Rozdział 5. Szklane ostrzeżenie

            Nie mógł spać, przewracał się po podłodze, czując, jak zimno przenika jego ciało. Miał ochotę wstać i zepchnąć Cathala z łóżka, a następnie zająć jego miejsce, jednak gdy tylko się podnosił i spoglądał na tego niezdarnego głupka, od razu miękło mu serce.

Cathal Preas był niewyobrażalnie denerwujący, a jego rodzina nagadała mu strasznych głupot na temat gatunku Keme, a jednak wciąż podążał za nim i może nawet w jakiś pokręcony sposób obdarzył Vestię zaufaniem. Był to pierwszy taki przypadek w życiu Keme, przez co ten nie bardzo wiedział jak ma się zachować.

Gdy zbliżał się świt i niebo przybrało ponownie poranną fioletową barwę, a gwiezdne szlaki stały się mniej widoczne, Keme zebrał się z ziemi i po naprawdę krótkim śnie, przetarł oczy. Miał przed sobą niezbyt długą, ale z pewnością samotną drogę do rezydencji kuzyna Revvika, dlatego nie chciał dłużej zwlekać.

Przechodząc obok łóżka, spojrzał na wciąż pogrążonego w śnie Cathala. Miał zmarszczone brwi, jakby śniło mu się coś niedobrego. Keme zastanawiał się, czy chłopak poradzi sobie samemu w miejscu, którego nie znał. Nim ruszył dalej, wyciągnął wybuchową miksturę, którą jeszcze do niedawna groził Cathalowi i postawił ją przy torbie chłopaka. Jemu mogła być bardziej potrzebna.

Przez chwilę Keme rozważał obudzenie go i pożegnanie się, ale ostatecznie podszedł cicho do drzwi i otworzył je bardzo powoli. Mimo wszystko stare i pokryte sklenicą drzwi wydały mało przyjemne i wystarczająco głośne skrzypienie, które wyrwało Cathala ze snu. Varia spojrzała na opuszczającego pokój towarzysza.

- Wybacz. - mruknął Keme.

- Nic się nie stało. - odparł Cathal i spojrzał przez okno. - Już rano?

- Tak. Muszę już iść.

Wtedy Cathal zerknął na swoją torbę i eliksir leżący tuż obok. Zamrugał szybko i spojrzał na Keme.

- Zostawiasz mi ją?

- Tak... Przyda ci się bardziej niż mnie. Używaj rozsądnie. - uśmiechnął się krótko, a jego dotychczasowy towarzysz przytaknął.

- Wyjdę z tobą. - zaoferował się szybko, a gdy zobaczył zdezorientowane spojrzenie drugiego, natychmiast dodał: - Jeśli ktoś cię zobaczyć beze mnie, może uznać, że uciekłeś i zechce cię skrzywdzić.

- Nikt z ceniących życie Kostarów nie spróbowałby zaatakować samotnie Vestii, więc twoja wymówka jest absolutnie nieuzasadniona. - westchnął Keme. - Ale niech ci będzie. Chodź.

Cathal zerwał się z miejsca, zabrał ze sobą torbę oraz podarunek i podszedł do towarzysza. Razem wyszli na korytarz i skierowali się cicho do schodów, a następnie zeszli do samego baru. Było pusto. Pora była na tyle wczesna, że nawet właściciel baru jeszcze się nie pojawił. Drzwi lokalu były uszkodzone przez sklenicę, więc obydwaj szybko wydostali się na zewnątrz.

Droga powrotna pod samą bramę nie była skomplikowana, więc Keme szybko znalazł się poza miastem pozostawiając za sobą Cathala. Gdy miał już ruszać dalej, odwrócił się jeszcze szybko i spojrzał na Varię stojącą na linii bramy.

- Uważaj na siebie. Ta część Tusmorke jest groźniejsza niż inne.

Cathal przytaknął i uśmiechnął się, patrząc jak jego towarzysz odchodzi. Gdy zapadła całkowita cisza, Preas odwrócił się w głąb miasta. Nie mógł zbyt długo pozostać na łasce Kostarów, ale chciał dowiedzieć się czegoś o klątwie, więc tak jak zapowiadał poprzedniego wieczora, ruszył w kierunku starej wieży, w której miała mieszkać Rossie.

W całym mieście była tylko jedna wysoka i strzelista wieża. Cathal szedł kamienną ścieżką rozglądając się dookoła. Chociaż Sort Dagger faktycznie nie było małym miastem, to tylko czasami gdzieś w wąskich uliczkach pojawiał się zbłądzony mieszkaniec. Wszystko zdawało się być praktycznie opuszczone. Budynki podupadały, ściany pokrywała sklenica, wszystko pochłaniała zaraza, o której Cathal nie miał zielonego pojęcia.

Znał sklenicę z opowieści rodziców i z dzienników jego babci, ale nikt wcześniej nie mówił, jak tragiczne niosła konsekwencje dla Tusmorke. Na samo wspomnienie skażonej kostki Keme, Preasowi robiło się słabo. Nie wyobrażał sobie takiego losu. Sama myśl o stopniowym skamienieniu, które odciskało piętno na codziennym funkcjonowaniu, było jak okrutny koszmar bez drogi ucieczki.

