1.2

W następny weekend, Harry odebrał Louisa by udali się do ich ulubionego baru. Był obrzydliwy - który bar nie był? - ale było wygodnie i Louisowi się tutaj podobało, z ryzykiem nadepnięcia na rozbite szkło i tym wszystkim. 

Weszli do baru razem, muzyka grana przez zespół na żywo była niemożliwie głośna, kiedy całkowicie weszli do środka. Było głośno, ale niezbyt tłoczno. Powietrze było stęchłe i dym unosił się wokół nich, zapach tytoniu obecny i mocny i Louis zakszlał. Rzucił palenie, kiedy Chris został zdiagnozowany i od tamtego czasu ten zapach przyprawiał go o mdłości. Harry musiał od razu zauważyć, że Louis czuł się niekomfortowo, bo położył swoją dłoń na dole jego pleców i lekko uszczypnął. Louis odwrócił się.

- Lou? Chcesz wyjść? Pójść gdzieś, gdzie nie można palić?

Louis pokręcił głową. - Nah. Jest okej. Idź po drinki, a ja zajmę nam tam miejsce, okej? - powiedział, pokazując w stronę najmniej zatłoczonego kąta w barze.

Harry uśmiechnął się. - Okej. Mogę to zrobić. 

Rozeszli się i Louis przepchnął się przez małą grupkę ludzi, kierując się w stronę jedynego niezajętego stolika w pubie. Oparł się łokciami, rozglądając się po pomieszczeniu. Była to typowa melina, jak na Filadelfię przystało. Było kilka telewizorów z wyciszonym dźwiękiem i włączonymi napisami, na każdym leciał inny mecz i migający napis Bud Light (tłum. marka piwa) krzywo wisiał na ścianie obok drzwi od łazienki. Kilka par stało obok baru i Louis obserwował jak koleś w jego wieku bezwstydnie flirtował z piękną dziewczyną z opaloną skórą, która wyraźnie nie była zainteresowana. 

Harry wrócił minutę później, niosąc dwa piwa w każdej z dłoni i położył je na stoliku przed Louisem. Woda natychmiast zaczęła spływać z butelek i zbierać się na podkładkach. Louis bezmyślnie oderwał etykietę, nucąc piosenkę śpiewaną przez zespół. Był to cover; coś od The Red Hot Chilli Peppers, tak sądził.

Wypił pierwsze piwo dosyć szybko, obaj z Harrym milczeli, po prostu szczęśliwi przebywając w swoim towarzystwie. Louis podniósł wzrok i zauważył, że Harry już na niego patrzył, jego uśmiech odrobinę krzywy i Louis również się uśmiechnął. 

- Chcesz, żebym poszedł po shoty dla nas? - spytał. 

Uśmieszek Harry'ego poszerzył się. - Jasne. Potem billard? - spytał, wskazując na nieokupowany wolny stół do billarda.

- Powinniśmy się o coś założyć?

Uniósł brwi. - Interesujące. O co się zakładamy?

Louis wstał ze swojego krzesła i rozciągnął się. - Jeśli wygrasz, przez następny miesiąc stawiam wszystko.

- A jeśli ty wygrasz?

Louis wiedział, że jego uśmieszek był diabelski. Harry przewrócił oczami. - Pofarbuję twoje włosy na jakikolwiek chcę kolor. 

Harry parsknął. - I jakbym kiedykolwiek miał się na to zgodzić?

- Nie musisz się bać, jeśli jesteś pewien swoich umiejętności gry - żartobliwie posłał mu oczko i Harry jęknął. 

- Nienawidzę cię. Dobra. Umowa stoi. Ale będzie ci tak przykro, kiedy będziesz w cholerę spłukany pod koniec miesiąca. Nie planuję zamawiać tylko drinków. Również nachosy

Louis parsknął śmiechem po drodze do baru. - Wątpię w to - zawołał przez ramię i poszedł po shoty z tequilli. Kiedy dodał je do rachunku, ostrożnie wziął je, by nie rozlać i położył na krawędzi stołu do billarda, kieliszki pozostawiły mokre, okrągłe kształty na drewnie. Przez minutę Louis myślał nad przesunięciem ich, ale po obserwacji domyślił się, że właściciel nie będzie miał nic przeciwko. Ten stół widział lepsze dni, najwyraźniej. Były tam dziury i zadrapania wzdłuż drewna, kawałki brakującego filca po obu stronach - prawdopodobnie od tego, gdy pjani klienci wbijali swoje kije w powierzchnię stołu, całkowicie nie trafiając w piłkę - i brakowało jednej z kieszeni na kule. Pokazał to Harry'emu, a ten zaśmiał się. 

