ROZDZIAŁ 2. Nieplanowany wyskok

 Zrobiło mu się chłodno, gdy z bulgoczącej substancji wydobyła się gęsta mgła. Ta reakcja uświadomiła mu, że powoli zbliża się do satysfakcjonującego wyniku. Gdy ostatnio stworzył coś podobnego, udało mu się zmienić kwiaty szklistej lilii w coś bardziej przypominającego normalną roślinę.

Szklista roślinność pokrywała sporą część Tusmorke i była oznaką skażenia. Chociaż piękne lśniące wierzby i lilie budziły podziw, tak naprawdę były niczym innym jak ofiarą pasożyta, który powoli zabijał okoliczną florę. Sklenica dla większości była współistniejącym w tym świecie minerałem, jednak dla wierzących, była przekleństwem rzuconym na ziemie Tusmorke przez wściekłe bóstwo. Zwykle pojawiała się w pobliżu Vestii, które czasami podróżowały, jednak w większości osiedlały się w Zmierzchowych Lasach.

Chłopak przelał trochę substancji na ostatni z kwiatów szklistej lilii, który mu pozostał, i obserwował reakcję. Najpierw sklenica pokryła się mgłą, a następnie jak ostatni śnieg wiosną, stopniała, uwalniając zielone łodygi kwiatu. Nim jednak cały kwiat na powrót stał się piękną zdrową rośliną, płatki lilii zaczęły iskrzyć i w jednej chwili spłonęły na oczach chłopaka, pozostawiając po sobie tylko pachnącą świeżą trawą kupkę pyłu.

- O nie... - wymamrotał i potarł czoło dłonią. Wciąż brakowało mu czegoś, co powstrzyma samozapłon, jednak był bliżej sukcesu niż niejeden członek jego rodziny.

Nim jednak zdążył choćby zanotować efekt eksperymentu za pomocą litosu – podłużnego czarnego kryształu -, drzwi do jego pracowni otworzyły się. Keme podskoczył w miejscu i odwrócił się zaskoczony, pochylając głowę do przodu, jakby w ten sposób bronił swoich notatek. Przy samych drzwiach stał jego starszy brat. Nim jednak podszedł do młodszego, rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu.

- To godne podziwu, że tym razem niczego nie wysadziłeś. - mruknął i ruszył do biurka. Keme natychmiast zaczął zbierać zapisane kartki i upychać je w szufladzie, jednak Dralan był szybszy. Pomimo niesprawnej dłoni pchnął mocno brata i złapał za notatki, wyciągając je siłą z szafki. Kiedy Keme zbierał się z ziemi, próbując opanować ból w zatrutej klątwą kostce, Dralan już przeglądał wyniki eksperymentów. - Jak zwykle. Jesteś bezużyteczny. Matka będzie niezadowolona.

Keme zagryzł zęby, żeby nie krzyknąć na brata. Zamiast tego w końcu pozbierał się z ziemi i złapał za laskę stojącą przy biurku, żeby podeprzeć się na niej, a następnie powiedział:

- Daj mi z nią porozmawiać.

- Po co? To nie sprawi, że twoje badania osiągną lepsze wyniki. - odparł mu natychmiast Dralan i odrzucił notatki na stół. - Skup się lepiej na recepturze.

- Od wielu miesięcy nie rozmawiałem z matką. Nie możesz mnie wiecznie trzymać w pracowni! - krzyknął w końcu, a starszy z chłopaków zmarszczył brwi.

- Matka nie chce Cię widzieć. Nie rozumiesz tego.

- Chcę to usłyszeć bezpośrednio od niej.

Dralan nawet na niego spojrzał, po prostu wyminął brata i ruszył do drzwi. Gdy był już zaraz przy nich, odwrócił się tylko na chwilę i powiedział:

- Eliksir. Jeśli chcesz ją ratować. Do czasu aż nie rozgryziesz receptury, nie zobaczysz się z matką.

Kiedy drzwi się za nim zamknęły i nastąpił charakterystyczny szczęk zamka, Keme wrzasnął wściekle i rzucił laską w stronę wyjścia. Niemal natychmiast zaczął tego żałować, jednak powoli złość brała kontrolę nad rozumem.

Dralan zamknął go w pracowni ponad rok wcześniej, twierdząc, że w ten sposób chłopak będzie mógł w pełni skupić się na ratowaniu matki, ale powoli docierało do niego, że to było tylko czcze gadanie. Brat traktował go jak tanią siłę roboczą, a z matką było coś wyraźnie nie tak.

