Rozdział 4. Pole minowe
Pierwsze co do niego dotarło to, że nie zginął. Po zderzeniu się z taflą jeziora, poczuł, jak obezwładnia go ciśnienie wody. Panicznie zaczął machać rękami, próbując odnaleźć drogę na powierzchnię. Jezioro było głębokie i wypełnione roślinnością, która oplatała kończyny Keme i powstrzymywała go przed ucieczką z wodnej pułapki.
W ostatniej chwili przypomniał sobie o nożach w torbie. Z ledwością wydostał jeden ze sztyletów i przeciął nimi oplatające się wokół niego rośliny. Płynął z trudem znajdując w sobie resztki siły. Gdy przebił się przez taflę jeziora, natychmiast nabrał powietrza i rozejrzał się dookoła. Był daleko od brzegu, ale niedaleko znajdował się wystający z wody głaz. Podpłynął do niego na chwilę, aby złapać oddech i odbudować siły, a następnie ruszył do brzegu.
Mógł być pewien, że Dralan przynajmniej na razie jest zajęty, a też szczerze wątpił, że brat zaryzykowałby skokiem z urwiska tak jak on. Miał przynajmniej trochę czasu, zanim starszy znajdzie drogę na dół i znajdzie go.
Gdy dotarł do brzegu, natychmiast zrzucił z siebie całkowicie mokry płaszcz i na kolanach doczołgał się do kilku głazów ułożonych w stos. Tam otarł twarz i sprawdził zawartość torby, mając nadzieję, że nie zgubił zbyt wiele będąc pod wodą. Z ulgą stwierdził, że wszystko jest na swoim miejscu i rozejrzał się. Był zaraz na skraju dzikiego lasu i nie miał pojęcia, co zrobić.
Ostatnie miesiące spędził szukając lekarstwa dla matki, a teraz, gdy już nie był w stanie jej pomóc, a do tego zbiegł z własnego domu, okazało się, że jego żywot jest całkowicie bezużyteczny. Jednak tam na górze walczył o swoją wolność.
W końcu wyciągnął duży ciemny kryształ i przyjrzał mu się uważnie. W żadnej znanej mu księdze nie słyszał o czymś takim. Jeśli kamień naprawdę potrafił przedłużyć życie Vestii kosztem innej, musiał być bardzo potężny. Nawet w wymyślnych opowieściach jego ojca nie było nic podobnego.
Był jednak niebezpieczny.
Faktem było, że Keme marzył o odkryciu rozwiązania Klątwy prześladującej jego gatunek, ale nie kosztem innych. Wiedział, że muszą być inne sposoby, a jednak Dralan zniżył się do zdrady własnej rodziny. Keme na samo wspomnienie matki w tak ciężkim stanie, krzyknął, a z jego oczu poleciały łzy. Nie był w stanie nic zrobić. Mógł zadbać tylko, by kryształ został zniszczony.
Zacisnął dłoń na kamieniu i zamachnął się nim w stronę głazu na skraju rzeki. Gdy kryształ uderzył w powierzchnię, powietrze przeciął czerwony błysk, a Keme runął do tyłu w piach. Prawie zakrztusił się połkniętym piaskiem, a wtedy zorientował się, że magiczny kryształ leżał nienaruszony na ziemi. Tymczasem głaz, o który próbował zniszczyć kamień, był przełamany na pół i pokryty grubą warstwą sklenicy, a jedna z części sturlała się pod wodę.
- Pokker idolem... - zaklął. Mógł spodziewać się, że artefakt będzie zabezpieczony zaklęciami, ale nie spodziewał się takiego efektu. Odpuścił. Nie chciał ryzykować, że moc kryształu przy kolejnej próbie zniszczenia, postanowi odbić się na nim samym. Doczołgał się do kamienia i schował go z powrotem do torby.
Musiał znaleźć inny sposób, by kryształ nie trafił znów w ręce Dralana i jego niebezpiecznej towarzyszki. Na ten moment mógł tylko odejść najdalej jak potrafił i zdobyć sobie trochę czasu, aż nie wymyśli innego rozwiązania.
Wtedy spojrzał na swoją kostkę. Była skruszona i bolała bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebował czegoś, co chociaż trochę ją usztywni i nie pozwoli, by sklenica w dalszym ciągu wbijała się boleśnie w skórę.
Nim zdążył zastanowić się nad nowym celem, usłyszał głośny wrzask, który o dziwo nie dochodził z urwiska. Odwrócił się zaskoczony, chowając za pierwszym z głazów i nagle coś niewielkiego wybiegło z lasu. Keme uniósł głowę odrobinę nad kamieniem, aby przyjrzeć się tej istocie.
Z początku był pewien, że to Vestia, jednak brak run na skórze sprawił, że Keme znieruchomiał. Nim zdążył upewnić się o naturze jasnowłosego stwora, który stał nad jeziorem, z lasu z ogłuszającym wrzaskiem wypadła Vaspa. Była wysoka i naprawdę zdenerwowana. Z jej ciała toczyła się krew, była ranna i z pewnością też głodna. Niemal natychmiast Keme zorientował się, że jest też ślepa.
Widząc, jak zbliża się do bezbronnego chłopaka, Keme zacisnął dłoń na jednej z mikstur i bezszelestnie wyjrzał zza głazu, przygotowując się do rzutu. Czekał na dobry moment, gdy potwór będzie już na linii strzału, a wtedy rzucił. Fiolka spadła niedaleko i resztę drogi pod nogi Vaspy pokonała tocząc się po mokrej ziemi.
Jasnowłosy chłopak rzucił się do tyłu w ostatnim momencie. Gdy mikstura eksplodowała na oczach Keme, rozwaliła Vaspie połowę ciała. Flaki rozlały się wokół, a część krwi spłynęła do jeziora. Potwór wierzgnął jeszcze parę razy na mokrej ziemi, po czym całkowicie znieruchomiał.
Gdy Keme zebrał rzeczy i kuśtykał już do rozkładającego się monstrum, niedoszła ofiara Vaspy wymiotowała. Wyglądał naprawdę tragicznie, gdy wydostał się z jeziora i stanął po drugiej stronie ciała bestii.
Już wtedy Keme wiedział, że Varia, którą cudem ocalił przed pożarciem przez Vaspę, sprawi mu sporo kłopotów. Gdy kalał się przed nim ze strachu, wyglądał na bezbronnego, ale jednak pyskował Vestii, co nie umknęło uwadze Keme.
- Jak się nazywasz? - zapytał, przeglądając rzeczy młodej Varii. Ta zaś zamrugała zaskoczona, ale szybko odparła:
- Cathal. Cathal Preas.
Oddał mu dziennik, który przykuł jego uwagę i z lekkim ociągnięciem odpowiedział:
- Nazywam się Keme. Z rodu Seagha.
- Miło mi cię poznać. - odparł wciąż nieco niepewnie Cathal.
Prawdopodobnie rozmawialiby dłużej, jednak z daleka Keme słyszał wycie pomagierów brata, co oznaczało, że mogą być już blisko. To była kwestia czasu, aż złapią trop.