- Mam na myśli, zobacz gdzie jesteśmy. Czy spodziewałeś się czegoś więcej?

Uśmiechnął się i wzruszył ramionami, podając Harry'emu shota. - Do dna, kolego.

Wypili shoty razem i Harry odstawił kieliszki, podczas gdy Louis przygotowywał swój kijek. - Panie pierwsze - powiedział Harry'emu. 

Harry podszedł do krawędzi stołu, poruszając biodrami tak przesadnie, że Louis nie mógł nic poradzić, tylko się zaśmiał i pochylił się, by skierować swój kijek na kulę. Dwie połówki wpadły do dwóch różnych kieszeni. 

- Zgaduję, że jestem pełnymi - powiedział Louis, strzelając palcami. 

- Na to wygląda - Harry kontynuował strzał za strzałem, trzy kolejne kule wpadły do dołków, dopóki w końcu nie trafił.

Jezu. Louis był za biedny, by płacić za ich rachunek przez kolejny miesiąc. Nie mógł ryzykować przegranej. Nie, kiedy jego stan konta wisiał na włosku. Potrzebował podjąć dramatyczne kroki. Będzie musiał rozproszyć Harry'ego, by wygrać. I kurwa, chciał zobaczyć swojego najlepszego przyjaciela we wściekłoróżowych włosach, dopóki farba się nie zmyje. 

Czas na grę aktorską

Poruszył ramionami i skierował kijek w ten sposób że wiedział, że wyglądał niedorzecznie. Jego kolana były zgięte, ręce zbyt wyprostowane i wiedział, że nie było opcji, żeby udało mu się kiedykolwiek strzelić w tej pozycji. Nie był dumny ze swojego planu, ale cholera, nie będzie fundował zachcianek Harry'ego przez następne trzydzieści dni. 

- Hej, um, Harry? Wiesz jak strzelać?

Harry musiał wiedzieć, że nie mówił poważnie. Nie było opcji, żeby Louis założył się z nim, jeśli byłby kompletnie nieprzygotowany. Ale jeśli Louis znał Harry'ego - i znał - wiedział, że Harry będzie współgrał. Zawsze współgrał z Louisem. I Louis wiedział, że to było odrobinę niesprawiedliwe z jego strony, bo był całkowicie świadom typu Harry'ego i wiedział, że nim był. Historia Harry'ego pokazywała, że jego preferencje zawierały jasne oczy, dobry dowcip i fantastyczny tyłek. Zamierza flirtować. Zamierza bardzo flirtować. 

To było odrobinę wredne. I bardzo głupie. Ale, to da mu wygraną. Wyłącznie przez sztukę rozproszenia. I ponieważ zawsze dostawał to, co chciał. Koniec historii. 

Harry głupio się na niego gapił. - Co.

- Potrzebuję twojej pomocy - zagryzł swoją dolną wargę i uśmiechnął się.

- Dlaczego miałbym ci pomóc?

Louis udawał, że się dąsa, ale mógł stwierdzić, że Harry już się poddawał. - Nie grałem od lat i całkowicie zapomniałem jak trzymać kij. Po prostu daj mi szybką powtókę - wydął swoje wargi. - Bądźmy realni, oczywiście. że ty wygrasz, widząc to jak ledwo mogę utrzymać kijek w prawidłowy sposób. H, proszę. 

To słaby argument i nie miałby sensu w żadnych, trzeźwych okolicznościach, ale Harry musiał być wystarczająco podpity, by to zadziałało. - Okej. Dobra - podszedł do Louisa i zabrał mu z rąk kij. - Widziałeś jak balansowałem to na moich palcach? 

Louis przytaknął. - Tak, ale i tak mi pokaż. 

Harry wypuścił powietrze, ale Louis mógł stwierdzić, że nie był zirytowany. Przewidywalny Harry Styles.