Znalezienie odpowiedniej mikstury, która mogłaby pomóc jego matce, było dla niego wyjątkowym priorytetem, jednak teraz gdy nie miał pojęcia, co się z nią dzieje, czuł się bezsilny i bezużyteczny. Klątwa dotykała każdej Vestii w pewnym wieku. Była groźna dla roślin, ale żywe stworzenia doprowadzała do szybkiej śmierci. Chociaż lek miał być dla matki chłopaka, on sam powoli zaczynał odczuwać skutki klątwy. Sklenica na jego stopie pojawiła się gdzieś sześć miesięcy wcześniej i od tego czasu dotarła do jego kostki, powodując, że chłopak musiał poruszać się o kuli.

Jego starszy brat również już ponad półtora roku walczył z zarazą pokrywającą jego lewą dłoń, a jednak w jego przypadku klątwa działała zdecydowanie wolniej. Keme wiedział, że to nienaturalne, ale zamknięty w pracowni nie był w stanie rozgryźć tajemnicy Dralana.

Tego dnia postanowił, że niezależnie od decyzji brata, dostanie się do matki. Dralan był draniem i upewniał się zawsze, że dobrze zamyka drzwi pracowni, a jednak nie pomyślał, że dostęp do składników na eliksiry może popchnąć młodszego brata do radykalnych środków. Zwłaszcza, że od wielu tygodni sam dostarczał mu odpowiednich składników do stworzenia wywaru gotowego otworzyć drzwi.

Keme otworzył jedną z mniejszych szuflad i złapał za mały flakonik, który przygotował sobie, gdy jeden z jego szalonych eksperymentów stopił fragment jego biurka i wypalił dziurę w kamiennej podłodze. Substancja była jasnoniebieska, a jednak po dodaniu sklenicki zachowywała się jak bulgoczący i silnie drżący kwas. Jednak musiała długo dojrzewać, nim była gotowa do użytku. Gdyby Keme użył jej wcześniej, nim wszystkie składniki dobrze się ze sobą zmieszały i rozpuściły, mikstura by nie zadziałała na taką skalę.

Chłopak pokuśtykał pod drzwi, zabierając ze sobą jeszcze niewielką torbę z kilkoma wcześniej przygotowanymi flakonikami wybuchowej różowej cieczy, kwasu własnej roboty oraz zestawem sztyletów, a także liną i ruszył do drzwi. Najpierw w pełnym skupieniu oblał zamek drzwi miksturą, a potem obrzucił sproszkowaną sklenicą, patrząc, jak klamka powoli topi się i zamek ustępuje. Gdy substancja zaczęła spływać na ziemię, chłopak zamarł. Kamień zaczął dymić, ale wtedy drzwi już były otwarte i Keme po prostu przekroczył wrzący fragment podłoża i ruszył korytarzem.

Od wielu miesięcy nie był na zewnątrz i poruszanie się po domu było dla niego jak sen, ale szybko odnalazł drogę do sypialni mamy. Gdy jednak miał już wejść na ostatni z korytarzy, usłyszał głos brata i zamarł.

- Jest z nią coraz gorzej. Wkrótce umrze i będę musiał wykorzystać krew Keme.

Chłopak zdębiał całkowicie, ale przysunął się do ściany, żeby chociaż trochę się ukryć. Wtedy usłyszał drugi z głosów, zdecydowanie damski, ale bardzo stanowczy.

- Nie obchodzi mnie, kogo krew zabierzesz, ale pamiętaj, że to nie jest rozwiązanie na długie lata. Dostaniemy po prostu kolejny rok. Zacznij, na chwalebnego Zosmę, szukać drugiego klejnotu! - kobieta była zdenerwowana. Przez chwilę w powietrzu wisiała cisza, aż w końcu Dralan już dużo ciszej odparł:

- Pracuję nad tym.

Potem po korytarzu poniósł się dźwięk oddalających się kroków i Keme odetchnął. Nim jednak wyszedł z kryjówki, upewnił się, że na korytarzu nie ma nikogo innego. Wtedy wyszedł i cicho podszedł pod drzwi sypialni matki. Ku jego zaskoczeniu nie były zamknięte, co oznaczało, że Ayda mogła w każdym momencie uciec. Nim jednak zastanowił się, dlaczego do tej pory tego nie zrobiła, wszedł do środka, a widok wywołał u niego wielki szok.

Na niedużym łóżku na środku pokoju leżała jego matka. Jej ciało od stóp po brzuch pokrywała sklenica, tak samo jedna z jej rąk była już silnie pokryta szklistym minerałem. Nawet się nie podniosła, gdy chłopak wszedł głębiej do pokoju. Dopiero gdy chłopak złapał ją za wciąż sprawną rękę, kobieta otworzyła oczy i z przerażeniem w oczach spojrzała na niego.

