Rozdział 10 - Po waszej nagłej wizycie, nie spodziewałem się niczego innego

Badanie dziewczyny zajęło zaledwie kilka minut. Mistrz kazał jej się rozebrać i położyć na dywanie. Grzecznie wyproszeni chłopcy, wyszli na zewnątrz, poinformować rodziców dziewczyny o powodzie swojej nieobecności.

- I jak? - spytała zaniepokojona miną staruszka Marinette. Czuła się nadzwyczaj dobrze, więc nie sądziła aby coś poważnego jej dolegało.

- Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale...

Po powrocie do salonu, chłopcy zastali osłupiałą z szoku ciemnowłosą, wpatrującą się szeroko otwartymi oczami w Fu.

- Jest Mistrz pewny? - spytała cicho.

- Nie ma co do tego wątpliwości - mężczyzna pokręcił głową. - To by wiele wyjaśniało. Najwyraźniej popełniliśmy błąd, ale kto by się tego spodziewał?

- Mogę wiedzieć o co chodzi? - wtrącił się niezbyt kulturalnie Adrien.

Mistrz spojrzał na nią znacząco, przekazując, że to ona ma prawo sama ich o wszystkim poinformować. W tym momencie drzwi sypialni się otworzyły i do salonu weszła druga Marinette z blondynem, już w normalnych ubraniach. Nikt nie pominął drobnego szczegółu w postaci ich trzymających się rąk.

- Wychodzi na to, że mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie - ucieszyła się ciemnowłosa, nie musząc jeszcze mierzyć się z tłumaczeniem swojej sytuacji. Zlekceważyła całkowicie zirytowane jej zachowaniem spojrzenie chłopaka i zaprosiła gości do stołu. - Siadajcie, czeka nas długa opowieść.

***

Czas mijał nieubłaganie, a luty zaczął się i skończył szybciej niż się tego spodziewali. Goście z innego wymiaru zamieszkali w salonie u Mistrza, wiedząc, że nie mogą się pokazać publicznie, i zajmowali głównie treningiem, a także nauką, rozwiązując przyniesione przez Dracha zadania ze szkoły.

Władca Ciem potroił częstotliwość ataków, sprawiając, że ich czas wolny zredukował prawie do zera, co odbiło się na ich zmęczeniu. Marinette chodziła wiecznie zirytowana, sprawiając, że większość domowników uciekała z mieszkania tak często jak się dało. Za każdym razem kiedy Adrien próbował z nią porozmawiać, ta albo zaczynała go ignorować, albo bez słowa wychodziła z pomieszczenia. Wiedziała, że powinna w końcu wszystko mu powiedzieć, ale bała się. Bała się skutków, a dopóki nikt o tym nie wiedział, było tak jakby nic się nie działo. Zaczęła zauważać, tak dawno pojawiające się zmiany zarówno na swoim ciele jak i w psychice. Częściej się męczyła i nie przyjmowała wszystkich pokarmów. Z drugiej strony jadła więcej niż zazwyczaj, pomimo tego, że drastycznie chudła.

Dodatkowo okazało się, że Władca Ciem wynalazł sposób na odbieranie wszystkim Kwami w pobliżu mocy, co kończyło się omdleniami ich właścicieli, a później kilkudniową regeneracją. Nie mieli żadnego sposobu, poza pokonaniem sprawcy, aby to zatrzymać, więc starali się jak najbardziej ograniczać skutki jego działania i pilnować się nawzajem.

Podsumowując to wszystko, zamieszkujący mieszkanie Dupain-Cheng, błagali o ferie, na które planowali kilkudniowy wypad do Groty Początków i domku w górach. Potrzebowali odskoczni od rzeczywistości.

- Dlaczego? - spytał ją po raz setny tego dnia Adrien. - Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć co się dzieje?

- Nie potrafisz przyjąć do wiadomości, że nie jestem gotowa? - krzyknęła wyprowadzona z równowagi dziewczyna. - To nie tak, że będę to trzymać w tajemnicy cały czas, po prostu...

Zrobiło się cicho. Marinette, przerażona, że znowu zaczyna się jeden z niespodziewanych ataków, zatkała usta ręką i pobiegła do łazienki. Niestety, wiedząc co chce zrobić, została szybko powstrzymana przez chłopaka, który położył ją na łóżku, obejmując zmartwionym wzrokiem.

