3.2
Do czasu gdy nadszedł wrzesień, Louisowi zaoferowano kolejne zajęcia zaczynające się od jesieni, mały awans w jego firmie reklamowej i ponownie zacząć aktywnie ćwiczyć, chodząc na siłownie cztery razy w tygodniu. Był zajęty, nadzwyczajnie, i nie zdawał sobie sprawy jak szybko mijała jesień, dopóki nie wrócił jednego wieczora do domu i nie zobaczył wszystkich części okiennej klimatyzacji stojących obok drzwi prowadzących do piwnicy.
- Czekaj, co to jest? – spytał Harry'ego, kiedy rzucił swoje klucze na stolik stojący przy frontowych drzwiach.
Harry był w kuchni, mieszając coś w garnku. – Robię kolację.
- Nie, nie to. Części do klimatyzacji. Dlaczego są zdjęte?
Podrapał się po szczęce. – Bo jest prawie październik?
- Och – zmarszczył twarz. Nie zdawał sobie sprawy jak szybko mijała ta pora roku. – Wow, masz rację. Ale to dużo pracy, by zdjąć to wszystko samemu. Mogłem to zrobić. To mój dom.
Harry wzruszył ramionami, wciąż mieszając. – Tak, cóż, masz dużo rzeczy na głowie. Pomyślałem, że tak będzie po prostu łatwiej. Poza tym, spędzam tutaj tyle samo czasu co ty – spróbował cokolwiek było w garnku i zdawał się być zadowolony smakiem. – Zaniosę je do piwnicy po tym, jak zjemy. Robię kurczaka z parmezanem, tak przy okazji. Kurczak jest prawie gotowy, właśnie kończę sos.
Louis pokręcił głową. – Jesteś czymś innym, Styles. Naprawdę jesteś. Co, Link jest też świeżo przystrzyżony?
- Nie, ale szkoda, że o tym nie pomyślałem. Ale był na spacerze.
- Niewiarygodne – podszedł do Harry'ego, łapiąc go za łokieć. – Buzi.
Harry odłożył łyżkę na blat, sosem brudząc granitową powierzchnię i ujął twarz Louisa w swoje dłonie. – Hej – powiedział.
Louis uśmiechnął się. – Cześć. Dziękuję.
- W każdej chwili – pochylił się, by go pocałować, opuszkami palców pocierając policzek Louisa.
Było to powolne w sposób, w jaki Louis to lubił. Westchnął, oplatając Harry'ego ramionami wokół pleców, ściskając pomiędzy jego łopatkami. Po chwili odsunął się i uniósł wzok. – Lubię cię.
- Szczęściarz ze mnie, bo ja ciebie też lubię.
- I kocham cię.
Harry uśmiechnął się, wracając do mieszania. – Nawet jeszcze większy szczęściarz, bo sam jestem szalony na twoim punkcie.
I tak to było.
***
Louis poszedł zbierać jabłka ze swoją mamą i najmłodszym rodzeństwem pod koniec września, spotykając się w sadzie w połowie drogi pomiędzy ich domami. Na zewnątrz było chłodno, temperatura spadła wystarczająco, by wyciągnąć swetry z szafy i Louis ostrożnie zapiął swoją pięcioletnią siostrę i brata w jesienne kurtki, zanim pozwolił im ganiać się wokół drzew. Szli przez wzgórza, zrywając jabłka z gałęzi w sposób, w jaki im powiedziano i wypełnili siatkę całkiem szybko. Louis był pod wrażeniem, że zajęło to jedynie dziesięć minut, zanim zaczęli pracować nad następną rundą.
Jay objęła Louisa ramieniem. – Ostatnio nie spędzałam z tobą dużo czasu.
- Wiem. Ostatnio nie miałem dużo czasu na większość rzeczy. Przepraszam.
- Wszystko dobrze z nauczaniem? I Harym?
Louis ugryzł jabłko, odrobina soku spłynęła po jego podbródku. – Nauczanie jest wspaniałe. Kilka tygodni temu zacząłem z nową grupą dzieciaków. Są w drugiej klasie, więc pracujemy dużo nad kreatywnym pisaniem, nawet więcej niż w wakacje i kocham to.
