Epilog - Żadne trzęsienia ziemi nam nie straszne, kiedy jesteśmy razem
Od „pokonania" Władcy Ciem minęły trzy tygodnie. Szczęśliwa wieść została oficjalnie obwieszczona publicznie trzy dni później, ale tożsamość złoczyńcy zatajona. Jeszcze tego samego dnia, większość mieszkańców Paryża, prawdopodobnie zwołanych przez Alyę, przeszła przez ulicę miasta, robiąc paradę na ich cześć. Marinette czuła się winna widząc ich zaangażowanie, wiedząc, że tak naprawdę to sama prawie nic nie zrobiła i gdyby nie pomoc ich zagranicznych przyjaciół nic by się nie udało, ale nie mogła rozgłaszać tajemnic Miraculum, więc jedynie zaciskała zęby i uśmiechała się wesoło do wszystkich mijanych ją osób. Na początku drugiego tygodnia, razem z Czarnym Kotem, ogłosili zawieszenie swojej działalności do czasu pojawienia się jakichś większych problemów. Nadszedł czas na porzucenie ratowania miasta i zajęcie się własną rodziną.
Po raz kolejny posiadanie bogatego i sławnego chłopaka się opłaciło, bo dzięki temu mogli bez zbędnych świadków przetransportować Lou do najbliższego ośrodka, w którym miał spędzić następne miesiące i wyleczyć się ze swojej obsesji. Chłopak był bardziej niż chętny do współpracy, co bardzo ich wszystkich cieszyło. Najwyraźniej leczenie się dla swojej siostry było najlepszą motywacją. Pomimo tego, że jej rodzice nie dostali jeszcze pozwolenia na wizytę, nie marnowali czasu, przeszukując każdy kąt w poszukiwaniu pochowanych wszędzie rzeczy syna i lokując je w wolnym pokoju.
Marinette spędziła kilka godzin opowiadając wszystkim czego się dowiedziała, będąc pod wpływem Akumy, a także słuchając jak bohaterowie, korzystając z jej odkrycia, oczyścili całą kryjówkę Władcy Ciem z cieni, przegrywając dopiero z ostatecznym bossem, czyli z nią samą.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś niesamowicie silna – podsumował opowieść Adrien, masując się po brzuchu, jakby przypomniał mu się cień bólu jaki od niej otrzymał. - Ale to jak łatwo pokonałaś nas wszystkich było przerażające.
W połowie drugiego tygodnia Félicite udało się wytworzyć bramę do innego wymiaru, przez co musieli pożegnać się ze swoimi gośćmi, jednak obiecali, że na pewno się kiedyś jeszcze spotkają. W końcu umówili się na zwycięskie lody.
Paul, jako, że zrezygnował z pracy w wojsku, postanowił spróbować swoich sił w branży modowej i został przyjęty do firmy Gabriela z szeroko otwartymi ramionami, co skończyło się wieloma wylanymi przez niego łzami wzruszenia. W końcu nie na co dzień można otrzymać pracę u swojego podziwianego od urodzenia idola. Z tego co wiedzieli to sprawował się idealnie, a jego wiedza na temat ubrań i wszystkiego związanego z firmą i pokazami mody doprowadziła do tego, że został szybko przeniesiony do zespołu do spraw marketingu.
Gdy myśleli, że życie ponownie wraca im na znane wcześniej tory i ponownie zaczęli martwić się szkolnymi zaległościami, przeżyli największy szok, jaki zafundował im los w ciągu ostatniego roku. Dzień zaczął się zwyczajnie. Obudziła ich Félice, prosząc wielkimi oczkami o naleśniki z czekoladą, więc, nie fatygując się przebieraniem w coś bardziej wyjściowego niż krótka koszulka, Marinette zeszła na dół do kuchni, witając się po kolei z ojcem, matką i siedzącą przy kuchennym stole Chloe. Dopiero kucając aby wyjąć z szafki patelnię, zauważyła, że coś było nie tak.
- Chloe?!
Zerwała się na równe nogi, zapominając, że pochyla się z głową w szafce, co zaowocowało efektownym siniakiem z tyłu głowy, a następnie nieco mniej przyjemnym ślizgiem na mokrych kafelkach, doprowadzającym do niezbyt delikatnego lądowania kilka metrów dalej, tuż pod schodami, z których właśnie schodził Adrien. Chłopak zatrzymał się gwałtownie, widząc niespodziewaną przeszkodę, po chwili wyrywając się do przodu aby jej pomóc.
- Co się stało? - spytał. - Ostatnio nie miewałaś takich porannych wypadków.