Co zrobił potem, jednakże, nie było tym, czego oczekiwał Louis. 

Zamiast pokazując mu to używając swoich własnych dłoni, Harry stanął za Louisem i oplótł go ramionami, ustawiając jego ręce w odpowiedniej pozycji. Louis mógł poczuć jego oddech, gorący i równomierny, kiedy oparł podbródek o ramię Louisa. - Kiedy popychasz kijek do przodu, chcesz, żeby twoje ruchy były zrównoważone. Jeśli używasz za dużo siły, nie będziesz mieć zbyt dużej konroli nad swoją kulą - Harry przysunął się bliżej, jego klatka piersiowa mocno przyciśnięta do pleców Louisa.

I Louis był wściekły. W jakiś sposób został pokonany w swojej własnej grze. Tracił skupienie. Musiał się bronić. Wygiął odrobinę swoje plecy, jego tyłek dociśnięty był do Harry'ego we wszystkich dobrych miejsach i poczuł jak jego oddech stał się nierówny. Lepiej. - Więc, powinienem się pochylić, o tak? - Zademonstrował to lekko się nachylając i dłonie Harry'ego natychmiastowo złapały go za biodra. 

- To nie jest konieczne, ale jeśli czujesz, że to dla ciebie działa, to oczywiście kontynuuj.

Louis przełknął ślinę - dla mnie czuć to dobrze.

Dłonie Harry'ego ścinęły go mocniej. - Tak. Dla mnie też.

Mógł poczuć jak mięśnie Harry'ego poruszają się, gdy wypuszczał powietrze i potem, kiedy przejechał dłońmi po bokach Louisa, kładąc je na tych jego. Na miłość boską, skup się. - Okej, odsuń się, będę celował. 

Harry na moment zatrzymał się, niemalże niechętnie i wziął krok do tyłu, jego dłonie zsunęły się z ciała Louisa. - Strzelaj. 

Więc Louis to zrobił. Czerwona kula wpadła w lewy róg. - Jak było?

Harry zagwizdał. - Wygląda na to, że jestem dobrym nauczycielem.

Mrugnął do niego. - Mało powiedziane - przechodząc wokół stołu, przyjrzał się pozostałym kulom i zdecydował się wybrać zieloną. Z łatwością wpadła w prawy róg. Potem żółta i pomarańczowa, a następnie kasztanowa i fioletowa. Nic nie mówił, nie podniósł jeszcze wzroku, ale kiedy tylko ósma kula została na zielonym filcu wiedział, że musi zobaczyć minę Harry'ego. 

Harry stał tam ze skrzyżowanymi ramionami, jego podarta koszulka The Rolling Stones lekko się podwinęła, brwi były zmarszczone. Jego mina była mieszanką wściekłości, zdezorientowania, rozbawienia i Harry'ego

Louis wybuchł śmiechem. - Co z tą miną, Styles?

Spojrzał na swoje buty i potem z powrotem na Louisa, przebiegając palcami przez swoje włosy. - Myślę... myślę, że zostałem oszukany - wyjąkał. 

- Myślę, że masz rację. Lewy róg - strzelił i ósma kula pięknie wpadła do lewej kieszeni.

- Jezu, Tomlinson.

Louis ponownie się zaśmiał i odwiesił kij z powrotem na ścianę, skąd Harry je wziął. Powoli podszedł do Harry'ego, upewniając się, że ten obserwuje każdy ruch Louisa.

Obserwował. 

Zatrzymał się centymetr przed Harrym i sięgnął po jego loka, lekko za niego ciągnąc. - Wcześniej myślałem, że chcę jaskrawy odcień różu, ale może morski byłby ładny.

Harry ironicznie się uśmiechnął i sięgnął, by przykryć swoją dłonią tą Louisa. - Morski, naprawdę?

- Może niebieski. Albo fioletowy. Wciąż nad tym myślę.

- Proszę, bądź miły.

Louis wzruszył ramionami - zobaczymy.

Trzy dni później. Louis trzymał głowę Harry'ego w zlewie i jasny odcień niebieskiej farby barwił porcelanę. 

To było tego warte.