Jay uśmiechnęła się. – Wiedziałam, że to pokochasz.
- Harry tak samo – wziął kolejnego gryza swojego jabłka. – On jest czymś inny, naprawdę. Nie mogę uwierzyć jak dobrze to działa – powiedział, mrużąc oczy przez słońce. – Ciągle próbuję nie porównywać go do Christophera, ale nie mogę nic z tym zrobić.
- Co porównujesz?
- Nie, jakby, nie konkurują ze sobą nawzajem ani nic – powiedział, doprecyzowując. – Po prostu myślę o różnicach pomiędzy naszymi związkami.
Jay ugryzła swoje jabłko. – Czy są jakieś duże różnice?
Louis wzruszył ramionami. – Obaj są tak od siebie różni. Christopher był bardziej jak ja w takim sensie, że nie mógł usiedzieć na miejscu i zawsze wszędzie było go pełno. Harry jest bardziej spokojny. I wie jak sobie ze mną radzić. Robi to dłużej od Chrisa, teraz, w tym momencie. – Obserwował jak bliźniaki biegały od jednego drzewa do drugiego, chichocząc. Uśmiechnął się. – Byłem przyjacielem Harry'ego przez tak długi czas i myślę że to spowodowało, że nasz związek jest tak intensywny. Bardziej intensywny, niż kiedykolwiek był z Chrisem. Ale, jakby, z Chrisem był tez poziom komfortu, którego nie ma jeszcze z Harrym, bo byliśmy ze sobą tak długo – ponownie wzruszył ramionami. – Nie wiem.
Jego mama zdawała się rozumieć, nawet jeśli większość była całkowitym nonsensem. – Czy pomaga mówienie o tym na głos? Jestem pewna, że to nie jest coś, o czym kiedykolwiek chciałbyś sam z siebie dyskutować z Harrym.
Przytaknął, przełykając ślinę. – Rozmawialiśmy trochę o tym, ale nie chcę dzielić się wszystkim. – Pomasował się po szyi. – Czasami czuję się winny – przyznał.
- Czemu konkretnie?
- Winny, kiedy myślę o Chrisie, bo jestem tak niedorzecznie szczęśliwy z Harrym, że nawet nie potrafię czasami jasno myśleć i to jest jakby, nic innego nie miało znaczenia. – Rzucił swoje jabłko na ziemię. – Winny względem Harry'ego, bo wciąż dławię się, kiedy myślę o tym jak bardzo tęsknie za Chrisem. I że wciąż kocham go każdą cząstką siebie.
Przytaknęła. – Zawsze będziesz go kochał. Myślę, że Harry to wie. I myślę, że wszyscy wiemy, że Chrisowi by ulżyło wiedząc, że jesteś z kimś, na kogo punkcie tak szalał.
Zaczesał włosy za swoje ucho. – To okej, że kocham ich obu, racja? Nie robię nic źle? Po prostu nie rozumiem jak to jest możliwe być zakochanym w dwóch osobach. Nie wydaje mi się to dobre. To jakby... - nie dokończył zdania, bo nie wiedział jak.
Jay sięgnęłą po jego dłoń i ścisnęłą ją. – Nie ma absolutnie nic złego w twojej sytuacji, kochanie.
- Nie mówisz tego tylko dlatego, bo jesteś moją mamą?
Uśmiechnęła się. – Nie, obiecuję. Właściwie, wiedziesz bardzo szczęśliwe życie. Naprawdę masz szczęście.
Louis parsknął. – Dlaczego tak uważasz?
- Christopher i Harry byli całkowitymi przeciwieństwami, ale obaj byli równie niesamowici. I ty miałeś okazję być kochanym przez ich dwójkę tak mocno i to zaledwie w ciągu jednego życia.
Louis miał gulę w gardle. – Okej, mamo, przestań.