- Mam zwidy – mruknęła przecierając oczy. - Musiałam za mało spać, przez to nadrabianie szkoły – zaśmiała się pod nosem. - Wydawało mi się, że widziałam Chloe na kanapie.
- Co? - blondyn poderwał głowę do góry, szybko kierując spojrzenie w odpowiednie miejsce, a następnie cofnął się o krok, ciągnąc ją ze sobą. - Ja chyba też. Może wrócimy do łóżka?
- Przestaniecie się wydurniać od rana? - spytała w końcu Sabine, kręcąc głową z politowaniem i kładąc przed dziewczyną kubek z herbatą. - Chloe czeka na was już wystarczająco długo. Moglibyście ją przyjąć trochę milej. My idziemy na dół.
- Dziękuję za herbatę – powiedziała Bourgeois, uśmiechając się do kobiety ciepło i upijając łyk.
- Już wiem! - krzyknęła nagle Marinette, przyglądając się dziewczynie, jakby właśnie wyrosła jej druga głowa. - To nie z nami coś jest nie tak tylko z nią. Jesteś chora? Mamy cię zabrać do szpitala?
- Starczy, Dupain-Cheng – westchnęła ciężko Chloe, jakby zastanawiała się co ona tu w ogóle robi z tymi idiotami. - Jeszcze trochę i stracę ten nikły szacunek jaki do ciebie mam. Nie przyszłam tu na pogawędki. Przyszłam... przeprosić.
- Ty też to słyszałeś? - szepnęła do stojącego tuż obok niej Adriena.
- Tak.
- Wy serio jesteście durni – zaśmiała się Bourgeois. - Wiem, że to totalnie niespodziewane i tak dalej, i oczywiście nie spodziewam się, że mi wybaczycie, ale przemyślałam to, co mi ostatnio powiedziałeś – spojrzała na blondyna ze smutnym uśmiechem. - Miałeś rację. Jestem samotna, brakuje mi ludzi, ale nie potrafię zachowywać się tak, aby ich od siebie nie odstraszać. Postanowiłam więc zacząć od przeproszenia was wszystkich i zaproponowania swojej przyjaźni, jeśli tylko będziecie chcieli. Wiem, że to niewiele w stosunku do tego co wam zrobiłam, ale obiecuję się zmienić i nauczyć żyć w zgodzie z ludźmi biedniejszymi ode mnie. Lub coś w tym stylu.
Widząc tę niezręczność w ruchach i słowach blondynki, a także kurczowo zaciskane na kubku dłonie, para zaczęła się śmiać. Była to tak absurdalna scena, że nie mogli się powstrzymać. Widząc pojawiające się oburzenie na twarzy dziewczyny, zaczęli się powoli uspokajać, masując bolące brzuchy.
- Porozmawiaj z nią – powiedziała do chłopaka, prostując się i po raz kolejny sięgając po patelnię. - Zrobię naleśniki.
***
- Mamo, zobacz! - dziewczynę obudziło szturchanie w rękę. Przetarła oczy, przeciągnęła się powoli i podniosła do siadu.
- Co się stało, Félice? - spytała, patrząc na wirującą po pokoju córkę.
- Czyż nie wyglądam wspaniale? - zawołała dziewczynka, podskakując i pokazując jej swój strój ze wszystkich stron. Mimo, że swoje pierwsze urodziny obchodziła ledwie niecałe trzy miesiące temu, w swoim ciele siedmiolatki prezentowała się nadzwyczaj dorośle. Odkąd okazało się, że potrafi zmieniać swój rozmiar, Félicite postanowiła, że chce rosnąć razem z innymi dziećmi, chodzić do przedszkola i szkoły, ale z pominięciem dziecięcych lat. Jako dumna uczennica klasy pierwszej, ukończyła swój rok szkolny z bardzo dobrymi wynikami. Teraz miała na sobie zgrabną, letnią sukienkę, tańczącą razem z nią po pokoju, a także jej własne duże, przeciwsłoneczne okulary i okrągły słomkowy kapelusz.
- Wyglądasz ślicznie, kochanie – powiedziała, opadając na poduszki i zamykając oczy.
- Mamo? - po chwili ciszy, głos dziewczynki odezwał się tuż przy jej uchu. - Za dziesięć minut zaczyna się zakończenie roku szkolnego.
- Co?!
Głośny huk oznajmił wyjście z łóżka tegorocznej i bardzo spóźnionej przewodniczącej szkoły, w swoim ostatnim dniu nauki licealnej. Chwyciła szybko przygotowane wcześniej ubrania i pobiegła do łazienki.
- Gdzie jest Adrien? - spytała przez drzwi.
