4. Córka prezydenta

Chris zaczynał coraz bardziej rozumieć tragiczną ironię całej sytuacji, która niedawno się rozegrała. Oczywiście była to jego wina. Załatwił taki los własnej siostrze. Osobie, która zawsze się za nim wstawiała, która zawsze trzymała jego stronę. Kochała go, a on... nie chciał o tym wszystkim myśleć.

Problem tkwił w tym, że samooskarżycielskie myśli nie dawały mu chwili spokoju. Nie mógł się skupić na niczym innym, myślał tylko o tym, jak bardzo zawalił.

Włóczył się po mieście bez większego celu przez cały dzień, a do domu wrócił późnym wieczorem, mając szczerą nadzieję, że rodzice już śpią. Jak mógł im wytłumaczyć zniknięcie ich corki? Chociaż ojciec pewnie pochwaliłby go za nieugięta postawę wobec buntowników, matka z pewnością załamałyby się psychicznie. Nie mógł do tego dopuścić. 

Drzwi wejściowe zaskrzypiały cicho, chociaż starał się użyć jak najmniejszego nakładu siły. Przeklnal w myślach, starając się jak najszybciej przejść przez oświetlony korytarz, aby zostając niezauważonym przez rodziców którzy wbrew oczekiwaniom wciąż siedzieli w salonie oglądając telewizję.

Jednak nic nie zamierzało ułożyć się na jego korzyść.

— Gdzieś ty był? — usłyszał pretensjonalny ton głosu swojej matki, która pojawiła się tuż przed nim, patrząc na niego uważnie. Zaraz jednak coś zmieniło się w jej postawie. — Nie ważne, dobrze, że wszystko z tobą w porządku. Powiedz mi tylko, gdzie jest Mia?

Chris próbował, na prawdę bardzo starał się nie okazać żadnych emocji. Jednak był słaby, co udowodnił już samym wydaniem swojej siostry. Słysząc obawę w głosie rodzicielki, rozkleił się całkowicie. O ile przed bezwzględnym ojcem potrafił utrzymać kamienna twarz, przy matce zawsze pokazywał swoje prawdziwe uczucia.

— Ja zrobiłem coś bardzo złego, mamo. — wyznał łamiącym się głosem, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy.

— Co zrobiłeś? — zapytała szeptem, jednak to pytanie nie zabrzmiało prawdziwie. Może dlatego, że wolałaby nie znać odpowiedzi. Zaraz jednak zebrała w sobie siły i podeszła do syna łapiąc go mocno za ramiona. — Co zrobiłeś?! — krzyknęła, potrząsając nim mocno, jakby chciała się upewnić, że ją słyszy.

— Była Buntowniczką, nie miałem wyboru. — oznajmił, chociaż nie był pewny swoich słów. Łzy zasłaniały mu obraz, a poczucie winy racjonalne myślenie. — Wydałem ją. —wyrzucił z siebie w końcu, zrezygnowany i zawiedziony samym sobą.

Widział, jak kobieta odskoczyła od niego jak oparzona. Spojrzenie, którym go obdarzyła, sprawiło, że zaczął płakać jeszcze mocniej. Patrzyła na niego, jakby nie był już jej synem, jakby był zdrajcą. Zaśmiał się żałośnie w myślach. Przecież był zdrajcą.

Matka obróciła się i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi z duża siłą, jakby chciała podkreślić swoją wściekłość na niego.

Później była cisza, przerywana jedynie jego płaczem.

***

— Czekaj. Chcesz mi powiedzieć, ze jakimś cudem odbiliście mnie z rządowego transportu? — zapytała Mia, kiedy po długiej podróży jej umysł wreszcie się rozjaśnił i przyjęła wszystkie wpojone jej informacje.

— Inaczej bym to ujął, ale tak, właśnie to probuje ci wytłumaczyć od ponad godziny. — stwierdził Harry, przenosząc wzrok z zegara na dziewczynę i uśmiechając się do niej. — Coś jeszcze, czego nie zrozumiałaś?

— Jest jeszcze wiele takich rzeczy. — odpowiedziala dziewczyna, starając się uniknąć jakichkolwiek wrednych komentarzy w kierunku nowo poznanego znajomego. — Serio będę musiała z nim mieszkać? — szepnęła do Agathy, kiedy chłopak na chwile skupił się na czymś innym.