- Keme... - wymamrotała słabym głosem, a chłopak pochylił się nad nią i uśmiechnął się szczerze.

- Jestem, mamo. - gdy jego słowa dotarły do kobiety, jej oczy otworzyły się szerzej, a dłoń zacisnęła na szczupłych palcach syna.

- Ty przecież nie żyjesz.

Keme zamarł. Jego matka wyglądała na szczerze zaskoczoną, gdy się pojawił, jakby naprawdę sądziła, że chłopak od dawna nie żyje.

- O czym ty mówisz... Wiem, że mnie nie było, ale to Dralan. Zamknął mnie w pracowni. Dopiero niedawno wymyśliłem, jak uciec. - tłumaczył jej, ale kobieta pokręciła głową.

- Twój brat powiedział mi, że nie żyjesz. Twierdził, że zginąłeś podczas wyprawy po składniki do eliksiru. Mówił, że widział twoje ciało rozszarpane przez jakąś Mzukwę!

- Dralan kłamał. Żyję, jestem tutaj. - odpowiedział jej, a Ayda zapłakała cicho i szepnęła do syna:

- Uciekaj... Nie zostało mi wiele czasu, a Dralan nie cofnie się przed niczym przez tę przeklętą Vestię!

- Słyszałem ich rozmowę. Co oni Ci robią? Kim ona jest? - pytał chłopak, czując, że ma coraz mniej czasu. Po domu rozległ się głośny wrzask i wtedy było już pewne, że Dralan zorientował się, że jego brat zniknął.

- Poznał ją na wyprawie, to Vestia pochodząca z daleka. Podarowała mu kryształ, który umożliwia powstrzymanie klątwy, ale to narkotyk zrobiony z krwi Vestii, dużej ilości krwi, która pomaga tylko na chwilę... Uciekaj, Keme, póki jeszcze masz możliwość i nie wracaj tutaj, rozumiesz?!

Chłopak chciał protestować, ale kobieta tylko pokręciła głową i wskazała na okno po jej lewej stronie. Było niczym niechronione, bo Dralan wiedział, że jego matka z niesprawnym ciałem nie da rady uciec, ale Keme był wciąż zdrowy. Gdy tylko dostał się do okna, otworzył je i wyjrzał na zewnątrz. To było pierwsze piętro, mógł skakać i celować w krzewy porastające dookoła rezydencji, a następnie uciec do lasu.

- Keme, zabierz ten kryształ... Nie pozwól, by ta kreatura dostała go ponownie. Kimkolwiek jest ta Vestia, nie ma dobrych zamiarów wobec nikogo z nas... - usłyszał za sobą i odwrócił się do matki. - Dralan trzyma kamień w szkatułce pod ścianą, szybko!

Za poleceniem matki, chłopak rzucił się w stronę kamiennej półki, na której leżała mała szkatułka zrobiona ze sklenicy. Nie była zamknięta na klucz, gdy tylko uniósł wieko, zobaczył niewielki czarny lśniący kamień. Kształtem przypominał księżyc w kwadrze. Keme nie potrafił dopasować go do żadnego znanego mu minerału, więc tylko schował kryształ do torby i spojrzał na matkę.

- Mam go.

- Uciekaj. - odparła krótko. Keme zacisnął usta, ale posłusznie podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.

Chłopak był odważny, nie raz skakał przez okna, wspinał się po wysokich drzewach i robił wiele ryzykownych posunięć, jednak jego kostka była już pokryta sklenicą, która takiego upadku mogła nie znieść. Nim jednak zdążył to dobrze przemyśleć, po prostu puścił się ramy okna i poleciał w dół.

Spadł boleśnie zaraz nieopodal ściany zewnętrznej rezydencji, gdzie rosły krzew czarnych truskawek, które wraz z bratem w dzieciństwie zbierali dla matki. Miał ochotę krzyczeć z bólu, ale powstrzymał się zaciskając mocno zęby, po czym pozbierał się.

Gdzieś w międzyczasie, gdy chłopak próbował się podnieść, dotarły do niego krzyki brata. Gdy odwrócił się w stronę okna, zobaczył wściekłego Dralana. Wiedział, że nie ma czasu do stracenia.

Gdy jednak miał postawić kolejny krok, zrozumiał, że jego stopa jest uszkodzona. Sklenica, która ją pokrywała, pękła zaraz przy kostce, powodując niebywały ból z każdym kolejny krokiem.

