Rozdział 12 - Tylko bardzo cię proszę, nie mów mamie

Do końca dnia, w całym mieszkaniu rodziny Dupain-Cheng, słychać było wesołe śpiewy i okrzyki radości. Mieszające się "Zostałam babcią przed czterdziestką!", "Mam córkę!" i "Błagam, zamknijcie się już!" zostało uciszone dopiero przybyciem Mistrza Fu. Staruszek zbadał zarówno Marinette jak i Félicité, i stwierdził, że wszystko w porządku. Nie wiedział jednak w jaki sposób objawiać się będzie magia dziecka, więc ostrzegł, że wszystko się może wydarzyć. O prawdziwej postaci maleństwa przekonali się jeszcze tej nocy, kiedy, mogąc sobie w końcu pozwolić na sen, dziewczyna poczuła delikatny ciężar na klatce piersiowej. Prawie krzyknęła widząc dziewczynkę, spokojnie dobierającą jej się do koszulki, która jeszcze chwilę wcześniej spała w specjalnie zbudowanym przez Dracha łóżeczku, na drugim końcu pokoju. Po zaspokojeniu głodu, Félice czknęła, a za jej plecami pojawiło się kilkanaście baniek mydlanych, które zatoczyły koło po pomieszczeniu i pękły, opadając na ziemię. Jakby było to całkowicie normalne, dziewczynka tylko zaśmiała się radośnie, co w jej wieku nie powinno być w ogóle wykonalne, i zasnęła, obśliniając jej całą piżamę.

Następnego dnia dziecko było dwa razy większe niż po porodzie. Przerażona tym Marinette, brutalnie obudziła Adriena, zrzucając go z łóżka. Zaspany chłopak, spojrzał najpierw na córkę, potem na dziewczynę, a potem znowu na Félice i jego głowa opadła na ziemię.

- Rośnie jak na drożdżach - podsumował sytuację, a chwilę później już spał.

W ciągu tygodnia, dziecko osiągnęło rozmiar czterolatki, umiało chodzić, a nawet biegać i mówiło pojedyncze zdania. Jakby tego było mało w zależności od odczuwanych silnych emocji, dookoła niej działy się dziwne rzeczy. Kiedy Adrien odmówił jej ciasteczka, bo nie skończyła jeść obiadu, talerz z posiłkiem zaczął płonąć, aż zrobił się pusty. Podczas jednej z kąpieli z Marinette, w wodzie zaczęły pojawiać się małe gejzery, które próbowała złapać, śmiejąc się całym ciałem. Podczas pierwszej wizyty Alyi i Nino, którzy byli tak zszokowani widokiem dziecka, że przez chwilę nie reagowali na bodźce, najwyraźniej chciała im pokazać wszystkie swoje zabawki, bo gdy tylko odwracali od nich wzrok, te zaczynały ich atakować.

Nadszedł również czas, aby wrócili do szkoły. Ze względu na pojawienie się Félicité, Mistrz odwołał ostateczne starcie, wysyłając bliźniaki do domu, aby na razie zajęły się swoimi sprawami. Uprzedził jednak, że w każdej chwili może przyzwać je z powrotem. Minako i Lucette, które stanowczo odmówiły powrotu, zamieszkały z Gabrielem, który prawie zszedł na zawał, widząc swoją nieżywą żonę, w pełni sprawną i piękną jak zawsze.

- Słuchaj - powiedziała mu wtedy, spuszczając wzrok na ziemię. - Wiem, że mówiłeś mi, że nie powinnam przyjmować Miraculum, bo narażam swoją rodzinę. Dowiedziałam się jednak jak wielkie problemy mają w Chinach po prostu nie mogłam odmówić. Przepraszam, że cię nie uprzedziłam, jednak sądziłam, że jak uznacie, że nie żyję, zapomnicie o mnie i zaczniecie żyć na nowo. Może to głupie, ale...

Gabriel nie dał jej dokończyć.