Gdy dotarł pod wskazaną wieżę, zapukał do drzwi, czując jak drobinki sklenicy wbijają mu się w palce. Długo czekał, zanim zdecydował się wejść do środka bez zaproszenia. Popchnął stare drzwi i wkroczył do wieży.

- Przepraszam? Szukam Rossie! - zawołał. Dopiero po chwili usłyszał słabą odpowiedź:

- Odejdź.

Cathal przewrócił oczami. Nie zwykł wykonywać poleceń innych, więc ruszył dalej, cały czas mówiąc.

- Potrzebuję informacji. Nie odejdę póki nie opowie mi Pani, co stało się w Sort Dagger. Wiem od barmana, że może Pani wiedzieć coś więcej!

Gdy dotarł zza róg, zamarł. Na ziemi pod starym materiałem przypominającym ten, który znajdował się w jego kwaterze, leżała stara Kostarka. Jej nogi wystające spod bordowego materiału były pokryte sklenicą w wielu miejscach popękaną i zakrwawioną. Skażenie musiało sięgać wysoko, ponieważ na widok Cathala, Rossie tylko uniosła delikatnie dłoń, a jej białe oczy zalały się łzami.

- Proszę, odejdź. Odejdź, póki klątwa cię nie dotknęła. - wymamrotała, a chłopak zacisnął pięści i upadł na kolana przed kobietą.

- Nie mogę tak po prostu odejść. Ta klątwa... Przecież ona ciąży tylko na Vestiach. Jakim cudem atakuje Kostarów?!

Rossie uśmiechnęła się słabo i powiedziała:

- To nie cud, tylko przekleństwo.

- Powiedz mi, co się stało, a wtedy odejdę.

Kostarka zakaszlała, a całe jej ciało pokryte sklenicą zamigotało odbijając światło wpadające przez okno. W wielu miejscach wypłynęła krew. Wtedy Cathal zorientował się, że materiał, którym przykrywała się Rossie był przesiąknięty bordową posoką.

- Pojawiła się znikąd. Kobieta Vestia. - wymamrotała i dłonią wskazała na swoją pierś. - Miała czarny kryształ na szyi... Odmówiliśmy jej gościny. Ta Vestia... przeklęła całe miasto i jezioro, a mieszkańcy zaczęli masowo umierać szklistą śmiercią... Niewielu udało się przeżyć...

- Żadna Vestia nie ma takiej mocy. - Cathal powtórzył to, co poprzedniego dnia usłyszał od Keme. Rossie zamrugała zaskoczona i odparła:

- Więc to nie jest zwykła Vestia...

Przez chwilę między nimi wisiała cisza, po czym Kostarka odezwała się ponownie:

- Tego dnia widzieliśmy, jak wracała ze starej rezydencji pokryta krwią... Zabiła starego Revvika Seagha, który od lat się tutaj panoszył i nikt z miasta nie był w stanie go wypędzić. Vestie to paskudne stworzenia, ale dbają o swoją rodzinę... Ta była inna, może opętana przez jakieś mroczne siły, albo..

- Czekaj. - przerwał jej nagle Cathal. - Ta kobieta zabiła Vestię z rezydencji na urwisku?

Rossie ponownie zamarła. Widać było, że słowa Cathala docierają do niej dużo wolniej, ale już po chwili odparła:

- Nikt nie widział ciała Revvika, ale rezydencję opanowało straszne monstrum. ci, którzy u schyłku zdrowego rozsądku desperacko szukali u niego pomocy po ataku jego rodaczki, zostali rozszarpani tuż przy bramie, a światło rezydencji zgasło na dobre...

Cathal natychmiast wstał i odwrócił się do okna. Zmarszczył brwi, patrząc, jak daleko za miastem na wysokim wzgórzu stoi rezydencja Vestii. Ta sama, do której właśnie zmierzał niczego nieświadomy Keme.

- Muszę iść, dziękuję za wszystko! - powiedział prędko Preas i chociaż Rossie nawet nie drgnęła, tylko ponownie przymknęła oczy, chłopak poczuł się niewyobrażalnie źle, widząc w jak złym stanie jest. Całe miasto cierpiało niesłusznie i chociaż Cathal bardzo chciał coś z tym zrobić, w tym momencie ważniejszy był Keme.

Preas wybiegł na zewnątrz i rzucił się pędem do bramy, mając nadzieję, że Keme nie dotarł jeszcze pod mur rezydencji kuzyna.

~*~

Był już blisko, a jednak droga, która rozciągała się przed nim, przerażała go. Strome wzgórze i nierówna powierzchnia stanowiły nie lada wyzwanie dla jego skażonej sklenicą kostki. Keme zachodził w głowę, myśląc, jak Revvik radził sobie ze swoją klątwą mieszkając na takich wyżynach.

Ścieżka, którą szedł, z każdym kolejnym krokiem zdawała się być jeszcze bardziej zaatakowana szklistą klątwą niż Sort Dagger u podnóża wzgórza. Tak jakby źródło skażenia pochodziło z rezydencji.

Keme znał teorię, mówiącą, że sklenica pojawiała się zawsze w pobliżu zamieszkania Vestii, a jednak w tej okolicy było jej wyjątkowo sporo. Seagha nie przypominał sobie, żeby wokół jego domu też było tyle skażonych roślin. Nie rozumiał też, jakim cudem sklenica tak skrzętnie pochłaniała budynki. Budynki w Sort Dagger były w większości porośnięte bluszczem, co mogło tłumaczyć obecność szklistego minerału, ale gdy Keme wspiął się na sam szczyt wzgórza i zobaczył rezydencję Revvika, jego teoria umarła tak szybko, jak się zrodziła.

