XXIII
Perspektywa Sansa
Sala osądu.
Długi korytarz, filary, okna przez które wpada światło.
Miejsce, w którym wszystko się podsumowuje.
Miejsce walki, rozmów, spotkań.
Tym razem jest dobrze.
Nie ma żadnej ofiary.
Nikt nie zginął.
Wszyscy są cali.
Wszyscy żyją.
Dwie dziewczyny które zmierzają w moją stronę.
Eh...
Stałem ma środku długiego korytarza i czekałem na Frisk i Charę. Nie będę musiał walczył. To nawet dobrze bo mi się nie chce. Jestem zbyt leniwy za to. (a autorka byłaby zbyt leniwa żeby to opisywać) Po za tym, nie ma takiej potrzeby. Wszyscy żyją, śmieją się, spędzają razem czas. Niedługo wszyscy wyjdą na powierzenie i będą szczęśliwi. Żadnych łez, problemów, cierpienia. Tylko szczęśliwe zakończenie.
Do sali weszły dwie niskie osoby.
- Nareszcie. - powiedziałem.
- Ciesz się że doszliśmy - powiedziała uśmiechając się Chara.
- Nie nabroiłyście nic bo drodze c'nie? - Oczywiście że nie! - odezwała się Frisk.
- Heh. To dobrze. To... Co teraz macie w planach?
- Idziemy do Asgora, czekamy aż Toriel nas uratuje, czekamy na resztę i niszczymy barierę. Po tym co się stało Asriel raczej nie będzie walczył. Chyba...
- Nie. Gadałem z nim. Nie tym razem. To będzie ostatni raz, gdy to przechodzicie. Nie będzie już więcej resetów. Musicie mi to obiecać.
- A-ale jak coś się komuś stanie? Komuś lub... Tobie? - Frisk powiedziała to patrząc podłogę - Przez to miejsce... Przypomniałam sobie co nieco. Kiedyś... Też zresetowałeś jak mi się coś stało. Nie tyle co ty, ale Chara. Na twoją prośbę. Czuję że gdzieś tam... Kiedyś tam... Łączyły nas mocne więzi... Ale nie wiem do końca co to było...
Patrzyłem na nią uważnie. Ona... Ona sobie przypomniała! Może nie do końca, ale jednak!
- To była miłość - powiedziałem cicho.
Zapadła cisza. Zawiesiłem głowę. Muszę przyznać że są tu ładne płytki. W pewnym momencie poczułem ręce na mojej szyi. Ktoś mnie przytulił. Frisk... Odwzajemniłem uścisk.
- Wiedziałem że sobie przypomnisz... - Bystry jesteś.
- Oh no wiem.
Trwaliśmy tak z dwie minuty. Przerwała nam Chara. Cóż. Musiały iść dalej. Pożegnały się i wyruszyły w drogę. Postanowiłem że wrócę do domu i poczekam na koniec tego wszystkiego. Ciszę się że Papsowi nic jest. Ponoć mocno oberwał w tamtej Lini czasu. Ale teraz jest już dobrze. Siedziałem w pokoju i czytałem gazetę. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem.
Perspektywa Chary
Dom Asgora.
Dawny dom Asriela.
MÓJ dawny dom.
To miejsce.
Te wspomnienia...
Wszystko wraca.
Gdy zwiedziłyśmy dom, powoli weszłyśmy do sali tronowej.
- Królu - odezwałam się cicho.
- Poczekajcie, tylko skończę podlewać kwiatki. - odwrócił się po skończonej pracy - O! To wy! Już jesteście.
- Królu, mam pytanie... - zaczęła cicho Frisk.
Nie. Ona tego nie zrobi...
- Czy my musimy walczyć? Zaprzyjaźniłyśmy się z każdym najmniejszym potworem. I z tymi większymi też oczywiście. Czy to nie wystarczający dowód że nie chcemy nikogo skrzywdzić? Że jesteśmy dobre? Nie trzeba nas zabijać!
- Droga dziewczynko.
- Jestem Frisk.
- Frisk... Kojarzę to imię... Nieważne. Frisk. Nie rozumiesz. Jesteśmy tu zamknięci. Bez jednej z waszych dusz, nie wyjdziemy stąd.
W tym momencie coś sobie uświadomiłam. Asriel nie będzie z nami walczyć, co oznacza że bariera nie zostanie złamana! Ta linia czasu jest za bardzo pomieszana... Co my Teraz mamy zrobić?
- Napewno można ją inaczej zniszczyć... - powiedziałam do siebie.
- Niestety nie. Próbowaliśmy... - odezwał się król - Na początku nie chcieliśmy zabijać tych dzieci, ale jeżeli nie ma innej opcji...
Wtedy podjęłam ryzykowną decyzję
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top