***

- Nie chcę iść do szkoły! - jęknęła Marinette, biorąc do ręki plecak i torebkę, i pochylając się nad córką, bawiącą się z jej matką w salonie. - Bądź grzeczna, Félice. Wrócimy jak tylko skończą się lekcje, dobrze?

- Wracaj szybko, mamo - nieziemsko piękny głos dziewczynki sprawił, że po raz kolejny miała ochotę ją chwycić i nigdy nie puszczać. Wtedy jednak na horyzoncie pojawiła się burzowa chmura.

- Idziemy - mruknął Adrien, chwytając ją za rękę i ciągnąc za sobą. - Mamy już wystarczająco nieobecności w tym roku, nie musimy się dodatkowo spóźniać.

Pierwsze lekcje strasznie się dłużyły. Co było piękne, Chloe nie pojawiła się w szkole, jednak nawet to, nie poprawiło jej humoru na długi czas. Właśnie trwała przerwa pomiędzy trzecią a czwartą godziną, na których mieli matematykę, kiedy na korytarzu rozległ się długi pisk i żółta plama rzuciła się na chłopaka, prawie zwalając go z nóg.

- Adrienku, kochanie! - obrzydliwy pisk sprawił, że większość osób w jej otoczeniu skrzywiło się brzydko. - Tak dawno się nie widzieliśmy! Tęskniłeś za mną? Głupie pytanie, oczywiście, że tęskniłeś! Jak można za mną nie tęsknić?

Marinette wywróciła oczami i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku, aby nie musieć na to patrzeć. Jak można być tak głupim? Przecież to już wykracza ponad wszelkie normy? Odsunęła się na drugi koniec ławki. Kto wie, może to zaraźliwe?

- Czy mogłabyś mnie puścić, Chloe? - spytał, w miarę uprzejmie, blondyn, starając się odkleić jej ręce ze swojej szyi.

- Ależ oczywiście, że chcę być twoją dziewczyną! Czekaj, co? Dlaczego miałabym to zrobić? - zapiszczała, raniąc ich bębenki.

- Ponieważ nie chcę mieć z tobą żadnego kontaktu, jeśli nie jest to konieczne - odpowiedział chłopak, któremu w końcu udało się odsunąć dziewczynę na bezpieczną odległość. Ta przez chwilę stała, mrugając bez zrozumienia, aż w końcu jej spojrzenie wylądowało na uciekającej od tej sytuacji Marinette.

- Ty! - krzyknęła, wskazując ją długim, plastikowym paznokciem. - To twoja wina! - rzuciła się w jej stronę, jak kocica atakująca ofiarę. W ostatniej sekundzie udało jej się uchylić i zeskoczyć z ławki. - Omamiłaś mojego Adrienka jakąś nieznaną magią, czarownico! - teraz to już cały korytarz się na nich patrzył. - On nigdy by mnie nie zostawił dla takiej szmaty jak ty!

Zaskoczone wdechy, ukazały, że uczniowie nie spodziewali się, że Chloe posunie się tak daleko. Ją osobiście niezbyt obchodziły jej słowa, jednak jedno spojrzenie na Adriena wystarczyło aby zobaczyć, że ledwo trzyma swoje nerwy na wodzy.

Dziewczyna ponownie się na nią rzuciła, ale nie zdążyła zrobić dwóch kroków, bo została, niezbyt delikatnie, chwycona przez Agreste'a za ramię.

- Co...? - nagle przerażona widokiem miny chłopaka, skuliła się w sobie, próbując uwolnić rękę. Bez skutku.

