Rozdział 6 - Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam
Pierwszy śnieg spadł zadziwiająco szybko jak na Francję, ale w końcu znajdowali się wysoko w górach, więc to tutaj chyba było normalne. Korzystając z chwili wolnego Marinette stwierdziła, że dawno nie była na spacerze. Nie chciała zabierać ze sobą Tikki, wiedząc, że Kwami ledwo się już porusza, dlatego tylko napisała krótką notkę o swojej nieobecności, którą zostawiła na stole i wyszła. Przyspieszone Przyzwanie miało mieć swoje rozwiązanie w ciągu najbliższych dwóch tygodni i nie chciała ryzykować, że małej ciężarnej biedronce może się coś stać.
Ośnieżony las i szczyty gór bez problemu mogły konkurować z kolorowymi liśćmi w walce o najpiękniejsze zjawiska przyrodnicze. Zafascynowana scenerią ciemnowłosa nieświadomie zboczyła ze znanej sobie już ścieżki i zagłębiła się pomiędzy drzewa głębiej niż zamierzała. Długo nie musiała czekać aż noga, bez współpracy z resztą ciała, poślizgnęła się na lodzie i pociągnęła właścicielkę kończyny w dół. Zjazd może i byłby niezłą zabawą, gdyby nie to, że kompletnie na niego nieprzygotowana Marinette co chwilę zahaczała o rosnące krzaki i leżące kamienie. W pewnym momencie, po bliskim spotkaniu ze sporym i twardym głazem, poczuła chrupnięcie lewego nadgarstka i promieniujący ból, rozchodzący się po ciele. Chwilę później zrobiło jej się ciemno przed oczami. Zemdlała? Nie. Gdyby tak było to nie byłaby świadoma tego co się dzieje. Odczekała jeszcze chwilę i zamrugała, próbując zwiększyć ostrość widzianego przez nią obrazu.
- Gdzie ja...? - mruknęła, aby za chwilę syknąć z bólu. Całkowicie zapomniała o zranionym nadgarstku. - Dobra. Spokojnie, Marinette. Jesteś Biedronką, dasz sobie radę.
Podniosła w górę zdrową rękę, sprawdzając czy nie ma nad sobą czegoś w co mogłaby uderzyć głową i gdy tylko upewniła się, że jest bezpiecznie, powoli zmieniła pozycję na siedzącą. Musiała odczekać jeszcze kilka minut aż w końcu jej wzrok przyzwyczaił się do wszechobecnej ciemności.
Znajdowała się w okrągłym pomieszczeniu, najwyraźniej całkiem głęboko pod ziemią. Za nią, kilka metrów nad podłożem znajdował się mały otwór, przez który tu wpadła, wpuszczając do środka promienie słoneczne. Rozejrzała się dookoła. Pod ścianami poustawiane były blaty, jakieś metalowe sprzęty, których nie była w stanie zidentyfikować, półki pełne książek i jakichś dziwnych przedmiotów niewiadomego pochodzenia. Najbardziej jednak w oczy rzucała się stojąca centralnie na środku, całkiem spora jak na rozmiary pomieszczenia, mniejsza wersja Wieży Eiffla. Całość przypominała opuszczoną pracownię jakiegoś szalonego naukowca z kreskówek, które oglądała w dzieciństwie.
- No super, dziewczyno - powiedziała lekko ironicznym głosem. - Wiesz co cię otacza. Co teraz? - spojrzała za siebie na prześwit. - Jak ja mam się tam dostać?
Jej lewy nadgarstek zdążył do tego czasu nieźle spuchnąć nie dodając jej tym otuchy i znacznie utrudniając jakiekolwiek próby wspinaczki. Dodatkowo zaczęło się robić przeraźliwie zimno. Jeśli szybko się stąd nie wydostanie to może się to dla niej źle skończyć.
Wstała i podeszła do dziury. Wysoko. Chyba, że... Przeleciała oczami całe pomieszczenie jeszcze raz aż jej oczy nie zatrzymały się na krześle stojącym przy jednym ze stołów. Postawiła je centralnie pod jedynym wyjściem z groty i cofnęła się kilkanaście kroków. Gdyby udało jej się odpowiednio rozpędzić, odbić idealnie w górę i chwycić korzeni znajdujących się u wylotu, mogłaby mieć jakąś szansę na podciągnięcie się na powierzchnię. Zdecydowanie było to ryzykowne, ale w tej chwili nic innego nie przychodziło jej do głowy. Czekanie nie wchodziło w grę.