Całe domostwo wyglądało jak lodowy pałac. Wszystko pokryte było migocącym w świetle kryształem. Sklenica rozciągała się nie tylko po murach, ale również po ścieżkach prowadzących do rezydencji oraz murach. Nawet brama, niegdyś lśniąca złotem, w tym momencie zastygła w półprzeźroczystym minerale, a w samym jej środku znajdowała się duża dziura.

Keme wziął głęboki oddech, starając się uspokoić myśli. Nie mógł zrozumieć, co się stało. Podszedł natychmiast pod bramę i dotknął jej śliskiej powierzchni. Sklenica była chłodna, ale nie lodowata. Wtedy spojrzał na wyrwę. Była spora i z pewnością wybita przez coś równie dużego. Na moment Keme się zawahał. Nie był pewny, co spotka w środku, ale myśl, że jego krewny może potrzebować pomocy, była silniejsza. Seagha przeszedł przez dziurę w bramie i rozejrzał się czujnie dookoła.

Ostatni raz odwiedził Revvika ponad półtora roku wcześniej. Razem z matką wybrali się do niego po składniki do mikstur. Jego kuzyn był zdrowy, a jego klątwa, chociaż rozwinęła się dużo wcześniej niż u Keme, nie dokuczała mu jeszcze specjalnie. Był silną i wyjątkowo groźną dla wrogów Vestią, stąd Seagha nie potrafił wymyślić, co mogło mu się przytrafić. Zwykła Vestia nie byłaby zagrożeniem dla kogoś tak potężnego, mimo że Revvik od dawna żył samotnie i mógł być również osłabiony przez klątwę.

Dziedziniec wyglądał równie niepokojąco. Stara studnia, z której w młodości pobierali wodę wraz z bratem, teraz była całkowicie zniszczona przez sklenicę i wielu miejscach rozbita jakby pod wpływem młota lub ostrego ostrza. Drewniane wiadro leżące tuż obok było dosłownie rozerwane na pół pod wpływem siły minerału. Wyglądało to, jakby ktoś rozpaczliwie próbował dostać się do wody znajdującej się w środku.

Keme ruszył dalej. Utykając wspiął się na schody prowadzące do środka rezydencji. Nie był pewien, czy w ogóle zdoła otworzyć drzwi, jeśli sklenica pokryła je równie dokładnie co bramę oraz studnię. Gdy był już tuż przed nimi, zobaczył, że są uchylone, jakby w momencie uderzenia klątwy, ktoś wychodził. Szczerze miał nadzieję, że to Revvik opuścił wtedy rezydencję.

Wślizgnął się do środka, starając się nie wydać niepotrzebnych dźwięków tak jak o poranku, gdy wymykał się z pokoju w gospodzie. Tym razem udało mu się, jednak gdy postawił nogę na posadzce, zorientował się, że w środku panuje chaos. Meble, które pamiętał, były rozerwane i porozrzucane dookoła. Książki jego kuzyna, stare antyki, które kolekcjonował czy nawet ulubione obrazy – wszystko pokryte było sklenicą, zniszczone i zdecydowanie nieużywane od wielu miesięcy. Nic, co znajdowało się w środku, nie wskazywało na to, żeby Revvik wciąż mieszkał w rezydencji.

Wtedy Keme zdecydował, że musi stamtąd jak najszybciej uciec. Nim jednak zdążył się cofnąć, do jego uszu dotarł ogłuszający wrzask dochodzący z zewnątrz.

Cokolwiek to było, właśnie wracało do domu.

Seagha rzucił się w głąb rezydencji, próbując sobie przypomnieć, jak dostać się do pracowni Revvika. Jeśli miał być gdziekolwiek bezpieczny to tam, gdzie znajdowała się broń. Na drżących nogach wspiął się po schodach i natychmiast schował się za ścianą, licząc na to, że bestia go nie usłyszała. On natomiast słyszał dokładnie, jak wielkie ciało i ostre pazury poruszają się po śliskiej powierzchni. Do uszu Keme docierał każdy zgrzyt sklenicy, która opierała się i w końcu pękała pod łapami potwora.

Seagha wyjrzał bardzo powoli zza ściany, modląc się do Zosmy o siłę i odwagę. Widok zmroził mu krew w żyłach i nagle wszystkie prośby o siłę straciły sens. Czymkolwiek była bestia mieszkająca w rezydencji jego kuzyna, w sekundę przeraziła Keme tak bardzo, że chłopak pierwszy raz od dawna zapomniał jak się oddycha.

Potwór był olbrzymi. Wpełzł do rezydencji przez wielką dziurę w suficie. Miał sześć długich nóg ze skręconymi pazurami, które zahaczały o sklenicę i rysowały ją z takim piskiem, który zagłuszał każdą myśl. Przypominał Akrepusa - zwierzę zamieszkujące południową część Tusmorke, o którym Keme słyszał jedynie z książek, - z długim ogonem wypełnionym malutkim ostrzami i zakończonym wielkim żądłem. Poruszał się szybko i chaotycznie. Kilka razy obrócił się na ścianie, zanim zeskoczył na posadzkę i ułożył się wygodnie przy samym wejściu.