- Musimy się stąd zwijać. Wstawaj. - rozkazał młodej Varii. Gdy Preas się podnosił, Keme rzucił jeszcze szybko: - Jeśli spróbujesz mnie wykiwać, zginiesz szybciej niż sądzisz.
Natychmiast skierował się do lasu, jednak wtedy Cathal zatrzymał go prędko słowami:
- Tam jest Mzukwa!
Keme odwrócił się do niego i wzruszył ramionami.
- W tych lasach jest ich pełno. Tak jak Vasp. Zresztą są rzeczy i stwory gorsze od nich. - ostatnie zdanie wypowiedział odwracając się w stronę, z której dochodziły dźwięki potworów Dralana. - Nie musisz iść ze mną. Nie obchodzi mnie, co się z tobą stanie, ale na twoim miejscu nie zostawałabym na widoku, bo czasami śmierć jest dużo łagodniejszym wyrokiem.
Cathal nie czekał dłużej. Wstał z ziemi, zabrał swoje rzeczy i rzucił się biegiem za kuśtykającym w stronę lasu Keme. Gdy go dogonił, szybko zauważył, że ten pomimo rannej nogi, bardzo szybko idzie.
- Zachowujesz się, jakby ktoś cię gonił. - zagadał, a Seagha odwrócił się do niego gwałtownie i przyłożył wciąż trzymaną buteleczkę jak nóż do jego szyi.
- Jeśli chcesz ze mną iść, odwal się od spraw, które cię nie dotyczą. - warknął cicho, a Cathal tylko przełknął głośno ślinę. - Jeszcze jedno pytanie i obiecuję, że zostawię cię w tym lesie na pastwę losu.
Nagle usłyszeli głośny trzask łamanej gałęzi. Obaj natychmiast padli na ziemię, spodziewając się ryku Mzukwy lub czegoś równie przerażającego. Dopiero po chwili Keme uniósł głowę i rozejrzał się uważnie, szukając zagrożenia.
Zobaczył ich kilka metrów dalej, najwyraźniej szukających ścieżki. Było ich trzech, dorosłych i zdecydowanie uzbrojonych. Pomimo czujności, jaką się wykazywali podczas przechodzenia przez las, nie zauważyli dwóch schowanych w krzakach chłopaków.
- To Kostarowie. - powiedział cicho Keme. Cathal niemal natychmiast uniósł głowę, aby samemu przyjrzeć się przechodniom. - To zły znak widzieć ich tak daleko od miasta.
- Kostarowie nie są niebezpieczni. - mruknął Cathal, ale Seagha przewrócił oczami.
- Są za to zbyt bojaźliwi by opuszczać bezpieczne miasta. To logiczne, że skoro są tutaj w dziczy pełnej potworów, w mieście nie jest lepiej! - starał się mówić cicho, ale każde słowo ubierał w wyjątkowy jad, aby podkreślić brak myślenia towarzysza. Cathal tylko zacisnął usta i spojrzał na Kostarów, którzy znikali właśnie za drzewami zbyt daleko by słyszeć ich rozmowę.
Preas przytaknął, a Keme ruszył z powrotem w głąb lasu, rozglądając się uważnie, jakby szukał innego większego zagrożenia. Dookoła jednak towarzyszyły im jedynie rośliny. W niektórych momentach Keme zauważył interesujące kwiaty i zrywał je, chowając do torby, a następnie spoglądał na Cathala, jakby sprawdzał, czy ten wciąż szedł za nim.
Po godzinie marszu Cathal nie wytrzymał. Dookoła nie było żadnych potworów, las był całkowicie cichy, za to z każdym kolejnym krokiem Keme coraz mocniej zaciskał usta. W pewnym momencie mimowolnie zwolnił, mimo że do tej pory starał się iść stosunkowo szybko.
- Gdzie my właściwie idziemy? - spytał, patrząc jak Vestia spogląda na niego z bólem wypisanym na twarzy. Był wyczerpany, a ból nogi coraz bardziej mu dokuczał.
- Chcę się dostać do miasta Sort Daggar. Tuż za nim w rezydencji na urwisku mieszka mój krewny. Może udzieli mi schronienia. Ty możesz zostać w Sort Daggar. Tam jest stosunkowo bezpiecznie. - wyjaśnił Keme. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy potknął się o kamień i upadł boleśnie na ziemię, łapiąc się za nogę. Uderzenie jeszcze mocniej naruszyło już ukruszoną stopę, przez co ból był jeszcze silniejszy niż w trakcie samego chodzenia.
- Nie ruszaj się! - ostrzegł go Cathal i pochylił się nad nim. Znał zaklęcia uleczające i chociaż nigdy wcześniej ich nie próbował, nie mógł bardziej pogorszyć sytuacji, nawet jeśliby nie wyszło. - Pomogę ci.
- Nie dotykaj mnie! - warknął Keme, odsuwając stopę od towarzysza. - Nie ufam ci. Nie ufam żadnym czarom Varii.
- Nie dotrzemy do Sort Dagger, jeśli tak dalej będzie! Mogę ci pomóc, tylko musisz mi to umożliwić! - zaczął się kłócić. W końcu gdy uniósł głos, Keme skulił się odrobinę i odpuścił. Pozwolił by Preas zdjął but z jego nogi i przyjrzał się rannej nodze, jednak zamiast zrozumienia, na twarzy Varii pojawiło się osłupienie.
- Czy to... sklenica? - spytał niemrawo, a Keme spojrzał na niego zdumiony.
- To ty nie wiesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Czego nie wiem?
- Wszystkie Vestie są przeklęte. Nasze ciało stopniowo pokrywa sklenica, aż zostaje z nas zimny posąg.
Cathal zamarł. Nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszał. Wszystko, czego się nauczył o Tusmorke pochodziło z dzienników jego rodziny. Jeśli Varie unikały spotkań z Vestiami, a cała ich wiedza dotyczyła tylko przekazywanej z wieków mowy oraz informacji o potędze, chłopak nie mógł wiedzieć o klątwie.
Przyjrzał się uważnie stopie Vestii i zauważył, że w okolicy pięty sklenica jest pęknięta, a jej odłamki wrzynają się w skórę Keme. Nie wiedział, czy zwykłe zaklęcie uzdrawiające jest w stanie pomóc, ale postanowił się nie poddawać. Poradził, żeby Seagha usiadł i oparł się plecami o konar drzewa, a następnie sam przyklęknął tuż obok i wyciągnął dłonie nad raną.
- Zaciśnij zęby. - zaproponował Cathal, po czym natychmiast z pewnością w głosie wyrecytował zaklęcie, którego nauczyła go matka. Za pierwszym razem nie wyszło. Sklenica nawet nie drgnęła. Preas nie wiedział, czy to kwestia nieudanego zaklęcia, czy tej rany nie był w stanie wyleczyć, ale nie poddawał się. Wyrecytował zaklęcie po raz drugi, starając się wydobyć z siebie moc. Keme obserwował to w ciszy. W końcu, gdy Cathal powtórzył już czwarty raz tę samą formułkę, Seagha mruknął:
- Miałem rację, gdy mówiłem, że jesteś słabą Varią.
