Wyzwanie od @dorotaEf
" Zadanie dla Was:
Budzisz się i odkrywasz, że jesteś w Nowym Jorku i trwa właśnie walka o losy świata. Naprzeciwko ciebie stoi Thor i wymachuje swoim młotem, z prawej strony dostrzegasz Kapitana Amerykę i Czarną Wdowę, a po lewej uśmiecha się Iron Man.
Co robisz? Możesz być jednym z superbohaterów i ratować planetę przed zagładą, możesz być czarnym charakterem i próbować ją zniszczyć lub możesz być przypadkową ofiarą, która znalazła się w złym miejscu o złej porze. Decyzja należy do ciebie!
Przyjemnej zabawy! :* "
Taka mała podchwytliwa zagadka. Wypowiedz na głos "Iron Men" i zwróć uwagę na wymowę. Po tym one shotcie czeka Was mała niespodzianka.
"Kryptonim Misji: Mrowisko"
Zawsze chciałam być jedną z nich. Być bohaterką, częścią zespołu. Być lubiana i podziwiana tak jak ONI. Zabawa sprawa, ilekroć próbowałam zwrócić ich uwagę na moją osobę, to zawsze kończyło się fiaskiem. Nie zauważyli mnie, jakbym była pyłkiem powietrza, nic znaczącym ziarenkiem piasku na plaży, jedną z bilionowych gwiazd na niebie. To mnie bolało, gdyż czułam się wyjątkowa, lecz oni nie potrafili mnie docenić. Avengers jak ja nienawidziłam tej nazwy. Najchętniej udowodniłabym im, jak bardzo się mylili. Tylko jak?
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, stała tam przeciętna nastolatka, która obserwowała mnie swoimi piwnymi oczyma. Odbicie nie pokazywało prawdziwego oblicza tej dziewczyny, którego żaden człowiek nie był w stanie zobaczyć. Jednak ta z pozoru normalna osóbka, taka nie była. Chcecie poznać prawdę? Byłam wiedźminką i opanowałam magię tego świata. (Kiedyś spotkałam Geralta tropiącego po lasach olbrzymie potwory).
- Już czas - szepnęłam i usłyszałam wyjącą syrenę radiowozów. Wszystko szło zgodnie z planem. Utworzyłam portal prowadzący do centrum miasta. Podniosłam z podłogi moje dwa wiedźmińskie miecze i zakręciłam nimi młynka. Stal gładko przecięła powietrze, wydając lekki świst. Uśmiechnęłam się pod nosem i przypięłam broń do pasa. Zarzuciłam na siebie płaszcz z kapturem i wkroczyłam w niematerialną sferę.
Znalazłam się po środku nowojorskiej ulicy, a raczej na rogu skrzyżowania. Zewsząd zbliżało się gigantyczne robactwo. Mniej więcej morówka była wielkości dorodnego arbuza, więc wyobraźcie sobie, że obok mnie pełzało mnóstwo takich stworzeń. Z całej siły powstrzymywałam się od wzdrygania, gdy któraś z części robala otarła się o moje nogi. Nie widziałam źródła, gdzie te monstra opuszczały swoje siedliska, ale za to dostrzegłam strzelającą Czarną Wdowę po przeciwnej ulicy. Jeśli ona tu była to reszta paczki również.
Thor wybijał mutanty swoimi piorunami, Iron Man strzelał pociskami z mechanicznych rąk. Kapitan Ameryka tłukł na lewo i prawo swoją niezniszczalną tarczą, trochę komicznie wyglądał. Pośród nich Hulk miażdżył w swoich ogromnych zielonych, rękach wiele z robactwa.
Stałam z boku, planowałam popatrzeć na to jak się męczyli, gdyż uważałam, że na to zasłużyli. Musiałam pogratulować czarnemu charakterowi całkiem dobrego pomysłu na zniszczenie świata. Niech będzie plaga gigant robactwa. Ja bym na coś takiego nie wpadła. Myśleliście, że ja byłam sprawczynią tego zamieszania? Niestety nie ja.