Jej spojrzenie zaczęło tracić na ostrości, a ból rósł. Za każdym razem było inaczej. Raz zaczynało się od ślepoty, innym razem zawrotów głowy, czy wymiotów. W większości przypadków udawało jej się schować, aby nikt tego nie widział. Nie chciała żeby się martwili, bo i tak nic nie mogli z tym zrobić. Raz na tydzień chodziła do Mistrza Fu, który sprawdzał jak się sprawy mają, a następnie mierzył ją ostrym spojrzeniem, ostrzegając, że jeśli za niedługo nie poinformuje swoich bliskich, sam to zrobi.

- Marinette! - krzyknął Adrien, gdy przez jej ciało przeszło kilka mocnych fal mocy, sprawiających drgawki.

- Spokojnie - powiedziała, oddychając głęboko i czekając aż atak się skończy. - Nic nie można zrobić, to minie.

- Spokojnie? - dźwięk jaki z siebie wydał, pokazywał, że wyraźnie wątpił w jej zdrowie psychiczne. - Ty wiesz co się dzieje?

- To tylko kolejny atak - szepnęła, zamykając oczy i czując jak powoli odzyskuje władzę nad ciałem. - Zaraz przejdzie.

- Kolejny? Czy to sobie ze mnie kpisz?

Nie odpowiedziała. Mogąc w końcu ruszyć ręką, odgarnęła włosy z twarzy i przetarła oczy.

- Marinette - ostry ton blondyna, nieznośnie przypominał o jego obecności.

- Daj mi się przespać - mruknęła, ciągnąc za koc.

Nie musiała czytać w jego umyśle, żeby wyczuć wypływającą z każdego możliwego miejsca na jego ciele niepowstrzymaną złość i irytację, mieszającą się z bezsilnością.

- Za tydzień wylatujemy w góry - powiedział, poprawiając jej poduszkę i wstając. - Albo mi do tego czasu powiesz o co chodzi, albo nie lecę. Szanuję swoją psychikę.

***

- A więc?

To, że była przerażona było sporym niedopowiedzeniem. Siedziała na łóżku, w pełni gotowa do lotu, wbijając spojrzenie w trzęsące się dłonie. Bała się jak chłopak zareaguje. A jeśli ją zostawi? W końcu kto chciałby się zadawać z czymś takim?

- To trochę długa historia - zaczęła tak cicho, że chłopak musiał przysunąć się bliżej, aby cokolwiek usłyszeć. - Może zacznę od tego, że wszystko co myśleliśmy, że było powodowane przez Nadę i jej nagłe pojawienie się wśród nas było nieprawdą. Trzęsienia ziemi, ten deszcz jaki zaczął padać w domu Dracha, a nawet sprowadzenie tutaj nas samych z innego wymiaru to wszystko moja zasługa - Adrien bardzo chciał przerwać, ale widząc jak bardzo ciężko jest jej zmusić się do mówienia, nie zrobił tego. - Nada powstała nie bez przyczyny, jednak była ona inna niż nam się na początku wydawało. Od dłuższego czasu przed otrzymaniem Miraculum, miałam sny. Nie pamiętałam ich, prawie w ogóle, nie licząc małych fragmentów lub pojedynczych elementów. Teraz wszystkie złożyły się w całość. To było ostrzeżenie, przed tym co otrzymałam wraz z zaakceptowaniem jego energii. Wraz z pierwszą przemianą zaczęła się we mnie kumulować pradawna moc. Aż do trzęsienia ziemi na wycieczce. Wtedy osiągnęła swój szczytowy poziom i zapadła w uśpienie, co jakiś czas oddziałując na otoczenie. Jakby przypominając o swojej obecności. Czekała. Czekała na odpowiedni moment aby móc się uwolnić. W grudniu otrzymała idealną sposobność do tego aby to zrobić. Pamiętasz bal?

- Pamiętam - powiedział, niepewny czego zaraz się dowie Adrien. - Ale nie rozumiem do czego zmierzasz.

Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na chłopaka po raz pierwszy, od rozpoczęcia tej rozmowy. Z jej twarzy nie dało się odczytać żadnej emocji.

- Jestem w trzecim miesiącu ciąży.