Wtedy Keme zorientował się, że potwór go nie widział. Natychmiast ruszył wzdłuż korytarza, starając się nie wydawać z siebie żadnych głośniejszych dźwięków. Gdy poczuł obrzydliwy zapach, zatkał nos i zmrużył oczy. Miał niewiele czasu na dotarcie do pracowni i stworzenie czegokolwiek, co pomogłoby mu uciec z rezydencji niepostrzeżenie. Idąc w głąb domostwa miał też bardzo niewielką, ale silną nadzieję na to, że Revvik ukrywa się gdzieś przed potworem i może potrzebować jego pomocy.

Pracownia od zawsze była na końcu zachodniej części rezydencji, dlatego Keme kierując się w tamtą stronę modlił się do Zosmy, żeby jego kuzyn nie postanowił tego przez ostatni rok zmienić. Gdy wszedł za róg, zamarł z przerażenia. Korytarz zalany był skrzepniętą posoką, a dookoła leżały wpół zjedzone ciała. Ich rozkład wywoływał tak paskudny smród, że Keme poczuł mdłości. Nigdy wcześniej nie widział tak wielu zwłok. Kończyny nadgryzione aż do kości, zielona prawie sina skóra – wszystko to wywoływało u Keme coraz silniejszą panikę. W końcu chłopak oparł się o ścianę korytarza i zwymiotował.

Musiał być jednak silny. Gdy tylko się otrząsnął, na drżących nogach ruszył pomiędzy ciała. Czuł jak podeszwy jego butów przyklejają się do posadzki. Szedł przez środek cmentarzyska ofiar monstrum. Widział niezliczone kości, należące do różnych gatunków stworzeń. Czymkolwiek był potwór, z pewnością żywił się nie tylko mieszkańcami miasta, ale atakował też podróżujących i zaciągał ich na śmierć do posiadłości.

Kiedy Keme dotarł na miejsce, zobaczył, że drzwi do pracowni kuzyna są uchylone. Spojrzał jeszcze ostatni raz na trupi korytarz i przełknął głośno ślinę, czując gorzki smak własnych wymiocin. Kręciło mu się w głowie, gdy przechodził przez drzwi do środka pracowni.

Na samym środku stała wielka bryła sklenicy. Dla osoby postronnej mogła wyglądać jak idealny posąg, ale gdy Keme to zobaczył, z ledwością powstrzymał krzyk rozpaczy. Dla Vestii był to szklisty grób. Cały dygocący podszedł bliżej, kładąc dłoń na pokrywie sklenicy pod którą znajdował się Revvik. Jego twarz wyrażała przerażenie, oczy miał szeroko otwarte, a wzrok utkwiony w miejscu obok drzwi. Cokolwiek się stało, to nie była śmierć przez klątwę, bo te bywały powolne i kończyły się zwykle, gdy cierpiący już nie był w stanie ustać na nogach, tymczasem Revvik był wyprostowany z dłonią uniesioną w stronę drzwi.

Wtedy Keme zobaczył, że w drugiej ręce trzymał miksturę, która teraz pokryta sklenicą była prawie nierozpoznawalna, gdyby nie różowy kolor. To była bomba. Zupełnie taka jak ta, którą Keme zabrał ze sobą z domu.

- Chciałeś się ratować... - wymamrotał cicho Keme. Kimkolwiek był przeciwnik Revvika, był tak potężny, że zamknął go w szklistej trumnie zanim ten zdążył unieść flakonik.

Wtedy do Keme dotarł kolejny wrzask dochodzący gdzieś z głębi posiadłości. Przez chwilę w jego głowie pojawiła się myśl, że to potwór mieszkający w rezydencji był powodem śmierci Revvika, jednak atak klątwą szybko go wykluczył. Ktokolwiek był prawdziwym mordercą, prawdopodobnie już dawno nie było go w rezydencji. Za to był w niej niebezpieczny potwór, którego należało się pozbyć.

Keme wyminął posąg i podszedł do starych zniszczonych stołów, gdzie stały składniki i eliksiry Revvika. Nie było więcej bomb, a inne mikstury, które mogły się przydać, były pokryte twardą i lśniącą sklenicą. Przeszukując pracownię Keme zaczął tracić nadzieję na znalezienie czegokolwiek, co mogłoby mu się przydać. Wtedy zajrzał do ostatniej szafki, której sklenica jeszcze nie pokryła. Były tam dwie butelki. Seagha odkorkował jedną i powąchał ostrożnie. Gdy do jego nosa doleciał nieprzyjemny zapach zgnilizny i metalu, zorientował się, że to posoka Trakke - małej plującej ogniem jaszczurki. Ich krwi używano do stworzenia materiałów wybuchowych, ale pełna mikstura potrzebowała jeszcze kilku składników, których Keme nie posiadał. Nim jednak spisał znalezisko na straty, przypomniał sobie, że ich krew jest łatwopalna i silnie wybuchowa po zetknięciu z ogniem.

Szybko wyciągnął obie butelki i odwrócił się w stronę drzwi. Miał niewielką szansę, ale jeśli potwór nie był ognioodporny, Keme mógł uratować wiele osób.