Ruszyłam wzdłuż ulicy, a dokładnie pod prąd morza insektów. Dotarłam do wyłomu na środku ulicy, mimo ciemności i obrzydzenia skoczyłam do rowu. Było tam głębiej, niż się spodziewałam. Za pomocą zaklęcia zapaliłam światło. Ruszyłam ciasnym tunelem. Na jego końcu dotarłam do miejskich ścieków. Zasłoniłam rękawem usta i nos. Czułam okropny smród, ale to stamtąd wychodziły potwory. Szepnęłam kilka słów, aby przerwać proces mutacji, lecz moja magia nie przyniosła pożądanego skutku. Byłam zaskoczona. Wychodziło na to, że chyba nie byłam w stanie poradzić sobie sama. Nagle usłyszałam ryk zwierzęcia. W ciemności na tylnych odnóżach stał największy pasikonik spośród innych. Miał ludzkie rysy twarzy. Niemal zwymiotowałam z obrzydzenia. Stworzenie wielkimi susami zbliżało się w moim kierunku, aż przeskoczyło mnie i wydostało się na zewnątrz.
Ostrza moich mieczy jedynie zadrasnęły chitynowy pancerz insekta. Wściekła na swoją bezczynność, pobiegłam za stworzeniem, nie oszczędzając robali. Sprawa wymykała się spod kontroli. Obok mnie przeleciał Iron Man i krzyknął do swoich towarzyszy.
- Musimy odciągnąć owady z centrum miasta! Kapitanie, co lubią robale?
- Stark, dlaczego mnie pytasz? Czy wyglądam na eksperta od insektów?
- Z wysoka ruszasz się i wyglądasz jak niebiesko - czerwony żuk. - Mimo kryzysowej sytuacji, humor mu dopisywał. - Thor, rusz tą boską głową i wymyśl coś.
Thor machnął swoim młotem i posłał do diabła kolejną setkę biedronko podobnych.
- Musimy je zwabić ciepłem i słodkim zapachem - powiedział między jednym ciosem a drugim.
- Skąd wiesz? - zapytał Sokole Oko.
Thor nie odpowiedział tylko spojrzał w stronę cukierni, w której aż kłębiło się od ruszających się czułek, odnóży i wygłodniałych szczęk. No tak, to takie oczywiste. Pobiegłam w tamtym kierunku, ignorując Tony'ego. Mimo krzyczanych przez niego poleceń reszta oddziału była zajęta zwalczaniem mutantów. Zauważyłam konika polnego nacierającego na Czarną Wdowę. Usłyszałam jej krzyk, lecz na szczęście Hulk był w pobliżu i wkroczył do akcji. Musiałam działać.
Stanęłam przed cukiernią i w tym samym czasie z nieba spadł Thor.
- Hej ty, ukryj się gdzieś! - krzyknął.
- Sam się ukryj, bo zaraz nie będzie tu tak przyjemnie.
Byłam gotowa, moc wibrowała w powietrzu, iskrząc wokół mnie. Rozłożyłam szeroko ręce i ziemia się zatrzęsła. Budynek zaczął się unosić, a wszelkie robactwo pędziło do słodkiego zapachu, który wzmocniłam. Ściany budowli wyglądały, jakby się poruszały w nieznanym rytmie od ilości oblepiających go stworzeń. Cukiernia była jak jeden, wielki lep na robale. Na placu zostały już same niedobitki.
Thor zrozumiał, co chciałam zrobić, więc wspomógł mnie swoją mocą. Wspólnymi siłami unieśliśmy obiekt wysoko do góry i jednym klaśnięciem rzuciliśmy do otwartego morza jak piłeczkę ping-pongową.
Avengers przyglądali mi się ze zdziwieniem. Cześć wyglądała jakby nie wierzyła w to, co się wydarzyło. Tak, właśnie uratowałam świat przed kolejnym szaleńcem. Hulk trzymał w dłoni martwego konika polnego jak zabawkę. Czarna Wdowa głaskała go po ręce, aby się uspokoił. Iron Man odsłonił maskę, Kapitan Ameryka oparł się o tarczę, a Thor założył ręce i czekał, aż sprawa się wyjaśni.
- Kim jesteś? - zapytał pan "metalowa pucha".
To moja okazja, mogłam być kimkolwiek chciałam. Zastanowiłam się nad imieniem i posłałam im kpiący uśmiech.
- Dla Was? Jestem Zołza...
Koniec
Wymówiłaś/łeś A-J-R-O-N M-E-N? To znaczy, że mówisz to źle. Poprawnie jest A-J-O-N M-E-N. Ja gdy o tym się dowiedziałam, byłam bardzo zaskoczona i zdołowana. Przez tyle lat żyłam w obłudzie ;-;
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top