Wzięła głęboki wdech. Raz kozie śmierć, jak to się mówi. Ruszyła. Skoczyła. Chwyciła. Krzyknęła. Zraniony nadgarstek dał o sobie znać.
- Nie poddawaj się! - zawołała w przestrzeń, naprężając wszystkie możliwe mięśnie, wytrenowane dzięki posadzie Biedronki. Zawsze widziała na filmach, że walczący ludzie krzyczeli i zastanawiała się dlaczego to robili. Teraz już wiedziała. - Jeszcze trochę!
Milimetr po milimetrze posuwała się w górę modląc się do wszystkich Kwami, aby korzenie nie puściły. Niezbyt marzył jej się ponowny upadek z tej wysokości. Łzy bólu lały jej się po twarzy, zamarzając po spłynięciu na policzki. Gdy w końcu zobaczyła śnieg i zarzuciła rękę na powierzchnię poszukując jakiejkolwiek pomocy ze strony matki natury, jej dłonie krzyczały w proteście.
W pewnym momencie usłyszała jednak coś co sprawiło, że ulga wypełniła ją od czubka głowy po palce u stóp.
- Marinette! Marinette, gdzie jesteś?
- Adrien - szepnęła, oddychając ciężko. - Adrien! Tu jestem!
Na ile była w stanie wytężyła płuca chcąc aby chłopak ją usłyszał. Panicznie machała wystającą na powierzchnię ręką aby mógł ją zauważyć.
- Boże, Marinette! - ciepłe, silne i bardzo znajome dłonie chwyciły ją za ramiona i podciągnęły, tak że była w stanie zobaczyć wystraszoną twarz blondyna wpatrującego się w nią w poszukiwaniu urazów. Jeszcze nigdy, w całym swoim życiu, nie czuła się tak wykończona psychicznie i jednocześnie niezmiernie szczęśliwa, że kogoś widzi. Zmęczenie w końcu zaczęło brać na nią górę, a poziom adrenaliny spadać, przez co jej oczy zaczęły się zamykać. - Hej! Nie zasypiaj! Marinette!
- Dziękuję - zdążyła jeszcze powiedzieć zanim jej głowa opadła.
***
To, że był przerażony było sporym niedopowiedzeniem. Gdy tylko okazało się, że Marinette wyszła z domu pięć godzin temu wiedział, że coś jest nie tak. Czuł to w ogonie. Natychmiast zawołał Plagga i po szybkiej przemianie ruszył na poszukiwania.
Nic.
Coraz częściej przekleństwa przelatywały mu przez myśl, gdy oddalał się dalej od domu, a jej nigdzie nie było. Panika zaczęła ogarniać jego ciało i umysł, a chaotyczność wkraczać wielkimi butami do ruchów.
Co robić?
Był już na skraju załamania, gdy usłyszał cichy krzyk dochodzący gdzieś zza jego pleców. Natychmiast rzucił się w jego stronę, bezceremonialnie odgarniając stojące mu na drodze krzaki.
Jest!
Obecność dziewczyny zapowiedziana była głęboką ścieżką wydrążoną przez jej ciało, prawdopodobnie stworzoną podczas nieumyślnego upadku. Wśród tego wszystkiego, ponad puch wystawała jedynie czerwona z zimna, drobna dłoń.
- Boże, Marinette! - krzyknął przerażony stanem ciemnowłosej, momentalnie wyciągając ją na powierzchnię. Od razu rzuciło mu się w oczy, że jest nienaturalnie zimna. Musiał zabrać ją do domu i ogrzać. Wstał. Powieki Dupain-Cheng zaczęły powoli opadać.
Nie jest dobrze!
- Hej! Nie zasypiaj! Marinette!
Ruszył szybko w stronę, z której przybył, starając się tak trzymać dziewczynę, aby jak najmniej powstałego w tym tempie wiatru jej dosięgło.