***

Minęły jakieś dwa tygodnie od nocy w barze i chociaż niebieskie włosy Harry'ego prawie wyblakły, kłopotliwe, nie dające spokoju uczucia Louisa nie. W ciągu dziesięciu lat, Louis ani razu nie czuł pociągu do Harry'ego. I to nie tak, że był ślepy by zauważyć jak wyglądał Harry - wiedział, że był piękny - ale Harry od zawsze był jego najlepszym przyjacielem, sąsiadem Chrisa, po prostu... Harrym

Tak było, aż do tej cholernej gry w bilard. 

Zakradło się to na niego, kiedy najmniej się tego spodziewał. Podczas szczotkowania swoich zębów przed spaniem, wyprowadzania Linka tego popołudnia, oglądania meczu... Nagle wszystkim, o czym mógł myśleć był Harry przyciśnięty do niego, jego twarde mięśnie, jego oddech głęboki i gorący. I Jezu, gdyby to nie sprawiało, że jego dłonie się odrobinę pociły.

Zgonił to na brak seksualnego kontaktu z kimkolwiek do jakiegoś czasu. Nie spał z nikim od ponad roku i nie miał romantycznej styczności z nikim od czasów Chrisa. Louis czuł się komfortowo z Harrym. Kochał Harry'ego. I, będąc szczerym, tęsknił za uczuciem gdy ktoś go dotykał, całował...

Louis pokręcił głową, oczyszczając swoje myśli. Link spał na podłodze, kałuża śliny formowała się na panelach. Louis zagwizdał i Link otworzył jedno oko, wyraźnie słabo zainteresowany. 

- To nie Harry, racja, Link? To tylko myśl o kimś tak ogólnie? 

Link powoli zamrugał i potem ponowie zamknął oczy.

- Przepraszam bardzo. Mówię do ciebie.

Link przewrócił się na bok i potem ponownie przestał się poruszać. 

- Okej, tak, potrzebuję zebrać się do kupy. Znowu z nim wyjdę, tylko nasza dwójka i jeśli wciąż będę się tak czuł, może to znak? Albo może to jednorazowa rzecz. Tak, to jest to. Byłem trochę pijany i słaby i Harry był dostępny i to była tylko jednorazowa rzecz i to wszystko - Louis podwinął kolana do swojej klatki piersiowej i spojrzał na telewizor. Leciała reklama karmy dla psów. To przypomniało mu, że prawie mu się kończyła. Westchnął. - Zadzwonię do niego rano. Cholera.

Link głośno zachapał w odpowiedzi.

- Louis, weź się w garść. Gadasz do swojego psa. Znowu - dwa razy zamrugał. - I teraz gadasz sam do siebie o swoim psie. Do jasnej cholery. 

Po tym poszedł do łóżka, bezsukcesywnie ignorując dziwne uczucie w brzuchu.

To nie miało nic wspólnego z Harrym.

Naprawdę.

***

Zadzownił do Harry'ego następnego ranka, podczas gdy mieszał swój drugi kubek kawy, łyżeczka obijała się o ścianki, kawa wylewała poza krawędzie.

- Zespół wychodzi o ósmej, tak myślę - powiedział Louis, sięgając po ręcznik kuchenny.

- Czy znam ich jakiś utwór?

- Mmm, prawdopodobnie nie. Są nowi. Też wielu nie znam. Po prostu pomyślałem, że będzie fajnie. Nie byliśmy razem na koncercie od lat. Prawdopodobnie od czasu, gdy Chris zachorował. 

- To prawda - Harry ziewnął przez telefon. - Jasne. Chodźmy. Chcesz, żebym zadzownił do Nialla i Liama?

Louis zamilkł i odchrząknął. - Tak właściwie, uh, myślałem, że mogłaby być tylko nasza dwójka?

- Och?

Zaczął panikować. - Chyba że chcesz, żeby przyszli! Mogę do nich teraz napisać.

- Nie, Lou, to w porządku. Chcesz, żebym po ciebie przyjechał?

Louis wypuścił oddech i nawet nie wiedział, że go wstrzymywał. - Pasuje. Będę tym słodkim czekającym przy drzwiach.

Harry parsknął. - Link, nie miałem pojęcia, że nauczyłeś się jak używac telefonu!