- Jak śmiesz? - syknął, a na korytarzu zrobiło się cicho, jak nigdy. - Jak śmiesz mówić w taki sposób do Marinette? Jak śmiesz odzywać się tak do kogokolwiek? Uważasz, że wszystko ci wolno, bo jesteś córką burmistrza, a tatuś zrobi wszystko, co jego największy skarb sobie zażyczy? Uwierz mi, długo tak nie pociągniesz - puścił ją, dając jej możliwość do rozmasowania ręki. Była pewna, że zostaną siniaki. - Ale masz rację. Marinette zdecydowanie mnie omamiła. Swoją dobrocią, pięknem, inteligencją, odwagą, patrzeniem na świat. Nauczyła mnie żyć pełnią życia. Co znaczy naprawdę kochać i marzyć. Nie tylko pieniądze, sława i wygląd. To wszystko jest najmniej ważne. Miłość do drugiej osoby potrafi zdziałać cuda. Może kiedyś się o tym przekonasz, ale żeby to zrozumieć trzeba mieć serce. Wiesz w ogóle co to jest? Naprawdę uważasz, że ciągłym poniżaniem wszystkich dookoła zjednasz sobie przyjaciół? Rozejrzyj się, Chloe. Nikt cię nie lubi. Nikt nie chce spędzać z tobą czasu. Jesteś sama. Albo się zmienisz, albo zostaniesz sama jak palec do końca życia. Jako twój przyjaciel z dzieciństwa, zrobiłem wszystko co mogłem, aby ci pomóc. Reszta zależy tylko i wyłącznie od ciebie.

***

O niesamowitym pokazie siły Adriena mówiła do końca tygodnia cała szkoła. Chłopak nic sobie z tego nie robił, głuchy na jakiekolwiek słowa pochwały, gęsto lecące w jego stronę.

- Powiedziałem tylko to, co powinienem już dawno temu - mówił, raz za razem, ucinając temat.

W czwartek po lekcjach, zaczęło się wszystko odrobinę uspokajać, więc w końcu mogli odetchnąć z ulgą i spokojnie wrócić do domu. A przynajmniej tak by było, gdyby nie krzyki, które zaczęły być słyszalne w ich dzielnicy zaraz po lekcjach.

- Cóż - westchnęła Marinette, opierając się o drzwi kabiny w łazience dla dziewczyn i otwierając torebkę. - Przynajmniej Władca Ciem zaczął odrobinę dbać o naszą edukację.

Kilka minut później udało im się zlokalizować źródło zamieszania, znajdujące się aktualnie w katedrze Notre Dame. Scena jaką zastali wyglądała jak z jakiegoś taniego horroru. Ławki pełne były ludzi, którzy po bliższych oględzinach okazali się nadgniłymi zombie. Ich stroje były potargane i zakrwawione, fryzury w nieładzie, a kończyny nie zawsze na swoim miejscu. Trochę jakby pozabijali się wszyscy na weselu. Jedyną żywą osobą w tym całym zamieszaniu był ich nauczyciel od matematyki, w czarnym, eleganckim garniturze, przywiązany do ołtarza, jak do stołu ofiarnego. Mężczyzna przez jakiś czas próbował się uwolnić, jednak z czasem zaprzestał, wiedząc, że mu się to nie uda.

Ledwo zdążyli się rozejrzeć, znajdujące się za ich plecami wielkie, stare organy zaczęły wygrywać smętną melodię, a przez drzwi weszła ubrana w koronkową suknię ślubną kobieta, w której rozpoznali nauczycielkę od biologi. Gdyby nie to, że była podobnie zmasakrowana jak goście w ławkach, to prawdopodobnie wyglądałaby naprawdę dobrze. Ruszyła powoli do przodu, wpatrując się w przerażonego mężczyznę, bez mrugnięcia okiem.

Jak obudziłem się dzisiaj rano, to nie spodziewałem się, że czeka nas ślub w katedrze Notre Dame.

Szkoda, że nie wiedziałam. Ubrałabym coś bardziej pasującego niż lateks.

To co robimy? Zawsze chciałem zrobić wielkie wejście i przerwać w momencie kiedy ksiądz mówi: Jeśli ktoś jest przeciwny, niech odezwie się teraz, albo zamilknie na wieki! Widziałem to w wielu filmach, jak byłem mały.

