19

Powoli stawiałem kroki, kierując się w stronę rudowłosego. Drewniana kładka głośno skrzypiała pod moim ciężarem, ale to zdawało się nie ruszać Childe'a. Nadal w skupieniu obserwował morze, nie zwracając na nic uwagi. Stanąłem kilka metrów za nim, zastanawiając się, co zrobić dalej? Nie wiedziałem, co siedzi w jego głowie, a tym bardziej, jaka będzie jego reakcja, gdy mnie zobaczy. Nie chciałbym, żeby z przerażenia wskoczył do wody...

- Childe?

Rudowłosy wzdrygnął się wyrwany z transu. Obrócił się w moją stronę. Ciężko było mi wczytać się w emocje na jego twarzy. Poliki miał mokre od płaczu. Jego opuchnięte oczy były smutne, ale pełne blasku. I uśmiech. Delikatny, który poszerzył się na mój widok. 

Zerwał się z miejsca i podbiegł do mnie, wpadając mi w ramiona. Nie spodziewałem się tego. Ledwo utrzymałem równowagę, ale za to zdążyłem go złapać. Gdy tylko czubkiem buta dotknął podestu, zaśmiał się radośnie do mojego ucha. 

- Z czego się cieszysz? - zapytałem, głaszcząc go po policzku. 

- To już koniec. Koniec moich koszmarów. Jestem wolny. - złapał mnie za dłoń i przytulił do niej swoją twarz. - Teraz mogę zacząć wszystko od nowa.

- Childe.. - westchnąłem. - Wiem, że od zawsze byłeś naiwny, ale... Nie zrozum mnie źle. Cieszę się, że wszystko jest w porządku. Ale co z Twoimi koszmarami? One nie znikną z dnia na dzień.

- Tak, wiem... - opuścił wzrok i skierował go w stronę morza. - Ale nie sądzisz, że jest to duży krok naprzód?

Zaśmiałem się krótko pod nosem. Przytuliłem go do siebie, zatapiając dłoń w jego rudawych włosach. Tak, na pewno jest to duży krok naprzód. Cieszę się z każdego kroku, który stawia i wierzę, że z czasem wszystko wróci do normy. Ale na pewno nic nie zmieni się z dnia na dzień. Teraz może i odczuwa szczęście, ale obawiam się, że wieczorem znowu wszystko do niego wróci. Dlatego muszę tu być dla niego. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by mu pomóc.

- Gdy tylko wrócimy do domu, zadzwonię do mojego prywatnego doktora, Baizhu. Jeszcze dzisiaj pojedziemy na konsultację do psychologa, żeby wypisał Ci coś na uspokojenie w razie "W". - złapałem go za ramiona. - Naprawdę zacząłem się martwić, gdy nie było Cię obok mnie. Nie tylko dlatego, że już raz uciekłeś, ale też dlatego, że pamiętałem Twój ostatni stan, gdy wyszliśmy razem na zewnątrz. Childe zrozum, że...

- Zhongli, rozumiem. Martwisz się. - przerwał mi. - Wiem, dlaczego to robisz, więc nie zamierzam protestować. Zabierz mnie tam, gdzie uważasz za słuszne. - uśmiechnął się delikatnie.

- Myślałem, że będę musiał Cię błagać, by ze mną pójść. - zaśmiałem się, patrząc mu w oczy. - Wiesz, jak fatalnie teraz wyglądasz?

- Na pewno nie gorzej, jak ty. - prychnął, uderzając mnie w ramię. - Widziałeś siebie w lustrze? Wyglądasz jak menel w rozpuszczonych włosach.

- Ten menel jest Twoim chłopakiem. - mruknąłem, łapiąc go za rękę i ciągnąc w stronę auta.

Nie odezwał się. Grzecznie szedł za mną w ciszy, pozwalając się prowadzić. Kątem oka widziałem, że spogląda na nasze złączone dłonie, a jego policzki delikatnie się rumienią.

Doszliśmy do auta. Zajął miejsce pasażera i zapiął pasy. Ja usiadłem obok, odpalając samochód.

Childe patrzył przed siebie pogrążony w myślach. Musiał mieć teraz sporo na głowie, więc nie chciałem go wybijać z własnych myśli. Nawet nie zauważył, kiedy zadzwoniłem do Baizhu i umówiłem się z nim na wizytę za dwie godziny. Dopiero gdy parkowałem pod domem, raczył obdarzyć mnie swoim głosem.

- Od kiedy jesteśmy razem? - spojrzał na mnie.

- Co? - zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc pytania. 

- Powiedziałeś, że jesteś moim chłopakiem. - zmieszał się. - A ja nie pamiętam, kiedy się na coś takiego zgodziliśmy...

Próbowałem przetrawić jego słowa. Faktycznie patrząc wstecz... Oprócz umowy, która nas kiedyś łączyła, nie było nic innego. Moje uczucie do Childe'a stało się dla mnie czymś na tyle zwyczajnym, że od początku myślałem o nim, jak o kimś więcej. Nie przyszło mi nawet do głowy, że powinienem zapytać o zwyczajne chodzenie.

- Wybacz. Po tym wszystkim, co przeszliśmy, myślałem, że pytanie się o coś tak oczywistego nie ma sensu. - zaśmiałem się, opierając o kierownicę. - Praktycznie mieszkamy razem, całujemy się, uprawiamy seks, no i... - wyciągnąłem delikatnie naszyjnik zza jego koszulki. - Zależy nam na sobie.

- Powinniśmy razem podjąć taką decyzję. - mruknął, odwracając wzrok. - Skąd mogłem wiedzieć, jak widzisz naszą relację... Szczególnie po tym, co zrobiłem.

- Masz rację. - przytaknąłem. - A więc Childzie Harbingerze. Czy zechcesz być z tym menelem do końca swoich dni?

Chłopak parsknął gromkim śmiechem.

- To zabrzmiało bardzo groteskowo.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie. - przybliżyłem się do niego. - Hmm? Więc jak?

- Zhongli Archonie. Moją odpowiedzią jest: tak. - odpowiedział, śmiertelnie poważnie. 

Patrzyliśmy sobie w oczy przez chwilę, ale nie wytrzymaliśmy. Obaj wybuchliśmy śmiechem. Właśnie tak chciałbym go widzieć na co dzień. Uśmiechniętego oraz beztroskiego, który cieszy się i śmieje z głupich rzeczy. 

Nie mogłem zrobić dla niego zbyt wiele w kwestii Daniela. Ale tutaj postaram się. 




***

Ohayo!

Za tydzień... EPILOG :D 

Co tu dużo mówić... Jest gorąco, pamiętajcie o nawadnianiu. Sama nie lubię gorąca... Nawet w domu jest duszno i nie mam, gdzie uciec ;-;

A tak ogólnie... Co tam u was? Jak wakacje? (u mnie brak, jak wiadomo xD)

Do napisania za tydzień!

Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top