★7★

Evan Rosier

7 minut w niebie. Najlepsza a za razem najgorsza gra jaką kiedykolwiek wymyślono. Na kartkach napisaliśmy swoje imiona i wrzuciliśmy do jakiejś miski po czym Marlene zakręciła butelką by wylosować kto znacznie. Padło na mnie.

Ze ściśniętym ze stresu żołądkiem podszedłem do miski i wylosowałem z niej karteczkę.

Barty.

O kurwa.

Kurwa.

Kurwa.

Kurwa.

Kurwa.

- Barty - odczytałem drżącym głosem.

Spojrzałem szybko na zaskoczonego nieco chłopaka i gdy ten wstawał spojrzałem szybko na Regulusa błagającym o pomoc wzrokiem. Ten tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się cwaniacko.

Syriusz zaprowadził nas do jednej z łazienek.

- Myślę, że doskonale znacie zasady i wiecie co jest celem tej gry - uśmiechnął się dwuznacznie po czym zgasił nam światło i zamknął drzwi na klucz.

Przez pierwsze dwie minuty staliśmy w ciszy po dwóch różnych końcach łazienki.

- I co teraz? - spytałem.

Szczerze mówiąc miałem dość dużą nadzieję, że to Crouch zrobi jakiś krok albo coś powie.

- Jak to co?

Nie no zakochałem się w idiocie.

- No w sensie co robimy - mówiąc to nawet nie zarejestrowałem momentu, w którym brunet podszedł niebezpiecznie blisko mnie.

- Wiesz, możemy po prostu stać w ciszy przez następne pięć minut albo... - nie dokończył, a ja poczułem jego usta na moich.

Z zaskoczenia nie oddałem pocałunku, a gdy chciałem to zrobić było już za późno, bo Barty się ode mnie odsunął.

- Ja... to tak nie miało wyjść... ja... po prostu - Crouch zaczął jakiś potok słów, a ja stałem na przeciwko wpatrując się w niego z niemałym zaskoczeniem mimo, że on kurczowo unikał mojego wzroku - Evan ja przepra-

Nie dałem mu dokończyć. Pocałowałem go. Pocałowałem go kurwa. Pocałowałem Barty'ego kurwa Croucha. Pocałowałem chłopaka, który podobał mi się tak naprawdę odkąd pierwszy raz go zobaczyłem. Pocałowałem go, a on to odwzajemnił. Byłem w niebie.

Pocałunek był gwałtowny i pełen pożądania. W pewnej chwili uderzyłem plecami o ścianę łazienki. Barty położył mi ręce na biodrach przesuwając nimi raz po raz na plecy i z powrotem, a ja swoje wplotłem w jego włosy.

Kiedy brunet przejechał językiem po mojej dolnej wardze myślałem, że zemdleję.

Gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie od razu usłyszeliśmy przekręcanie klucza w drzwiach i po chwili w ich progu stanął Syriusz.

- No gołąbeczki wychodzimy - powiedział.

Prawdopodobnie cali czerwoni, zdyszani i z mocno walącym sercem wyminęliśmy go i wróciliśmy do grona.

- O kurwa co tam się stało, że wyglądacie jakbyście przebiegli maraton - zaśmiał się Regulus.

- Nic, spierdalaj, nie ważne, gramy dalej - powiedziałem i w pośpiechu zakręciłem butelką. W odpowiedzi usłyszałem tylko cichy śmiech Barty'ego.

Szczerze mówiąc skończyłem tak najebany, że od momentu, w którym zakręciłem butelką nic nie pamiętam. Impreza odbyła się w sobotę, a ja zdążyłem wytrzeźwieć dopiero na wtorek.

Regulus Black

- Evan błagam cię kurwa siądź na dupie bo się ze rzygam - powiedziałem łapiąc się za skroń.

Od ponad piętnastu minut chłopak łaził w kółko po pokoju, a mi zaczynało się już w głowie kręcić.

- Pierdolę to - powiedział i rzucił się na łóżko.

- Dobra podsumowując - zacząłem - Graliśmy w 7 minut w niebie i prze lizałeś się z Crouchem.

- Mhm.

- Kto pierwszy zainicjował pocałunek?

- On. A później ja.

- A on go oddał?

- Tak.

- A podobało ci się.

- W chuj.

- No to kurwa Rosier z czym masz problem - zapytałem wyrzucając ręce do góry.

- Reg kurwa to BARTY. Dla niego wyzwanie to wyzwanie. Ja nie wiem czy to było naprawdę czy nie - chłopak brzmiał jakby miał się zaraz załamać.

- Ja pierdolę ale wy trudni jesteście - mruknąłem.

- Zrozumiesz jak się zakochasz - mówiąc to wystawił mi środkowy palec.

Jak się zakocham... Evan miał rację. Nigdy nie byłem tak naprawdę zakochany. Zawsze to były tylko zauroczenia.

Tylko problem tkwi w tym, że to mnie nie da się pokochać. Nie lubię dotyku, jestem wredny i romantyczny jak piec kaflowy. I do tego mój brat. Wielka casanova Hogwartu. To oczywiście, że gdyby ktoś miał zakochać się w którymś z braci Black padłoby na niego.

