★12★
Regulus Black
Wstałem rano z potwornym bólem głowy. Pierwsza moja myśl to był Turniej Trójmagicznym, który rozpocząć się miał właśnie dziś.
Spojrzałem na zegarek, była godzina 6:46. Chciałem wstać z łóżka, ale zrobiłem to zbyt gwałtownie, bo zrobiło mi sie ciemno przed oczami i zaczęło kręcić mi się w głowie. Był to jeden ze skutków ubocznych środków nasennych, które pożyczałem od Barty'ego.
Evan i Barty jeszcze spali. Spojrzałem w stronę łóżka Rabastana spodziewając się, że będzie nietknięte jak zwykle, ale ze zdziwieniem odkryłem, że Lestrange również śpi w swoim łóżku.
Wziąłem szybki prysznic, ogarnąłem się, wziąłem różdżkę, paczkę mugolskich papierosów i udałem się na wierzę astronomiczną.
Na korytarzach nie było prawie nikogo. Dziś lekcje były odwołane. Turniej miał rozpocząć się równo o 14:00.
Będąc już na szczycie wierzy zauważyłem leżąca na ziemi kopertę. Chciałem ją ominąć, lecz moją uwagę przykuło moje imię i nazwisko zapisane pochyłym pismem na jej grzbiecie.
Podniosłem ją i delikatnie rozpakowałem. Od razu wiedziałem od kogo to jest.
Regulusie.
Wiem, że znajdziesz tą kopertę i to przeczytasz. Nie musisz w żaden sposób odpowiadać mi na ten list. W zasadzie nie wiem dlaczego nie mówię ci tego na żywo. Chyba po prostu nie mam w sobie na tyle odwagi. Chciałbym żebyś wiedział, że moja ucieczka w żaden sposób nie była twoją winą. Była to wina wyłącznie Walburgi i Oriona. Chciałbym również żebyś wiedział, że kocham cię i zawsze będę kochał bez względu na wszystko. W końcu jesteś moim bratem. Wiem, że dziś rozpoczyna się Turniej Trójmagicznym i biorę pod uwagę ryzyko z jakim wierzę się twój udział w tym dlatego nie wybaczyłbym sobie gdybym chociaż nie napisał ci tego i miał cię już nigdy nie zobaczyć. Przepraszam za wszystko.
Kocham cię i zawsze będę.
~Syriusz.
Czytałem ten list dwa razy. Za pierwszym razem nie byłem pewien czy mi się to nie przyśniło, ale za drugim wiedziałem już, że to nie sen.
List był w sumie dość wzruszający ale mimo wszystko lekkie uczucie bólu dotknęło mnie, gdy Syriusz nazwał rodziców po imieniu. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z krzywdy jaką mu wyrządzili ale to wciąż nasi rodzice, prawda?
Mój brat może i nie napisał tego dosłownie, ale zdawał sobie sprawę z tego, że mogę dziś umrzeć. Ja również zdawałem sobie z tego sprawę. Nie chciałem o tym myśleć, ale mimo wszystko zawsze miałem to gdzieś z tyłu głowy.
I sam fakt, że napisał, że mnie kocha. Kocha mnie. Mimo tego jaki jestem. Mimo wszystko on mnie kocha. Mimo tego, że ja nie potrafiłem nawet zaakceptować jego dotyku, on mnie kocha. Kocha mnie bez względu na wszystko. Mimo tego, że nie umiałem mu tego również powiedzieć. Ja też go kochałem. Był moim bratem. Ale nie umiałem tego powiedzieć, a co dopiero okazać. To... ja... po prostu nie. Nie potrafiłem okazywać uczuć i tyle.
Zapaliłem jednego z mugolskich papierosów, a list schowałem do kieszeni. Było dość zimno, chociaż co się dziwić, był 9 listopada.
Miałem na sobie jakąś rozpinaną bluzę. Szczerze mówiąc nawet nie wiem skąd ja miałem ale była wygodna oraz ciepła o tylko to się liczyło.
Po jakichś dwudziestu minutach gdy wypaliłem ze dwa papierosy, wróciłem do dormitorium.
Była godzina 7:58. Rabastana już nie było, Barty nie spał tylko budził Evana.
- Rosier kurwa wstawaj albo ani ja ani ty nie zjemy dziś śniadania - powiedział Crouch ale blondyn widocznie miał głęboko gdzieś jego słowa.
Nagle brunet odwrócił się i zobaczył, że stoję w drzwiach dormitorium.
- O, hej Reg. Mógłbyś mi proszę podać tą szklankę? - spytał, a ja bez większego zastanowienia to zrobiłem.