***

Oczekujący na nastolatków domownicy, rozsiedli się wygodnie na kanapach i, nie mając nic lepszego do roboty, grali w chińczyka. Właśnie kończyli trzecią rundę, mającą się dokonać przytłaczającym zwycięstwem Farry, kiedy z góry doleciał ich głośny huk.

- Chyba mu powiedziała - stwierdził Drach, przesuwając swój pionek i zbijając jeden z tych, należących do matki Marinette. - Wybacz, nie miałem innej opcji.

O sytuacji w jakiej się znalazła powiedziała im dwa tygodnie wcześniej. Od tego czasu wszyscy bardzo się o nią martwili, nie tylko ze względu na rozwijające się w niej dziecko, ale też dlatego, że wiedzieli czym ta ciąża różni się od normalnej i jakie może mieć dla niej skutki.

- Mamy jeszcze trochę czasu - stwierdził Tom, układając pionki na pozycjach startowych. - Jeszcze raz? Tym razem ja wygram.

***

- Co? - wypowiedziane szeptem słowo, było jedyną reakcją, zbierającego się z podłogi blondyna.

- Jestem w ciąży - powtórzyła. - Ale nie takiej normalnej - jej głowa ponownie opadła, a ona sama dalej męczyła swoje palce. - Dziecko samo w sobie byłoby zwyczajne, gdyby nie to, że ta magia, wcześniej kumulująca się w moim ciele, zrobiła sobie z niego pojemnik. To będzie człowiek z mocami Kwami, stworzonymi specjalnie dla niego przez pradawną energię. Nie wiadomo kiedy się urodzi, jak będzie się zachowywać, czy żyć. Najprawdopodobniej wszystkie procesy będą przebiegać o wiele szybciej niż u normalnego człowieka - zamilkła na chwilę, kaszląc kilkukrotnie. - Te ataki są nieodłączną częścią całego procesu przyswajania. Nie możemy nic na nie poradzić. Ich częstotliwość i siła zależą od tego jak wiele mocy wytworzy się jednego dnia i jak szybko zostanie ona skumulowana w ciele dziecka. Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej, ale bałam się tego jak możesz zareagować. W końcu jesteśmy ze sobą zaledwie pół roku, znamy się niewiele dłużej, a jakby tego było mało jeszcze nie mam nawet osiemnastki. A to biedne dziecko... Będzie prawdopodobnie bronią na Władcę Ciem - łzy bezsilności napłynęły jej do oczu. Coraz bardziej niepokoiła ją bierność Adriena. Chłopak nadal nic nie powiedział.

Wiedziałam, że mnie zostawi. Wiedziałam. Nikt nie chciałby zostać z takim potworem.

- Pomimo wszystko co powiedziałaś podczas balu swoim fanom, to ty nadal masz za mało wiary w siebie, kochanie - kojący głos chłopaka pojawił się tuż przy jej uchu, a silne ramiona przycisnęły do jego ciała. - Naprawdę myślałaś, że kiedykolwiek cię zostawię? Jestem jednocześnie tak szczęśliwy i zszokowany, że nie wiem co powiedzieć. Nie jesteś potworem. I to dziecko też nim nie jest. Nie ważne czy będzie miało dwie głowy, tylko jednego blond loka, czy umiejętność tańca w balecie. Będę je kochać mimo wszystko. Tak jak kocham ciebie.

W tym momencie rozryczała się już całkowicie. Przez te wszystkie buzujące hormony, będące częścią każdej ciąży zrobiła się straszną beksą.

- Uspokajamy się powoli - zaczął nią bujać w prawo i w lewo. - Czeka nas lot na smoku przez pół Francji - potrząsnął głową. - Nie mogę w to uwierzyć - wstał, nadal z dziewczyną w ramionach i zaczął się kręcić i podskakiwać. - Cholera, będę ojcem!

***

Następnego dnia, korzystając z tego, że mogą biegać po dworze niezauważeni, Marinette i Adrien z innego wymiaru zniknęli w lesie zaraz po śniadaniu. Biorąc pod uwagę to, że każdy trening był dobry, a ze względu na szybko rosnącą moc Władcy Ciem, nawet konieczny, tegowymiarowa Biedronka zrobiła to samo, ciągnąc za sobą Dracha i Farrę, a także strasznie marudzącego Adriena, który odkąd dowiedział się, że zostanie ojcem, nie pozwalał jej nawet samodzielnie wejść po schodach.