- Dziękuje - usłyszał cichy szept.
Nie, nie, nie, nie, nie, nie! Nawet się nie waż!
Głowa Marinette opadła bezwładnie.
***
Ciemność. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła jej się w oczy była właśnie ciemność. Zamrugała. Nadal nic. Nie była w stanie się jej pozbyć. Umarła? Niemożliwe. Pamiętała, że miała przykry wypadek ze śniegiem i dziurą w ziemi, ale nie zraniła się na tyle aby to pozbawiło ją życia. Doszła do wniosku, że była po prostu nieprzytomna. Dlaczego jednak zachowała świadomość? Jej szczęście nigdy nie przestanie zaskakiwać.
To co teraz?
Nie mogła się poruszyć. Nie mogła nic zobaczyć. Mogła za to myśleć. Tylko o czym? Wróciła wspomnieniami do niedawno przeprowadzonej rozmowy ze swoją Kwami.
- Nie boisz się? - spytała wtedy.
- Czego? Powstanie nowego życia to cud, Marinette - Tikki uśmiechnęła się do niej szczęśliwa. - Jedyne co muszę zrobić to dać im ujrzeć światło dzienne.
Pogłaskała się po sporym brzuchu.
- W końcu to nie pierwszy raz.
Podziwiała stoicką postawę przyjaciółki. Z tego co mówiła jej mama, poród był czymś niesamowicie bolesnym, a skoro to miał być jej piąty raz...
Błysk. Nie było mowy o pomyłce. Oślepiająco białe światło pojawiło się gdzieś bardzo daleko, prawie niewidoczne. Z sekundy na sekundę jednak rosło. Zwiększało swoją objętość, w pewnym momencie tak mocno rażąc ją w oczy, że musiała je zamknąć.
- Marinette! - desperacki głos Adriena, przebił się przez biel. - Marinette, otwórz oczy.
Słysząc jego ton, nie miała innego wyboru, jak tylko grzecznie wykonać polecenie.
W jej sypialni nie było może tak jasno jak przed chwilą w jej umyśle, ale lampa nieźle świeciła jej po oczach. Przy łóżku siedział blondyn, trzymając ją za zdrową rękę i opierając na niej czoło. Wyglądał na całkowicie załamanego.
Podniosła ostrożnie zabandażowaną dłoń, kładąc ją we włosach chłopaka i czochrając je delikatnie.
Najpierw zamarł, a potem jego głowa uniosła się gwałtownie, ukazując zapłakane, zaczerwienione oczy.
- Marinette - wyszeptał, a ulga wylewała się z jego tonu jak lody z nagrzanego piekarnika. Bez ostrzeżenia rzucił się na nią, uważając na nadgarstek, oczywiście, i przygniatając ją do łóżka.
- Udusisz mnie - zaśmiała się ochryple, zastanawiając ile czasu była nieprzytomna.
- Nigdy więcej mi tego nie rób! - krzyknął, odsuwając się na odległość ramion. - I nigdy więcej nie pójdziesz nigdzie sama. Myślałem, że już się nie obudzisz.
- Przepraszam - powiedziała, starając się przywdziać na twarz skruszoną minę.
- I co ja z tobą mam? - spytał przestrzeń chłopak, po czym pochylił się nad nią ponownie, łącząc ich usta.
***
- Chcesz nam powiedzieć, że przez przypadek znalazłaś jakieś schowane pod ziemią, stare laboratorium? - podsumował Drach, gdy nadopiekuńczy Agreste pozwolił jej w końcu zejść na dół. Po szybkim spojrzeniu na kalendarz, okazało się, że ominęły ją prawie dwa dni życia. Nie mogła zmarnować więcej. - I chcesz je zbadać?
- Tak. Jak najszybciej się da - potwierdziła.
- Jest jeszcze za wcześnie żebyś... - zaczął Adrien, jednak szybko mu przerwała.
- Bardzo dziękuję za twoją troskę - uśmiechnęła się do niego przepraszająco. - Doceniam ją i na twoim miejscu na pewno zachowywałabym się identycznie, jednak nie mamy na to czasu. Za dwa tygodnie będziemy już w Paryżu z masą tłumaczeń, wyjaśnień i roboty na głowie. Jeśli mamy coś odkryć to tylko teraz, rozumiesz? Nie mamy wyboru.
