Jastrun
Dzień był duszny i nieprzyjemny. Arlo przede wszystkim właśnie za taką pogodą nie przepadał. Plac szybko z rana wypełnił się sobotnimi spacerowiczami czerpiącymi ogromną satysfakcję z przechadzania się wśród otulającego ich gorąca, co było jedną z wielu rzeczy, które wzbudzały w blondynie konsternację.
Ścierając pot z czoła odnalazł wejście do kwiaciarni ukryte w rogu wąskiej uliczki i wtargnął do środka. Zawiasy lekko zaskrzypiały.
Ku jego uldze, od razu po przekroczeniu progu poczuł delikatny chłód owiewający jego ciało, dzięki działającej klimatyzacji w pomieszczeniu, co jednak wcale go nie uspokoiło.
Był spięty. Nie zwykł się spieszyć, więc będąc ściganym przez czas odczuwał mrowiący dyskomfort. Obiecał, że się nie spóźni.
Podszedł do lady z ciężkiego drewna zwartym krokiem, lecz na jego nieszczęście nikogo za nią nie było.
Odchrząknął.
- Przepraszam? - zdezorientowany patrzył w stronę drzwi ukrytych za burzą kolorowych storczyków.
- Nadchodzę! - odkrzyknął mu ktoś o niskim, wesołym głosie.
Arlo westchnął. Nie miał pojęcia, jakie kwiaty lubiła jego mama.
Rozglądał się po wszystkich roślinach, natomiast nie widział w nich nic poza rozmywającą się przed oczami paletą najróżniejszych barw.
Po dwóch minutach, bardzo długich i wyczerpujących dla jasnowłosego, w drzwiach w końcu pojawił się nadawca odpowiedzi, którą słyszał wcześniej. Arlo przestraszył się, jak bardzo ograniczona jest jego wyobraźnia, gdyż w żadnym wypadku nie spodziewał się wizerunku mężczyzny, jakiego przyszło mu wtedy ujrzeć. Zupełnie nie pasował ani do przyjaznej barwy głosu, ani do kwiecistej scenerii.
Spiął się jeszcze bardziej, niż wcześniej. Odczuł szybszy puls serca spowodowany nagłym przypływem adrenaliny. Najwidoczniej nie tylko umysł, ale też ciało kierowało się stereotypami.
Prawie dwumetrowy umięśniony mężczyzna oparł się o framugę drzwi i wpatrywał się w Arlo. Spośród mnóstwa tatuaży, krzyżyka w uchu oraz łańcucha przewieszonego przez szyję ten zauważył, że była w nim jeszcze jedna rzecz, która w żadnym stopniu nie pasowała do reszty. Uroczy, wręcz dziecięcy uśmiech.
- Piękną mamy dziś pogodę, prawda? - Jego głos był czysty i melodyjny. Mimo że wiercił dziurę w blondynie swym wyczekującym spojrzeniem, było ono nacechowane czymś spokojnym i sympatycznym.
Najczęściej Arlo spotykał się z tym pytaniem w roli zwykłego wypełniacza ciszy lub załatwienia społecznej formalności, którą jest serdeczne powitanie klienta lub uniknięcie niezręczności, natomiast w tym przypadku widział, że nieznajomy faktycznie jest pogodą zachwycony. Co więcej, oczekuje odpowiedzi.
Arlo odruchowo zerknął przez okno.
- Tak, jest super - wydukał po czasie. Potrzebował dojść do siebie po tym szokującym zetknięciu. Po chwili usłyszał nagle głośny, klarowny śmiech.
- Widziałem cię przez okno - rzucił ciemnowłosy z roześmianą miną, jednak szybko zastąpiło ją zmieszanie. - Tak sobie czasem zerkam, jak zajmuję się krokusami, bo to jest trochę dużo pracy. Żeby podlać to trzeba się pozbyć przekwitłych kwiatków, ale ważne, żeby zostawić wszystkie liście. Tylko teraz tak trudno, bo jest gorąco i szybko wysychają.
Blondyn pokiwał głową, ale nie odpowiedział. Przyjrzał mu się dokładniej. Brązowe włosy mężczyzny obiektywnie potrzebowały podcięcia, ale Arlo podobało się to jak puszyste, lekko zakręcone pasma powoli próbowały zasłonić ich właścicielowi widok. Brunet zupełnie jakby czytając mu w myślach, odgarnął włosy z czoła i odchylił do tyłu.
- Chodziło mi tylko o to, że nie wyglądało jakbyś lubił lato - posłał Arlo nieśmiały uśmiech.