Jednak Keme się nie poddawał. Ruszył w stronę lasu, wiedząc, że niewiele zabierze Dralanowi czasu domyślić się, gdzie chłopak zamierzał uciec. Zmierzchowe Lasy były niebezpieczne, a jednak łatwo można było w nich zgubić pościg. Gęste drzewa i krzewy sprzyjały uciekinierom, a liczne groty i dziury w skałach mogły służyć jako schronienie.

Zbliżał się zmrok, a to oznaczało, że wkrótce lasy zaroją się od Vasp i chociaż Keme nigdy nie obawiał się tych istot, wiedział, że ranny i samotny może stać się łatwym celem. Nie chciał też niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi.

Gdy skrył się pod przykrywą pierwszych drzew, odetchnął odrobinę i rozejrzał się uważnie. Potrzebował podstawowych mikstur do ochrony przed innymi drapieżnikami, a także schronienia na noc.

Kiedy jednak tylko na chwilę opuścił wzrok do jego uszu dotarł przeciągły ryk. Jego oczy otworzyły się szeroko, gdy tylko zorientował się, co oznacza ten dźwięk. Najpierw pochylił się nisko, a potem wyciągnął jedną z jego wybuchowych mieszanek i zacisnął buteleczkę w ręce. Miał jedną szansę na ucieczkę, więc nie mógł tego zepsuć.

Dralan był mistrzem w tworzeniu nowych potworów. Zawsze nosił przy sobie co najmniej trzy mikstury, które mu to umożliwiały. Keme nie był typem przywódcy, więc gdy tylko próbował zrobić coś tego typu, zazwyczaj monstra obracały się przeciwko niemu. Irycki były nieprzewidywalne, więc ich przyzywanie wiązało się z dużym niebezpieczeństwem. W przeciwieństwie do Keme, Dralan świetnie sobie z nimi radził.

- Nie dajesz mi wyboru, braciszku! Jeśli sam nie wrócisz, osobiście zaprowadzę Cię do domu, jednak wtedy może Cię to zaboleć! Oddaj mi ten cholerny kryształ! Nie rozumiesz, co robisz! - krzyki jego brata niosły się po lesie, gdy Keme starał się oddalić od rezydencji.

Chłopak nie spodziewał się jednak napotkać na swojej drodze wysokiego muru. Kiedy boleśnie w biegu uderzył o czarny kamień, prawie krzyknął z bólu. Położył obie dłonie na zimnym murze i zaklął pod nosem. Jego brat musiał otoczyć rezydencję ogrodzeniem, żeby bronić się przed Mzukwami, ale jednocześnie też uwięził wszystkich mieszkańców domu.

Keme wiedział, że może szukać jakiegoś przejścia wzdłuż muru, ale to była kwestia czasu, aż jego brat go znajdzie. Spojrzał jednak na zaciśniętą w dłoni buteleczkę. Miał już tylko trzy. Użycie którejkolwiek dałoby mu na pewno drogę ucieczki, ale byłoby też jak krzyczenie „Tutaj jestem!".

W końcu jednak dotarło do niego, że nie ma wyjścia. Odkorkował miksturę i oblał duży fragment muru jasnoniebieskim specyfikiem. Potem tak jak wcześniej, gdy próbował się wydostać z domu, wyciągnął sproszkowaną sklenicę i rzucił nią w mur. Tym razem specyfik przez zbyt dużą ilość minerału zachował się jak materiał wybuchowy. Ogrodzenie eksplodowało odrzucając chłopaka w bok. Keme wrzasnął z bólu, czując, jak resztki specyfiku spadają na jego odsłoniętą skórę. Nie zatrzymywał się jednak ani na chwilę. Wstał z ziemi i dłonią spróbował strzepnąć substancję. Gdy to nic nie dało, ruszył ze łzami w oczach przez nową drogę ucieczki. Słyszał wrzaski potworów Dralana. Byli coraz bliżej.

Kiedy tylko ból odrobinę minął, Keme pomimo niesprawnej kostki przyspieszył. Krążył między drzewami, odgarniając klejące gałęzie starej szklistej wierzby, które przyczepiały się do jego ubrań, aż w końcu dotarł na wielką polanę pokrytą skażonymi sklenicą kwiatami. Z początku wydawało mu się, że teren jest całkowicie pusty, jednak gdy tylko zrobił kilka kroków, zorientował się, co spoczywa tuż przed nim przy samym końcu polany.

Po jego ciele przeszedł dreszcz, nagle zaczął żałować, że przebił się przez mur właśnie w tym miejscu. Ostrożnie cofnął się, łapiąc dłonią za korę wierzby. Przez chwilę nie potrafił złapać normalnego oddechu i wyglądało to, jakby tylko siłą woli powstrzymywał się od krztuszenia.