Cathal spojrzał na niego z mordem w oczach i wściekły powtórzył zaklęcie po raz piąty. Tym razem Keme nie zacisnął zębów i z jego gardła wydobył się głośny wrzask bólu, gdy sklenica na jego stopie wysunęła się z rany, a pęknięcie zniknęło. Na ziemię spłynęło trochę krwi, ale szczęśliwie zaklęcie się udało.
Kiedy Keme dosłownie płakał z bólu spowodowanego zaklęciem, Preas wstał z ziemi i z wyższością mruknął:
- Miałem rację, gdy mówiłem, żebyś zacisnął zęby.
- A żeby ci Zosma zesłał najgorsze koszmary... - wycedził Seagha i oparł głowę o drzewo, próbując złapać oddech, po potężnym zastrzyku bólu.
- Sklenica nie zniknęła... - zauważył po chwili Cathal, przyglądając się stopie.
- Gdyby zniknęła, wtedy bym się zdziwił. Szukam rozwiązania na ten przeklęty minerał, od kiedy nauczyłem się mówić i czytać. Zwykłe zaklęcie uzdrawiające jest zbyt słabe na tak wielką klątwę. Na to świństwo to chyba zadziałałaby tylko Księga Shamhlu...
Na wspomnienie nazwy księgi, Cathal uniósł głowę i spojrzał zaskoczony na drugiego chłopaka. W pierwszym momencie miał wrażenie, że się przesłyszał, ale gdy tylko do niego dotarło, że to nie była tylko jego wyobraźnia, natychmiast spytał:
- Szukasz jej? Szukasz księgi magii wyobrażonej?
- Oczywiście, że nie. Jej istnienie to durna bajeczka. - mruknął Keme i odwrócił wzrok. - Powinniśmy iść dalej, jeśli chcemy jeszcze dzisiaj dotrzeć do Sort Daggar.
Rozmowa natychmiast się urwała. Cathal wiedział, że nie odpuści łatwo tego tematu, ale w tym momencie dotarcie do bezpiecznego miasta było bardziej istotne. W Tusmorke noc wyglądała inaczej niż w drugim świecie. W przeciwieństwie do ludzkiego świata Tusmorke nie okalała ciemność, a jedynie gęsta mgła, która zwodziła wielu podróżnych. W mgle czaiły się potwory i nikt przy zdrowych zmysłach nie podróżował nocą w Tusmorke. Pozostanie w dzikim lesie też nie należało do najbezpieczniejszych opcji.
Uleczona, jednak nadal pokruszona stopa Keme już nie dokuczała mu tak bardzo, co wyraźnie przyspieszyło ich wędrówkę. Gdy dotarli do skraju lasu, przed nimi rozciągała się długa polana. Na jej końcu znajdowało się jezioro, a w oddali widać było światła miasta. W porównaniu do okazałego jeziora, miasteczko wydawało się malutkie.
- To Sort Daggar? - spytał Cathal, a Vestia przytaknęła. – Nie wspominałeś przypadkiem, że miasto jest ogromne?
- Bo jest. - mruknął Keme i ruszył na polanę. - Rozglądaj się uważnie. Na takich terenach często grasują Regnory.
- Rodzice opowiadali mi, że Regnory są gatunkiem wymierającym... - powiedział Cathal, idąc za Keme na polanę. Gdy tylko Vestia to usłyszała, ryknęła śmiechem.
- Twoja rodzina to ignoranci. W tych okolicach żyje ich pełno. Niczego nieświadomi podróżujący z pewnością dostarczają im świeżego mięsa. - wyjaśnił z szerokim uśmiechem Keme i wskazał na ścieżkę. - Głupcy przodem.
Cathal przewrócił oczami i ruszył. Z każdym krokiem miał wrażenie, jakby ziemia pod nim się poruszała. Opowieści Keme z pewnością nie pomagały mu stawiać kolejnych kroków na ścieżce.
- Nie bój się tak. Nie zaatakują nas. Droga, którą idziemy, została przygotowana przez starego maga. Chroni ją magia ognia. Regnory panicznie boją się ognia, więc nie zbliżą się do ścieżki.
- To dlaczego kazałeś mi uważać, zanim weszliśmy na ścieżkę? - spytał zaskoczony Cathal, a Keme tylko wzruszył ramionami i odparł:
- Chciałem sprawdzić, czy się wystraszysz.
- Spotkałem naprawdę wielu dupków w swoim życiu, ale przysięgam, że jesteś najgorszy. - warknął Cathal i ruszył dalej, nie odwracając się już do Keme. Gdy dotarł do niego cichy śmiech z tyłu, jeszcze bardziej się zdenerwował i pomimo protestów Vestii przyspieszył mocno, zostawiając go z tyłu.
Gdy krzyki Keme stały się jeszcze głośniejsze i bardziej rozpaczliwe, Cathal z dumą odwrócił się do niego. Wtedy zobaczył, że Vestia macha, wskazując najpierw na niego, a potem w bok.
Zorientował się, o co chodziło Keme, dopiero gdy poczuł drżenie pod stopami i za jego plecami eksplodowała ziemia. Odwrócił się natychmiast i zobaczył olbrzymiego oraz odrażającego Regnora. Jego ciało przypominało wielką dżdżownicę, którą ktoś obdarzył kolcami i szerokimi pazurami na zakończeniach wszystkich odnóg.
Cathal, gdy tylko zobaczył poczwarę, rzucił się biegiem z powrotem na ścieżkę, którą w złości po prostu opuścił, jednak potwór padł cielskiem w jego stronę i jeden z kolców wbił mu się boleśnie w nogę, ciągnąc go z powrotem.
Keme pomimo usztywnionej sklenicą kostki biegł w jego stronę krzycząc coś głośno, ale ryki potwora skutecznie go zagłuszały. W końcu jednak przerażony Cathal zrozumiał.
- Ogień! OGIEŃ! - krzyczał w szale Keme. Był jednak wciąż zbyt daleko by pomóc chłopakowi na czas.
Cathal miał jedną szansę. Stare zaklęcie, którego próbował go nauczyć ojciec. Twierdził, że jeśli kiedyś będzie musiał sam rozpalić ognisko w lesie, to zaklęcie na pewno mu się przysłuży. Preas z ledwością pamiętał tę inkantację, ale w przypływie adrenaliny spowodowanej dużym bólem, wykrzyczał odpowiednie słowa. Na jego dłoni pojawił się mały płomyk, który z każdym kolejnym krzykiem Cathala rósł zastraszająco szybko. Gdy był już wystarczająco okazały, Preas rzucił płomieniem w stronę ciągnącego go potwora, który najwyraźniej tracił już cierpliwość. Jego wielki łeb był już coraz niżej, jakby ten zamierzał go zaraz pożreć. Kiedy jednak ogień uderzył w oślizgłą skórę, Regnor zawył głośno i rzucił się do ucieczki. Cathal sunął po ziemi tuż za nim krzycząc przeraźliwie, ponieważ jego noga wciąż tkwiła nabita na kolec.
