9

Znowu padał deszcz. Siedziałam w pokoju nad lekcjami. Byłam trochę załamana. Miałam się nauczyć na jedną poprawę sprawdzianu, a potem na dwa które będą. Ojciec oznajmił że nie wypuści mnie z domu dopóki nie pow ku wam wszystkiego. Widziałam przez okno jak Jack wytyka do mnie język idąc na spotkanie z kolegami. Głupi... Ehh, te lekcje mnie zanudzą na śmierć. A gdyby tak wymknąć się przez okno? Hmm, mogę to zrobić ale najpierw muszę się choć trochę ze wszystkiego poduczyć - postanowiłam i z westchnieniem zabrałam się do nauki.

                                                                                     * * *

Po chyba jakichś 2 godzinach uczenia się wylazłam przez okno(o dziwo świeciło już marnie słońce) i złapałam rynnę, po czym zaczęłam ześlizgiwać się ostrożnie. Nagle, gdzieś w połowie rynny moje palce zaczęły ześlizgiwać się z metalu. ,,Kurczę, nie teraz!'' - pomyślałam ze złością. Palce nadal mi się zsuwały z rury aż wreszcie odkleiły się całkowicie. Zaczęłam spadać. Nie zdążyłam nawet krzyknąć, bo już uderzyłam o twarde podłoże obsiane trawą(na moje szczęście). Poczułam ból w kolanie. Ręce mi się trochę starły. Spróbowałam wstać ale kolano dawało mi w kość. Złapałam się ściany domu i po woli wstałam. Raz się skrzywiłam ale potem już lekko utykając poszłam do domu żeby się ogarnąć bo nie mogłam pojawić się zakrwawiona. Po cichutku przemknęłam obok ojca, do malutkiej łazienki na dole. Umyłam porządnie ręce mydłem,(szczypało, ale nie zwracałam na to uwagi) wytarłam, i sprawdziłam jak z kolanem. Bolało jeszcze trochę ale było czyste więc stwierdziłam że je zbiłam i wciągnęłam z powrotem nogawkę moich wytartych dżinsów. Ruszyłam jak gdyby nigdy nic do drzwi.

-Mery? - usłyszałam głos ojca z salonu. Oczywiście.

-Tak? - spytałam.

-Wychodzisz?

-No.

-A nauczyłaś się?

-Yhm - mruknęłam i szybko wyszłam.

                                                                                         * * *

Szłam tak szybko, jak noga mi pozwalała przez las. Przez chwilę wydawało mi się, że mignęła mi przed oczami czyjaś czarna sylwetka, ale przetarłam szybkim ruchem oczy, zamrugałam i nic już nie zobaczyłam więc dałam sobie spokój. Troszkę myliłam na początku drogę i wydawało mi się nawet że ktoś mnie obserwuje, ale tego dnia nie miałam sił na sprawdzanie kto, lub denerwowanie się na samą siebie, że pomyliłam drogę, tego dnia po prostu wszystko olewałam i zachowywałam spokój. W końcu doszłam do domu ,,młodych Cullenów''. Stanęłam przed białym domem i nie wiedziałam co robić. ,,Wejść czy nie? Może moje małe zadrapania przysporzą im kłopotów?'' - tego na pewno nie chciałam, ale mimo to powoli podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę. Drzwi były otwarte. Zajrzałam do środka. Cisza. Światła były zgaszone; widocznie nikogo nie było w domu. Zamknęłam cicho drzwi. ,,Pewnie wszyscy są w dużym domu'' - to myśląc ruszyłam do drugiego budynku. Stanęłam przed dużymi drzwiami. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o Alexandrze. ,,Co on sobie o mnie pomyśli? Jestem dziś wyjątkowo nie ogarnięta, a to dopiero drugi dzień kiedy on mnie widzi...Mam dzisiaj jakieś rozczochrane lekko włosy, czarną za dużą bluzę i szare dżinsy z dziurami...Ehh, no trudno, następnym razem postaram się zrobić lepsze wrażenie...Muszę wo gule do niego zagadać...'' - I ostatecznie dopiero w tej chwili, zdałam sobie sprawę co ,,mówię''. Czy to znaczy że on mi się...Podoba?

Boże...Chyba...tak. ,,Ojć. No dobra nie ważne. Zapytam Renesmee czy możemy się spotkać w lesie...''. Ale nie zdążyłam zawrócić, i poprosić Jacoba o przekazanie wiadomości bo drzwi otworzyła mi Rosalie.

-Wydawało mi się że ktoś pukał - powiedziała i spojrzała na mnie.

Hejka! Przepraszam że tak późno wstawiam. Teraz się rozkręca...Jutro na pewno kolejny rozdział, jak nie dzisiaj! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top