— Tez nad tym ubolewam. — mruknęła sarkastycznie czarnowłosa, za co dostała w głowę poduszka z fotela rzucona przez Harrego, który zasygnalizował jej, że wszystko słyszał. — Ale zaaktimatyzujesz się tu. — zapewniła ją, posyłając jej pogodny uśmiech.

— Spokojnie, niedługo powinni wrócić Helena i Will, będziesz już znała wszystkich swoich współlokatorów. — stwierdził blondyn, siadając pomiędzy dziewczynami.

Mia westchnęła. Trudno było powiedzieć, czy ze zmęczenia, czy z ulgi, czy zrobiła to bez większego powodu. Koniec końców, nie przypadł jej zły los. Była z Buntownikami, siedziała na wygodnej kanapie w jednym z drewnianych, obozowych domków i poznawała nowych ludzi. Jednak martwiło ją, jak mało jeszcze wiedziała o całej sytuacji. Z tego, co dowiedziała się przy długiej, wymianie zdań, wieczorem miała spotkać się z przywódczynią tej frakcji Buntowników, która miała wtajemniczyć ją we wszystko, a do tego miała kontakt z jej dotychczasową przełożoną, Polly.

Przez jakiś czas milczała, ignorując Agathę i Harrego, którzy przechadzali się po pokoju, zanurzeni w jakiejś intensywnie sarkastycznej konwersacji. Jeśli miała być szczera, zrobili na niej dobre pierwsze wrażenie i polubiła ich.
Ale mówiąc o znajomych... co z Ralphem, z Sandrą? Wszystko, co zostawiła po drugiej stronie rzeki, ale na co nie miała już wpływu, miało zostać tam, nierozwiązane. Na razie starała się nie myślec o tym, co na jej temat myśli teraz rodzina. Kogo uznali za zdrajcę? Chrisa czy ją? Ta myśl ją przytłaczała.

Jej przemyślenia zostały przerwane, kiedy usłyszała kroki na werandzie i za chwilę drzwi zostały otwarte, ukazując niską drobną dziewczynę o rudych, mocno kręconych włosach, która od samego wejścia promieniała pozytywna energia. Zaraz za nią pojawił się wysoki chłopak o jasnobrązowych włosach. Oboje momentalnie zauważyli nową lokatorkę i zwrócili spojrzenia w jej stronę. Pozostała dwójka była tak zajęta rozmową, że nie zauważyli wejścia swoich przyjaciół.

— Zgaduję, że to ty jesteś Maramia? — spytał chłopak, uśmiechając się łagodnie.

— Lepiej nazywaj mnie Mia, ale tak, to ja. — powiedziała wstając, żeby podać mu rękę. Wszyscy byli tak mili, że ta cała pozytywna energia zaczynała trochę jej się udzielać. Kąciki ust drgnęły jej do góry na tyle, ile mogła pozwolić sobie w zaistniałej sytuacji.

— Nasze imiona już pewnie znasz, bo zgaduję, że już się wygadali, że jest kilku współlokatorów. — Helena mrugnęła żartobliwie do przyjaciół, którzy poświęcili całą swoją uwagę integracji, przestając skupiać się tylko na sobie.

— Tak, wspominali. — zaśmiała się dziewczyna. — Moglibyście pokazać mi teraz mój pokój? Jeżeli macie tu pokoje. — dodała po chwili namysłu.

— Jesteśmy po drugiej stronie rzeki, nie na innej planecie. — rzucił zgryźliwie Harry, jednak wciąż się uśmiechał. — Chodź za mną.

Mia posłuchała go i podążyła jego śladem, kiedy skręcił w przedpokój znajdujący się za meblościanką oddzielająca pokój od kuchni. Korytarz był drewniany i dość krótki i kończył się dlugimi schodami. Chłopak pokonywał po dwa stopnie na raz, a ona próbowała za nim nadążyć, zwiększajac tempo swoich kroków.

W końcu znaleźli się na drugim pietrze, które okazało się drewnianą antresolą. Oparła się o barierkę, za którą widać było całą długość korytarza, którym wcześniej się tam dostali, po czym odwróciła się w stronę chłopaka.

— No więc cóż, to jest twoj pokój. — obwieścił, pewny siebie. — Tak jakby. — dodał po chwili.