Następnie pojawiły się bliźniaki, taszcząc ze sobą dwie, całkowicie wypełnione jabłkami siatki. Dumnie się uśmiechały i Jay zaklaskała. – Dobra robota! – krzyknęła. – Włożymy je do samochodu i potem możemy kupić cydr i pączki?
Bliźniaki zawiwatowały w odpowiedzi i Louis poszedł za nimi, gdy zaczęły biec w stronę głównego wejścia, z podekscytowaniem pytając czy również mogą pojechać po dynie.
Spędził ostatnie dwa lata czując się, jakby jego życie było bałaganem, ale w tym momencie czuł się, jakby był szczęściarzem.
***
To będzie burzowy dzień. Louis mógł to stwierdzić, zanim otworzył swoje oczy, sądząc po sposobie, w jaki Link ciężko dyszał w kącie pokoju. Link nienawidził grzmotów; zamieniał się w trzęsące się, jęczące dziecko w sekundzie, gdy zrywał się wiatr.
Harry jęknął. – Co jest, Link?
Link zakwilił, ślina ciekła mu z pyska niczym z kranu, kiedy deszcz zaczął uderzać o szyby w oknach.
Louis naciągnął pościel na swoją głowę. – Nie lubi burz.
- Ale nawet jeszcze nie zagrzmiało – jak na zawołanie, niebo rozświetliło się przez błyski i grzmoty na raz i Link niemalże zwariował.
Louis odsunął pościel i wstał z łóżka, przeklinając. Kucnął na ziemi obok Linka, szepcząc do niego i Link niemal go zgniótł, kiedy się na niego rzucił, ślina była wszędzie. – Link, poważnie, wstawaj – burknął Louis, ale Link zrozumiał to jako przysuń się bliżej, tak bardzo cię kocham.
Harry usiadł na łóżku, śmiejąc się. – Biedaczek, popatrz na niego.
- Um, popatrz na mnie! – krzyknął przez zaciśnięte zęby. Ale i tak pogłaskał Linka za uszami.
Uśmiechnął się. – Aww, jesteś takim mięczakiem, Lou. Pozwalasz swojemu psu rozmiarów Buicka (tłum. amerykańska marka samochodów) leżeć na tobie, bo to sprawia, że czuje się bezpieczny.
- Wcale nie. Przestań i mi pomóż.
Harry zsunął się z łóżka, jego włosy były bałaganem, bokserki zwisały nisko na biodrach. Usiadł na swoich kolanach, pochylając się, by ucałować Linka w głowę. – Przykro mi, że burza jest taka straszna, psiaku. Jest okej – jest głos był cichy i uspokajający, jak wtedy, gdy mówił do dzieci lub Louisa, albo kiedy Louis był pijany, to było coś, czego nigdy nie przyzna, że lubił.
Louis zadrwił. – Może zamiast współczuć, ściągniesz go ze mnie, żebym nie stracił czucia w nogach?
- Och, nie słuchaj go, Link. Jest zrzędą z rana, wiesz o tym.
Przewrócił oczami. – Jesteś chory. Poważnie, tyłek mi drętwieje.
Harry poruszył brwiami. – Jeśli chciałeś, żebym cię pieprzył, wystarczyło zapytać.
Louis nie mógł powstrzymać śmiechu. – Jesteś najgorszy. Zostaw mnie tutaj i pozwól mi umrzeć.
- Och, ta dramatyczność. Link, wstawaj! – I Link, ten skurwysyn, posłuchał, staczając się z Louisa jednym, szybkim ruchem.
- Czy on tak serio...
Harry parsknął. – Nie moja wina, że kocha mnie bardziej – na zewnątrz rozległ się grzmot i Link zaczął kwilić i dyszeć jeszcze bardziej.
Louis zmarszczył brwi. – Naprawdę nienawidzę, kiedy się tak zachowuje, Nie mogę mu pomóc. Nie rozumie.
- Wiem, kochanie – wstał z podłogi i usiadł na krawędzi łóżka. – Uspokoi się.