Chłopak uniósł naczynie tuż nad głową Evana i przechylił tak, że cała jej zawartość, którą była wręcz lodowata woda wylała się na niego.
- Kurwa idioto nie pojebało cię?! - krzyknął już całkiem rozbudzony Rosier.
- Przynajmniej już nie śpisz kochanie - powiedział Barty trochę wrednie ale uśmiechając się przy tym zalotnie.
Blondyn widocznie mimo jego ciemnej karnacji zarumienił się na słowa drugiego.
- A teraz ruszaj się albo nic dziś nie zjesz na śniadanie - powiedział Barty pospieszając go - Idziesz z nami? - spytał mnie.
- Nie - odpowiedziałem krótko.
Wiedziałem, że jeśli chociaż spróbuję zjeść cokolwiek, od razu to zwrócę.
Nie chciałem się do tego przyznać ale dość mocno obawiałem się pierwszego zadania turnieju.
Godziny, minuty, sekundy, ogólnie czas mijał tak nieubłaganie szybko.
Do rozpoczęcia Trójmagicznego Turnieju zostały nie z pełna dwie godziny. Dumbledore zebrał wszystkich w wielkiej sali.
- Jak już wszyscy wiemy, dziś rozpoczynamy Turniej Trójmagiczny - zaczął dyrektor - Zanim jednak do tego przejdziemy muszę poruszyć jeszcze jedną kwestię. Mianowicie w środę ktoś z was otruł Evana Rosiera. Na szczęście pan Rosier wyszedł z tego cało. Wczoraj jednak sytuacja ta powtórzyła się, a otruty został Avery Clares*. Niestety pan Clares nie miał tyle szczegółów co pan Rosier. Zmarł dziś rano.
Na te słowa Dumbledora zrobiło mi się niedobrze. Mimo, że nic nie jadłem poczułem jakbym miał zaraz zwymiotować. Znałem Avery'ego bardzo dobrze. Był ślizgonem. Trzymał się bliżej ze Snapem i Mulciberem. Był rok starszy. A teraz nie żyje. Tak po prostu ktoś odebrał mu życie. Najgorsze było to, że gdyby nie trochę szczęścia to tak samo mogło być z Evanem.
- Wszyscy nauczyciele oraz aurorzy pracują nad wykryciem sprawcy - kontynuował dyrektor - Wierzcie mi, ten kto to zrobił na długo zapamięta konsekwencje. Tymczasem prosiłbym byście zwracali szczególną uwagę na to co jecie i pijecie.
Spojrzałem w stronę moich przyjaciół. Evan był wręcz przerażony podobnie jak Barty. Pandora zakrywała usta dłonią, a Dorcas miała przeszklone oczy. Spojrzałem również w stronę Snape'a i Mulcibera. Severus miał na twarzy wymalowaną pustkę jednak wiedziałem, że mocno go to dotknęło. Mulciber wyglądał jakby zaraz miał coś rozwalić ale również się rozpłakać.
Nagle ponownie rozległ się głos dyrektora.
- Jak już wspominałem, dziś o godzinie 14:00 oficjalnie rozpocznie się Turniej Trójmagiczny. George Claes, Pauline Lanneugrasse, James Potter oraz Regulus Black prosiłbym was o zostanie na wielkiej sali gdy wszyscy wyjdą - powiedział Dumbledore - tymczasem całą waszą resztę żegnam.
Wszyscy zaczęli wychodzić i na początku miałem ochotę pójść z nimi jednak się powstrzymałem.
Dwie minuty później na sali zostałem tylko ja i pozostała trójka uczestników.
- Moi drodzy, waszym zadaniem teraz będzie udanie się do profesor McGonagall. Tam otrzymacie stroje dostosowane do pierwszego zadania. Macie godzinę na przebranie się w nie i ogólne ogarnięcie oraz rozmowę z przyjaciółmi. Równo o godzinie 13:30 macie zjawić się na boisku do Quidditcha w namiocie Gryffindoru. Tam zostanie przedstawione wam pierwsze zadanie - oznajmił dyrektor.
Zaczęliśmy iść w stronę gabinetu McGonagall. Ja i James szliśmy pierwsi ponieważ najlepiej znaliśmy Hogwart. Pauline i George podążali tuż za nami. Rozmawiali o czymś, nie chciałem nawet zbytnio wiedzieć o czym.
- Stresujesz się? - zapytał nagle Potter.
- Nie - skłamałem.