Nim jednak potwór wciągnął go za sobą pod ziemię, Keme dotarł do niego i za pomocą jednego ze sztyletów odciął końcówkę kolca potwora. Gdy Regnor zniknął pod ziemią, Seagha złapał Cathala pod pachy i ściągnął go z powrotem na ścieżkę.
- Ty nieodpowiedzialny, głupi... - mamrotał pod nosem, podczas gdy Cathal jęczał z bólu. - Gdybyś chociaż przez chwilę nie unosił się dumą, matole, to byś słyszał, że wyszedłeś z bezpiecznej ścieżki!
- Pomóż mi... - wymamrotał słabo Cathal, wskazując na przebitą nogę. Keme nie wiedział co zrobić. Musiał wyciągnąć kolec najszybciej jak się dało, bo często krew Regnorów bywała trująca, a jednak gwałtowne wyciągnięcie z rany tak dużego przedmiotu mogło wywołać silny krwotok.
- Słuchaj mnie uważnie. Wyciągnę to, ale musisz być przekonany, że twoje zaklęcie uzdrawiające zadziała natychmiast. Jeśli stracisz przytomność przez utratę krwi, nie pomogę ci. - wyjaśnił mu prędko i uklęknął przed nogą, sprawdzając, jak głęboko wszedł kolec. Spod niego sączyła się krew chłopaka. Rana była głęboka i powoli osłabiała Cathala.
- Zrób to... - wyszeptał z trudem, ale podciągnął się, aby sięgnąć do rany. Wiedział, że silne emocje wzmacniają jego magię. Zauważył to już wcześniej, dlatego posiłkowany zdenerwowaniem i bólem skupił się na zadaniu. Gdy tylko Keme złapał za kolec, silny ból przebiegł po całym ciele Varii. Nie stracił jednak skupienia ani na chwilę.
Seagha szarpnął mocno szpikulec wyrywając go z ciała towarzysza. Cathal wrzasnął z bólu i przegryzł usta do krwi. Natychmiast, pomimo potężnego bólu zaczął recytować zaklęcia. Tak jak wcześniej czar za pierwszym razem nie zadziałał. Gdy chłopak już odpływał, kończył wypowiadać zaklęcie po raz drugi.
~*~
Cathal zakaszlał głośno wyrywając się ze snu. Od razu poczuł silny ból w klatce piersiowej, jakby coś przez sen dociskało go do powierzchni ziemi. Gdy trochę się podniósł, z tyłu jego szyi pojawiła się dłoń, która pomogła mu przysiąść. Prawie natychmiast poczuł silne mdłości i obrócił się na bok wymiotując. Gdy w końcu się opanował, był wycieńczony. Miał ochotę ponownie położyć się na ziemi i zasnąć, ale wtedy zobaczył, że tuż obok w mroku siedzi Keme.
- Długo spałem? - zapytał zachrypnięty, a Vestia wzruszyła ramionami i odparła:
- Jakieś dwie godziny. Sądziłem, że do północy cię nie wybudzę. Na szczęście szybko doszedłeś do siebie, ale straciłeś sporo krwi, więc pewnie jeszcze trochę czasu zajmie, zanim całkiem wyzdrowiejesz.
Cathal przytaknął i spojrzał w bok na własne wymiociny. Docierał do niego paskudny zapach i choćby miał zemdleć parę metrów dalej, chciał jak najszybciej się oddalić od miejsca w którym czuć było skażoną krew, efekty jego mdłości i spaleniznę.
- Ruszajmy. - zarządził za niego Keme i wstał, chwiejąc się na chorej nodze. Gdy był już wyprostowany, podał dłoń Varii. Cathal szybko przyjął pomoc, czując jak jego głowa wiruje przy każdym najmniejszym ruchu.
Pozostałą drogę przez polanę pokonali podtrzymując się wzajemnie. Obaj byli słabi. Całodzienna podróż, walki z potworami i rany utrudniały im funkcjonowanie. Uważnie śledzili ścieżkę oznaczoną wbitymi w podłoże niewielkimi drewienkami. Kilka razy do ich uszu docierały głośne wrzaski Regnorów, a raz nawet w oddali zobaczyli wielkie monstrum wyłaniające się spod ziemi. Keme zapewniał towarzysza, że to pewnie jakieś dzikie zwierze zawieruszyło się na polanie, ale za każdym razem, gdy powietrze przecinały wrzaski, Cathal wzdrygał się i rozglądał uważnie.
W końcu gdy niebo zrobiło się bardziej granatowe niż fioletowe, a na nim pojawiły się długie pasma gwiazd, dotarli do jeziora oddzielającego ich od miasta. Woda była wyjątkowo spokojna. Nad taflą unosiła się purpurowa poświata, która Cathalowi przywodziła na myśl poranną mgłę. Nim jednak zdołali podejść pod samo jezioro, Keme zatrzymał się i z szeroko otwartymi oczami spojrzał na towarzysza.
- Co tu się stało...? - Gdy Cathal usłyszał to pytanie, zorientował się, co miała na myśli Vestia. Taflę jeziora powoli pokrywała sklenica, odcinając dostęp powietrza do głębin.
- Wygląda jak zamrożone...
- To normalne? - spytał go Keme natychmiast. Preas wiedział, że to nienormalne. W Tusmorke nie było zimy, a sklenica nie była tym samym co lód. Minerał był magicznym skażeniem, lód w ludzkim świecie czymś naturalnym, co w okolicach grudnia po prostu się pojawiało. Jeśli jednak sklenica okryła jezioro swoją subtelną kołderką, oznaczało to, że w grę wchodziła potężna Klątwa.
- Nie. Wygląda to tak, jakby jezioro zostało skażone. - wyjaśnił Cathal.
- To niemożliwe. Sklenica atakuje tylko roślinność... i Vestie. - Keme podszedł do brzegu i położył dłoń na szklistej powierzchni. - Ktoś musiał rzucić klątwę na to jezioro.
- Vestia, Varia...?
- Nie mają takiej mocy... To wygląda na robotę wściekłego bóstwa. - odpowiedział szybko i spojrzał na towarzysza. - Ktokolwiek za tym stoi, z pewnością nie chodziło mu o jezioro, tylko o mieszkańców miasta. W końcu to oni czerpią wodę z tego miejsca. Może dowiemy się więcej na miejscu.
- Jak przedostaniemy się na drugą stronę? - spytał w końcu, a Keme rozejrzał się wzdłuż brzegu.
- Gdzieś tutaj powinny być łodzie. Mieszkańcy zwykle ukrywają je pośród zarośli, by niepożądani goście ich nie znaleźli. - wyjaśnił i ruszył w stronę dużego krzewu, który rósł zaraz przy samym brzegu jeziora. Gdy Vestia odsłoniła pierwszą bogatą w liście gałąź, ich oczom ukazała się stara łódka. Na szczęście znajdowała się poza wodą, więc sklenica nie przytwierdziła jej do jeziora.