- Pa

***

Harry podjechał swoim czarnym Jeepem około siódmej i zatrąbił klaksonem. Link natychmiast podbiegł do frontowych drzwi, niemalże przewracając Louisa.

To nie byłby pierwszy raz, kiedy niemalże zmiażdżył Louisa, gdy usiłował spotkać Harry'ego przy frontowych drzwiach.

Zdołał przetrzymać Linka, podczas gdy wcisnął się między drzwiami, zamykając je na klucz. Na zewnątrz było pięknie; kwiecień w Pensylwanii był zawsze piekny i dzisiejszy wieczór nie był wyjątkiem. Wiał lekki wiatr, nie było jeszcze całkowicie ciemno i ziemia w końcu była rozmrożona po zimie.

Louis wspiął się do Jeepa i spojrzał na Harry'ego. Wyglądał tak samo jak zawsze. Jego czarne jeansy były podarte na kolanach, jego zamszowe buty odrobinę zdarte na palcach, jego szara koszulka z Harley Davidson odrobinę podwinięta w rękawach i jego loki okalały jego twarz, sięgając lekko za szczękę i jak zawsze były poza kontrolą. Był ubrany jak zazwyczaj; swobodnie, wygodnie, niechlujnie i szczęśliwie. Nic spoza normy. Całkowicie normalny Harry. 

I Louis również czuł się i wyglądał dokładnie tak samo jak zawsze.

Westchnął i położył dłonie na swoich kolanach. Może to była jednorazowa rzecz. 

Cóż. Dobrze. To była ulga.

Harry bawił się radiem, zanim wyjechał z podjazdu Louisa. Był usatysfakcjonowany, kiedy zaczęły lecieć pierwsze nuty starej piosenki Britney Spears. Louis przewrócił oczami.

- Naprawdę, Harry?

Harry wyjechał na drogę i uderzał kciukiem o kierownicę w rytm piosenki. - Co masz przeciwko Britney Spears, Lou? Jesteś zazdrosny, że nie jesteś szczęściarzem, gwiazdą? Zamierzasz płakać, płakać, płakać-

- O mój Boże, wystarczy - Louis zaśmiał się, zakrywając dłonią usta Harry'ego. Harry ugryzł lekko jego dłoń i potem ją polizał. - Jesteś ohydny! - zawołał. - Gorszy od Linka. 

Harry cwaniacko się uśmiechnął i potem jego oczy stały się szerokie. - Och, mówiąc o bestii - wskazał za siebie - kupiłem paczkę karmy. Zauważyłem kilka dni temu, że ci się kończyła.

Louis zamilkł. Z powrotem położył dłonie na swoich kolanach i spojrzał na Harry'ego - nie musiałeś tego kupować. To drogie. 

Wzruszył ramionami. - Nie prosiłeś o brontozaura. Jesteśmy drużyną. 

Louis kiwnął głową, powstrzymując uśmiech i przegrywając z tym. - Jesteśmy. Dziękuję.

- Nie ma problemu, kochanie. Okej, teraz bądź cicho. Moje solo nadchodzi. 

Harry wykrzykiwał ostatni refren 'Lucky' i Louis nie mógł przestać się uśmiechać. 

***

Dojechali na show, gdy support właśnie kończył. To był mały lokal - pojemność około tysiąca ludzi - i był tylko jeden rodzaj biletów. Parkiet był wypełniony nastolatkami i dorosłymi i Louis próbował znaleźć dla nich miejsce, by stanąć. 

- Pójdę po drinki, jeśli chcesz zająć dla nas miejsce - Harry zawołał ponad ramieniem, gdy udał się w stronę baru. 

- Jak. Gdzie do kurwy powinienem pójść? - Louis spytał na głos nikogo w szczególności. Zdołał znaleźć ciasne miejsce obok głośników i nawet jeśli nikt inny nie próbował pchać się na jego miejsce, wciąż nie było wystarczająco miejsca bu stali obok siebie.

Harry wręczył Louisowi jego piwo i spytał - więc, chcesz stać na przodzie, czy ja mam tam stanąć? 

- Poważnie, Harry, nie bądź kutasem.

Harry zaśmiał się. - Stanę z tyłu. Rozumiem.