- Kiedy deszcz przestanie padać, uspokoi się. Mam nadzieję – spojrzał na zegar na ścianie. – Chryste, jest dopiero siódma. Za wcześnie. Wracaj do łóżka.
- Powinniśmy być produktywni – powiedział Harry, ale jego argument był słaby, bo już wślizgiwał się pod pościel.
Louis również wszedł do łóżka i objął Harry'ego ramionami, zaplatając swoje palce wokół jego loków. – Nie sądzę, że będę w stanie znowu zasnąć z Linkiem w kącie dyszącym jakby przebiegł pięć kilometrów.
Harry pocałował jego ramię, dolną wargą przejeżdżając po jego skórze. – Chcesz, żebym zrobił nam śniadanie?
- Jeszcze nie – zarzucił jedną nogę na talię Harry'ego. – Jest tu miło. I ciepło.
- Mhmm – pochylił się, by pocałować Louisa, językiem przejeżdżając po jego dolnej wardze, delikatnie drapiąc jego czaszkę.
Całowanie Harry'ego z rana mogło być jedną z ulubionych rzeczy w dwudziestosiedmioletnim życiu Louisa. Kochał to jak Harry był ciepły, jak uległy był, jak jego oczy zdawały się być jaśniejsze w delikatnym świetle sypialni Louisa, zanim słońce w pełni wzejdzie. Czasami wciskał drzemkę na swoim telefonie tyle razy, że spóźniał się do pracy, oszołomiony i niezdolny do przestania całowania chłopaka w swoim łóżku.
Był zadowolony jedynie z całowania, smakowania Harry'ego, przejeżdżając palcami wzdłuż boków Harry'ego, uśmiechając się w jego usta kiedy drżał pod dotykiem Louisa, ale Harry nie zdawał się równie cierpliwy. Wczołgał się na Louisa, siadając na nim i całując jeszcze jeden raz w usta, zanim zaczął całować jego klatkę piersiową. Louis przejechał palcami przez włosy Harry'ego, które zaplątały się w jego rozczochranych lokach.
- Nie sądzę, że kiedykolwiek pogodzę się z tym jak bardzo kocham budzić się obok ciebie – wymamrotał Harry pomiędzy pocałunkami i ugryzieniami.
Louis wygiął plecy. – Przyzwyczaj się do tego. Nigdzie się nie wybieram.
Uniósł wzrok. – Muzyka dla moich uszu – pocałował miejsce tuż nad gumką od jego bokserek i wymamrotał – tak cholernie w tobie zakochany. Czasami doprowadza mnie to do szaleństwa.
Louis zacisnął mięśnie swojego brzucha i mocniej złapał włosy Harry'ego. – Chodź tu – Harry posłuchał się, siadając i obejmując Louisa ramieniem wokół talii. Jego mina była skupiona, jakby nie mógł odwrócić wzroku nawet jakby próbował i Louis widział to na twarzy Harry'ego tysiące razy i nie tylko w ostatnich miesiącach. – Ja ciebie też kocham – westchnął, ponownie całując Harry'ego. Tym razem było to głębokie, zanurzając język w ustach Harry'ego.
Kilka razy otarł się biodrami o te Harry'ego, czując jak Harry robił się coraz twardszy przy jego udzie, jego oddech przyśpieszał.
- Ach, Lou – syknął, kiedy Louis otarł się szczególnie mocno.
Louis wyrwał się z uchwytu Harry'ego i przewrócił go na łóżko, siadając na jego udach i zdejmując jego bokserki. Był niemalże w pełni twardy, czekający na usta Louisa. Louis napotkał spojrzenie Harry'ego i już wyglądał na zdesperowanego, usta rozwarte, nie mrugając. Pochylił się, zanim Harry mógł powiedzieć słowo i wziął go do swoich ust, z zapałem pracując językiem i Harry nie był w stanie powstrzymać jęku.