Dziewczyna zmierzyła wzrokiem podłogę składającą się z matowego, ciemnego drewna i leżące na nim dwa wysokie materace i trzeci wepchnięty w kąt, widocznie położony tam na dostawkę i prawdopodobnie to miała przypaść przyjemność spania na nim. Ściany wznosiły się do góry pod kątem, po czym wywnioskowała, że jest to poddasze. Po całym pomieszczeniu rozmieszczone były okna, chociaż kłuło ją w oczy, jak bardzo nierówno były rozplanowane.

— Dzielisz pokój z Agathą i Heleną, jakbyś pytała. — oznajmił chlopak a ona spojrzała na niego z powątpiewaniem.

— Dzięki, zaczynałam się już martwić, że z tobą. — odpowiedziała sarkastycznie, stawiając kroki na skrzypiących schodach, aby wrócić do reszty współlokatorów.

Blondyn wzniósł spojrzenie do góry i odczekał chwilę, po czym ruszył za nią. Spojrzała za siebie i zmarszczyła brwi, kiedy zobaczyła, że utrzymuje od niej duży dystans.

— Uraziłam cię czymś? — spytała bez przekonania, kiedy przekraczali próg salonu.

— Och, nie. — odparł beztrosko, wymijając ją w drzwiach. — Po prostu masz pająka na plecach.

Natychmiast zareagowała, zrzucając z ramion kurtkę jeansową, która upadła na podłogę, a sekundę później ujawnił się bardzo małej wielkości pajęczak, który pospiesznie udał się do najbliższej dziury w podłodze.

— Harry boi się pająków. — szepnęła z dość szyderczym uśmiechem Agatha, kiedy Mia zebrała z podłogi swoją kurtkę i opadła na kanapę pomiędzy nią a Willem.

— Możemy skończyć rozmowę o moich lękach, proszę? — usłyszeli głos za swoimi plecami, co
dało im do zrozumienia, że usłyszał.

— Nie chcę nic przerywać, ale Amy czeka już na rozmowę a do niej lepiej się nie spóźnić. — oznajmiła siedząca za kuchennym stołem Helena, której obecności wcześniej nie zarejestrowali. — Podobno chce ci opowiedzieć o powstaniu obozu.

— Racja. — przyznał Will, pospiesznie wstając. — Chodź za mną, poznasz nasza przywódczynię.

Mia, usadowiona wygodnie na kanapie i bardzo pragnąca odpoczynku po tym pełnym wrażeń dniu szybko spróbowała znaleźć sensowny powód, żeby odmówić tej propozycji.  Kiedy jednak nic takiego nie przyszło jej do głowy, westchnęła przeciągle i chwyciła wyciągnięta w jej stronę rękę chłopaka i szybko ruszyła jego śladem.

— Czekajcie, czekajcie! — dobiegł ich głos zza drzwi, gdy przekroczyli już próg i obrócili się do tyłu, żeby zobaczyć blondyna biegnącego ku nim. — Idę z wami.

Will uniósł jedną brew do góry, patrząc na Harrego z powątpiewaniem.

— No nie wiem, stary. — powiedział, zastanawiając się na głos. — Twoje wizyty u niej nigdy nie kończą się dobrze..

— Dobra, przestań psuć zabawę. — machnął prawą ręką, natomiast lewą zarzucił na ramiona Mii, która teraz patrzyła na niego spode łba. — Chodź, moja droga, w tamtą stronę!

Kiedy minęli kilkanaście drewnianych domków, porozstawianych w niezbyt równych od siebie odległościach, dziewczynie wreszcie udało się zrzucić z siebie rękę swojego nowego znajomego. Spotkało się to z rozbawionym prychnięciem idącego obok Willa.

Po kilku minutach omijania kolejnych domków i ciekawskich spojrzeń obozowiczów, zatrzymali się przed budowlą, która niczym nie różniła się od wszystkich pozostałych, jedynie drzwi pomalowane były na zielono, jakby ktoś chciał zaznaczyć swoją odmienność.

— Hej! — krzyknął Harry tuż nad jej uchem, machając do jakiejś dziewczyny siedzącej w fotelu na tarasie.

— O, cześć ! — odpowiedziała, rozpromieniona na jego widok, po czym wstała i podeszła do kich bliżej.

Miała włosy w kolorze bardzo wyblakłego różu, ciemne brwi i bardzo jasną cerę. Mogłaby uchodzić za sympatyczną z wyglądu, gdyby nie mina, jaką obdarzyła Mię, kiedy na nią spojrzała.

