3. Zdrajca pozostaje zdrajcą

Czasami zdarza się mieć wrażenie, że dzieje się zbyt dużo w jednym czasie. Kiedy zwala ci się na głowę jednocześnie zbyt wiele spraw, których nie możesz sobie poukładać.

W przypadku Mii było jednak zupełnie inaczej. Nie było zbyt wieku spraw, jednak i tak nie dało się wszystkiego ułożyć w jedna całość. Jedna, wielka, zawikłana sprawa w która wplątane było zbyt wiele osób. Tak, zdecydowanie było źle.

Wnętrze rządowego samochodu było ogromne, jednak nie było nikogo, kto mógłby je dzielić razem z nią. Wiedziała, że od dłuższego czasu jechali, podejrzewała nawet gdzie, chociaż nikt oficjalnie jej tego nie powiedział. Mimo wszystko nie potrzeba było zbyt długich domysłów, żeby wywnioskować, że wiozą ją do portu.

Była zaskoczona tym, jak to wszystko się odbywało. Żadnego procesu, nawet dłuższych przesłuchań. Widać, że prezydentowi nie zależało na udowodnieniu winy. Jeśli ktoś mógłby się buntować, zagrażać mu, był zsyłany. Musiało być tak wielu ludzi, którzy zostali oskarżeni przez pomyłkę, ale nikomu nie zależało na tym, czy byli winni, czy nie.

Szczerze mówiąc, cieszyła się, że ona nie należała do niewinnych. Była po części dumna z tego, ze należy do Buntowników, pomimo tego, że nigdy się do tego nie przyznała. Jednak nie z tchórzostwa, tylko dla bezpieczeństwa własnych przyjaciół. Pomimo wszystko poczucie, że robi właściwie gryzło się z jej naturą, która zawsze musiała wygrywać.

Nagle usłyszała szumy z zewnątrz i mocno stłumione wypowiedzi. Poczuła, że samochód staje.

— Piętnaście... czterdzieści pięć... Chris... nie wiem — dobiegły ją strzępki czyjejś wypowiedzi, prawdopodobnie któregoś ze Strażników.

— Nie wiem... prawdopodobnie... smutny — odpowiedział drugi męski głos, ale Mia mimo przyłożenia ucha do ściany samochodu nie usłyszała połowy wypowiedzianych przez niego słów.

Nagle ściana o która się opierała zatrzęsła się, okazując się drzwiami tej ciężarówki. Cały środek pojazdu zalało światło południowego słońca, co pokazało, ile musieli jechać. Kiedy nad ranem wsiadała do środka, było jeszcze przed wschodem słońca.

Przed drzwiami stało dwóch Strażników, byli to ci sami, którzy wcześniej złapali ją w mieście. Uśmiechnęła się do nich, ponieważ wiedziała, że to wyprowadzało ich z równowagi. Twarze mężczyzn nie drgnęły, ale w ich oczach widziała irytację spowodowaną jej pozornie dobrym humorem. Oczywiste, że tak na prawdę wcale taki nie był.

— Wychodź. — nakazał jeden z nich, patrząc na nią.

— Muszę? — spytała, prowokując ich po raz kolejny. Mimo wszystko bała się, że za którymś razem mogą wreszcie zareagować.

— Tak, w tej chwili. — powiedział drugi Strażnik, bo pierwszy obrócił się, wyraźnie wytrącony z równowagi.

Mia westchnęła i zrobiła kilka kroków do przodu, a później wyszła na zewnatrz, zeskakując na trawę. Światło dzienne uderzyło ją jeszcze bardziej, ponieważ jej oczy były zmęczone od nieprzespanej nocy spędzonej w poczekalni a później w ciężarówce. Rozejrzała się wokoło. Była nad rzeką. Stała na poboczu drogi, która kończyła się jakieś sto metrów dalej. W zasięgu jej wzroku był port z długim pomostem i wieloma statkami, głównie jachtami.

Stała tak, rozmyślając przez kilka minut, kompletnie ignorując wszystko i wszystkich naokoło niej. Zwróciła uwagę na Strażników dopiero wtedy, kiedy ktoś mocno potrząsnął za jej ramię. Odwróciła się wtedy gwałtownie, żeby spojrzeć prosto na swojego brata.