- Tata wyszedł godzinę temu – odpowiedziała jej Félice. - Mówił, że ma jeszcze coś do zrobienia.
- Dlaczego nikt mnie nie obudził wcześniej? - zapłacą jej za to. Wygłosi im najdłuższą, najnudniejszą, najbardziej przymulającą przemowę wszech czasów, aby musieli jak najwięcej czasu spędzić w szkole tego ostatniego dnia. Zero litości.
Dziesięć minut później, czując, że chyba jakieś dobre duchy są po jej stronie, wbiegła na salę równo z dzwonkiem oznajmiającym rozpoczęcie akademii. Widząc to, cała aula wybuchnęła śmiechem. Jednak w przeciwieństwie do jej wcześniejszych doświadczeń z młodszych lat, nie śmiali się z niej, a z nią. Wokoło rozlegały się okrzyki typu „Będzie mi tego brakować!" albo „Gratulacje dla naszej przewodniczącej!", a szerokie uśmiechy, którymi ją obdarzali nie były drwiące, a przyjazne. Nie będąc w stanie nad tym zapanować, w jej oczach pojawiły się niechciane łzy. Wyszczerzyła się do wszystkich i podeszła do pierwszego rzędu, aby zająć swoje zaszczytne miejsce w tłumie.
- Moi kochani trzecioklasiści, a także reszta, nie opuszczającej nas jeszcze społeczności uczniowskiej! - zaczął dyrektor, próbujący zachować powagę, pomimo ogólnego rozbawienia. - Nie będę wam przynudzał, bo w ciągu tych lat spędzonych ze mną słyszeliście moje przemówienia nie raz. Chciałbym jednak powiedzieć, że jestem z was wszystkich naprawdę dumny. To jak wydorośleliście w tak krótkim czasie jest godne podziwu i należą się wam szczere gratulacje. Mam nadzieję, że odwiedzicie mnie czasem i poopowiadacie jak wam się żyje w wielkim świecie. A teraz, chciałbym, aby nasza wspaniała przewodnicząca wręczyła wam kilka przygotowanych przeze mnie dyplomów. Proszę uważać na schodach, panno Dupain-Cheng. Nie chcemy tragedii w tak wspaniałym dniu.
- Ależ dyrektorze – oburzyła się dziewczyna, stając obok niego na podwyższeniu. - Jeśli odjąć siniaki, zadrapania, czy przecięcia to nie odniosłam obrażeń od dwóch tygodni! No, ale bierzmy się do roboty. W ramach podziękowania za planowaną pobudkę, bo oczywiście nie wyszłam z łóżka piętnaście minut temu, zaplanowałam dla was jakże wciągającą mowę i chciałabym się wyrobić przed południem – posłała im szeroki, demoniczny uśmiech, który jedynie poszerzył się po usłyszeniu kilka jęków. - Nie przedłużając, pierwszy dyplom za największą przemianę wewnętrzną w historii tej szkoły otrzymuje nasza gruba ryba Chloe Bourgeois!
Odkąd ponad rok temu Chloe ich przeprosiła, jej zachowanie przeszło magiczną przemianę. Pod okiem zarówno jej jak i Adriena tworzyli blondynkę na nowo, nie zmieniając dziewczyny całkowicie, a wyciągając z niej najlepsze cechy i rozwijając ich niewykorzystany potencjał. Musiała przyznać, że gdyby ktoś półtora roku temu powiedziałby jej, że zostaną tak zgranymi przyjaciółkami to prawdopodobnie wysłała by go priorytetem do szpitala, jednak teraz była wdzięczna za posiadanie kogoś takiego w bliskich znajomych.
Wystrojona, ale bez zbędnej przesady dziewczyna weszła dumnie na scenę, odbierając swój dyplom i przytulając zarówno ją jak i dyrektora w podziękowaniu, po czym, po upewnieniu się, że Marinette na pewno pojawi się na wieczornej imprezie, wróciła na swoje miejsce.
- Następny dyplom, dzielimy na dwa i ląduje u najbardziej rywalizującej ze sobą dwójki uczniów Alix i Kima!
- Ostatni zakład w tej szkole! - krzyknęła różowowłosa, zadzierając spódnicę do góry i zeskakując ze swojego krzesła.
- Kto ostatni na scenie stawia lody! - dokończył za nią chłopak, rzucając się przed siebie.
Następnie Marinette miała okazję wręczyć nagrodę każdej osobie na swoim roku, w tym takie jak dyplom, dla najbardziej wszechstronnie utalentowanego i rozchwytywanego chłopaka, którą z tajemniczym błyskiem w oku wręczyła Adrienowi. Gdy w końcu chwyciła w dłonie ostatnią szybko przeczytała treść, a jej twarz momentalnie zrobiła się czerwona. Odchrząknęła.