Myślę, że nie mamy innej opcji jak im przeszkodzić, zanim panna młoda złoży przyszłego męża w ofierze.

***

- Chcesz abyśmy wszyscy zamieszkali u twojego ojca w domu? - zdziwiła się, gdy pewnego ranka, chłopak wyjawił jej swoje zamiary.

- Żebyś mnie źle nie zrozumiała - powiedział, machając rękami. - Uwielbiam to miejsce, ale uważam, że ostatnio zrobiło się trochę... ciasno. Twoi rodzice też nie mogą cały czas nas wszystkich utrzymywać, a w moim domu jest mnóstwo nieużywanych pokoi. Rozmawiałem już z ojcem. Podszedł do tego bardzo entuzjastycznie. Odkąd wróciła mama wydaje się jakiś bardziej uśmiechnięty.

- Jesteś pewny? To nadal siedem osób i dziewięć Kwami.

- Uwierz mi, że na tak wielkiej powierzchni nawet tego nie zauważymy - zapewnił ją chłopak, schylając się po leżącą na podłodze koszulkę. Był pewien, że zostawił ją na krześle.

- No dobrze - zgodziła się z uśmiechem, wstając i zbiegając na dół. - Przeprowadzamy się ludzie!

***

W ciągu następnych dwóch tygodni nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Félicité urosła do rozmiarów dziesięciolatki. Porozumiewała się już bez żadnych problemów, a nawet zachowywała o wiele dojrzalej niż inne dzieci w jej wieku. Z oczywistych względów, nie została wysłana do szkoły, bo zanim podanie zostałoby rozpatrzone, jej wiek przestałby być aktualny. Jednym z jej ulubionych zajęć było pływanie w powietrzu, a przynajmniej tak nazwali tę czynność, ponieważ dziewczynka unosiła się niecałe dwa metry nad ziemią, machając rękami i nogami, jak podczas zabawy w basenie.

W prezencie, z okazji pierwszego miesiąca życia, Marinette sprezentowała córce małego, czarnego kotka, którego Félice najpierw wyściskała za wszystkie czasy, potem zrobiła to samo z nią, a następnie przeprowadziła oficjalną ceremonię nadawania imienia. Wdzięczne imię "Fokus" słyszalne było od tamtego dnia z niezwykłą częstotliwością.

Gdyby nie czająca się gdzieś obecność Władcy Ciem, ich życie byłoby naprawdę przyjemne. Dopóki jednak ta poczwara stąpała po ziemi, nie mogli sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. W połowie maja Marinette zaczęła odczuwać dziwny ucisk z tyłu głowy. Nie powiedziała o tym nikomu, wiedząc, że tylko wywołałaby niepotrzebną panikę, a zwykła migrena nie była przecież śmiertelna. Czyżby w jej ciele pozostały jakieś resztki pradawnej magii, która chciała się z nią w jakiś sposób skontaktować? Ostrzec przed czymś?

- Uważaj! - krzyknął Adrien, popychając ją na ścianę.

Chyba nie powinna rozmyślać w trakcie walki.

- Wybacz, już się skupiam - powiedziała, chwytając swoje jo-jo.

Trzecia Akuma jednego dnia. Władca Ciem ostatnio zdecydowanie przesadza. Najdziwniejsze było w tym wszystkim to, że ofiary nie miały jakichś potężnych mocy. Długo więc nie trwało zanim w jej ręce dostał się mały telefon, który natychmiast rozwaliła.

Coś jest nie tak.

Motylek, zamiast wzlecieć w górę, z chęcią jak najszybszej ucieczki, zatoczył koło nad jej głową. I wtedy zrobiło się ciemno.

***

Obudziła się w swoim łóżku, a właściwie w łóżku Adriena, które z nim dzieliła od jakiegoś czasu. Zamrugała, starając się wyostrzyć obraz. Słońce raziło ją w oczy,a głowa bolała, jakby tuzin hipopotamów urządziło sobie na niej wieczorek taneczny. Jęknęła cicho, przykładając rękę do czoła.