Rzucił jej ponure spojrzenie.
- Niech ci będzie - zgodził się, ze skrzywieniem przyjmując wdzięcznego buziaka. - Jeden jęk, jedno syknięcie, czy ukryty grymas i wracamy.
- Dobrze.
Dotarcie na miejsce nie zajęło im dużo czasu. Chłopcy zbadali teren dookoła dziury, ostrożnie spacerując dookoła niej. W pewnym momencie Drach zaczął się śmiać.
- Nie musiałaś do niej wpadać! - wykrztusił, wskazując palcem na śnieg przed nią. - Wystarczyło zejść po schodach.
Rzeczywiście. To co na pierwszy rzut oka wyglądało jak lekkie obniżenie terenu, przykryte białym puchem, było tak naprawdę najzwyklejszymi schodami. Trochę kopania i bezpiecznie dostali się do wnętrza.
- Niech ktoś znajdzie włącznik światła - zaproponowała Marinette. - Może działa.
Kilka minut później Adrien wydał z siebie zwycięski okrzyk i pstryknął czymś na ścianie. Kilka wystrzałów niewiadomego pochodzenia i w pomieszczeniu zrobiło się oślepiająco jasno.
Miała rację. Na pewno znajdowali się w laboratorium.
- Rozejrzyjmy się - zdecydowała. - Tylko ostrożnie. Postarajcie się niczego nie zniszczyć.
- Dobrze, mamo - mruknął pod nosem Agreste, otrzymując od niej gratisowego kuksańca w bok.
Nie wiedząc od czego zacząć, dziewczyna zbliżyła się do stołów i leżących na nich stert książek. Wzięła pierwszą z góry i otworzyła. Na okładce od wewnętrznej strony była prawdopodobnie podpisana, jednak tusz zamókł i się rozmazał, przez co odczytanie nazwiska okazało się niemożliwe. Zaczęła go kartkować. Nie znalazła jednak nic co dałoby się odczytać, więc odłożyła tom na miejsce. Obejrzała się za siebie na grzebiącego w szafie Adriena. Jedyną jej zawartością były stare, pożółkłe fartuchy i kilka dawno niemodnych płaszczy. Nie były one jednak tak stare jak się wydawało. Na pewno powstały za jej życia.
- Przydałoby się tu posprzątać - stwierdził pomiędzy dwoma potężnymi kichnięciami, spowodowanymi nadmiarem kurzu w otoczeniu.
- Znalazłeś coś? - spytała.
- Tylko to - podał jej mały, kwadratowy przedmiot z dużym, czerwonym guzikiem na środku. Niebezpiecznie przypominał on pilot do uruchomienia autodestrukcji, więc chwyciła go nadzwyczaj ostrożnie. - Było w jednej z kieszeni. Najprawdopodobniej coś uruchamia, ale nie ma nigdzie napisane co.
Kiwnęła głową i odszukała wzrokiem resztę towarzyszy.
- Drach? Masz coś?
- Prąd do tego miejsca sprowadzany jest przez to cacko - wskazał na stojącą w centrum Wieżę Eiffla. - Nie jestem pewny w jaki sposób to działa, ale dajcie mi chwilę, a się tego dowiem.
- Tikki? - zaniepokojony głos Plagga wybił się ponad dźwięki przekopywania pomieszczenia. - Gdzie jest Tikki?
Rzeczywiście w pomieszczeniu brakowało wybijającej się na tle ciemnych kolorów czerwonej plamki.
- Cholera - stwierdził bez skrupułów Drach. - Kto ją widział ostatni?
- Przeglądała ze mną książki - poinformowała towarzystwo Marinette, podbiegając w tamto miejsce.
Zachowaj spokój, dziewczyno. Na pewno wszystko się zaraz wyjaśni.
Zaczęła dokładnie przeszukiwać stoły i macać ścianę. W pewnym momencie poczuła mocny podmuch powietrza.
- Zobaczcie tutaj!
Zaprezentowała odkrycie reszcie.