Ciężko było opisać emocje, które odczuła, kiedy zobaczyła go w stroju Strażnika. Na początku poczuła ogromny gniew, później taki smutek i rozczarowanie, że miała ochotę się rozpłakać, a później wszystkie te uczucia ustąpiły. Pojawiła się pustka. Nagle ktoś, kogo zawsze kochała stał się dla niej nikim, nie czuła nic w stosunku do niego. To chyba było najgorsze. Lepiej byłoby nawet, gdyby rozpłakała się, nakrzyczała na niego, nawet uderzyła go. A teraz, kiedy nagle w jej oczach stał się nikim...

— Mia, wszystko ci wytłumaczę. — powiedział, patrząc na nią błagalnym wzrokiem i kładąc ręce na ramionach.

— Nie musisz nic mówić. — oznajmiła zupełnie obojętnym tonem. — Wszystko już wiem.

— Muszę, musisz znać prawdę! — stwierdził stanowczo, jednak w jego głosie nadal było słychać strach. O to, czy mu wybaczy, zapewne.
Dziewczyna milczała, wiec kontynuował. — Zostałem Strażnikiem, bo ojciec mnie do tego zmusił. Sama wiesz, jak bardzo jest za prezydentem.

— Nie obchodzi mnie to. — skwitowała. — To nie ma znaczenia, Chris. Wydałeś mnie. Bo to byłeś ty, prawda? — wiedziała, że odpowie twierdząco i tak też było. Pokiwał głową, a ona tylko westchnęła, jednak dalej bez emocji.

Przez chwile stali w milczeniu, bo nie wiedzieli, co powiedzieć. Czy ktokolwiek wiedział, co mówić w takich chwilach?

— Jak się dowiedziałeś? — zapytała cicho dziewczyna kilkadziesiąt sekund później. Oboje odnieśli jednak wrażenie, że cisza była dłuższa.

— Widziałem, ze zbyt często wychodzisz gdzieś nocami, więc postanowiłem cię śledzić. Martwiłem się o ciebie! Poszedłem do Sandry, która zauważyła to samo zachowanie u Ralpha i postanowiliśmy odkryć prawdę. Poinformowała mnie, kiedy powiedziałaś jej, że należysz do Buntowników, ale nie wiedziała, że jestem Strażnikiem. — znów złapał ją za ramiona, jednak tym razem mocniej. — Zrozum, musiałem cię wydać, bo inaczej zesłaliby i mnie i ciebie, gdyby się dowiedzieli, kim jesteś.

Spróbowała zepchnąć jego ręce ze swoich ramion, jednak bezskutecznie.

— Proszę cię, nie skreślaj mnie. — jego oczy wypełniły się łzami — Spójrz na mnie, Mia! Jestem twoim bratem, mimo wszystko.

Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy i ogarnęło go przerażenie, kiedy zobaczył absolutny brak emocji.

— Puść mnie. — syknęła, a chłopak odsunął się jak oparzony. — Nie jesteś już moim bratem, jesteś dla mnie nikim. Nie życzę sobie, żebyś więcej się do mnie odzywał. — powiedziała głośno i stanowczo, odsuwając się kilka kroków do tyłu.

Zza samochodu wyszli mężczyźni, o których istnieniu kompletnie zapomniała w czasie rozmowy z Chrisem.

— Grandwels, zabieramy ją. — oznajmił jeden z nich zakazanemu chłopakowi.

Pokiwał głową, próbując nie wypuszczać łez z oczu.

— Jej rzeczy są.. w moim samochodzie.

Och, a wiec pomyślał nawet, żeby przynieść jej rzeczy. Jak miło.

Kiedy Strażnicy oddalili się we wskazanym przez chłopaka kierunku, on otworzył usta, aby coś jeszcze powiedzieć, jednak siostra go wyprzedziła.

— Zrób dla mnie jedną rzecz, jeśli łaska. — poprosiła, choć niezbyt życzliwie. — Przekaz mamie i tacie, że ich kocham i wrócę do nich.

Pokiwał głową. Mógłby teraz spełnić każde jej życzenie, ale jak miał im to przekazać, wiedząc, że to on jest wszystkiemu winien, on ją wydał,
została zesłana przez niego, wszystko to było przez niego?

