na pięcie i wyszedł tylnym wyjściem. O cholera.
Spojrzałem na istotkę z zielonymi oczkami, która właśnie smutno się na mnie patrzyła i miałczała. Wydawało mi się, że nawet ona chciała, żeby potoczyło się to inaczej. Przytuliłem kotka do swojej piersi i po dłuższej chwili sam skierowałem się w stronę, w którą poszedł mężczyzna. Pewnie już był w drodze do domu. Z tą myślą i zamazanym wzrokiem, wyszedłem na zewnątrz i usiadłem na schodach, podpierając się o ścianę. Musiałem ochłonąć.
— Mike... - powiedziałem cicho podnosząc kotka.
— tak skarbie? - usłyszałem za plecami i o mało co nie zszedłem na zawał. Byłem pewny, że sobie poszedł.
— nic, nazwałem kotka Mike. Jest chłopcem, właśnie to odkryłem. - pociągnąłem nosem, a potem starłem łzy z policzków.
— słuchaj Mike, nie spierdol sprawy tak jak ja. - powiedział do kotka, drapiąc go za uchem. — masz moje miejsce, a wiele osób chciałoby je mieć. - dodał smutno i dopiero wtedy odszedł.
Wpatrywałem się w jego sylwetkę, cierpiąc coraz bardziej. Łzy zamazały obraz niemal całkowicie, więc przytuliłem zwierzątko do siebie, by spróbować się uspokoić.
— zaczekaj! - zapłakałem, zanosząc się płaczem. - Mike zaraz się odwrócił. — nie ty, kot! Uciekł mi kot! - nie miałem siły nawet go gonić. Traciłem wszystkich po kolei, a to niszczyło mnie jeszcze bardziej.
Clifford ukucnął, ponieważ kociak przybiegł właśnie do niego. Chyba nie chciał się z nim rozstawać, co jeszcze bardziej łamało mi serce. Podszedł i usiadł obok mnie, oddając mi znowu kotka.
— nie uciekaj mu więcej, Mike. Luke jest dobrym człowiekiem, będzie wiedział jak zaopiekować się tobą i obdarzyć cię bezwarunkową miłością. Możesz być pewny, że w lepsze ręce nie mogłeś trafić. Będziesz miał z nim dobrze, tak jak ja miałem kiedyś. - pogłaskał go za uchem, a kociak wydał z siebie cichy mruk.
— Michael... - z moich ust wydobył się cichy szloch, a mężczyzna milczał. — nie kot, tylko ty... dlaczego tu w ogóle jesteś? Przecież wiedziałeś, że nie chcę cię widzieć.
Mężczyzna nadal milczał, po czym po prostu delikatnie otarł moje łzy, spoglądając na mnie ze smutkiem malującym się na twarzy. Jego podkrążone oczy i roztrzrpane w każdą stronę włosy, zdradzały, że musiał długo nie spać. Byłem praktycznie pewny, że zaangażował się w organizacje całej tej imprezy.
— chciałem żebyś miał najlepsze urodziny, jakie tylko można mieć. Nie miałem zamiaru wywoływać u ciebie płaczu. - wymamrotał pod nosem, dalej utrzymując pomiędzy nami odległość. — nie zależy mi na twojej krzywdzie, Lu. Chcę, żebyś dobrze bawił się na dzisiejszej imprezie. Wracaj tam, należy ci się trochę odpoczynku i rozrywki. Osoby, którym na tobie zależy czekają w środku.
Ostatnie zdanie trochę mnie zabolało, bo skoro te osoby czekają w środku, a Mike był na zewnątrz to oznaczało, że to już definitywnie koniec?
— więc... tobie już na mnie nie zależy, prawda? - dopytałem przegryzając wargę. — jesteś na zewnątrz.
— zależy, nawet nie wiesz jak bardzo. Jestem tutaj, bo nie powinienem w ogóle się dzisiaj pojawiać. Przepraszam. - powiedział z takim bólem w głosie, że aż zabolało i mnie. Na razie jednak nic nie mówiłem tylko podałem mu kotka.