- Ej tak właściwie to kiedy zaczyna się ten cały turniej? - spytał Evan wyrywając mnie ż rozmyślań.

Poczułem jak żołądek wywraca mi się do góry nogami. Całkowicie zapomniałem o Turnieju Trójmagicznym.

- W poniedziałek - powiedziałem przyciszonym głosem.

- Jest środa.

Pokiwałem głową.

Kurwa.

Kurwa.

Kurwa.

Pierdolony turniej.

Tak właściwie dopiero w tamtym momencie zacząłem zdawać sobie sprawę, że mogę zginąć. Mogę, bo ten turniej nie jest w pełni bezpieczny. Mogę, bo ludzie biorąc udział w tym turnieju ginęli. Mogę, bo to po prostu kurwa możliwe.

- Idę do biblioteki - rzuciłem i nie czekając na odpowiedź wstałem razem z książkami i torbą po czym wyszedłem z dormitorium.

Biblioteka była jedynym miejscem, w którym mogłem spokojnie pomyśleć. Nie licząc wierzy astronomicznej.

Wszedłem do pomieszczenia i usiadłem przy najbardziej skrytym stoliku jaki udało mi się znaleźć i wyjąłem książki do transmutacji. W przyszłym tygodniu McGonagall miała robić jakiś test chociaż i tak nie wiem czy takowego dożyje.

Najgorsze było to, że widmo śmierci nie wisiało tylko nade mną. Pauline, George oraz James też mogli umrzeć. Jeśli coś stałoby się temu ostatniemu to Syriusz by się załamał. Kompletnie odciąłby się od wszystkiego i wszystkich albo co gorsza coś sobie zrobił. Może i nie rozmawialiśmy i udawaliśmy, że się nie znamy od ostatniej kłótni ale to wciąż mój brat.

Siedziałem tak z książką od transmutacji może z pół godziny kiedy usłyszałem czyjeś kroki w moją stronę.

- Hej, to jedyny wolny stolik, mogę się dosiąść?

Gdy podniosłem głowę z nad książki ujrzałem Jamesa kurwa Pottera. Jakby już mało namieszał mi w życiu.

Chcąc nie chcąc jednak kiwnąłem głową i wróciłem do uczenia się. Na samą myśl o tym, że najlepszy przyjaciel Syriusza może zginąć w najbliższych miesiącach robiło mi się niedobrze.
Zakładam, że Syriusz przeżyłby śmierć Jamesa 100 razy bardziej niż moją. Mimo to planowałem spróbować wygrać ten turniej.

Po jakichś 10 minutach usłyszałem zirytowane trzaśnięcie książką.

- Pierdolę to - powiedział Potter, a ja z czystej ciekawości spojrzałem co on najlepszego odpierdala.

- Co ci?

Nic nie odpowiedział tylko podał mi książkę od Eliksirów. Na zaznaczonej stronie widniał eliksir wielosokowy.

- Co ty Potter eliksiry wielosokowego wywarzyć nie umiesz? Przecież to wiedza na poziomie pierwszego roku! - powiedziałem mocno zaskoczony.

Chłopak tylko zrobił się czerwony i nic nie odpowiedział. Westchnąłem rezygnacyjnie i przesiadłem się na krzesło obok niego nadal jednak pozostając w bezpiecznej odległości. Jak już mówiłem, nie lubię dotyku.

Zacząłem tłumaczyć mu wszystko od początku i do końca mając nadzieję, że mnie słucha i rozumie chociaż połowę.

Gdy byłem już przy końcu poczułem jego wzrok na sobie.

- Potter mógłbyś się na mnie nie gapić tylko słuchać co ci tłumaczę? - spytałem podnosząc na niego wzrok.

- Jak mam się nie gapić kiedy obok mnie siedzi dosłownie młodsza wersja Syriusza i tłumaczy mi eliksiry? - spytał dziwnym głosem.

- Nie jestem Syriuszem - mruknąłem odwracając wzrok.

- No tak, racja. Jesteś ładniejszy niż on.

Zamurowało mnie i serce zaczęło mi bić dwa razy szybciej. Mam szczęście, że nie umiem się rumienić bo prawdopodobieństwo tego, że gdybym umiał to wyglądałbym aktualnie jak pomidor wynosi 100 procent.

Wstałem szybko prawie się przy tym przewracając i zabrałem swoje książki.

- Ej no, a co z eliksirami? - spytał gryfon lekko zawiedziony.

- Koniec nauki na dziś Potter - powiedziałem i nie oglądając się za siebie wyszedłem z biblioteki.

Skierowałem się w stronę wieży astronomicznej.

Gdy wszedłem na górę ujrzałem Rabastana stojącego tyłem do mnie przy barierkach. Już miałem się wycofać ale on odwrócił się wypuszczając dym mugolskich papierosów z ust.

- Chodź ze mną.

~~~
1201 słów

Chyba zmienię tytuł

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top