Chryste, kochał seks z Harrym. To jakby priorytetem Harry'ego było zrobienie dobrze Louisowi i to zdawało się działać również na niego. Zazwyczaj sprawował kontrolę nad swoimi ruchami, zdesperowany by zobaczyć Louisa na krawędzi i tylko wtedy pozwalał sobie samemu odpuścić. Było to gorące, poważnie, że Harry czerpał tyle przyjemności ze sprawiania przyjemności Louisowi. Louis to kochał. Nigdy wcześniej nie uprawiał tak intensywnego seksu, tak skupionego. Ale to, co kochał jeszcze bardziej niż to wszystko to to, kiedy Harry nie mógł się opanować, tak jak teraz.
Biodrami pchał w usta Louisa, jego jęki były wysokie i odgarniał włosy Louisa, by mógł widzieć sposób, w jaki Louis go brał. Było to nieznośnie seksowne, pomyślał Louis, że Harry'ego dzieliły sekundy od pieprzenia ust Louisa, ale starał się utrzymać jakąś kontrolę. Ciągnął za włosy Louisa, gorączkowo się poruszając i Louis mógł stwierdzić, że był blisko bez żadnego słowa ze strony Harry'ego. Kochał to, że stracił kontrolę, wszystko przez usta Louisa, wszystko przez spojrzenie Louisa.
Odsunął się i porządnie przyjrzał się Harry'ego. Jego oczy były załzawione, policzki różowe, knykcie w lewej dłoni białe od ściskania pościeli. – Prawie na miejscu?
Harry jęknął. – A jak myślisz?
Louis cwaniacko się uśmiechnął. – Mogę cię ujeżdżać?
- Kurwa – wyglądał jakby cierpiał, kiedy wymamrotał – nie.
- Czekaj, dlaczego kurwa nie? – spytał Louis, przejeżdżając po sobie dłonią kiedy wiedział, że Harry się gapił. Wiedział, że to na niego zadziała. Zadziałało.
Jego policzki stały się jeszcze bardziej czerwone i brzmiał na rozdartego. – Przestań. Lou, nie mogę cię pieprzyć, kiedy Link jest...
- Kiedy Link jest co?
- No wiesz... zrozpaczony przez burzę. I gapiący się na nas.
Louis nawet nie zdawał sobie sprawy, że Link wciąż tam był, będąc szczerym, zbyt zajęty robieniem dobrze Harry'emu. Ale teraz zwrócił na niego uwagę, mógł zobaczyć jak Link wciąż był całkowicie wstrząśnięty, trzęsąc się, kiedy kolejny grzmot rozbrzmiał za oknem. – Harry – wymamrotał – on jest psem. – Burza niedługo przejdzie, i tak nie miał pojęcia na co patrzył. – I nie bądź hipokrytą, właśnie ssałem cię przez ostatnie dwadzieścia minut i teraz zdecydowałeś, że nie chcesz 'traumatyzować' mojego psa.
Harry oparł się po swój łokieć. – Tak, ale nie chcę go wystraszyć. Możesz to nastraszyć swoimi... - zaczął gestykulować rękami – dźwiękami.
- Co to ma znaczyć?
- Tylko dlatego, że ja lubię dźwięki, jakie wydajesz to nie znaczy, że twój pies je polubi.
- Uważasz, że moje seks dźwięki wystraszą mojego psa.
- Lou, on cię kocha. Jeśli się przestraszy, że jest coś z tobą nie tak, może pomyśleć, że cię krzywdzę i mnie zaatakować.
Louis wybuchł śmiechem. – Wiesz jak szaleńczo brzmisz?! – złapał dłoń Harry'ego i położył ją na swoim tyłku, zmuszając go, by go ścisnął. – Nie chcesz tego?
Harry opadł na materac, wciąż trzymając się Louisa. – Ugh, chcę.
- Więc koniec z twoim dziwnym, zwierzęcym poczuciem winy i pieprz mnie.
- Okej, w porządku – powiedział, jakby to był jego obowiązek. – Ale jeśli Link będzie wyglądał na wystraszonego, przestajemy.
Louis nie wspomniał o tym, że Link już wyglądał na wystraszonego. – Okej, cokolwiek, weź lubrykant.