Kilkanaście metrów przed nim leżała Mzukwa, ale nie zwyczajna mała, jaką zwykł widywać wiele miesięcy wcześniej. Ta była ogromna, miała czarne duże łapy zakończone lśniącymi pazurami i przypominała niedźwiedzia. Była jednak większa, a jej uszy były spiczaste i wyraźnie wyczulone na każdy najmniejszy dźwięk, bo gdy tylko pod nogami chłopaka zaszeleściły liście, potwór przewrócił się na drugi bok i teraz jego olbrzymi pysk był skierowany dokładnie w jego stronę.

Keme cofnął się jeszcze dalej, starając się wydawać przy tym jak najmniej dźwięków, jednak w momencie, gdy był już schowany za drzewem, do jego uszu dotarł inny dźwięk. Wrzask potworów brata, które były bliżej niż sądził. Kiedy spojrzał przed siebie, zobaczył Dralana stojącego w towarzystwie trzech wysokich i wyraźnie wściekłych poczwar.

- Proszę, nie... - zdołał tylko wymamrotać, gdy jego brat uniósł dłoń i wskazał prosto na niego.

- Brać go! - krzyknął, a zza pleców Keme odezwał się prawdziwy koszmar. Wycie Mzukwy było tak głośne, że zarówno Dralan, jak i jego Irycki prawie upadli z szoku na ziemię. Keme był równie oszołomiony wrzaskiem potwora, ale kiedy dotarło do niego, że bestia się zbliża, rzucił się w bok, aby jak najszybciej zejść jej z drogi.

Ziemia się zatrzęsła, a stara wierzba prawie przygniotła chłopaka, gdy Mzukwa przebiła się przez drzewo i rzuciła w stronę wrzeszczących potworów Dralana. Starszy z chłopaków cudem uniknął ataku bestii odbiegając w drugą stronę.

Przez chwilę bestia walczyła z jednym z Irycków, ale gdy mniejszy przeciwnik po kolejnym silnym uderzeniu rozpadł się w proch, Mzukwa odwróciła się do Vestii. Już z daleka Keme widział, że jego brat łapie w desperacji za losową miksturę, którą akurat miał przy sobie i rzuca w potwora. To nie była silna substancja, ale piasek, który rozpyliła, gdy Dralan zbił flakonik, spowodował, że bestia na chwilę znieruchomiała w szoku. To wystarczyło, by starszy z braci uciekł. Wtedy Keme zrozumiał, że to jego ostatnia szansa na ucieczkę. Dralan już był gotów go ścigać zostawiając za sobą walczące potwory.

- Wracaj tutaj, złodzieju! - krzyknął starszy z braci, czym zwrócił na siebie uwagę potwora.

Kiedy za jego plecami trwała bitwa, Keme na uszkodzonej kostce kuśtykał dalej, starając się jak najbardziej oddalić. Czuł, jak łzy cisną mu się do oczu, gdy ból obiegał całe jego ciało. Żrąca substancja na jego skórze piekła go niemiłosiernie, a skruszona sklenica raniła jego nogę, sprawiając, że każdy następny krok był dla niego nie do zniesienia.

W końcu między drzewami zobaczył prześwit. Z głośnym płaczem przyspieszył, licząc na jakąkolwiek pomoc. Gdy jednak dotarł do ostatnich drzew, widok spowodował, że Keme stracił równowagę i upadł boleśnie na ziemię.

Przed nim rozciągała się przepaść. Teraz gdy leżał tuż przed nią, pamiętał ją z dzieciństwa, gdy z bratem siadali na samym skraju i obserwowali stary las, przekrzykując się, jakie dziwy mogliby tam znaleźć. To było jednak miejsce, gdzie matka nigdy ich nie puszczała. Teraz jednak była jedną nadzieją Keme.

Słysząc przeraźliwe wrzaski coraz bardziej zbliżające się do niego, dotarło do niego, że ten las, którego tak unikali za młodu, było miejscem, gdzie teraz mógł szukać schronienia.

Podciągnął się i zaciskając usta z bólu, doczołgał się do samej krawędzi, spoglądając w dół. Tuż pod rozciągało się wielkie jezioro. Nie wiedział, czy było wystarczająco głębokie, żeby nie zginął przy skoku. Nie miał też pojęcia, czy na dole nie nadzieje się na skałę, ale na drżących nogach wstał i zamknął oczy.

Gdy pochylił się do przodu, usłyszał za sobą krzyk Dralana. W kolejnej sekundzie był tylko świst powietrza.

~*~


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top