Na oko Cathala łódka wyglądała mniej bezpiecznie niż jego pierwszy rower bez kółek wspomagających. Tylko wtedy jego jedyną obawą był upadek na bok i zadrapanie kolana, a nie utonięcie w magicznym jeziorze, którego głębiny mogły skrywać coś więcej niż tylko rybki.
Kiedy Keme wyciągał łódkę spod krzewów, Cathal podszedł do niego i spojrzał na ich nowy środek transportu przez ramię towarzysza. W środku znajdowało się jedno wiosło.
- Jesteś całkowicie pewny, że to bezpieczne? - spytał, a Keme westchnął i odpowiedział:
- Jestem tak samo pewny tej łódki, jak byłem pewny ścieżki na polanie. Jeśli nie zrobisz jakiegoś głupstwa, to dopłyniemy do miasta cali i zdrowi.
Wtedy Cathal prychnął pod nosem i zamilkł, pomagając drugiemu chłopakowi wyciągnąć łódkę i przesunąć po sklenice, aby dostać się do wody, a następnie obaj wsiedli do niej, odpychając się starym wiosłem od krawędzi minerału.
- Wspominałeś, że miasto obawia się niepożądanych gości... - zaczął niepewnie Preas, gdy wypłynęli na jezioro. - Czy my jesteśmy tam w ogóle mile widziani?
Keme zawahał się. Nim odpowiedział, rozejrzał się po jeziorze, po czym z lekką obawą odwrócił się do towarzysza.
- ciebie powitają z otwartymi rękami. Mnie mogą opluć lub zaatakować nożem. Vestie nie są zbyt lubiane w Tusmorke. Jeśli tego dobrze nie rozegramy, to zginę.
- Co chcesz zrobić? - spytał niepewnie Cathal, jednocześnie wiedząc, że dotarcie do miasta spowoduje, że się rozdzielą. W końcu nie mógł iść z nim do jego kuzyna. Może Keme go nie skrzywdził, ale inne Vestie mogły być bardziej żądne krwi. Właściwie jeszcze nie rozumiał, dlaczego ten go nie zabił, gdy miał taką sposobność. Według jego rodziców Vestie nigdy nie przepuszczały okazji zamordowania Varii, dlatego były tak niebezpieczne.
- Gdy dopłyniemy do brzegu, zwiążesz mnie. Do miasta wejdę spętany, będziemy udawać, że zostałem pokonany w walce i teraz jestem twoim jeńcem. Kostarowie powinni to łyknąć i jeszcze będą ci gratulować.
- Sort Dagger to miasto kostarów? - dopytał Cathal. Kostarowie byli czymś podobnym do ludzi. Nie posiadali umiejętności magicznych, jednak w Tusmorke ich populacja była szczególnie duża, stąd też często zakładali duże miasta.
- Właściwie to tak. Podobno kiedyś mieszkały tutaj też Gasiryki, ale wyemigrowały na Południe. - wyjaśnił Keme i pochylił się do przodu, spoglądając na swoje odbicie w wodzie.
Cathal również spojrzał w bok. Niedaleko nich nad taflą wody w fioletowej poświacie skakały małe świecące stworzonka. Dla Preasa wyglądały jak świetliki, jednak w tym świecie mogły być czymś równie niebezpiecznym co Mzukwy.
- Co to takiego? - spytał cicho, a Keme odwrócił się do niego, po czym za dłonią Cathala skierował wzrok w stronę świecących stworzonek.
- To Losy. Matka opowiadała mi, że służą Arkturowi. Są jak jego oczy wśród wszelkich stworzeń Tusmorke.
- Jak myślisz, co tutaj robią? Sądzisz, że nas śledzą? - zapytał zainteresowany Cathal, opierając się o krawędź łódki. Stworzonka zbliżyły się odrobinę. Gdyby Preas wyciągnął dłoń, prawdopodobnie mógłby je dotknąć.
- Myślę, że Arktur jest zainteresowany naszą znajomością. To raczej rzadkie, a nawet niewyobrażalne, że Vestia i Varia nie skaczą sobie do gardeł.
Przez chwilę wisiała między nimi cisza. Obserwowali uważnie Losy, co jakiś czas zerkając przed siebie, aby sprawdzić, czy płyną w dobrym kierunku. W pewnym momencie, gdy nabrali prędkości, Keme wciągnął wiosło do łódki. Nie wiedzieli, co może mieszkać w jeziorze, więc nie chcieli niepotrzebnie burzyć wody, która była wyjątkowo spokojna.
W końcu gdy zbliżali się coraz bardziej do brzegu, Cathal odwrócił się do towarzysza i spytał:
- Wtedy nad jeziorem, gdy zaatakowała mnie Vaspa... Dlaczego mi pomogłeś?
- Po co chcesz to wiedzieć? - odpowiedział pytaniem na pytanie Keme..
- Rodzina zawsze powtarzała mi, że Vestie są gorsze niż Mzukwy i Vaspy. Szczególnie dla nas. Mama mówiła, że nie tracicie okazji, żeby zabić. - opowiadał cicho. Gdy skończył, spojrzał z zaciekawieniem na Keme. Chłopak uśmiechał się pod nosem. W końcu obrócił się do niego i powiedział:
- A jednak jak zagubione dziecko poszedłeś za mną, wsiadłeś do małej łódki i do tego wypływasz na środek bardzo głębokiego jeziora... Mam nadzieję, że dobrze pływasz. - uśmiechał się upiornie, przez co Cathal wzdrygnął się. Vestie miały specyficzny wygląd i tego rodzaju emocje na ich twarzach faktycznie wzbudzały mieszane uczucia. Oczy Keme świeciły w mroku. - Już się tak nie denerwuj. Twoja rodzina ma dosyć staroświeckie podejście do mojej rasy... Wcale nie jesteśmy tak groźni, jak się wydaje. Większość moich rodaków nie wyściubi nosa poza swój dom przez całe życie.
Cathal przytaknął i spojrzał w stronę Losów. Zniknęły. Gdyby nie delikatne załamania wokół łódki można by pomyśleć, że jezioro było doskonałą kryształową posadzką, której brzegi pokrywał lód. Realia mówiły jednak, że spokój wody jezioro zawdzięczało rozprzestrzeniającej się sklenice, która tamowała wszelki ruch i prawdopodobnie powoli zabijała wszystko, co w nim żyło.
- Wiesz co moja rodzina mówiła o Variach? - zaczął nagle Keme, czym szybko zwrócił uwagę towarzysza. - Moja mama powtarzała, że Varie są nieprzewidywalne, bardzo egoistyczne i przeświadczone o swojej wyższości nad innymi gatunkami Tusmorke.
- Świetnie... - mruknął pod nosem Cathal i już chciał dodać jakąś chamską uwagę, dotyczącą Vestii, ale wtedy Keme dodał:
- Za to mój ojciec, zanim zaginął, twierdził, że Varie mają jakąś tajemnicę... Chciał ją bardzo odkryć i sądzę, że to go w końcu zabiło.