- Myślicie, że przeleciała za blisko ściany i ją wciągnęło? - spytał Adrien.
- To bardzo prawdopodobne.
- Pójdę to sprawdzić - zaoferował Plagg, ukazując światu niespodziewaną po nim odwagę. - Tylko mnie czymś obwiążcie. Chcę tu wrócić.
Przygotowanie do akcji ratunkowej nie trwało długo. Nie chcąc robić niepotrzebnego tłumu Drach zajął się ponownie repliką Wieży Eiffla, pozostawiając opiekę nad Kwami Czarnego Kota jego posiadaczowi i dziewczynie.
- Gotowy? - spytała Marinette, zbliżając rękę do ściany. - No to do roboty.
Kilka głuchych odgłosów uderzanego ciała o metalową rurę później, z dziury w ścianie dobiegł ich bolesny jęk Kwami.
- Więcej zakrętów się zrobić nie dało? - warknął, na tyle głośno, że byli w stanie to usłyszeć.
- Co tam jest? - zawołał Adrien, starając się przekrzyczeć szum powietrza.
- Nic! - doleciała do nich odpowiedź. - Zwykła mała komórka. Ciemno i pusto. Tikki tu nie ma.
Skoro jej tam nie było, to gdzie jest?
- Wciągajcie mnie! Tylko ostrożnie!
Zgodnie z prośbą Kwami, zaczęli powoli ciągnąć za sznurek. Sądząc po odgłosach jakie ich dobiegały, byli już mniej więcej w połowie drogi, kiedy dziewczyna poczuła, że ziemia pod ich nogami zaczyna się ruszać. Nie zdążyła nawet krzyknąć, a już leciała w dół, razem z równie zszokowanym Adrienem.
Lot nie trwał długo. Ledwo się zaczął, już wiedziała, że następnego dnia nie podniesie się od ilości siniaków na pośladkach. Na szczęście nie usłyszała charakterystycznego chrupnięcia towarzyszącego urazom kości zarówno u siebie jak i u Agreste'a, za co szczerze podziękowała wyższym bytom.
Odczekała chwilę i wstała powoli, otrzepując się z kurzu.
- Nic ci nie jest? - spytała blondyna, nadal oszołomionego po upadku.
- Nie - stwierdził, sprawdzając każdy cal swojego ciała rękami, a następnie stając koło niej. - Gdzie jesteśmy?
Spojrzała w górę, jednak klapa, przez którą spadli zdążyła się już zamknąć.
- Chciałabym to wiedzieć - westchnęła. - Rozejrzyjmy się. Musi być stąd jakieś wyjście.
W tym momencie, gdzieś wysoko nad ich głowami rozległ się krzyk i głośne łupnięcie.
- To Drach! - zawołała przerażona dziewczyna. - Drach! Odezwij się!
- Marinette! - ledwo słyszalny przez kamienne ściany głos, ociekał niepewnością. - Wszystko z wami w porządku?
- Nic nam nie jest! - odkrzyknęła. - Co się stało?
- Wpadłem do jakiegoś pomieszczenia! Glimm jest ze mną! - w tym momencie na chwilę zrobiło się cicho, a następnie krzyk się ponowił. - Nie! Zostaw mnie!
- Drach?! Drach, co się dzieje?! - dziewczyna była przerażona. Odgłosy walki były coraz głośniejsze. I nagle zrobiło się cicho. - Drach?! Nie! - nikt jej nie odpowiedział. - Nie!
Podbiegła do ściany i z całej siły uderzyła w nią pięścią, nie zważając na protestujący nadgarstek. Musiała się do niego dostać. Był w niebezpieczeństwie.
- Uspokój się! - krzyk, tak blisko, zaraz za jej plecami, przypomniał o obecności Adriena. - Nic nie pomożesz, raniąc się - chłopak pochwycił jej dłonie, nie zwracając uwagi na desperackie próby ucieczki. - Przestań - ostrzegł ostrzejszym tonem. - Nie puszczę cię, dopóki nie ochłoniesz.
Nie mając innego wyjścia, odpuściła, czując się przy tym jak największa porażka. Musiała jednak przyznać blondynowi rację. Jeśli zrobi sobie krzywdę to nie będzie w stanie nikomu pomóc. Łzy bezsilności napłynęły jej do oczu, a kolana odmówiły posłuszeństwa.