- Nic mi nie jest! - krzyknęła zirytowana jego zachowaniem Marinette, biorąc jo-jo do ręki i zaczynając nim kręcić. - Jestem w stanie powiedzieć kiedy nastąpi atak, więc starczy mi czasu na znalezienie się w bezpiecznym miejscu. Nie jestem z porcelany!

Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, wzięła rozbieg i zniknęła w koronach drzew.

- Ona ma rację, stary - odezwał się Drach, chwytając za przyczepione do jego stroju lasso. - Wszyscy się cieszymy waszym szczęściem, ale nie możesz tak przesadzać. Rozumiem twoje obawy i nawet je podzielam, tylko w przeciwieństwie do ciebie nie zapominam z kim mam do czynienia. To Marinette. Ona nie da sobą tak łatwo pomiatać. Uwierz mi, że rozumie powagę sytuacji i jak będzie coś nie w porządku to da ci znać. Da nam wszystkim znać.

Dni mijały szybko. Przyjaciele spędzali większość czasu w lesie, wieczorami grając w gry i rozmawiając z cieszącymi się ciszą rodzicami dziewczyny. Cały pobyt można było uznać za niezwykle udany.

Wieczór przed wylotem, Marinette udała się na ostatni spacer do lasu, obserwując słońce przebijające się przez powracającą do życia roślinność. Gdzieniegdzie nadal można było zauważyć kopce śniegu, jednak nie było ich tak dużo jak w dniu przyjazdu, o listopadzie nie wspominając.

- Piękny widok - usłyszała za sobą głos Adriena.

Jego obecność jej nie zdziwiła. Chłopak, pomimo tego, że nie zachowywał się już jak przerażona kwoka, nadal nie pozwalał jej wychodzić na dwór samej. Spojrzała za siebie i posłała mu uśmiech.

- Chciałam się pożegnać - powiedziała. - Nigdy nie wiadomo kiedy następnym razem będziemy mieć okazję tu przyjechać.

Stali wtuleni w siebie aż ostatni promyk słońca nie zniknął za górami. Wraz z brakiem światła, zrobiło się zimno. Był dopiero marzec i powietrze, zwłaszcza pomiędzy szczytami, nie miało dużo czasu aby się zagrzać.

- Czas wracać - stwierdziła Marinette, chwytając chłopaka za rękę i ciągnąc za sobą w stronę domu.

Dotarli już prawie do polanki przed wejściem do Groty Początków, kiedy dziewczyna zauważyła, że coś jest nie tak. Czuła to całym ciałem. Zatrzymała się gwałtownie.

- Co się...?

- Cisza - szepnęła. Jakieś nieopisana siła nie pozwoliła im się ruszyć z miejsca. - Tikki? Plagg? Czujecie to?

Coraz bardziej ogłupiały Adrien mógł tylko patrzeć jak ich Kwami, pojawiając się w zasięgu wzroku, zaczynają bardzo cicho dyskutować z Marinette. Co on miał do powiedzenia? W końcu, z całego towarzystwa, tylko on nie posiadał tutaj pradawnej magii.

Po czasie, który wydawał się dla nich kilkoma godzinami, ciemnowłosa zdecydowała, że już jest dobrze i mogą iść dalej. Ledwo wyszli na polanę, a już wiedzieli co ich zatrzymało. Budynek ledwo stał. Pozbawiony większości ścian, a także w kilku miejscach wyraźnie spalony, przypominał dom strachu, do którego zawsze bała się wejść. Niektóre fragmenty nadal się tliły, wypuszczając w niebo kłęby dymu.

- Mama! Tata! - rzuciła się przed siebie, w biegu recytując formułkę do przemiany. Zielony błysk poinformował ją, że Adrien zrobił to samo. - Sprawdź górę - rozkazała, zaczynając przetrząsać resztki salonu i kuchni, wymieszane w jedno wielkie gruzowisko.

Jej ruchy, z minuty na minutę były coraz bardziej chaotyczne. Panika zaślepiała ją, sprawiając, że musiała na chwilę się zatrzymać i pomyśleć racjonalnie. Działając bez planu mogli tylko pogorszyć sytuację.

- Marinette! Tutaj! - usłyszała, natychmiast udając się do swojej własnej sypialni, zajmowanej tym razem przez jej rodziców.