Co się wydarzyło?

- Marinette? - zaspany głos po jej lewej stronie, sprawił, że natychmiast tam spojrzała. W jednej z najbardziej niewygodnych pozycji, tuż koło łóżka, siedział Adrien, właśnie wybudzający się ze snu. - Jak dobrze, że się w końcu obudziłaś.

- Co się stało?

Chłopak wstał, przeciągnął się i wspiął na łóżko, siadając bliżej niej. Jego spojrzenie stwardniało, a mina sposępniała. Przeczesał ręką włosy.

- Zemdlałaś zaraz po wypuszczeniu Akumy - powiedział. - Na szczęście nie było większych szkód, bo nie byłem w stanie ich naprawić. Zabrałem cię prosto do Mistrza. Długo trwało zanim udało mu się ustalić, co się wydarzyło - spojrzał jej prosto w oczy, to nie wróżyło nic dobrego. - Masz w sobie uśpioną Akumę.

Zamarła. Co takiego?! Jakim cudem coś takiego mogło się wydarzyć? Przecież to jest niemożliwe!

- Wychodzi na to, że jednak możliwe - odezwał się Adrien, wprawiając ją w zakłopotanie. - Nie musisz się odzywać, nawet w myślach, żebym wiedział co zaprząta twoją główkę. Znam cię - uśmiechnął się do zarumienionej dziewczyny. - Nie wiemy co to za sobą ciągnie, jednak w każdej chwili może przejąć nad tobą władzę Władca Ciem.

- I co teraz? - spytała, opadając ciężko na poduszki i wbijając wzrok w sufit. - Stanowię zagrożenie. Trzeba mnie gdzieś zamknąć, dopóki nie uda nam się jej jakoś wyciągnąć.

- Chyba cię pokręciło, dziewczyno - oburzył się blondyn. - Może to nieodpowiedzialne z naszej strony, ale nie mamy zamiaru cię więzić lub w jakikolwiek sposób kontrolować. Jesteś człowiekiem, a nie małpą na wybiegu. Ustaliliśmy, że najprawdopodobniej jeśli zaczniesz być kierowana przez Akumę, twoje zachowanie się zmieni. Nie ważne jak bardzo Władca Ciem się postara, nie będzie w stanie całkowicie odwzorować twojego zachowania. Znamy cię na wylot. Nie ma opcji żebyśmy nie zauważyli zmian w twoim zachowaniu.

- To jest wasz plan? Zaufać intuicji? - z każdym słowem chłopaka, była do niego coraz mniej przekonana.

- Dokładnie tak.

Są zgubieni.

***

- Gdzie się wybieracie? - powtórzyła pytanie Marinette, patrząc na zadowoloną z siebie córkę i całkowicie przekonanego do tego pomysłu Adriena. Dziewczynka w ciągu niecałych dwóch miesięcy, owinęła sobie tatę wokół palca.

Kilka dni wcześniej podczas śniadania, przez przypadek Félicité odkryła nową umiejętność. Miała jeden z gorszych dni i nie chciało jej się wstać z łóżka, a później przejść do jadalni na posiłek. Marudziła naprawdę długo, gdy nagle, stojąca pod drzwiami do jej pokoju Marinette, usłyszała piski i krzyki dochodzące z dołu. Natychmiast tam pobiegła, oczekując najgorszego. Na miejscu zastała zdezorientowaną dziewczynkę, siedzącą na swoim miejscu przy stole, nadal owiniętą kocykiem i tłum przerażonych domowników, nie wiedzących co tak właściwie się wydarzyło. I w ten sposób Félice nauczyła się teleportować.

Teraz jednak, zaplanowała coś o wiele większego, niż szybki przelot z sypialni do łazienki.