- Jestem beznadziejna! - krzyknęła, wbijając wzrok w kamienie. Miała wielką ochotę ponownie się na nich wyżyć. - To wszystko moja wina! Gdyby nie ta samolubna zachcianka to nic by się nie stało! Najpierw Tikki, potem Plagg, a teraz nawet Drach i Glimmer! Kto jeszcze ucierpi?! Nie powinnam w ogóle otrzymać Miraculum! Nie zasługuję na nie! Powiedz mi - uniosła zapłakaną twarz w stronę Adriena. - Czy tak wygląda bohaterka Paryża?! Wielka Biedronka, Obrończyni Niewinnych! Gdyby nie ta pieprzona moc, nie byłabym w stanie nawet wstać z łóżka bez zaliczania gleby! Chloe ma rację, jestem żałosna! I nie tylko ona. Nawet nie jestem w stanie policzyć ile osób już mi to powiedziało, a ja, naiwna idiotka, próbowałam zrobić coś żeby się zmienić! I jak to się skończyło?! Takie porażki jak ja nie powinny się w ogóle urodzić!
Plask.
Zszokowana zamilkła, patrząc z niedowierzaniem na oddalającą się od jej policzka dłoń blondyna.
- Nigdy - zaczął, a jego głos był cichy i drżał, wyrażając zdenerwowanie. - Nie waż się mówić, że nie powinnaś żyć, nie powinnaś się była urodzić - kucnął przed nią i delikatnie skierował jej wzrok na swoją twarz. - Każdy ma jakieś znaczenie. A już na pewno ty. Zostałaś wybrana nie bez powodu. Jesteś odważna, inteligentna, utalentowana, kreatywna i nie boisz się wyzwań. To, że czasami się potkniesz jest normalne. Jesteś tylko człowiekiem, masz prawo do błędów, masz prawo do niewiedzy i słabości. Nie wiem kto ci całe życie opowiadał, że jesteś żałosna, ale jak tylko dostanę go w swoje ręce to zrozumie swój błąd. To wszystko co się tu wydarzyło też nie jest twoja wina. Skąd mogłaś wiedzieć, że tak to się potoczy? Najlepszym co możesz zrobić w tej sytuacji to nie poddawać się i zrobić wszystko co w twojej mocy aby pomóc, a jak nie dasz rady to to zaakceptować i się z tym pogodzić. Nie jesteś wszechmocna. Rozumiesz co próbuję ci przekazać? Nie musisz być Bogiem żeby ludzie cię zaakceptowali. Masz rodziców, którzy cię kochają, masz Alyę, która zrobiłaby dla ciebie wszystko, masz Nino, który może tego nie okazuje, ale bardzo cię szanuje i lubi spędzać z tobą czas, masz Tikki, Plagga, Gilmmera i Dracha, przyjaciół na całe życie, masz mnie - posłał jej jeden z najpiękniejszych uśmiechów jakie kiedykolwiek widziała. - Pokochałem cię za to jaka jesteś. Ciebie, nie Chloe, nie Lilę, nie Alyę, czy jedną z tysięcy fanek kilkanaście razy w miesięcy wysyłających mi swoje propozycje matrymonialne - jego głos przesiąkł w tym momencie irytacją, prawdopodobnie na wspomnienie listów, jakie otrzymywał. - Dlatego ładnie proszę abyś w końcu uwierzyła w siebie i swoje umiejętności, bo takim tanim przedstawieniem mnie nie odstraszysz. Uwierz mi, widziałem gorsze rzeczy.
Zaśmiała się przez łzy na jego gorzki ton.
- Przepraszam - powiedziała zachrypniętym od krzyku głosem. - Dziękuję za to, że ze mną jesteś. Ja też cię kocham.
***
Piętnaście minut minęło odkąd zaczęli prawie po omacku sprawdzać, czy w ścianach nie kryje się jakieś ukryte przejście lub wajcha, dzięki której pojawiłyby się schody.
- Nic! - zawołała sfrustrowana Marinette, zrezygnowana zjeżdżając plecami po ścianie. - I co teraz?