Arlo wrócił do rzeczywistości.
- Faktycznie, nie lubię. Nie wiem czemu tak powiedziałem.
- Nie ma sprawy. Ja też często nie wiem co mówię - podszedł do lady z pocieszającym uśmiechem, na co Arlo odpowiedział mu tym samym.
To był jego pierwszy uśmiech w ciągu dnia.
- Jakiego kwiatka sobie życzysz? - spytał, usuwając się z jego pola widzenia i umożliwiając rozejrzenie się wśród tego co ma do wyboru.
Arlo miał nadzieję, że nie dojdzie do tej części konwersacji, ale w końcu właśnie po to tu przyszedł.
- Jeśli mam być szczery... - zatrzymał się, by spojrzeć na plakietkę bruneta z jego imieniem. - ...Bunch, to nie mam pojęcia.
Na swoje imię zareagował delikatnie unosząc lewy kącik ust. Najwidoczniej podobało mu się to skrócenie dystansu między pracownikiem a klientem.
- Zauważyłem, że mało kto ma swojego ulubionego kwiata - stwierdził Bunch, lekko zmarszczył brwi i wrócił wzrokiem do Arlo. - Ale to nic. Możesz pokazać palcem na tego, który ci się spodoba.
Arlo przełknął ślinę. Nagle, pod wpływem jego czekoladowego spojrzenia, zrobiło mu się głupio, że nigdy się nawet nad tym nie zastanawiał.
- To dla mojej mamy - wymsknęło mu się.
Brunet delikatnie się uśmiechnął.
- To może różowe goździki? Wyraz miłości i wdzięczności. Twoja mama na pewno będzie szczęśliwa.
Blondyn ponownie przełknął ślinę i zacisnął wargi. Po raz kolejny przeleciał wzrokiem po wystawie.
- W sumie to te mi się podobają - wskazał palcem na stojące w kącie skromne fioletowe kwiaty, a ciemnooki powędrował za nim wzrokiem.
Kwiaciarz podrapał się po żuchwie, jakby chciał zyskać na czasie, lecz w końcu podszedł do wskazanej rośliny.
- Te? - spytał dla upewnienia.
Arlo pokiwał głową i dodał, że chciałby wziąć pięć.
- To są margaretki. - Bunch po kolei wyjmował kwiaty z podłużnej doniczki. - Widzisz, fioletowe akurat oznaczają rozstanie, co jest ciekawe bo wyglądają bardzo niepozornie, prawda?
Blondyn zastygnął w miejscu bez zamiaru odpowiedzi. Sprzedawca również nie miał już nic do powiedzenia.
Po zapłacie i zapakowaniu kwiatów przez Buncha w szaro-brązowy papier, Arlo ponownie zaczął się denerwować. Półtorej godziny spóźnienia.
- Dzięki za pomoc. Muszę już iść. Do widzenia - rzucił się do wyjścia.
- Hej! A mogę wiedzieć chociaż jak masz na imię? - zagaił trochę zbyt donośnie zanim blondyn zdążył otworzyć drzwi.
- Arlo - odpowiedział, zza ramienia spoglądając na ciemnowłosego.
- Miło było cię poznać, Arlo. Chciałbym się kiedyś dowiedzieć, jaki jest twój ulubiony kwiat - posłał mu niewielki uśmiech.
Arlo znowu zagapił się przez chwilę, aż w końcu bez zastanowienia odparł:
- Okej. To może jutro?
Obaj stali jak wryci wpatrując się w siebie. Arlo zdążył pożałować tych słów, zanim nawet dokończył pytanie. Zastanawiał się, czy desperacja w jego głosie była odczuwalna dla bruneta, czy raczej był to tylko wytwór jego wyobraźni.
- Kończę o dwunastej. Wiesz, teoretycznie niedzielę mam wolną, ale te krokusy same sobie nie poradzą - powiedział ze zmartwieniem, wciąż jednak nie tracąc swej aury pozytywności.
Niebieskooki pokiwał głową, ledwo nadążając za przebiegiem rozmowy.
- Okej, przyjdę o dwunastej, to cześć.
Opuścił kwiaciarnię jeszcze bardziej spocony, niż w drodze do niej. Westchnął, a nastepnie przeanalizował słowa swoje i Buncha. Jego ciało zalała fala ulgi i jednocześnie nieokiełznanego podekscytowania. Wrócił do ludzkiego prądu przmierzającego wzdłuż placu, tylko że tym razem pogoda stała się dla niego już całkiem znośna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top