Musiał wykrzesać ogień, żeby wysadzić monstrum. Nagle zaczął żałować, że zostawił ostatnią bombę Cathalowi. Nie miał nic, co mogłoby wywołać wybuch. Zostały mu tylko prymitywne sposoby. Niemal natychmiast zaczął szukać jakichś większych kamieni. Pracownia była zdemolowana i niektóre ściany się pokruszyły, więc tuż pod nimi leżało sporo budulca. W końcu Keme wybrał dwa bardziej okazałe i wziął się za składanie małej podpałki, owijając zerwany kawałek ubrania wokół kawałka drewna, które zostało wyrwane z stolika stojącego pod oknem.

Gdy próbował wykrzesać ogień za pomocą kamieni, przeklinał cicho pod nosem, błagając Zosmę o pomoc. Nigdy wcześniej tego nie robił, zwykle używał gotowych zapalniczek robionych przez matkę.

Kamień zjechał mu odrobinę i mocno zaciął go w rękę. Gdy po dłoni spływała mu krew, a każdy ruch wywoływał ból, Keme w końcu wykrzesał iskrę, przez którą zajęła się jego prowizoryczna pochodnia. Ignorując ból, Seagha zebrał się z ziemi i ruszył z dwoma butelkami i pochodnią na korytarz.

Starał się nie patrzeć na zwłoki wokół niego. Chciał ich pomścić. Wszystkich tych, którzy mogli zginąć w rezydencji po śmierci Revvika. Może mieszkańcy Tusmorke nigdy nie zaakceptowaliby Vestii jako bohatera, jednak Keme czuł się silnie zmotywowany, by jednak zawalczyć o ten tytuł.

Szedł pewnie przez korytarz, czując jak drżą mu dłonie. Bał się, że ogień zetknie się z krwią Trakke zbyt prędko i to on wyleci w powietrze, jednak udało mu się dotrzeć aż na klatkę schodową, pod którą ostatni raz widział potwora.

Monstrum przechadzało się niedaleko drzwi, jakby ich pilnowało. Przez chwilę w głowie Vestii pojawiła się myśl, że to coś wiedziało, że on jest w środku. W momencie gdy Keme stanął na szczycie schodów i przełknął ślinę, potwór spojrzał prosto na niego.

To była sekunda, gdy Seagha rzucił pierwszą butelką w potwora. Szkło rozbiło się na grzbiecie bestii, a jej zawartości rozlała się po jego cielsku. Druga z butelek nie trafiła. Potwór skoczył na ścianę i wtedy Keme zdecydował się rzucić pochodnię. Płonąca kula przeleciała przez całą długość sali prosto w stronę potwora. Monstrum w ostatnim momencie uniknęło pocisku i ruszyło wściekłe w stronę Vestii. Korytarz za nim zajął się ogniem. Pochodnia trafiła w zawartość drugiej z butelek, która rozlała się na prawo od wejścia.

Chłopak nawet się nie zastanawiał, rzucił się do ucieczki, jednak jego kostka spowalniała go. Gdy już miał zniknąć za rogiem korytarza, poczuł, jak coś łapie go za nogę i mocno odrzuca w bok prosto w ścianę. Ogarnął go wielki ból i był niemal pewien, że słyszał trzask łamanych żeber. Wtedy zorientował się, że potwór jest tuż przed nim. Bestia otworzyła paszczę, a oczom chłopaka ukazały się dwa rzędy ostrych jak brzytwa kłów. Keme krzyknął i próbował się jak najbardziej oddalić od potwora, jednak ból w żebrach i kostce był tak obezwładniający, że w końcu chłopak opadł na plecy i jedyne co mu zostało to mamrotanie modlitw do bóstw. Wiedział jednak, że go nie wysłuchają. Nikt go nigdy nie wysłuchał.

Z łzami spływającymi po policzkach, patrzył, jak monstrum zbliża się do niego. Już praktycznie czuł ostry smród z jego paszczy, gdy zobaczył coś lśniącego po swojej prawej. Zdążył tylko odwrócić głowę w bok, żeby zobaczyć kulę ognia, która leci w ich kierunku. W ostatniej chwili zakrył ramionami twarz, słysząc jak płomień pochłania monstrum obok niego. Poczuł gorąc na całym ciele, a po korytarzu rozległy się tak przeraźliwe wrzaski, że Keme musiał zatkać uszy, by nie ogłuchnąć.

Płonąca bestia rzucała się po korytarzu. Czuł, że zaraz ogień dosięgnie i jego, gdy poczuł, jak ktoś łapie go pod pachami i ciągnie w bok. Keme obrócił się odrobinę i zobaczył Cathala. Chłopak próbował ich obu wydostać z płonącego korytarza. Przy schodach, pomógł mu wstać i trzymając mocno, sprowadził ich na dół.

Wszędzie było piekielnie gorąco, cały budynek pochłaniał dym, który powoli przyduszał obu chłopaków. Gdy przedostali się na zewnątrz, prawie spadli ze schodów frontowych, ale w ostatnim momencie Cathal podtrzymał słaniającego się na nogach towarzysza.