Jakby słysząc to pytanie, w pomieszczeniu rozległ się skrzeczący odgłos otwieranych zapadni. Długo nie trwało zanim dziewczyna poczuła, że ma mokre spodnie.
- Co się dzieje? - spytała, natychmiast zrywając się równe nogi.
- Wychodzi na to, że za niedługo nie będziemy musieli się przejmować, jak opuścić to miejsce.
***
- Nie jest dobrze! - zawołała Marinette, gdy woda sięgała jej już kolan. Poziom cieczy podwyższał się w zdecydowanie za szybkim tempie.
- No co ty nie powiesz - Adrienowi najwyraźniej włączył się sarkazm. Nie miała mu tego za złe. W końcu nie znajdowali się w rewelacyjnej sytuacji.
- Myślę - próbowała przekonać samą siebie, że tak jest. - Dno! Skoro woda zaczęła wylewać się z dna, musi tam być jakiś otwór, co z kolei oznacza, że powinien być też wyłącznik.
Wiedziała, że wcale tak być nie musi, ale nie mogła bezczynnie stać i czekać na śmierć w starej, śmierdzącej wodzie.
Zanurkowali. Widoczność była tak beznadziejna, że dziewczyna miała ochotę popłakać się. Dotykali wszystkiego czego byli w stanie. Nic.
- To nie ma sensu - westchnął rozdrażniony teraz Agreste, gdy woda sięgała im już do połowy klatki piersiowej.
- Nie możemy się poddać! - zawołała zrozpaczona Dupain-Cheng. - Nie teraz. Nie po tym wszystkim.
- Pogódź się z tym, że stąd nie ma wyjścia - nie wiedziała czemu blondyn jest tak negatywnie nastawiony. Przecież tak niedawno sam jej mówił, żeby nigdy się nie poddawała i wierzyła w siebie, a sam odstawia takie przedstawienie.
- Nie zamierzam umrzeć bezczynnie - warknęła, dając kolejnego nura w ciemność.
- Czekaj! - już nabierała powietrza w płuca, kiedy została pochwycona i powstrzymana przed działaniem. - To nie ma sensu. Nie widzisz tego? Woda co chwilę zmienia kierunek. Zarzuci cię na bok, uderzysz w ścianę, zemdlejesz, aż w końcu...
- Wolę zginąć z myślą, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy aby do tego nie dopuścić! - krzyknęła, czując, że musi zacząć się unosić, aby woda nie przykryła jej twarzy. Mieli coraz mniej czasu. Do sufitu pozostało im niecałe dwa metry. - Nie będę się z tobą kłócić.
Wyrwała się z uścisku, tym razem skutecznie nurkując. Musiała zanurzać się tak głęboko, że powietrza ledwo starczało jej na dopłynięcie do dna. Już miała ponownie ruszyć w stronę powierzchni, kiedy poczuła za plecami czyjąś obecność. Długo nie trwało zanim została obrócona i przyciągnięta do ciała blondyna, który szybko połączył ich usta. Na początku nie wiedziała o co mu chodzi, sztywniejąc zdezorientowana, ale po chwili poczuła wdmuchiwany jej do buzi cenny tlen.
Co?
I nagle zrozumiała. Chłopak dodawał jej czasu na poszukiwania. Wzruszona do granic możliwości tym, że pomimo niezgody dotyczącej najbliższych działać, robił wszystko aby jej pomóc, pogłaskała go delikatnie po policzku i wróciła na dno. Tak niewiele zostało. Nadal mieli szansę.
Zabieg w wykonaniu Adriena powtórzył się trzykrotnie, aż w końcu dziewczyna stwierdziła, że musi wypłynąć, chociaż na chwilę.
- I jak? - wydyszał blondyn, zahaczając już głową o sufit. Byli tak blisko klapy, przez którą wpadli, jednak nie mogli nic z tym zrobić. Bardziej denerwujące to być nie mogło.
- Nic - wyszeptała totalnie załamana Marinette, opierając się o ścianę. - Nic - powtórzyła, a łzy zaczęły zalewać jej twarz, mieszając się z wodą. - Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam.
Nie dane było jej usłyszeć odpowiedzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top