Harry przewrócił się na bok, wyciągając rękę w stronę stolika nocnego bez patrzenia, robiąc to wystarczającą ilość razy by znać na pamięć zawartość szuflady Louisa. Przyparł Louisa do materaca, zdejmując jego bokserki I do czasu, kiedy pracował w nim trzema palcami, Louis nie mógł przestać się wiercić, zaciskając się wokół niego.
- Zejdź ze mnie, będę cię ujeżdżał – jęknął, spychając Harry'ego. – Daj mi prezerwatywę.
- Zamierzasz sam czynić honory?
Louis parsknął. – Masz o sobie dość wysokie mniemanie jeśli myślisz, że nakładanie na ciebie prezerwatywy jest uznawane za honor – nałożył ją, Harry wypychał swoje biodra w jego pięść.
Usadowił się nad biodrami Harry'ego, powoli się zniżając, zaciskając zęby. Nie zajęło to długo, by idealnie wymierzyć i nie mógł nic poradzić na nierówne jęki, które wydał z siebie na to uczucie. Harry położył prawą dłoń na tyłku Louisa, ściskając i ciasno go łapiąc, pomagając mu pracować swoimi biodrami.
Louis zaczął budować stały rytm, ocierając się z precyzją i robiło się tak dobrze, kiedy Harry parsknął śmiechem. Louis spojrzał w dół, natychmiast spowalniając swoje ruchy I Harry ręką zakrywał swoje usta, próbując powstrzymać śmiech. Jego oczy były pomarszczone, jego ciało się trzęsło.
- Dlaczego do cholery się śmiejesz? – zacisnął się wokół Harry'ego, niezdolny do powstrzymania samego siebie.
- Kochanie, przepraszam, czuć cię niesamowicie – Harry przejechał dłońmi po udach Louisa, dotykając go, jakby był kruchy. – Tak idealny.
- Ale poważnie, co do cholery
Harry przełknął ślinę, próbując się znowu nie roześmiać. – Link nie przestaje się na nas gapić.
Louis przewrócił oczami. – Jest psem! To nie ma znaczenia!
- Nie, wiem, że to nie ma znaczenia, ale spójrz na niego.
- Nie chcę! Jesteś dosłownie we mnie. Nie chcę skupiać się na Linku.
Link usłyszał swoje imię i ożywił się, najwyraźniej rozumiejąc narzekania Louisa jako rozkazy. Przytruchtał do nich i położył pyszczek na krawędzi łóżka, teraz mniej się trzęsąc, kiedy deszcz się uspokoił. Z drugiej strony, jego ślienienie się wciąż było poza kontrolą.
Harry znowu zaczął się śmiać, głowa odrzucona do tyłu na poduszce. - Louis, nie mogę cię pieprzyć, kiedy twój pies jest praktycznie z nami w łóżku. Ja... - znów zaczął się śmiać i Louis walnął go w klatkę piersiową, ale teraz też się śmiał.
- To twoja wina! Nie zauważyłbym tego i już byśmy skończyli! - Nie był zły - tak właściwie uważał, że to śmieszne prawie tak samo jak i Harry - i poruszył się w przód i w tył na penisie Harry'ego, tylko odrobinkę, by upewnić się czy Harry wciąż był zainteresowany.
Był.
Harry złapał Louisa za biodra i podniósł go, pozwalając mu z powrotem opaść i obaj razem jęknęli. - Poważnie, Lou, on jest tutaj.
- Okej, zatem, przesuń się trochę i nie będzie już dyszał w twoją twarz.
Zanim Louis zdał sobie sprawę z tego co się dzieje, wylądował płasko na swoich plecach, Harry unosił się nad nim. - Hej - wyszeptał, pochylając się, by całować go po szczęce.
- Cześć. Pieprz mnie.
Harry cwaniacko się uśmiechnął. - Okej. Mogę to zrobić.
Okazało się, że nie mógł zrobić tego dobrze, wciąż śmiejąc się z każdym pchnięciem i za każdym razem, kiedy Link sapnął. - Czuć tak dobrze, o mój Boże, Link zamknij się.