Louis popijał swoje piwo, podczas gdy Harry stanął z tyłu, ale zanim mógł powiedzieć coś jeszcze, światła zostały zgaszone i rozpoczęły się owacje. Tłum na raz poruszył się do przodu i Harry wpadł na Louisa, rozlewając piwo.

- Ach, cholera, przepraszam - zawołał Harry, przekrzykując hałas.

- Jest w porządku - odkrzyknął Louis. Harry ponownie szarpnął się do przodu i rozlało się więcej piwa. - Okej, teraz nie jest w porządku.

Harry walnął go w biodro wolną dłonią. - Zamknij się.

Po kilku piosenkach, zespół zaczął grać swoje hity. Przynajmniej Louis tak przypuszczał, sądząc po reakcji tłumu. Wszyscy oszaleli, skacząc, krzycząc, pchając się i ponownie Louis znalazł się w sytuacji, gdy Harry dociśnięty był do jego pleców.

Ale tym razem Harry nie próbował się odsunąć.

I Louis go o to nie poprosił.

W zamian, docisnął się jeszcze bardziej, żyjąc dla sposobu w jaki oddech Harry'ego wyraźnie przyspieszył i w jaki sięgnął, by złapać za biodro Louisa, ciasno ściskając.

Nie zdawał sobie sprawy aż do tego momentu, że bał się, że te uczucia będa tylko jednostronne - jeśli w ogóle mógłby to nazwać 'uczuciami'. Louis wciąż nie był całkowicie pewien czy to była bliskość, której pragnął, czy to był tak naprawdę Harry sam w sobie.

I Link z pewnością nie pomagał.

Docisnął się do Harry'ego jeszcze bardziej, jego własna ręka zjechała na biodro, odnajdując tą Harry'ego. Harry natychmiast złączył ze sobą ich palce, opuszczając swoją głowę, by niepewnie przejechać wargami po szyi Louisa. Louis odchylił głowę w bok, dając mu lepszy dostęp, niemalże zdesperowany. 

- Lou - wymamrotał Harry, ściskając dłoń Louisa.

Louis zmusił się, by się odsunąć i odwrócił się, by spojrzeć Harry'emu w oczy. Jego wzrok był pewny i niewzruszony. Louis niemalże zaczął wiercić się, mając jego całą uwagę. - Czy to wszystko jest w mojej głowie? Czy to tylko ja? - spytał. Nie wchodził w szczegóły.

Harry gapił się na niego, jego oczy skanowały twarz Louisa. - To wszystko nie jest w twojej głowie i zdecydowanie to nie tylko ty - również nie powiedział więcej, niż to.

- Okej.

Żaden z nich nie próbował się poruszyć i Louis niemalże zapomniał, że był otoczony krzyczącymi, spoconymi fanami w tłocznym lokalu. W zamian starał się skupić na pozbyciu się walenia w jego klatce piersiowej i jak oszołomiony się czuł. Tym razem nie mógł nawet zgonić tego na alkohol. Nie było mowy, że mógł oskarżyć o to jedno piwo.

W końcu Harry przejechał swoim kciukiem po obojczyku Louisa sprawiając, że zadrżał. - Chcesz zostać do końca? 

Nie. - Tak.

Przytaknął. - Dobrze - ponownie łapiąc Louisa wokół talii, odwrócił go tak, że znowu byli do siebie dociśnięci, ale tym razem oplótł swoje ramiona wokół Louisa, ciasno go trzymając. 

Buty Louisa przywarły do podłogi, piwo i inne niezydentyfikowane płyny sprawiły, że się lepiła. Pot spływał po jego czole. Jego gardło było zdarte od krzyczenia razem z tłumem.

I wszystko, co go obchodziło to mężczyzna owinięty wokół niego. I to nie przypadkowy.

To byl Harry. 

***

Koncert skończył się godzinę później i wrócili do Jeepa Harry'ego w ciszy, słuchając rozmów wokół nich. Podróż samochodem również była cicha z wyjątkiem dźwięków przejeżdżających samochodów na autostradzie. Okno Louisa było szeroko otwarte i wystawił za nie ramię, pozwalając wiatru uderzać w nie znowu i znowu.