Cathal znieruchomiał natychmiast, co nie uszło uwadze jego towarzysza. Keme zmarszczył brwi i pochylił się do przodu.
- Po twojej minie wnioskuję, że ojciec miał rację.
Preas nie mógł mówić o Przejściach, drugim świecie ani niczym, co wskazywałoby na to, że podczas gdy mieszkańcy Tusmorke modlą się o przeżycie każdego dnia, największym zagrożeniem ludzi w drugim świecie jest to, że mogą ulec wypadkowi samochodowemu lub zachorować na raka.
Tak naprawdę nikt do końca nie wiedział, dlaczego w ogóle Varie mają możliwość przechodzenia do świata ludzi. Legenda mówiła, że to sam Arktur ulitował się nad losem Varii i pozwolił im korzystać z beztroskiego życia po drugiej stronie.
- Nie spinaj się. Nie będę cię torturować, by wykraść wasze tajne informacje rodzinne. W przeciwieństwie do mojego ojca bardziej interesują mnie losy mojej rodziny, nie cudzej. - dodał Keme i odwrócił się w drugim kierunku, zmieniając kierunek płynięcia za pomocą wiosła.
Krótko po tym dopłynęli na drugą stronę i musieli wysiąść na krystaliczną płytę. Keme był bardziej zdecydowany, gdy postawił stopy na minerale, tymczasem Cathal w głowie porównywał sklenicę do lodu i z obawą, że podłoże pęknie, złapał towarzysza za ramię, gdy wysiadał z łódki.
Do samego brzegu przeszli ostrożnie po skażonej powierzchni, jednak sklenica nie kończyła się wraz z końcem jeziora. ciągnęła się niepokojąco w stronę miasta, pokrywając jego mury, roślinność, a także ścieżki.
- Musisz mnie związać. - zaczął Keme, gdy zbliżyli się do bramy miasta. Preas skinął głową i przyjął linę wyciągniętą przez drugiego chłopaka z torby. Nie żeby miał jakiekolwiek doświadczenie w wiązaniu innych, ale gdy skończył uśmiechnął się dumnie. Wtedy Seagha przewrócił oczami i mówił dalej: - Jestem twoim więźniem, chcesz mnie sprzedać na rynku kilka miast dalej. Poproś o kwaterę i zabierz mnie tam. Uważaj też co mówisz i jak się zachowujesz wśród Kostarów. Nie mają mocy, ale świetnie znają się na emocjach i z łatwością rozpoznają tanie kłamstwa.
Cathal przytaknął, ale nie był zbyt pewien nowej roli. Złapał jednak towarzysza za związane ramiona, zabrał jego torbę i poprowadził w stronę bramy. Gdy byli już blisko, Cathal spodziewał się, że straż wyjdzie ich sprawdzić, jednak wejście do Sort Dagger nie było strzeżone. Swobodnie dostali się do środka. Pod ich nogami wciąż ciągnęła się szklista ścieżka, a kilka domów także było oplecionych minerałem. Pierwszego mieszkańca zobaczyli, kiedy dotarli bliżej rynku.
Kostar był wysoki, miał bladoniebieską skórę i tak jak większość rodaków białe źrenice, które zlewały się z jasnymi długimi włosami. Byłby jak duch, gdyby nie żywa i pełna kolorów szata.
Spojrzał zaskoczony na Cathala, a gdy dojrzał po jego prawej stronie skuloną Vestię, cofnął się gwałtownie i zacisnął zęby. Szybko zniknął z ich pola widzenia i ponownie zostali całkiem sami na rynku.
- To było bardzo dziwne. - skomentował Keme, po czym rozejrzał się dookoła. Miasto było pokryte sklenicą, nigdzie nie było żywej duszy. Tylko w dwóch budynkach daleko przed nimi świeciły się prawdopodobnie latarnie.
- Chodźmy tam. - zaproponował Cathal i ruszył, ciągnąc towarzysza za sobą w stronę pierwszego budynku. To był pub. Jego drzwi pokryte były sklenicą i gdy Preas otworzył je, pod jego palcami popękała cienka warstwa minerału.
W środku znajdował się kamienny bar, kilka pieńków służących za krzesła i duża świecąca latarnia stojąca w samym centrum. Kostarowie siedzieli i rozmawiali pomiędzy sobą aż nie zobaczyli dwóch przybyszów w drzwiach. Wtedy pierwszy z nich wstał gwałtownie i zapadła cisza.
- To Varia... - szepnął ktoś niespodziewanie przerywając panujące milczenie. Cathal aż się wzdrygnął. W Sort Dagger od dawna nie było pewnie nikogo z jego rodaków, skoro mieszkańcy reagowali z takim zaskoczeniem.
Nim jednak Cathal zdążył się odezwać, Kostar stojący za barem wyszedł do nich. Był dużo wyższy i lepiej umięśniony, ale jednak wyglądał na lekko zaniepokojonego tą wizytą.
- Witaj Panie. - powitał go i jego wzrok powędrował w stronę skulonego za Varią Keme. - Vestie nie są tutaj mile widziane.
- To mój jeniec. Zaatakował mnie w lesie nieopodal, ale nie miał najmniejszych szans. Zamierzam go sprzedać na Południu w rodzinnych stronach. Nie musicie się obawiać. Liny są zapieczętowane magią. - wyjaśnił Preas starając się zabrzmieć jak najbardziej wiarygodnie, mimo że każde wypowiedziane przez niego słowo było bujdą. - Szukam kwatery na noc.
Barman przyjrzał mu się uważnie. Jego białe jak śnieg oczy poruszały się pomiędzy nim, a Keme. W końcu jednak odpuścił i odwrócił się w stronę innego Kostara siedzącego przy samym barze.
- Terryik miał pokoje na wynajem. - powiedział, przywołując Kostara do siebie. - Innego taniego pokoju nie znajdziesz. Większość mieszkańców w ogóle nie przyjmuje obcych.
Cathal przytaknął i przerzucił wzrok na Terryika, który właśnie podszedł. Kostar był jeszcze wyższy niż barman i miał jasne włosy splecione w długi sięgający do pasa warkocz. Ukłonił się przed nimi i powiedział:
- Mam pokój na poddaszu. Wynajmę ci go tanio, ale Vestii nie wpuszczę do mieszkania. Nie zaryzykuję kolejnej klątwy.
- Kolejnej? - zainteresował się Preas i gdy Terryik przytaknął, Cathal dodał: - Chodzi o jezioro? Co się tutaj stało?
- Piekielne Vestie i ich klątwy. Ja sam nie wiem, co się stało. Większość tych, co to widzieli, nie żyją.
- Chcę dowiedzieć się więcej na ten temat. Z kim mogę o tym porozmawiać? - spytał niemal natychmiast Preas, spoglądając na pozostałych gości baru. Wtedy właściciel pochylił się nad nim i wyjaśnił:
- Mieszkańcy nie będą chcieli rozmawiać, ale możesz spróbować u starej Rossie. Mieszka w kamiennej wieży tuż przy bramie. Jeśli ktokolwiek będzie skłonny wyjaśnić ci, co się stało, to tylko ona.