Louis zanurzył swoją twarz w szyi Harry'ego, próbując powstrzymać swój własny śmiech, ciało zdezorientowane jakiemu uczuciu powinno się poddać. - Jestem blisko, Harry, tak dalej.
Harry pchnął mocniej, podpierając się swoimi łokciami i kiedy Louis zaczął jęczeć, Link zaczął do cholery szczekać i Louis prawie parsknął, tak bardzo się śmiał, dochodząc na swoją dłoń. Harry wyszedł z niego i zdjął prezerwatywę, pracując pięścią, dodając do bałaganu na brzuchu Louisa, jego oddech był nierówny od śmiechu, oczy załzawione.
Przewrócił się na plecy obok Louisa i złapał jego dłoń, całując jej wierzch. - Przepraszam.
- Nie brzmisz, jakby było ci przykro.
- Tak naprawdę nie jest.
Louis uśmiechnął się, zabierając swoją dłoń. - Nienawidzę cię. Nienawidzę swojego psa.
- Kochasz nas obu bardzo.
Wziął swoje bokserki leżące na końcu łóżka i nałożył je, wycierając swój brzuch chusteczką. - Ech. Kocham tego, którego urodziłem i wychowałem.
Harry uniósł brew. - I jak tego dokonałeś?
Louis go zignorował. - Chodź, Link. Nakarmię cię. Harry zostanie tutaj i zastanowi się nad złymi decyzjami życiowymi. Poważnie Harold, pieprzyć mnie przed moim dzieckiem. On ma uczucia, no wiesz. Nie mogę w ciebie uwierzyć.
Wstał z łóżka i wyprowadził Linka z sypialni, zanim Harry miał czas zaprotestować i kiedy wszedł do kuchni wciąż się uśmiechał.
Link był teraz spokojny, kiedy przed sobą miał miskę z jedzeniem i kiedy burza ustała i Louis oparł się o lodówkę, marszcząc brwi. - Jesteś dużym dzieckiem - powiedział. - Nigdy nie możesz dać mi czasu dla siebie.
Link go zignorował, oczywiście.
Zauważył swój telefon na blacie gdzie go zostawił wieczór wcześniej i wziął go, podczas gdy czekał aż link skończy. Miał nieodebrane połączenie i wiadomość głosową, oba od Maggie Wells.
Poczuł uścisk w brzuchu i zmarszczył brwi. Dlaczego mama Chrisa do niego dzowniła?
Wpisał swój pin i natychmiast włączył wiadomość głosową. Niemo przekazał swojemu brzuchowi żeby przestał, kiedy trzymał telefon przy uchu i słuchał.
"Cześć kochanie, tu Maggie. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku, nie rozmawialiśmy od jakiegoś czasu! Tęsknimy za tobą, Lou - przerwała by odchrząknąć i Louis ciężko przełknął. "Domyśliłam się, że byś się odezwał do tej pory, no wiesz, by świętować urodziny Chrisa jak zawsze to robiliśmy, ale jeśli jesteś zajęty to okej. Zostawimy miejsce przy stole dla ciebie na wszelki wypadek, a jeśli nie, możemy spotkać się kiedy indziej. Okej kochanie, uważaj na siebie i szczęśliwych urodzin Chrisa! Kocham cię." Klik.
Louis wyłączył skrzynkę głosową i nerwowo sprawdził godzinę połączenia, razem z datą w swoim telefonie. Pisało tam drugi października i natychmiast poczuł się jakby się dusił. Przegapił urodziny Christophera. Co roku od liceum, nawet po śmierci Chrisa, Louis spędzał pierwszy dzień listopada w rodzinnym domu Chrisa, świętując, śmiejąc się, jedząc ciasto. Jego rodzina kontynuowała tradycję kiedy umarł jako sposób na skupienie się na jego życiu, a nie śmierci i zawsze włączali w to Louisa.
Nawet kiedy Louis do cholery zapomniał.
Jeszcze raz posłuchał nagrania i potem jeszcze jeden i nagle nic tego poranka nie było już zabawne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top