- Chcemy zabrać trochę piasku z Sahary - oznajmiła, dumna ze swojej wiedzy na temat świata. - Tata skończył budować mi piaskownicę, a ja ostatnio oglądałam jeden z tych filmów, które pożyczył mi Mistrz i na jednym z nich była właśnie pokazana ta pustynia, i uznałam, że chciałabym mieć piasek w piaskownicy właśnie z niej. Możemy, mamo? Możemy, prawda?

- Czekaj, czekaj - zamachała rękami, nie patrząc na jej wielkie, proszące oczka. - Chcecie się ot tak teleportować na Saharę? Wiesz jak to jest daleko? A jeśli ci się nie uda? Nie próbowałaś jeszcze teleportacji z kimś. I nie możecie po prostu kupić zwykłego piasku?

- Ale, mamo - zajęczała, podskakując do niej i przytulając głowę do jej brzucha, gdzie aktualnie sięgała. - Próbowałam już teleportacji na odległość i z pasażerem. Byłam wczoraj z ciocią Minako w Chinach!

Gdzie była?! Dlaczego ona nic o tym nie wiedziała?!

Wiedziałeś?

Eee...

Jego mina była wystarczającą odpowiedzią. Czyli tak to wyglądało? Ta dwójka współpracowała, a ona miała się dowiadywać o wszystkim na końcu, tak?

Celibat.

Przestała zwracać uwagę na zszokowaną minę Adriena i spojrzała na córkę, wlepiającą w nią proszący wzrok. Musiała przestać myśleć jak normalny rodzic. To, co dla wszystkich było zaledwie dobrą książką, czy istniejącą tylko w bajkach magią, dla nich było na porządku dziennym. Jej córka posiadała ochronę i moc pradawnej energii, i z każdym dniem poszerzała zakres swoich możliwości.

- No dobrze - powiedziała, otrzymując szeroki uśmiech, w którym brakowało kilku zębów. - Ale macie być z powrotem na kolacji!

- Dziękuję! - pisnęła Félicité, przytulając ją mocno i odbiegając do ojca, którego chwyciła za rękę.

Żartowałaś z tym celibatem, prawda?

Uśmiechnęła się do niego promiennie i odwróciła na pięcie, ruszając w stronę kuchni.

Nie.

***

W momencie, w którym wylądowali, Adrien poczuł się jakby wszedł do nagrzanego piekarnika. Oczywiście wiedział, że na pustyni musi być gorąco, ale to przekraczało jego najśmielsze oczekiwania. Całe szczęście, że przynajmniej wziął ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Rozejrzał się dookoła. Stali na jednej z wydm, unoszących się ponad inne. Wszędzie był piasek. Jedyną rzeczą w zasięgu wzroku był tylko i wyłącznie piasek. Co ludzi przyciągało w takie miejsca?

Spojrzał na córkę, szczęśliwie grzebiącą w, przesypującej jej się przez palce, masie i sam kucnął, próbując jej dotknąć, jednak zaraz syknął, powstrzymując się przed włożeniem sparzonego palca do buzi.

- Félicité, nie parzy cię w ręce? - spytał.

- Nie! - zaśmiała się, pakując piasek do worka.

- A powiedz mi, byłabyś w stanie coś zrobić, żeby mnie nie parzył? I może, żeby nie było mi tak gorąco? - miał wielką nadzieję, że dziewczynka da radę temu zaradzić, bo inaczej będzie nie dość, że całkowicie bezużyteczny i Marinette go zabije, to jeszcze prawdopodobnie zdąży się roztopić zanim skończą.

- Dobrze! - poleciła mu wystawić ręce do przodu. Gdy tylko to zrobił, pochwyciła je swoimi małymi dłońmi i zamknęła oczy. I wtedy pojawił się cudowny chłód. Czuł, że słońce nadal go ogrzewa, jednak było tak, jakby jakaś niewidzialna tarcza, nie dopuszczała go do niego w całości, a powietrze wokół stygło w zaskakującym tempie. Spróbował chwycić piasek po raz kolejny i zauważył, że był teraz jedynie przyjemnie ciepły.