Rezydencję Revvika Seagha na ich oczach trawił ogień. Jasne płomienie objęły wieże, wybiły okna i chyliły się ku niebu. Błyszcząca w czerwonych barwach sklenica zaczęła spadać z drewnianych zabudowań i rozbijać się niebezpiecznie blisko nich na tysiące małych kawałków. Cathal cofnął się momentalnie, po czym spojrzał na towarzysza.

- Wiem, że cię boli, ale jak zaraz stąd nie uciekniemy, to będzie boleć bardziej!

Keme nie potrzebował zachęty, zacisnął zęby i oparty na ramieniu Varii, ruszył do bramy. Słyszał wrzaski potwora tłumione przez ogień i grube mury domostwa. Miał nadzieję, że bestia spłonie do czystego pyłu w największych męczarniach. Czuł niepohamowaną wściekłość, jak tylko przypominał sobie przerażone oczy Revvika zaklęte pod sklenicą.

Kiedy wydostali się na ścieżkę za bramą rezydencji, Cathal ułożył towarzysza na ziemi przy jednym z drzew i uklęknął przed nim, odsłaniając jego brzuch. Keme patrzył, jak Preas recytuje zaklęcia uzdrawiające. Kręciło mu się w głowie i powoli słabł, a z jego ust leciały tusmorskie przekleństwa.

- Pomogę ci, oddychaj... - słyszał spokojny głos Cathala. - Jeszcze chwila...

Zaklęcia Preasa były silne i gdy żebra Vestii zaczęły się przesuwać i łączyć ze sobą, ten zawył z bólu. Czuł się, jakby ktoś zalewał wrzącą wodą jego wnętrzności. Wszechogarniający ból trwał dobre kilka minut, zanim Cathal skończył go leczyć i odsunął dłonie. Wtedy Keme opadł na plecy i przymknął oczy. Nim się odezwał, minęło kolejne piętnaście minut. W tym czasie Preas usiadł obok i spojrzał na zawalający się budynek. Wrzaski potwora nie były już słyszalne. Prawdopodobnie bestia zginęła od ognia lub walących się ścian domostwa.

- Dziękuję... - usłyszał słabe słowo i odwrócił się do Keme. - Skąd wiedziałeś?

- Stara Rossie mi powiedziała. O tym, co się tutaj stało. Od razu pobiegłem za tobą.

Keme wziął głęboki oddech, spojrzał w stronę Sort Dagger, a następnie spytał o przebieg rozmowy. Uważnie słuchał, jak Cathal opowiada mu o chorobie, którą sprowadziła tajemnicza Vestia, a gdy chłopak skończył, Seagha spojrzał za siebie na rezydencję, z której wciąż buchał ogień i potężne kłęby ciemnego dymu.

- Mogę się założyć, że kobieta, która zabiła Revvika, to ta sama wiedźma, która teraz manipuluje moim bratem. - mruknął, a Cathal zmarszczył brwi.

- Masz brata? - spytał zaskoczony Preas

- Miałem brata. Póki nie postanowił zamordować naszej matki, a potem zrobić sobie ze mnie eliksir młodości.

Cathal znieruchomiał na moment, jakby nie docierało do niego, co właśnie usłyszał. Historia brzmiała tak nieprawdopodobnie abstrakcyjnie, że nawet fakt siedzenia w magicznym świecie, nie usprawiedliwiał niczego.

- A ty? - odezwał się nagle Keme, spoglądając na Varię. - Dlaczego nagle pojawiłeś się nie wiadomo skąd w miejscu tak oddalonym od domu?

Przez chwilę Cathal nie był pewien, czy zaufanie Vestii jest dobrym pomysłem, ale po tym, ile już razem przeszli, a także jak wiele razy ten go ratował, doszedł do wniosku, że gdyby Keme miał złe zamiary, z pewnością byłoby to już dawno wiadomo.

- Moja rodzina chciała nałożyć na mnie klątwę, więc uciekłem. - odpowiedział i spojrzał przed siebie. Nie chciał mówić zbyt dużo, ale jednak gdy zawisła między nimi cisza i zwrócił się do towarzysza, ten wpatrywał się w niego wyczekująco. Czekał na ciąg dalszy. - Co?

- Co to za klątwa? Wieczne zrzędzenie? To już chyba masz. - zaśmiał się cicho Keme, a wtedy Cathal uderzył go w ramię i prychnął zdenerwowany:

- Nie twoja sprawa.

- Nie obrażaj się od razu... Jesteś strasznie wrażliwy. - przewrócił oczami Seagha, po czym spojrzał na swoje zakrwawione ubrania i rany, które pomimo zaklęć wciąż były dosyć doskwierające. - Sądzisz, że mieszkańcy Sort Dagger ucieszą się, jeśli ogłosimy śmierć bestii?

- Będą zachwyceni, jak zobaczą kolejną Vestię skąpaną we krwi w ich mieście. - mruknął Preas i odwrócił się do jeziora. Wątpił, że obmycie się w wodzie ze zbiornika mogło im zaszkodzić, ale jeśli jezioro faktycznie było przeklęte, lepiej było nie ryzykować.

- Co proponujesz? - spytał Keme, zdejmując z siebie skąpaną we krwi koszulę. Był bardzo poraniony, a na brzuchu rozciągały się wielkie krwiaki. Cathal mógł próbować to uleczyć, ale ponowne użycie tak silnej magii mogło bardziej zaszkodzić Vestii. Zwłaszcza, że ciało Keme nie było przyzwyczajone do czarów.

