Wstęp

Nie wysoka, ale też nie za niska brunetka szła wracając ze szkoły  szybkim krokiem  rozmyślając jak zwykle. Pożegnała już koleżanki i zamierzała pójść jeszcze do sklepu spożywczego, a potem do domu. Idąc kawałkiem drogi, gdzie rozlewały się kałuże spojrzała w dół, i przypadkiem wpadła na jakieś dwie, obce jej osoby. Jedna była bardzo wysoka, a druga, jej wzrostu. Wpadając na nie jej ręka wpadła na rękę wyższej osoby i poczuła nieludzki, nieograniczony chłód. Podniosła szybko głowę i spojrzała w oczy wyższej osoby. Zobaczyła...Czerwień. Osoba miała czerwone oczy! Mężczyzna (Bo właśnie on był tą wyższą osobą, chociaż dziewczynie wyglądał na 17-18 latka) odwrócił szybko wzrok. Spojrzenie zdziwionej powędrowało w stronę niższej osoby, dziewczyny w jej wieku. Była ładna; miała długie brązowe włosy, ciemno brązowe oczy, promieniejący uśmiech i lekko bladą karnację. Jednak dziewczyna miała mało czasu by jej się przyjrzeć bo wyższy mężczyzna powiedział szybko:
-Przepraszamy.

Mówiąc to, miał już normalny (a dokładniej czarny) kolor oczu. Potem zwyczajnie, szybkim krokiem odszedł. A za nim brązowooka. Mery, bo tak miała na imię dziewczyna która została na chodniku, chciała powiedzieć że ona też przeprasza, bo w sumie to była jej wina, ale zamiast tego, stała jak wryta. 

***

Przetarła oczy. Chciała, żeby myślała, że jej się przewidziało. Ale tak nie było. I ona o tym wiedziała. 

-Mery? - zapytał ojciec 15 latki, kiedy weszła do domu.
-Tak?
-Byłaś w sklepie?
-Nie... - Odpowiedziała z rezygnacją. ,,No tak! przez tą dziwną sytuację zapomniałam o sklepie...'' - pomyślała ze złością.
-Och, Mery, Mery, córko moja...
Ojciec tak zawsze mówił kiedy był zawiedziony, lub coś było nie po jego myśli. 
-Niech Jack pójdzie! - Rzuciła i pobiegła po schodach do swojego pokoju.
Jack był jej młodszym bratem. Miał 12 lat. No, prawie 13. 
-Jaack!
usłyszała tylko jeszcze zamykając drzwi od swojego pokoju. ,,Dobrze mu tak'' - pomyślała uradowana, pamiętając, że wczorajszego dnia, brat wpakował ją w głupią sytuację. Myśląc o spotkaniu z dwoma tajemniczymi osobami, usiadła na łóżku, pogłaskała Herbatnika, psa o zupełnie nadanym przypadkowo imieniu, po czym runęła jak długa w poduszki. Na krótką chwile zapomniała o całym zdarzeniu, i zaczęła odrabiać lekcje. Potem podeszła do komputera i weszła na gmaila. Dostała maila od Nicoli, swojej szkolnej koleżanki. 

Mamy nowe zadanie z Biologi:

Pójdź do lasu, znajdź korę drzewa (nie zrywaj, weź z ziemi) , zabierz ją do domu i obejrzyj pod mikroskopem. Obserwację zapisz w zeszycie.

Nicola

,,Hmm. Dość dziwne te zadanie ale dobra, jutro jest weekend, pójdę do tego lasu'' - postanowiła. Po obiedzie Jack z niechętną miną podszedł do niej i orzekł:

-Tata mówi żebyś do niego przyszła.

Mery poszła do gabinetu na parterze ich domu. Tam ojciec dał jej do ręki paczkę, po czym oznajmił:

-O de mnie. Wypróbuj ją.

Widząc jej pytające spojrzenie dodał jeszcze:

-To prezent. Bez okazji.

-Dziękuję...

Machnął ręką. Takie były rozmowy z tatą Mery. Kiedy mama wracała z pracy do domu, było w nim o wiele cieplej. Ale mama długo pracowała. Podczas gdy ojciec był leśnikiem, ale jeździł do lasu dalej od domu, nie tam gdzie jutro wybierała się Mery. ,,Praca ma się oddzielać od życia w domu. Tak jest lepiej'' - mawiał.

-Aha, czekaj! - wykrzyknął jeszcze, gdy jego córka była przy drzwiach -Juliette wróci później. To znaczy mama.

                                                                                       * * *

Gdy była już w swoim pokoju szybko rozerwała paczkę. Była w niej lornetka.

,,Typowy tata'' - pomyślała od razu. Mimo to, ( może dlatego że nie miała co robić ) poszła na balkon i przytknęła do oczu szkła sprzętu.

-Wow - od razu wyrwało jej się. Lornetka nie była zwykła. Miała doskonałą jakość i można ją było przybliżać o wiele mocniej, niż w zwykłej. Najpierw patrzyła na domy. Wypatrzyła dwóch chłopaków z klasy, którzy jeździli na deskorolkach. Potem skierowała lornetkę na las. (Ich dom znajdował się najbliżej lasu ze wszystkich) Przybliżyła szczyty drzew. Nagle przemknęła jej przed obiektywem jakaś duża plama. Oddaliła i przybliżyła z powrotem lornetkę w te same miejsce. Nic już tam nie było. Skręciła trochę w prawo. Kształt. Kształt zupełnie przypominający...kobietę. Kobieto-plama zniknęła. Mery odłożyła lornetkę. ,,To nie możliwe'' - stwierdziła, że w to, już nie uwierzy. Tego dnia wcześniej położyła się spać.

Uff! To wstęp. Na razie nie ma jakiejś akcji, ale będzie ciekawie. Mam nadzieje że się spodoba:)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top