— To jest Ronnie. Właściwie Veronica.— oznajmił Will z uśmiechem, choć jego głos brzmiał, jakby był szczerze zniesmaczony.

Ronnie wyciągnęła do rękę, którą Grandwels ścisnęła, ale obie patrzyły na siebie dość dziwnie. Po chwili z oczu różowowłosej zniknął ten złowrogi cień, ponieważ uśmiechnęła się i oznajmiła im, że Amy jest w środku.

Will podziękował jej ledwo widocznym skinieniem głowy i weszli na drewnianą werandę, która skrzypiała pod ich butami.
Zanim weszli do środka, zobaczyli jeszcze jak Harry wymienia długie spojrzenia z Veronicą, po czym przyjaciel pociągnął go za ramię i zamknęli za sobą drzwi.

Wnętrze domku niezbyt różniło się od ich własnego. Było podobnie umeblowane, jednak tutaj drewniane ściany były zaklejone różnymi mapami i planami, a wolne od nich miejsca zapisane różnymi kodami i niejasnymi hasłami. Dziewczyna zauważyła niejasne podobieństwo między tym miejscem, a bazą frakcji Buntowników, do której należała wcześniej. Z tą różnicą, że tutaj było zdecydowanie czyściej.

— Wiedziałam, że się spóźnicie. — dobiegł ich chłodny głos zza pleców, wiec obrócili się, żeby ujrzeć wysoką brunetkę o długich, prostych włosach. — Za długo zbierałeś śmieci, Fester? — spytała drwiąco.

— Gdybym ich nie zbierał, to cały obóz by w nich tonął, więc mogłabyś w końcu przestać. — zaproponował Harry z wyzywającym uśmiechem, patrząc dziewczynie prosto w oczy.

Amy olała go całkowicie i popatrzyła teraz na Mię, która z zainteresowaniem mierzyła wzrokiem mapy na ścianach.

— Maramia Grandwels to ty, jak sądzę? — rzuciła w jej stronę.

— Tak, to ja. — oznajmiła pewnie.

— Wspaniale. — skwitowała dziewczyna, chociaż jej postawa i wyraz twarzy wcale nie wskazywały, aby była ucieszona z przybycia nowej osoby. — Jak już zapewnę wiesz, znajdujesz się w głównej siedzibie Buntowników a ja jestem Amelia Clear i jestem zarządzającą całego obozu.

— Czekaj. — Mia wyciągnęła przed siebie rękę i cofnęła się kilka kroków, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. — Jesteś JEGO córką? Przecież podobno zaginęłaś osiem lat temu! To jest spisek, pomagasz mu, tak?

Amy przewróciła oczami, jakby spodziewała się takiej reakcji. Harry za jej plecami sparodiował jej znudzoną minę.

— Tak, jestem jego córką, ale nie łączą mnie z nim żadne więzi emocjonalne. Przestałam uważać Sebastiana za swojego ojca w dniu, kiedy mnie tu zesłał. — powiedziała, jakby recytowała to na pamięć, chociaż w jej oczach przez chwilę błysnął smutek. — Czy teraz już wszystko rozumiesz?

— Właściwie, to na prawdę mało z tego rozumiem. — wyznała Mia, bezceremonialnie opadając na fotel oparty o ścianę. — Wiesz, może dla ciebie to normalne, ale ja niecodziennie zostaje zesłana, później odbita przez nieznanych ludzi i uświadomiona, że jestem wśród Buntowników.

Jej nowa przełożona zrobiła wściekłą minę, wiedząc, że będzie musiała wszystko tłumaczyć. Harry stojący za nią zrobił to samo a Will nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Amelia zmierzyła ich obu karcącym spojrzeniem.

— Udam, że tego nie widziałam. — oznajmiła wyraźnie zmęczonym tonem, ale jednocześnie pokazując, że nie da im się z siebie śmiać. Po krótkim milczeniu zwróciła się w stronę Mii. — W takim razie chyba jestem zmuszona opowiedzieć ci wszystko od początku. Siadaj. — powiedziała i wskazała ręką na kanapę na środku pomieszczenia.

Dziewczyna przystała na jej prośbę, ponieważ była zmęczona i miękka kanapa była całkiem dobrą odmianą dla niewygodnego fotela. Obaj jej współlokatorzy opadli na poduszki obok niej a stojąca na przeciwko Amy uniosła brwi.