- Na pewno nie wejście do miasta całkiem nago. - westchnął i zaczął przeszukiwać swoją torbę.

- Jestem pewny, że mojej reputacji to już nie umniejszy, ale myślę, że jak zobaczą ciebie prowadzącego mnie nago, mogą to opacznie zrozumieć. - powiedział z lekkim uśmiechem, po czym złapał kawałek materiału, który Cathal wyciągnął z torby.

- Zadbaj o moje dobre imię i ubierz to, proszę.

Gdy Keme obrócił w dłoniach materiał, zorientował się, że to ubranie. Było podobne do tego, które Cathal miał na sobie, tylko że ta góra miała długie rękawy i była zdecydowanie dużo cieplejsza niż to, co miał na sobie do tej pory Seagha. Gdy naciągnął na siebie bluzę, złapał jeszcze raz za materiał i potarł go w dłoniach.

- Strasznie dziwne. - mruknął pod nosem, a Cathal odparł:

- To ubranie z moich stron. Zresztą nie czas na opowieści. Musimy wrócić do miasta i opatrzyć cię porządnie. Może gospodarz będzie miał jakieś maści.

Keme wyglądał, jakby chciał coś dodać, ale po odpowiedzi towarzysza po prostu przytaknął i pozwolił się poprowadzić. Gdy schodzili ze wzgórza, spojrzał jeszcze raz na posiadłość kuzyna. Wyglądało na to, że ogień pochłonął już znaczną część domostwa i powoli przygasał. Keme obawiał się, że drzewa mogą zająć się ogniem, ale szczęśliwie posiadłość raczej znajdowała się w miejscu, gdzie las po prostu nie docierał. Tego dnia nie było też zbyt dużego wiatru, więc ogień po prostu się nie rozprzestrzeniał dalej.

- Przykro mi z powodu twojego kuzyna. - usłyszał, kiedy byli już praktycznie na samym dole. Seagha spojrzał na towarzysza i uśmiechnął się smutno.

- Dziękuję, że po mnie przyszedłeś.

- Ty uratowałeś mnie już dwa razy, miło było chociaż trochę się odwdzięczyć. - mruknął Cathal, po czym spojrzał przed siebie i zamyślił się. - Co zamierzasz teraz zrobić? Masz jeszcze jakąś rodzinę?

- Nie. Revvik był ostatni. - westchnął, po czym spojrzał na swoje stopy. - Chyba spróbuję zrobić coś z tym.

- Masz na myśli Klątwę? - spytał Cathal, podążając za wzrokiem drugiego. Gdy ten przytaknął, Preas zapytał: - To w ogóle możliwe?

- Według mojego ojca, tak. Podobno istnieje księga, w której są bardzo potężne receptury i zaklęcia. Jednak nikt nie wie, kto ją teraz posiada. O ile w ogóle ktoś ją ma. - wyjaśnił Keme i zaśmiał się pod nosem: - Nie słuchaj mnie. To bzdurna opowiastka, którą moi rodzice serwowali mi w dzieciństwie...

Cathal zatrzymał się natychmiast. Nagle jego torba z dziennikiem babci zaczęła niewiarygodnie ciążyć. Nie był pewien, czy księga, którą opisywała, była tą samą, o której mówił Keme, ale nie zaszkodziło spytać.

Seagha wpatrywał się w niego pytająco, podczas gdy on spojrzał na niego ukradkiem i spytał:

- Pamiętasz, jak nazywała ta księga?

Keme zmarszczył brwi i zamyślił się.

- Księga Shamhlu... tak sądzę.

Cathal wziął głęboki oddech i odwrócił się w drugą stronę.

- Co rodzice ci mówili o tej księdze? - dopytał natychmiast odwracając się do towarzysza.

- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. - powiedział niepewnie Keme, a Preas pokręcił głową.

- Odpowiedz.

- No dobra. Już się tak nie gorączkuj. - zaczął Seagha i znów się zamyślił, próbując przywołać opowieści z dzieciństwa. Gdy był mały kochał te opowieści, ale z czasem zobaczył, że poszukiwania magicznej księgi wywołują szaleństwo u jego ojca, po prostu odmówił ich słuchania. - Ojciec powtarzał, że w księdze jest receptura, która może uleczyć Vestię z Klątwy. Mówił też, że to księga stworzona przez samego Arktura.

- Mówił, gdzie ją znaleźć? - przerwał mu Cathal, a wtedy drugi nie wytrzymał.

- O co ci chodzi? Wierzysz w te brednie?

- A ty nie? - zaskoczył się Preas.

- Oczywiście, że nie! Nawet jeśli legenda jest prawdziwa, jestem pewien, że w księdze nie ma żadnych magicznych receptur i zaklęć. Arktur stworzył ją, żeby tacy głupcy jak ty pogrążyli się w szaleństwie szukając jej! - warknął i natychmiast między nimi zawisła cisza.

Cathal puścił ramię towarzysza i odszedł w bok, próbując się uspokoić. Tymczasem Keme patrzył na niego z zaciśniętymi ustami. Gdy Preas mówił o księdze, wyglądał tak samo jak ojciec Keme. Jakby powoli odchodził od zmysłów.