— nie mogę go przyjąć, mama będzie zła. - wymamrotałem pod nosem, ocierając łzy.
— rozmawiałem z Liz, nie ma nic przeciwko żebyś posiadał zwierzaka. W twoim domu czeka jeszcze kuweta, jedzenie, drapak i zabawki dla niego. - przyznał, tuląc kociaka i cmokając go w pyszczek. — trzymaj go, Lukey. Ja będę się już zbierał, nie chcę psuć ci urodzin.
Znowu przegryzłem wargę, a serce zabolało mnie do tego stopnia, że złapałem mężczyznę za dłoń.
— na pewno nie wejdziesz? Inni chyba byli zadowoleni z twojego towarzystwa. - szepnąłem, biorąc kotka znowu na ręce.
— co mi po innych, skoro ty tego nie chcesz? Nie obchodzi mnie zdanie nikogo, bo nie chcę, żebyś się męczył i musiał cierpieć z powodu mojej obecności. - wymamrotał i wstał. - Wszystkiego najlepszego jeszcze raz, Lu. Mam nadzieje, że będziesz się dzisiaj dobrze bawił i pokochasz Michaela, bo on cię zdążył bardzo polubić.
— chcę żebyś został Mike. - popatrzyłem mu w oczy. Nie potrafiłem z niego zrezygnować, chciałem, ale moje uczucia były zbyt silne.
— widziałem twoją reakcje i...
— zostań. - złapałem go mocniej. — bardzo cię proszę.
Wpatrywałem się w chłopaka błagalnym wzrokiem. On uśmiechnął się po chwili i niepewnie zbliżył się do mnie. Czułem jego oddech na swoich ustach. Serce przyspieszyło, a ja poczułem znów jego troskę. Uniosłem głowę i bez zawahania złączyłem nasze usta.
W tym czasie wtuliłem się w jego ciało całym sobą, uważając na zwierzątko. Mężczyzna objął mnie swoimi ramionami, a łzy zaczęły ściekać mi po policzkach niczym dwa ogromne wodospady. Brakowało mi jego obecności do tego stopnia, że teraz chciałem mieć go tylko dla siebie. Potrzebowałem jego obecności, dotyku, zapewnienia, że nigdzie się już nie wybiera.
Przerwałem pocałunek i wtuliłem twarz w zagłębienie jego szyi, zaciskając dłonie na jego koszuli. Zaciągałem się jego zapachem i starałem się uchwycić najmniejszy szczegół, w przypadku, gdyby jednak nie chciał ze mną zostać.
— już dobrze, Lukey. - wyszeptał mi do ucha i mocno mnie przytulił, opierając podbródek na mojej głowie. — jestem tu i zawsze będę.
— na razie chodźmy do środka, resztę wyjaśnimy kiedy indziej. - szepnąłem, delikatnie się uśmiechając. Wróciła nadzieja na dobry dzień, a wszystko powolutku się układało.
• Mike •
To była nasza pierwsza, wspólna noc od kilku miesięcy. Prawdę mówiąc to tylko kilka godzin. Impreza trwała do samego rana, więc na dobrą sprawę zostało nam niewiele snu. Mimo tego serce mi się radowało, że mogłem znów zasnąć wtulony w mojego chłopca. Co prawda nie wróciliśmy do siebie, ale to zawsze był i będzie mój chłopiec. Niezależnie jaką decyzje podejmie. Byłem pewny tylko tego, że nasze relacje pozostaną, nie wiedziałem natomiast czy będą one przyjaźnią czy uda się odbudować to co straciliśmy.
Bawiłem się włosami blondyna, bo od dłuższej chwili nie potrafiłem spać. Targały mną emocje, a głowę miałem zabitą przemyśleniami. Chciałem by ten widok pojawiał się każdego ranka. Już dawno odzwyczaiłem się do samotnej pobudki i ogólnie życia w pojedynkę.
Delikatnie obejmowałem go w pasie i gładziłem jego aksamitną skórę opuszkami palców. Byłem pewien, że tym razem już będzie dobrze. Pierwszy raz od kilku miesięcy poczułem ulgę. Cmoknąłem blondyna w nos, chcąc go delikatnie obudzić.