- Dziękuję. Jeśli jednak chodzi o Vestię, lepiej będzie, jeśli zostanie ze mną. W przeciwnym razie ryzykujecie jej ucieczkę.
Terryik otworzył szerzej oczy i spojrzał z obawą na Keme. Nim jednak ten zdążył cokolwiek zrobić, Kostar zgodził się na warunki Varii i poprowadził obu do kwatery. Pokój był niewielki. Na środku stało stare mało wygodne łóżko, a w kącie na ziemi leżała przewrócona latarnia. Cathal szczerze wątpił, że dałoby się ją odpalić, ale szybko wspomniał zaklęcie ognia, którym walczył z Regnorem i uruchomił latarnię.
Gdy Terryik zniknął za rogiem korytarza, Cathal zamknął drzwi i podszedł rozplątać sznury towarzysza. Kiedy tylko Keme był już wolny, potarł nadgarstki i rozejrzał się po pokoju, na końcu podchodząc do okna.
- Zawsze jest to samo. Wszyscy bez wyjątku całe zło Tusmorke zrzucają na Vestie. - W jego głosie słychać było zawód i rozczarowanie. Cathal nawet nie drgnął, a drugi chłopak mówił dalej: - Jestem pewny, że to nie żadna Vestia. Po prostu nie rozumieją tego, co się stało i tłumaczą sobie to w taki sposób. Mogę się założyć, że mieszkańcy zezłościli bóstwo zapominając o jakimś święcie.
- Nie możesz być tego taki pewien. Porozmawiam z tą kobietą. Dowiem się, co tutaj zaszło. - przerwał mu Preas, podchodząc i kładąc dłoń jego na ramieniu. Keme jednak zepchnął rękę Varii i odsunął się.
Przez małą chwilę Cathal poczuł ucisk w klatce piersiowej, a w myślach przypomniał sobie, jak często był nierozumiany przez ludzi w jego szkole. Keme miał gorzej. Nie miał drugiego świata, do którego mógł uciec i szukać przyjaźni tak jak Preas. Musiał męczyć się w jednym całkowicie sam.
- Rano ruszę do kuzyna. Ty rób, co chcesz. - mruknął na koniec i spojrzał na łóżko. Było tylko jedno. Seagha nawet nie rozważał dyskusji, kto miał je zająć, tylko usiadł pod oknem niedaleko latarni. - Prawdopodobnie gdy się obudzisz, mnie już nie będzie. Miło było cię poznać, Cathal.
Preas skinął głową i podszedł do łóżka zabierając ciężki stęchły materiał i podając go Vestii. Keme przyjął go z cichym podziękowaniem i ułożył się na ziemi, próbując chociaż trochę odpocząć.
- Zejdę na dół, po coś do jedzenia. - zaoferował się Cathal. Seagha tylko przytaknął i odprowadził wzrokiem towarzysza, gdy ten wyszedł z powrotem na korytarz. Było dosyć ciemno, więc Preas trzymał się jedną dłonią ściany, gdy sunął na schody prowadzące do baru. Zejście było już mniej problematyczne, bo z dołu przyświecało słabe światło ze starej latarni, stojącej tuż obok schodów.
Kiedy Cathal dotarł na miejsce, paru Kostarów spojrzało w jego stronę, jednak ten ruszył od razu do samego blatu, za którym pracował barman. Na jednym z wysokich drewnianych krzeseł siedział ich gospodarz, Terryik. Gdy Preas siadał obok, ten spojrzał na niego ukradkiem i powiedział:
- Nie wyglądasz na doświadczonego wojownika.
Cathal prychnął pod nosem, ale natychmiast zwrócił się z uśmiechem do Kostara i odparł:
- Pewnie dlatego ta Vestia tak ochoczo rzuciła się do walki ze mną. Szczęśliwie pozory mylą.
Terryik przez chwilę patrzył na niego z zaciekawieniem, jakby szukał oznak kłamstwa, jednak jeśli chodziło o przechwałki, Cathal był książkowym przykładem egocentryka i akurat takie teksty przychodziły mu szczególnie łatwo. W końcu rozmówca odpuścił i skinął na barmana.
- Daj mu rasettkę.
Preas szybko przypomniał sobie, czym była rasettka i zanim zdążył podziękować, barman już lał trunek do kubka. Ojciec kiedyś mu tłumaczył, że to kostarski alkohol, który w dużych miastach serwuje się przy hucznych świętach i obrzędach. Cathal jednak pamiętał też słowa matki, która przy tej opowieści przerwała mężowi i podkreśliła, jak silny jest to trunek.
- Dziękuję. - powiedział, gdy kubek pojawił się przed nim. Terryik uniósł swój w geście toastu i chwilę później Cathal poczuł w ustach gorzki smak rasettki. Nie spodziewał się niczego lepszego niż smaku taniej wódki, jednak rasettka oprócz goryczy pozostawiała też na języku lekko słodkawy posmak.
- Co robiłeś tak daleko na Północy? Południowe Varie raczej niezbyt często pojawiają się w tych okolicach. - zauważył barman, tymczasem Cathal odłożył kubek na blat i spojrzał na słuchających go Kostarów. Z jednej strony obawiał się dzielenia zamierzeniami z obcymi, ale z drugiej strony, kto jak nie mieszkańcy Tusmorke, mogli powiedzieć mu więcej o poszukiwanej księdze.
- Szukam czegoś. Pewnej rzeczy, niezbyt cennej dla Kostarów, a jednak istotnej dla mojego gatunku.
- Varińskie legendy to nie moja specjalność. - odrzekł Terryik. Widać było, że ten temat niezbyt go interesował. Barman również nie wyglądał na przejętego, a jednak słuchał uważnie gościa.
- Nie będę zanudzał was opowieściami, ale może doszły was słuchy o jakichś nietypowych czarach w okolicy... Przypadki nieśmiertelności, silne klątwy i tym podobne. - kontynuował Cathal, cały czas bacznie przyglądając się rozmówcom. Terryik nie wyglądał na zainteresowanego rozmową, ale barman zmarszczył jedną brew i powiedział cicho:
- Jeden z podróżujących, który zawitał w Sort Dagger, nie dalej jak rok temu, opowiadał o nieśmiertelnej Vestii, mieszkającej w potężnym zamczysku. Gdzieś na Południe. Mówił, że mijał posiadłość po drodze i mieszkańcy okolicznej wioski wyjaśnili mu, że mieszka tam zło.
- Co to znaczy „zło"? Zabija niewinnych? - dopytał Cathal.
- Wszystko to, co oszukuje śmierć i bawi się w boga, nie może być dobre. - wyjaśnił pewnie, po czym dodał natychmiast, jakby chciał podkreślić swój osąd: - Podobno ci, którzy zawitali w zamku, nie wrócili.