Cathal też był zły. Mówienie o szaleństwie wywołanym księgą potwierdzało słowa jego matki o tym, że babcia oszalała, a jednak on uparcie twierdził, że tak nie było. Babcia wiele razy dała mu do zrozumienia, że to tylko gra i, że księga istnieje. Nie okłamałaby go. Nie jego.

- Księga istnieje i jest potężna. Moja babcia ją widziała. - powiedział pewnie, podczas gdy Keme zmarszczył brwi i z niedowierzaniem spojrzał na niego.

- Nie mówisz poważnie! Wiesz gdzie jej szukać?!

- Ja... Nie. Nie wiem. Babcia nigdy mi nie powiedziała. Zresztą nikomu nie powiedziała. Zabrała tę wiedzę ze sobą do grobu. - wymamrotał słabo Preas i spojrzał na towarzysza. Seagha pocierał dłonią czoło i zaciskał mocno usta. Był wściekły. Nikłe nadzieje na uzdrowienie natychmiast szlag trafił.

- Czyli nie masz dowodu.

- Wiem, że mówiła prawdę.

- Mój ojciec też twierdził, że księga istnieje! Wiesz, gdzie teraz jest?! Nie żyje! Tak jak wszyscy ci, którzy byli na tyle głupi, by jej szukać! Opuszczali rodziny, porzucali swoje dzieci i ginęli! Na marne! - wrzeszczał Keme, łapiąc się za bolący bok. Był jednak zbyt wściekły by przestać. Tymczasem Cathal kulił się w sobie i hamował łzy cisnące się do oczu, zaciskając dłoń na torbie, w której trzymał dziennik babci.

Niemal natychmiast docierały do niego wszystkie te wspomnienia, gdy matka powtarzała mu, że babcia nie jest zdrowa i na wszystko to, co mu powie, powinien brać dużą poprawkę. On jednak nie chciał słuchać, zupełnie jak teraz. Wyobrażenia o niesamowitej księdze i przygodach babci były dla niego jak świetny chwyt marketingowy. To one ciągnęły go tak skutecznie do Tusmorke.

Keme właściwie krzyczałby pewnie dalej, gdyby nie nagły wybuch ze strony miasta. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku i zobaczyli ciemny dym kłębiący się nad Sort Dagger.

- Co się dzieje?! - krzyknął Cathal, a olbrzymi płomień sięgnął dachu jednego z budynków. Powietrze rozdarły krzyki i wrzaski, a pomiędzy nimi wycia potworów, które Keme niemal natychmiast rozpoznał.

- Nic dobrego! Musimy natychmiast uciekać i to szybko!

- Tam są Kostarowie! - zaprotestował Cathal, ale Seagha pokręcił głową:

- Nie damy rady im pomóc.

Nie dał też szansy na odpowiedź, po prostu złapał towarzysza za rękę i zaczął go ciągnąć w przeciwnym kierunku. Niemal natychmiast Preas wyrwał się i spojrzał z niedowierzaniem na Vestię.

- Oszalałeś?! Oni zginą bez naszej pomocy!

- Zginęliby, nawet jeślibyśmy wrócili! - odpowiedział zdecydowanie Keme, po czym dodał z niesmakiem: - Możesz przynajmniej przez chwilę nie zgrywać bohatera?!

- To ty zachowujesz się jak zwykły tchórz!

- Po prostu trzeźwo oceniam sytuację! To nie jest coś z czym można walczyć, jasne?! Ostatni raz przeżyłem tylko dlatego, że zdecydowałem się zaryzykować i skoczyć z urwiska, bo uznałem, że śmierć z wysokości jest lepsze niż to, co by mnie czekało, gdyby mnie dopadli! - Keme był wściekły, ale jednocześnie wciąż nerwowo spoglądał w stronę miasta. Krzyki nie ustawały, a dymu i ognia było coraz więcej. Miasto upadało na ich oczach. - Cathal, proszę. Przynajmniej raz mi zaufaj... Jeśli tam pójdziesz, zginiesz...

Widać było, że Preas zaciska nerwowo zęby. Trwało to parę sekund, zanim przystał na prośbę towarzysza i pozwolił się poprowadzić, jednak wielokrotnie spoglądał za siebie na płonące Sort Dagger. Praktycznie słyszał w głowie krzyki cierpienia tych, których już zdążył poznać. Ofiary Klątwy takie jak stara Rossie nie miały żadnych szans, a tych, którzy byli zdolni walczyć, było zbyt mało.

Keme nie był w stanie zbyt długo biec, ale gdy znajdowali się już na tyle daleko od miasta, by nie słyszeć krzyków jego mieszkańców, w końcu zwolnił i złapał się za bolący bok. Wtedy Cathal odwrócił się po raz ostatni, patrząc jak płomienie buchają wysoko nad miastem. Zobaczył też potwora wspinającego się po dachu jednego z budynków.

- Co to jest? - spytał, a Keme odwrócił się w tamtą stronę. Na moment zbladł, ale po chwili przełknął ślinę i odparł:

-To Irycek. Potwór na usługach mojego brata.


~*~

Kochani! 

Rozdział pojawia się z okazji Mikołaja! Mam nadzieję, że spędzacie go miło i pozytywnie! Wesołych prezentów i szerokich uśmiechów! <3

Dylemat moralny. Co wy byście zrobili? Cathal i walka czy Keme i ucieczka?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top