— kochanie, już jest południe. - szturchnąłem go palcem w bok, na co od razu otworzył zamglone oczy. — dzień dobry.
— huh? - wymamrotał i przetarł swoje błękitne ślepia, po czym podniósł się do siadu, wtulając się w moją klatkę piersiową. — Mikey?
— hm? - uśmiechnąłem się pod nosem i delikatnie złapałem go za dłoń, cmokając jej wierzch.
— naprawdę tu jesteś i nic mi się nie śni? - szepnął zaspany. — mam wrażenie, że zaraz znowu się obudzę, a ciebie nie będzie obok.
— jestem tu, Lukey. Nigdzie się nie wybieram. - na dowód tego złapałem go za policzki i złożyłem delikatny pocałunek na jego dolnej wardze. — a teraz won pod prysznic, bo capisz jak stare skarpety.
— a gdzie Mike? - wymamrotał, a jego głowa opadła na mój tors.
— leży obok ciebie. - zaśmiałem się cicho zakładając kosmyk włosów za ucho. — ale naprawdę już wstawaj.
— nie mogę, boli mnie głowa...
— wcale mnie to nie dziwi. - uniosłem w rozbawieni brwi. — mogę śmiało powiedzieć, że pobiłeś swój rekord.
— a gdzie Mike?
— Luke... już o to pytałeś. - pomogłem mu usiąść, ciagle go obserwując. — widzisz? jest tutaj. - wskazałem na czarnego kotka.
Chłopak wpatrywał się w niego bez żadnej reakcji, więc wyciągnąłem rękę by go dosięgnąć. Położyłem go na jego kolanach, szeroko się uśmiechając. Luke głaskał kotka i powoli wracał do rzeczywistości.
— to mój kotek? - jednak jeszcze nie wracał.
— tak, twój kotek, kotku. - zaśmiałem się cicho.
— wow. - powiedział sam do siebie, miziając jego futerko.
— chodź kochanie, pomogę ci. - zaśmiałem się cicho, po czym odłożyłem kociaka, biorąc blondyna na ręce. — alkohol jeszcze cię trzyma i muszę cię umyć, czy sobie poradzisz?
— poradzę sobie. - odparł dumnie, wtulając się w mój tors. — ale wspólnym prysznicem nie pogardzę. Stęskniłem się za tobą, Mike.
Na moje usta wpłynął delikatny uśmiech. Świadomość, że moje słoneczko mnie potrzebuje, była w tamtym momencie jak miód na moje serce. Wszedłem z nim do łazienki i postawiłem na podłodze.
— ja za tobą też, Lukey. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo. - delikatnie zacząłem rozpinać guziki od koszuli chłopaka.
— ale umyjesz się sam. Ja poczekam na ciebie w kuchni. Naszykuje z Liz jakieś śniadanie i herbatę. - cmoknąłem go w policzek.
— chodź ze mną nooo. - jęknął opierając się o mnie. — tęskniłem przecież.
— wiem, mówiłeś to dosłownie chwilę temu. - zaśmiałem się i odkleiłem go od siebie. — no już, raz, dwa.
• Luke •
Wszdłem w końcu do tego prysznica. Fakt faktem, miałem kaca, ale trochę udawałem przed Michaelem żeby upewnić się, że to ten sam Michael. Na szczęście mimo tego wszystkiego nic się nie zmieniło, a on ciągle był delikatny i opiekuńczy w stosunku mnie. To było naprawdę niesamowite.
Po szybkim i bardzo cieplutkim prysznicu, skierowałem się w samych bokserkach i szlafroku w stronę kuchni. Usłyszałem zamykające się drzwi. Wszedłem do pomieszczenia, gdzie zastałem tylko Michaela.
— Liz właśnie pojechała na zakupy. Zrobiłem ci ciepłą herbatę, tu masz tabletki przeciwbólowe. - uśmiechnąłem się pod nosem i usiadłem przy stole, a Mike zaczął skakać wokół mnie jak najlepsza opiekunka na świecie.
— dziękuję. - skradłem mu całusa, po czym popiłem pigułkę. — Mikey?