Harry powoli zaparkował pod domem Louisa, wyłączając silnik kiedy stanął obok skrzynki na listy, Louis zmarszczył brwi w zdezorientowaniu. - Co robisz? Nigdy ze mną nie wychodzisz z samochodu.

Harry wzruszył ramionami. - Zamierzałem wnieść jedzenie Linka.

- Mogę to zrobić. Nie musisz.

- Chcę.

Louis spojrzał na swoje kolana i uśmiechnął się. - Okej.

Czekał na Harry'ego, kiedy wyciągnie ogromną paczkę psiej karmy z bagażnika i razem szli przez chodnik prowadzący do drzwi. I kiedy Harry upuścił torbę na ziemię, czekając aż Louis otworzy drzwi, Louis zdał sobie sprawę, że był nerwowy. To Harry, na miłość boską. 

I w tym był problem, prawda? 

To Harry. Jego najlepszy przyjaciel. Cokolwiek się stanie, albo się nie stanie, najprawdopodobniej zmieni całą dynamikę ich relacji i kurwa, jeśli go to nie przerażało.

Powoli otworzył brzwi, znajome skrzypienie ukoiło jego nerwy i odwrócił się w stronę Harry'ego. - Hej, dzięki, że poszedłeś dziś ze mną.

Harry uśmiechnął się. - Dziękuję, że mnie zapytałeś. 

Louis spojrzał w dół i potem w górę, oceniając go tak, jak zrobił to w Jeepie kilka godzin wcześniej. Zamszowe buty Harry'ego były mokre od rozlanego piwa, dziury w jego czarnych jeansach zdołały zrobić się jeszcze większe, jego szara koszulka była o odcień ciemniejsza pod jego pachami i jego włosy były całkowitym bałaganem, kosmyki sterczały w każdym możliwym kierunku. Wyglądał jak bałagan.

Wyglądał niesamowicie. 

- Nienawidzę twoich zamszowych butów - wyszeptał Louis.

Uśmiech Harry'ego poszerzył się - nie, nie nienawidzisz. 

Louis zarumienił się - nie, prawdopodobnie nie. 

Stali tam cicho przez kilka chwil i Louis zaczął rozmyślać nad swoim następnym ruchem, kiedy Harry powoli się pochylił. Oddech Louisa stanął mu w gardle. Obserwował uważnie Harry'ego, dopóki ich twarze były zbyt blisko i musiałby zacząć robić zeza. Harry delikatnie otarł swoje wargi o policzek Louisa; to był jedyny ruch, jaki wykonał. I podczas gdy Louis był wcześniej całowany przez Harry'ego, ale zawsze jako gratulacyjny gest, albo jako pijackie przywitanie. To nigdy nie było tak intymne, nigdy nie było to pomiędzy tylko ich dwójką, jak sekret.

Proste, lecz intymne.

Harry odsunął się, oczy zamknięte, rzęsy ocierały się o jego policzki. Kiedy ponownie spojrzał na Harry'ego, jego dolna warga była pomiędzy jego zębami i dołeczek pojawił się, zanim uśmiech zdołał to zrobić.

Louis czuł, jakby nie mógł oddychać. - Harry?

Dołeczek pozostał na swoim miejscu. - Lou. 

- Tej nocy w barze. Z Liamem i Niallem. Czy miałeś zaplanowaną randkę z tym kolesiem, który dał ci swój numer?

Przystąpił z nogi na nogę. - Mogłem mieć.

- Olałeś go?

Harry przytaknął. - Tak. Chciałeś wyjść, więc zadzowniłem do niego jak dotarłem do domu i powiedziałem, żeby o tym zapomniał.

Louis ciężko przełknął ślinę; nie mógł zmusić swojego umysłu do pracy i powiedzenia tego co myślał. - Chcesz gdzieś jutro wyjść? - Jezu, jego twarz była tak gorąca.

Harry wyglądał na pewnego nadziei. - Na kolację albo coś, może? Mogę cię gdzieś zabrać?

Przytaknął. - Tak. Kolacja, albo coś.

Pozostawili to w ten sposób, z otwartm zakończeniem i niemalże z odrobiną żartu. I to sprawiło, że Louis przewracał się z boku na bok do trzeciej w nocy, z palącymi policzkami.

Nie. To zdecydowanie nie była jednorazowa rzecz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top