Gdy dotarliśmy do gabinetu profesor ta od razu wręczyła nam stroje. Były to szaty podobne do tych do Quidditcha. Na plecach miały wyszyte nazwiska uczestników, były w kolorach szkół do jakich zawodnicy uczęszczali. Ja miałem zieloną ponieważ byłem ze slytherinu, James miał czerwoną jak herb gryffindoru, Pauline niebieską i George również czerwoną. Do tego dostaliśmy również czarne, z grubej skóry wykonane ochraniacze na przedramiona oraz łydki.
Ubranie się w to zajmowało około piętnastu minut.
Gdy zobaczyłem już przebranego Jamesa o mało nie zakrztusiłem się własną śliną. On wyglądał... był... nie. Nie możesz tak myśleć. Skarciłem się w myślach i szybko odwróciłem od niego wzrok dziękując, że nie posiadam w sobie funkcji rumienienia się. Gdyby nie to prawdopodobnie już dawno przypominałbym pomidora.
Była godzina 13:04 co oznaczało, że miałem jeszcze jakieś 20 minut na porozmawianie z przyjaciółmi.
Gdy wszedłem do dormitorium Pandora od razu rzuciła mi się na szyję. Blondynka wyglądała jakby miała zaraz się popłakać.
- Nic mi nie będzie, nie martwcie się - szczerze sam nie do końca wierzyłem w to co mówię.
W moim dormitorium byli obecni wszyscy. Evan, Barty, Pandora, Dorcas i nawet Rabastan. Rozmawiałem z nimi jeszcze przez jakieś 10 minut ale musiałem już iść.
Wziąłem swoją różdżkę, która była jedyną dozwoloną pomocą podczas zadania i już miałem wychodzić ale zatrzymał mnie nie kto inny jak Rabastan.
- To, że nie możesz wnieść na arenę niczego po za różdżką nie znaczy, że nie możesz tego przywołać. Używaj zaklęć. I uważaj na siebie - szepnął do mnie.
Przywołać? Ale jak?
Wtedy przypomniało mi się jedno z zaklęć, które właśnie Rabastan pokazał mi na drugim roku. Accio. Boże uwielbiam tego człowieka.
Nie wiedziałem do końca jeszcze, do czego użyje zaklęcia ale wiedziałem, że może być ono przydatne.
O 13:26 byłem już w namiocie. Nie było jeszcze tylko Pauline, ale i ona zjawiła się chwilę później.
Punktualnie o 13:30 do namiotu wszedł Dumbledore wraz z dyrektorami dwóch pozostałych szkół. Dyrektor Hogwartu trzymał w dłoni jakiś woreczek.
- Podejdźcie tu moi drodzy - powiedział i gdy cała nasza czwórka podeszła bliżej otworzył woreczek.
Nie było widać zawartości. Ruchem głowy zachęcił nas, jakby do losowania?
Pierwszy rękę do worka wsadził James. Wyciągnął z niego miniaturkę jakiegoś smoka. Miał on ciemnozieloną skórę i żółte oczy oraz dwa błyszczące złote rogi.
- Długoróg rumuński - powiedział z zaintrygowaniem dyrektor.
Zabrał od Jamesa smoka i oddał go dyrektorowi Durmstrangu.
Następny losowałem ja.
Wsadziłem rękę do worka i od razu poczułem, że coś mnie ugryzło w palec. Syknąłem z bólu ale wyciągnąłem smoka. Miał czarno-purpurową skórę i fioletowe oczy, a ogon zakończony szpikulcem w kształcie grotu strzały.
- Uuu Czarny hebrydzki - powiedział Dumbledore i zrobił to samo co z poprzednim smokiem.
Następna była Pauline. Jej trafił się Norweski kolczasty. George wylosował Żmijozęba peruwiańskiego.
Gdy losowanie zakończyło się i zostaliśmy sami w namiocie nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić.
Nagle rozległ się głos Dyrektora.
- Witam was na uroczystym rozpoczęciu Turnieju Trójmagicznego. Pierwszym z trzech zadań jest odzyskanie złotego jaja strzeżonego przez smoka. Uczestnicy wcześniej wylosowali swoje smoki, z którymi będą się mierzyć. Przypominam, że na arenę wnieść można jedynie różdżkę, nic więcej.
Bez zbędnego przedłużania, zaczynajmy! A pierwszy lub pierwsza wystartuje - Dumbledore urwał swoją wypowiedź na chwilę.
Po chwili znów rozległ się jego donośny głos.
- Regulus Black!
~~~
1624 słowa.
*Nie mam bladego pojęcia jak na nazwisko miał Avery więc uznajmy, że w tym ff jego nazwisko to Clares
Dziękuję z wszystkie gwiazdki i komentarze to dla mnie ogromna motywacja <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top