Na środku pomieszczenia stał Adrien, właśnie podnoszący sporych rozmiarów łóżko i odrzucając je na bok. Dziewczyna zobaczyła fragment ciała swojego ojca i natychmiast rzuciła się do pomocy. Gdy razem pozbyli się szafy i kilku kawałków sufitu, przyjrzała się zakrwawionym twarzom dorosłych, ledwo powstrzymując łzy.

- Musimy ich stąd zabrać - powiedział Czarny Kot, oglądając poszkodowanych ze wszystkich stron. Zdawali się mieć kości w całości. Jedynym urazem były sporej wielkości guzy na ich czołach, ukazujące, że prawdopodobnie w ten sposób zostali znokautowani.

Wspólnie wynieśli rodziców na środek polany, w bezpiecznej odległości od domu i wiedząc, że na razie nie mają jak im pomóc, wrócili do przeszukiwania budynku. Nic. Nikogo więcej nie znaleźli.

- Co teraz? - spytała zmęczona działaniem dziewczyna, opadając na trawę.

Ich sytuacja nie była zbyt piękna. Byli dwójką nastolatków, przy czym ona była w ciąży, znajdowali się gdzieś głęboko w górach, a ich jedynym towarzystwem była dwójka nieprzytomnych dorosłych i dwa magiczne stworzenia. Żyć nie umierać, po prostu.

- Musimy wrócić do miasta - stwierdził blondyn, rozglądając się dookoła. - Przydałyby się jakieś sanki, aby przewieźć twoich rodziców. Nie możemy czekać.

- Deski wystarczą? - spytała, wskazując na niespalone fragmenty szafy.

- Człowiek w potrzebie zrobi wszystko, aby osiągnąć swój cel.

***

Ich wędrówka trwała prawie całą noc. Gdy drzewa zaczęły rosnąć rzadziej, słońce powoli wspinało się już po niebie. Byli brudni, niesłychanie zmęczeni, ich ręce i nogi odmawiały posłuszeństwa, jednak dalej szli, prowadzeni myślą, że muszą się dostać do miasta.

- Czy to jest polana? - zapytała słabo Marinette, idąca aktualnie z przodu całego pochodu, wskazując na miejsce, gdzie drzewa rosły w największych odstępach. - Czy to znaczy, że dotarliśmy do budynków?

- Mam nadzieję - odpowiedział Adrien. Miał dość. Jego jedynym marzeniem było w tym momencie, przewrócić się tam gdzie stał i zasnąć.

Przebili się przez ostatnią warstwę lasu. Zaskoczony pisk dziewczyny przeciął powietrze i chłopak zauważył, że prowizoryczne sanki zaczynają mu uciekać. Co się dzieje?

To co uznali za polanę, okazało się stromym urwiskiem, może i prowadzącym prosto do pierwszych domów, ale jednak urwiskiem. Rzucił się za uciekającym pojazdem, próbując go dogonić. Jeśli nie uda im się go zatrzymać, rozbije się na pierwszej z napotkanych ścian, a Marinette i jej rodzice wraz z nim. Nie było dobrze. Mięśnie paliły go żywym ogniem, w proteście na tak ostry wysiłek, jednak nie zatrzymywał się. Musiał ich dogonić.

Zdesperowany, skoczył do przodu, lądując prosto na brzuchu ojca dziewczyny i przepraszając go w myślach. Byli już w połowie drogi do pierwszego budynku, a sanki poruszały się coraz szybciej.

Myśl. Myśl, Adrien!

Daj mi swój kij.

Nawet myśli dziewczyny były ledwo słyszalne. Taki wysiłek w jej stanie nie mógł się dobrze skończyć. Od razu zrobił to, o co go poprosiła. Marinette ostrożnie, ale sprawnie przywiązała do jego broni swoje jo-jo, a następnie wycelowała i rzuciła nim tak, że otworzył się pomiędzy dwoma budynkami, wbijając oba końce w ich ściany.

Musimy pokierować tak, aby przejechać dokładnie pomiędzy nimi.