— Wam nie proponowałam, żebyście usiedli.

— Ale wszyscy wiemy, że o tym pomyślałaś. — odparował Harry z uśmiechem.

Zarządczyni westchnęła i postanowiła go zignorować.

— A więc tak. Wszystko zaczęło się tak, że mój ojciec nie miał czasu ani ochoty zajmować się mną, więc pod jakimś błachym pretekstem zesłał mnie tutaj. Chciał się mnie pozbyć, ale myślę, że nie chciał plamić swojej reputacji zabiciem własnej córki, ani skazaniem jej na... straszny los, który czekał wszystkich innych zesłanych tutaj. Umieścił nas więc w tym domku, który był częścią opuszczonego ośrodka wakacyjnego. Pomijając wszystkie dodatkowe szczegóły, po kilku latach wpadłyśmy na to, że mogłybyśmy odbijać młodszych zesłanych, ponieważ oni zawsze dostawali dużo mniej Strażników do ochrony. Nie było trudno, ponieważ się tego nie spodziewali. Wkrótce nasz obóz się rozrósł, mieliśmy coraz więcej ludzi. Wszyscy są wdzięczni, że nie czeka ich to, co tych, których nie udało nam się odbić.

— Co ich czeka? I jak to się dzieje, że twój... prezydent, nie wie, że jest tu spory obóz Buntowników? — zapytała Mia, marszcząc brwi i zastanawiając się jak posklejać w całość historię, którą właśnie usłyszała.

— Twoja ciekawość jest zadziwiająca, Grandwels, patrząc na to, że wydajesz się zmęczona. Myślę, że nie odpowiem ci teraz na te pytania. Sama w końcu znajdziesz na nie odpowiedzi i myślę, że już wkrótce. Twoi współlokatorzy powinni czuć się zobowiązani opowiedzieć ci o codziennym życiu tutaj — odpowiedziała oschle (czyli jak zwykle) Amy, ziewając ostentacyjnie. — Czujcie się wolni, żeby wyjść. Ty szczególnie, Fester.

— Nie widzę nic dziwnego w tym, że chciałabym wiedzieć więcej o miejscu, w którym się znajduję. — odparowała jej Mia, przybierając wojowniczą pozę. — A teraz możemy oczywiście sobie pójść, ale pamiętaj, że jestem tu tylko i wyłącznie z twojej intencji, bo myślę, że to ty wydałaś rozkaz odbicia mnie, prawda? A więc wrócę po swoje odpowiedzi, a teraz wybacz, idę rozgościć się w domu, chociaż nie wiem nawet, dlaczego w nim jestem.

Zaraz po wykrzyczeniu tego prosto w twarz Amelii, która pierwszy raz przybrała inną minę niż znudzoną i teraz wyglądała na zaskoczoną, że ktoś mógł zwrócić się do niej w taki sposób, Grandwels odwróciła się na pięcie, po czym wyszła, zatrzaskując zielone drzwi i potem tylko przez chwilę mignęły im przez okno ciemne włosy dziewczyny.

Harry gwizdnął cicho, uśmiechając się do Willa, który wciąż patrzył za nią z lekkim podziwem.

— Ona ma potencjał. — rzekł blondyn konspiracyjnym szeptem do przyjaciela.

— Zdecydowanie tak. — zgodził się chłopak, uśmiechając się.

Stali jeszcze przez chwilę, szepcząc do siebie i co chwilę wybuchając śmiechem.

— Powiedziałam już, wyjdźcie! — wrzasnęła w końcu Amy.

Mia, która stała przed domem, czekając ma nowych znajomych, uśmiechnęła się sama do siebie, słysząc to. Miała szczęście trafiając na sympatycznych współlokatorów, ale wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego Zarządczyni nie chciała powiedzieć jej wszystkiego.

Will i Harry dołączyli do niej minutę później i razem zaczęli iść w stronę ich drewnianego domku. Myślała tylko o tajemnicach Amy, Prezydencie oraz własnym udziale w tym wszystkim. Kiedy natomiast weszli do domu i wreszcie, po całym dniu zobaczyła jedzenie... cóż, jakkolwiek ważne dla niej wydarzenia miały mieć tu miejsce, mogły chwilę poczekać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top