- Skąd w ogóle podejrzenie o nieśmiertelność? - zainteresował się Cathal. Z relacji barmana nie wynikało bezpośrednio powiązanie. Równie dobrze mogło być to czcze gadanie, które tylko urozmaicało historię.
- Nie znam dokładnej historii. Podobno ta Vestia jest widywana na łąkach wokół zamku. Nie zmienia się, nie umiera od ponad stu lat, a wiadomo jak krótko takie Vestie żyją. Ledwo dożyją czterdziestki, a Klątwa już się po nich schyla. - opowiadał dalej barman. Terryik w tym czasie dopijał swój kubek rasettki. Cathal upił kolejny łyk dla niepoznaki i wrócił do rozmowy.
- Historia obiecująca. Gdzie dokładnie szukać tego zamku?
- Podróżny, który opowiadał tę historię, jechał z Sort Revos. To nie tak daleko. Trochę ponad dzień drogi, przy dobrych wiatrach nawet prędzej. Zamczysko pewnie jest gdzieś po drodze.
Cathal przytaknął i spojrzał na swój w połowie pełny kubek. Dalsze picie na pusty żołądek mogło go doprowadzić do słabego końca, więc zamówił jeszcze mały posiłek. Gdy barman przyniósł mu jedzenie, Preas wyciągnął morkke, czyli tusmorską walutę, którą zabrał ze sobą z domu. Pieniądze dostał od babci na jedne urodziny, żeby po Przejściu mieć na swoje wydatki.
- Dziękuję za pogawędkę. Jedzenie zjem już w swoim pokoju. - powiedział i zabrał naczynie. Terryik obserwował go uważnie, ale nie powiedział nic więcej, za to barman życzył mu przyjemnej nocy.
Gdy wrócił na kwaterę, Keme spojrzał na niego ostrożnie. Preas najpierw zamknął drzwi i upewnił się, że są sami, po czym podszedł do towarzysza i podzielił się z nim jedzeniem.
- Długo cię nie było i cuchniesz rasettką. Próbowali cię przesłuchać? - zapytał Seagha, a Cathal zaśmiał się pod nosem.
- Niezupełnie. Chyba Terryik chciał mnie upić, ale pociągnąłem dosłownie dwa łyki i uciekłem z jedzeniem. Picie tego świństwa to niezbyt pasjonująca wizja. Wolę nie obudzić się rano nagi i okradziony. - wyjaśnił prędko, zachowując cenne informacje dotyczące tajemniczej Vestii tylko dla siebie. Keme nie musiał wiedzieć, czego Preas szukał w Tusmorke.
- Rozsądnie. - skomentował cicho Seagha i wrócił do jedzenia. Gdy skończyli, Cathal wrócił na swoje posłanie, podczas gdy Keme przykrył się szczelnie ciężkim materiałem i zamknął oczy.
Przez kilka minut Preas zastanawiał się, co powinien zrobić. Był najedzony i zmęczony, ale dzień był długi i dowiedział się dosyć dużo nowych rzeczy na temat krainy, które następnego dnia mogły już nie być tak dokładnie zapamiętane. W końcu wyciągnął z torby notes, który dostał od rodziców i czarny długopis. Otworzył na pierwszej stronie i przez kilka minut zastanawiał się, jak rozplanować pisanie. Ostatecznie nakreślił w prawym górnym rogu datę i zaczął notować. Opisał swoje spotkanie z Keme, mikstury, których używała Vestia, a także te gatunki roślin, które zdążył już poznać. Gdy zaczął opisywać Regnory, Seagha otworzył oczy i spojrzał na niego uważnie.
- Co robisz? - ciche pytanie wydostało się z jego ust dosyć niepewnie.
- Zapisuję, czego się dzisiaj dowiedziałem. - odparł dosyć tajemniczo i uśmiechnął się, a wtedy Keme podciągnął się trochę na posłaniu i zaczął mówić z przekąsem:
- Kochany pamiętniczku, dzisiaj dowiedziałem się, że nie wolno schodzić ze ścieżek i trzeba uważnie słuchać Vestii...
Preas momentalnie przewrócił oczami i spojrzał na towarzysza.
- Bardzo zabawne.
- No to co takiego tam notujesz? - spytał już bardziej poważnie, a Cathal odparł:
- Opisuję poznane gatunki, moją podróż oraz to, że Regnory wciąż żyją. - W swojej odpowiedzi zgrabnie ominął fakt, że najlepiej rozpisanym wątkiem jest sam Keme.
- Piszesz to, bo masz krótką pamięć, czy masz zamiar przekazać to dalej?
- To tradycja rodzinna. Od dłuższego czasu wszyscy członkowie rodziny opisują swoje życie w Tusmorke, aby kolejne pokolenia otrzymały odpowiednią wiedzę. Sam zanim przybyłem do Tusmorke długo się ucz-
Preas zamarł, gdy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Wolno odwrócił się do Keme, który patrzył na niego pytająco.
- Zanim? To gdzie byłeś wcześniej?
Trwało to dłuższą chwilę, zanim Cathal wymyślił coś, co mogło nasycić ciekawość towarzysza, jednocześnie nie zdradzając mu prawdy.
- Mieszkałem daleko stąd. Przybyłem niedawno, tak wyszło. Wybacz, ale chcę szybko to skończyć i pójść spać.
Keme nie wyglądał na zadowolonego z odpowiedzi. Zmrużył oczy i przez chwilę wpatrywał się w notującego Preasa, aż w końcu odpuścił. Prawda była taka, że następnego dnia i tak mieli się rozdzielić, więc prawdziwe pochodzenie Varii nie było dla niego tak ważne. W końcu ponownie się położył i już myśląc bardziej o kolejnym dniu, zasnął.
Cathal ostatecznie również szybko skończył pisać, ułożył się na łóżku i sam przymknął oczy. Przed snem zastanawiał się jeszcze, co powinien zrobić. Póki był z Keme cel podróży wydawał się oczywisty – dotarcie do miasta i przeżycie. Teraz musiał działać sam. Miał pewne informacje, które mogły go doprowadzić do Księgi Shamhlu. Jeśli opowieści barmana były prawdziwe, niedaleko mieszkała Vestia, która mogła mieć kontakt z ową księgą. Wszelkie mrzonki o nieśmiertelności zwykle wiązały się właśnie z tym konkretnym rodzajem magii, czyli magią wyobrażoną. Jeśli istniał przypadek długowiecznej Vestii, warto było to sprawdzić. W końcu zasnął cały czas podświadomie rozmarzając o potędze, którą dałaby mu ta magia.
~*~
Kochani! Kolejny długi rozdział za wami! Cieszę się, że jesteście tutaj ze mną!
Nie zapomnijcie dodać książki do swojej listy aktualnie czytanych, żebyście dostali powiadomienie o kolejnych rozdziałach!
Chciałabym się dowiedzieć, co sądzicie o przebiegu fabuły? Jakieś przemyślenia dotyczące zmiany stylu lub samej historii? Chętnie posłucham! Zachęcam was do aktywnego komentowania! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top