Mając nadzieję, że prawa fizyki nie opuszczą go w takim momencie, zaczął z nich korzystać, starając się naprowadzić pojazd na odpowiedni tor. W momencie, w którym do wjechania w zabudowę, mieli niecałe kilka metrów, dziewczyna zaparła się o drewno i z całej siły chwyciła swoją broń. Naciągnięty sznurek zaczął ich powoli hamować, aż w końcu zatrzymali się na samym środku ulicy, dysząc ciężko i dziękując wszystkim żyjącym bogom, za to, że przeżyli.

- Matko Boska! - przerażony kobiecy krzyk, rozległ się gdzieś za nimi. Nie miał już siły aby podnieść głowę, więc czekał, aż nad jego twarzą pochyliła się zszokowana ich widokiem staruszka. - Co się stało?

- Wypadek - wyszeptał. - Proszę nam pomóc.

***

Obudziła się w nieznanym jej łóżku. Głowa pulsowała nieznośnym bólem, gdy próbowała sobie przypomnieć co się właściwie wydarzyło. Natychmiast sprawdziła, czy z dzieckiem, pilnowanym przez pradawną magię było wszystko w porządku. Odetchnęła z ulgą, nie czując żadnych zmian.

- Jak dobrze, że się ocknęłaś! - usłyszała nieznajomy głos, dochodzący od drzwi. Siwa staruszka, będąca na oko w wieku jej babci, podeszła do łóżka z kubkiem parującej herbaty. - Wszyscy czekają już tylko na ciebie.

- Dziękuję - szepnęła, biorąc naczynie od kobiety i ogrzewając sobie ręce. - Nie wiem co by się stało gdyby nie pani pomoc.

- Ależ nie ma za co, kochanie - uśmiechnęła się do niej bezzębnie. - Każdy by tak postąpił na moim miejscu.

Marinette była pewna, że nie każdy, jednak nie chciała uświadamiać kobiecie jak wygląda obecny świat, więc tylko uśmiechnęła się z wdzięcznością i zajęła napojem.

Pół godziny później, czysta i przebrana w wyprane przez właścicielkę ubrania, weszła do małego saloniku, zastając siedzących dookoła stołu rodziców i chłopaka.

- Marinette! Jak dobrze, że nic ci nie jest! - jako pierwsza była przy niej matka, oglądając ją ze wszystkich stron.

Przytuliła ją mocno, widząc niezbyt ładnie wyglądający bandaż, zawinięty dookoła jej głowy.

- Co się stało? - zapytała. To było teraz najważniejsze.

- Najprawdopodobniej byli to zaakumowani podwładni Władcy Ciem - zaczął Tom, wzdychając i opierając głowę na ręce. - Zaatakowali bez żadnego ostrzeżenia. Wzięli tamtą dwójkę was jako... was. Dracha, Farrę, a także Dott, Cama i Nadę też porwali.

- Jeśli chcecie odzyskać swoje dzieci i ich przyjaciół, pokażcie się pierwszego kwietnia po zachodzie słońca, przy Wieży Eiffla. Tak nam powiedzieli - wtrąciła Sabine.

- Cudownie - mruknęła do siebie dziewczyna. Zapowiadało się wspaniałe Prima Aprilis.

***

Posiadanie słynnego na cały kraj chłopaka, a także znanego na całym świecie jego ojca, okazało się niezwykle pomocne. Poprosili kobietę o pożyczenie im telefonu, przez co poinformowali Gabriela Agreste'a w jakiej sytuacji się znaleźli i poprosili o pomoc. Ten natomiast, dzięki swojej sieci kontaktów, dowiedział się, że jeden z jego dalszych znajomych, przelatywał akurat nad tą częścią Alp i, za drobną opłatą w postaci zaprojektowania jego strojów na zbliżający się ślub, zgodził się podrzucić ich aż do samego Paryża.

- Bardzo dziękujemy! - krzyknęła Marinette, jako ostatnia schodząc z wiszącej nad ogrodem Agreste'ów drabinki i dołączając do reszty, zmierzającej już w stronę budynku.

Musieli jak najszybciej skontaktować się z Mistrzem Fu.

Droga do domu staruszka nie zajęła im dużo czasu. Po wysłaniu rodziców do domu, przemienili się, więc odległość przestała być problemem.

- Mistrzu! - zawołała dziewczyna, bardzo niekulturalnie wskakując do salonu przez okno. - Mamy wielki problem!

- Po waszej nagłej wizycie, nie spodziewałem się niczego innego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top