Zaraz potem patrzył za Mią, kiedy Strażnicy prowadzili ją do jachtu. Stał tam do momentu, kiedy jacht zniknął za mgłą i dobił do drugiego brzegu rzeki.

***

Mia nie miała pojęcia, co się właśnie działo, ale jednego była pewna. Była już po drugiej stronie rzeki, znów zamknięta w samochodzie, a na zewnątrz jeszcze kilka minut wcześniej słyszała jakieś dziwne okrzyki. Teraz pojazd jechał z dziwnie wolną prędkością, co chwilę skręcając, co mogła odczuć przez to, że nie mogła ustać i ciagle nią chybotało w boki.

Wszystko wydawało jej się podejrzane, bo ledwie dobili do brzegu, przeprowadzili ja przez pomost tak szybko, że zdążyła zobaczyć tylko kawałek lasu i nie dali jej się nawet rozejrzeć.

A teraz znów była zamknięta w kolejnym samochodzie i czuła się bezsilna. Choć tym razem miała jakieś dziwne przeczucie, że coś się zmieniło.

Kiedy tylko ta myśl pojawiła się w jej głowie, samochód niespodziewanie przyspieszył.

                                      ***
Mia była bardzo wdzięczna losowi, kiedy poczuła, że ciężarówka, w której się znajdowała wreszcie przestała jechać. Nie to, że bardzo liczyła, że ktoś wreszcie wyjaśni jej, co zamierzają z nią zrobić, jednak zawsze pozostawała jakaś nadzieja, upchnięta głęboko w jej podświadomości.

Zobaczyła, jak drzwi ciężarówki otwierają się i do środka dostało się jasne światło popołudniowego słońca. Odczuła swego rodzaju deja vu z poranka.

W jej polu widzenia pojawił się wysoki chłopak. Był prawdopodobnie w jej wieku, miał włosy w kolorze jasnego blondu i spoglądał na nią badawczym spojrzeniem. Dziewczyna zmrużyła oczy, aby odpowiedzieć tym samym i przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu nieznajomy odchrzaknął i postanowił zabrać głos.

— Witaj, Mio. — oznajmił oficjalnym, lecz sympatycznym tonem — Możesz być trochę zdezorientowana, ale nic ci już nie grozi. Odbiliśmy cię Strażnikom.

Była zdezorientowana. W zasadzie to było zbyt małe słowo, żeby określić, co czuła. Odbili ją? Ale gdzie teraz była, kto ją odbił, po co?

Zamrugała kilkakrotnie i kiedy wyszła już z chwilowego szoku, postanowiła wreszcie opuścić wnętrze samochodu. Zeskoczyła na zieloną trawę, omijając chłopaka, który cały czas stał pod ciężarówką.

Rozejrzała się wokoło. Znajdowała się w środku lasu, w którym wybudowano dziesiątki takich samych, drewnianych domków. Jeszcze bardziej nie rozumiała, dokąd trafiła.

— Harry, wyjaśnij jej wszystko. — usłyszała głos za swoimi plecami i odwróciła się, aby zobaczyć wysoką, czarnowłosą dziewczynę, która uśmiechała się do niej promiennie.

— Wyjaśnienia by się przydały. — rzekła Mia, lekko skołowana zaistniałą sytuacją.

— Och, zacznijmy od początku. — oznajmiła brunetka. — Jestem Agatha, a ten, który nie potrafił nawet cię przywitać to Harry — przedstawiła ich. — Mamy zaszczyt powitać cię w bazie Buntowników z Północy.

Minęła chwila, zanim przyswoiła tą informację. A więc nie była całkiem zgubiona. Jeśli trafiła do Buntowników, to była wśród swoich. Nie była jednak pewna, czy może im zaufać i czy nie została wciągnięta w jakąś pułapkę. Pomimo to, miała przeczucie, że tak nie jest i trafiła we właściwe miejsce.

— No i jak się z tym czujesz? — zagadnął ją Harry, cały czas się uśmiechając.

— Dziwnie — odpowiedziała zdawkowo, ale zgodnie z prawdą.

Agatha zaśmiała się krótko, a chłopak podszedł do Mii, położył rękę na jej ramieniu, na co ona spojrzała na niego dziwnie. Po chwili on również się zaśmiał, po czym powiedział głośno:

— Och, a więc witaj w naszym świecie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top