- Jak to zrobiłaś? - zapytał, patrząc na nią z podziwem i zaczynając jej pomagać.

Spojrzała na niego wzrokiem pełnej dziecięcej miłości i z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Chciałam cię uszczęśliwić.

To było takie proste! Posiadała moc jak Kwami, stworzone do pomagania ludzkości. Mogła więc, nie tylko opiekować się sobą, ale także spełniać prośby ludzi, jeśli miały na celu sprawienie, że czują się lepiej. Było to tak niebezpieczne w praktyce, że nie mogli dopuścić, aby Félicité dostała się w niepowołane ręce. Mogło się to skończyć tragicznie.

Napełnianie worka nie zajęło im dużo czasu. Bez odczuwania nieznośnego skwaru, praca wydawała się nawet przyjemna. Gdy wszystko było gotowe, a piasek zabezpieczony, Adrien wstał i otrzepał ręce, a także spodnie. Wiedział, że nikt by się nie ucieszył gdyby nanieśli go do domu.

- Tato? - dziewczynka pociągnęła go za koszulkę, chcąc zwrócić na siebie uwagę. - Skoro skończyliśmy tak szybko to możemy się jeszcze przejść? Chcę się sturlać z tej wydmy!

Był zdecydowanie za miękki. Wiedział o tym, że został przez nią bardzo szybko owinięty dookoła palca, ale jak mógłby odmówić tak małej i przeuroczej wersji Marinette? Jedyną różnicą w jej wyglądzie były jego wielkie, zielone oczy, które wcale nie odbierały jej urody. I bądź tu człowieku asertywny.

- To może być fajna zabawa - stwierdził, odkładając worek i siadając. - Mamy jeszcze godzinę do kolacji, więc dlaczego nie? Tylko bardzo cię proszę, nie mów mamie.

***

Kto by pomyślał, że to będzie takie zabawne? Po pokonaniu pierwszych mdłości, blondyn zaczął się naprawdę świetnie bawić. Poruszanie się po zapadającym się piasku było męczące, jednak nie zwracali na to uwagi, ścigając się pod górkę.

Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, noga zapadła mu się głębiej niż tego oczekiwał, i pod butem wyczuł coś dziwnego. Zatrzymał się, kucając.

- Félice! - zawołał. - Chodź tutaj na chwilkę!

Zaczął kopać. W pewnym momencie, jego ręka dotknęła czegoś twardego. Wygrzebał to i ze zdumieniem zauważył, że trzyma pistolet. Nie znał się prawie w ogóle na broni, jednak, ze względu na wygrawerowane na niej litery, mógł stwierdzić, że należą do armii Stanów Zjednoczonych. Tylko skąd to się tu wzięło? Wątpił aby jakakolwiek broń pojawiła się na samym środku Sahary bez powodu, czy przez przypadek.

- Możesz sprawdzić, czy jest tu ktoś poza nami? - poprosił dziecko, rozglądając się dookoła. Jego czujność momentalnie wskoczyła kilkanaście poziomów wyżej.

Félicité zamknęła oczy, ponownie się na czymś skupiając, a następnie wskazała palcem na jedną z wydm, niedaleko nich.

- Prawie pięćdziesiąt osób znajduje się pod piaskiem - powiedziała, mrużąc oczy. - Większość jest w ciągłym ruchu.

- Pod piaskiem? - powtórzył zdziwiony. - Jest tam coś w rodzaju jakiegoś budynku?

- Nie jestem w stanie stwierdzić - mruknęła zawiedziona swoją niekompetencją. - Ale chyba nie ma innej możliwości.

Nie zdążył jej pochwalić za zdobycie tak ważnych informacji, kiedy cichy świst przeciął powietrze i dziewczynka pisnęła chwytając się za nogę.