— tak, skarbie? - usiadł obok mnie, powoli sącząc kawę.
— tak naprawdę to kota chciałem nazwać inaczej, ale wstyd mi było przyznać, że chcę, żebyś został, dlatego Mike jest Mike, a nie inny Pimpek. - przyznałem lekko zażenowany, a mężczyzna cicho się zaśmiał.
— wiem, kochanie, zdążyłem zauważyć. Nie zmienia to faktu, że cieszę się, że się przełamałeś.
Pokiwałem nieznacznie głową, wpatrując się w blat. Jeszcze nie byłem gotowy na długie utrzymywanie kontaktu wzrokowego, ale z każda godziną nasze relacja miała się coraz lepiej i wracała do poprzedniego stanu.
— um...
— coś się stało? - chyba zauważył, że chciałem coś powiedzieć. A już liczyłem, że przeoczy ten fakt.
— mam nazwać go inaczej? - niepewnie spojrzałem na mężczyznę.
— nie kochanie, to imię pasuje do niego idealnie. - przyznał z uśmiechem, na co i ja się uśmiechnąłem.
— będziecie mi się mylić. - zaśmiałem się cicho. — jak powiem kotku albo Mike to kto przyjdzie?
— ja razem z kotkiem. - wtedy oboje się zaśmialiśmy, a ja poczułem się jak dawniej.
///
Dzień, a właściwie połowa dnia minęła mi bardzo szybko. Nawet nie zauważyłem kiedy zrobił się wieczór. Mike był już dawno u siebie, a mama wróciła z zakupów. Tata wiecznie w pracy, a Ben i Jack udawali, że nie ma ich na tym świecie. Czyżby już wszytko wracało do normy? Miałem nadzieję, że tak, bo ostatnie miesiące były bardzo wyczerpujące, nie tylko dla mnie, ale i tych najbliższych, którzy nieprzerwanie dotrzymywali mi towarzystwa.
Wszystko wydawało się znowu być kolorowe i uporządkowane. Może i po drodze pogubiliśmy swoje szczęście, ale teraz wspólnie je odnaleźliśmy. Mieliśmy wzloty i upadki. Przeżyliśmy separację i zerwanie, które teraz tylko utwierdziło nas w tym, że nasze uczucia względem siebie są silniejsze niż cokolwiek innego. Ja kochałem Michaela, a Michael kochał mnie. I wtedy tylko to się liczyło.
Wziąłem do ręki telefon, po czym odblokowałem jego numer i wysłałem mu krótkiego SMSa o treści „kocham cię, wiesz?". Nie musiałem długo czekać na odpowiedź, bo na ekranie pojawiła się wiadomość zwrotna.
„też cię kocham, Lu. Masz może ochotę na nocowanie u mnie jutro? Pooglądamy te wszystkie romantyczne gówna, zjemy romantyczną kolacje i romantycznie cię wycałuje".
"dopiero się pogodziliśmy, nie za szybko na takie czułości?"
Nie chciałem wywołać u niego smutku czy wyrazić mojej niechęci. Taka już moja natura, że lubiłem się upewniać, więc tak też było i teraz. Przecież po tak długiej przerwie nie rzucimy się sobie w ramiona i nie będziemy udawać, że nic nie miało miejsca. To nie w moim stylu.
Oczywiście nie chodzi mi o rozpamiętywanie przeszłości i robienie niepotrzebnego dystansu. Potrzebowałem trochę czasu by znów zaufać mu w stu procentach.
"nie zrobię nic wbrew twojej woli"
"wiem, po prostu na nowo muszę ci zaufać"
"rozumiem to skarbie, leć już spać, dobranoc"
"dobranoc Mike"
Upadłem na poduszki i z uśmiechem wpatrywałem się w sufit. Cieszyłem się, że wszystko idzie do przodu, że Mike to rozumie i nie chce robić nic na siłę. Zdecydowanie pierwszy samotny, a jednocześnie miły wieczór od bardzo, bardzo dawna.
•••
znowu z opóźnieniem, ale musicie mi wybaczyć :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top