- Félice! - krzyknął przerażony, widząc zaczynającą skapywać na piasek krew. Chwycił ją w ramiona i szybko przeturlał się tak, aby nie byli widoczni z miejsca, z którego nadleciał strzał. - Félicité! Odezwij się! Pokaż mi gdzie dostałaś! Jasna cholera, Marinette mnie zabije!

Ciemnowłosa podniosła ręce, pokazując mnóstwo krwi i przestrzeloną na wylot lewą nogę. Syknął zaniepokojony, odkładając pistolet, który nie wiadomo dlaczego nadal znajdował się w jego ręce. Ściągnął koszulkę, robiąc z niej prowizoryczny bandaż.

- Daj mi to owinąć - polecił, wiedząc, że pomija ponad połowę punktów, które powinny być obecne przy pierwszej pomocy, ale na pieprzonej Saharze, po prostu nie miał odpowiednich warunków na cokolwiek. - Jesteś w stanie przenieść nas do domu?

- Za późno, kolego - odezwał się po angielsku chrapliwy głos za jego plecami. Zamarł, a przekleństwa posypały się w jego głowie gęściej niż kiedykolwiek. Szczęk metalu, oznajmił mu, że tuż za nimi ktoś właśnie przeładował karabin.

- Czekaj! - drugi głos, zdecydowanie młodszy, pojawił się zaraz po pierwszym. - Nie widzisz, że to dzieci?

- I co z tego? - warknął starszy. - Wtargnęli na nasze terytorium. Mogą być szpiegami.

- Czy ty siebie słyszysz? - żachnął się drugi. - To dziecko może mieć maksymalnie dziesięć lat! Przyznaję, nie mam pojęcia jakim cudem by się tutaj dostali, ale nikt nie byłby tak głupi, żeby brać takie maluchy na szpiega!

Zapadła cisza. Adrien nie miał pojęcia co robić. Siedział nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w ledwo co zawiązanej ranie córki, ze świadomością, że ich życie wisi na włosku.

- Odwróćcie się - burknął w końcu pierwszy głos. - Jeden gwałtowny ruch i zrobię z was sito. I ręce w górze!

Na wstrzymanym oddechu, chłopak delikatnie kiwnął do Félicité, aby wykonała rozkaz i była spokojna, a następnie sam tak postąpił, stając twarzą w twarz z dwójką w pełni uzbrojonych amerykańskich żołnierzy.

W co oni się wpakowali?

Przyjrzał się mężczyznom. Jeden z nich na pewno był starym weteranem, sądząc po zniszczonej czasem twarzy i twardym spojrzeniu. Tak, ten człowiek wiele przeżył. Drugi, o wiele młodszy, prawdopodobnie dopiero nowy rekrut, patrzył na nich podejrzliwie, ale bez tej żądzy mordu co starszy. Na widok jego twarzy, otworzył szeroko oczy.

- Czy ty jesteś Adrien Agreste? - spytał. - Ten Adrien Agreste?

- Tak - odpowiedział ostrożnie. W tym momencie dziękował ojcu za godziny nauki języków obcych. Inaczej mieliby jeszcze większy problem.

- Nie wierzę! - krzyknął, nieźle już podekscytowany mężczyzna, chowając karabin i robiąc krok w ich stronę. - Prawdziwy Adrien Agreste!

- Kto to jest? - warknął starszy, nadal celując prosto w czubek jego głowy.

- To Adrien Agreste! Jeden z najsłynniejszych modeli na świecie! - zawołał młodszy, prawie podskakując. - Odkąd pamiętam, mama oglądała kanały o modzie i pokazy na żywo. Nigdy nie przegapiła żadnego, w którym on brał udział! Kupowała każdą możliwą gazetę z jego zdjęciami, nawet jeśli musiała je zamawiać zza granicy! Dzięki niej, wiem o tobie wszystko!

Aha. Ciekawa sytuacja. Czyżby jego sława właśnie uratowała im życie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top