- Ostatni dyplom jest dla najczęściej spóźniającej się, opuszczającej lekcje przez niespodziewane wypadki, najbardziej pechowej, niezdarnej i najlepszej przewodniczącej jaką miała ta szkoła.
Jak na ustalony wcześniej znak, wszyscy wstali i zaczęli klaskać. Oczy dziewczyny zwilgotniały, gdy uczniowie przenieśli się bliżej sceny wiwatując i dziękując jej za wszystko co zrobiła w tym roku. Stała jak sierotka na środku sceny, z oczu ciekły jej łzy, a na twarzy miała szeroki uśmiech, dopóki nie pojawił się obok niej Adrien i delikatnie potarł jej ramiona, ponownie stawiając przed mikrofonem, ale nie odchodząc. Nachyliła się, mając nadzieję, że głos zareaguje na jej usilne błagania i nie zawiedzie jej w tych ostatnich minutach. Otoczyła całą salę, teraz już cichą i patrzącą na nią oczekująco, rozczulonym wzrokiem, a następnie wzięła głęboki wdech.
- Dziękuję – szepnęła.
I na tym zakończyła się jej przemowa.
***
- Jejku, wyglądam okropnie! - zawodziła, oglądając się w lusterku. Siedziała na siedzeniu pasażera w samochodzie prowadzonym przez Adriena, który dostał z okazji zakończenia nauki od ojca. Zmierzali do szpitala, gdzie czekali już na nich jej rodzice, a także Félicite, aby zobaczyć się z Lou, na co dostali tego dnia pozwolenie. Wieczorem mieli jeszcze w planach imprezę z całą klasą, więc musieli się sprężać. - To wszystko przez was. Dawno tyle nie płakałam - cały makijaż miała rozmazany, twarz czerwoną, a oczy spuchnięte. - Ale żeby nie było. Nadal mam ci za złe, że mnie nie obudziłeś.
- Félice ci powiedziała, prawda? - odparł chłopak, zjeżdżając na parking. - Musiałem coś załatwić – zatrzymał samochód, wyłączył silnik i w końcu odwrócił się w jej stronę. - Wyglądasz pięknie jak zawsze, więc nie marudź i chodź, bo twój brat czeka – cmoknął ją delikatnie i wysiadł. - Ostatni zamyka.
***
- Jejku, Marinette, wyglądasz okropnie!
- A nie mówiłam! - krzyknęła, wymierzając Adrienowi cios w ramię, a następnie siadając na krześle obok brata. - Jak się czujesz, Lou?
- Świetnie – powiedział, czochrając ją po głowie. - O niebo lepiej niż ty teraz wyglądasz.
- Ej!
- Widzę, że wszyscy już tu są – zaczął lekarz, wchodząc do pokoju. - Mamy dla was wspaniałą wiadomość. Louis może wyjść na okres próbny na tydzień. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to będziemy stopniowo wydłużać czas pobytu w domu aż w końcu wypuścimy go na stałe.
- Naprawdę? - Sabine zasłoniła sobie usta ręką, a Marinette rzuciła się na brata.
- Dobrze mi poszło, prawda mamo? - spojrzał na siostrę i przytulił ją mocno. - Wracam do domu.
***
Tego wieczoru najsławniejszy hotel w Paryżu był w całości zarezerwowany przez bawiących się uczniów. Głośną muzykę było słychać już kilka ulic dalej, a wesołe krzyki i śpiewy podnosiły na duchu każdego kto przechodził obok.
- Mam dość – westchnęła Marinette, opierając się o barierkę na jednym z balkonów. Tuż obok niej to samo zrobiła Alya i Nino, a za swoimi plecami poczuła obecność Adriena. - Dzisiejszy dzień był pełen emocji. To wykańczające.
- Czas więc zabrać cię do domu – mruknął blondyn i bez ostrzeżenia podniósł do góry. - Plagg, wiesz co robić.
Oślepiający błysk później, na balkonie stał już Czarny Kot, tak rzadko w ostatnich czasach, widywany publicznie.
- Powodzenia – zawołała Alya, gdy byli już dom dalej. - Pożegnamy od was wszystkich.
- Dasz radę, stary!
- O co im chodziło? - spytała podejrzliwie dziewczyna, zauważając, że wcale nie kierują się w stronę domu. - Adrien?
- Już jesteśmy – powiedział chłopak, lądując zgrabnie na samym szczycie Wieży Eiffla i odstawiając ją na ziemię, a następnie wracając do swojej mniej bohaterskiej postaci.
- Dlaczego mnie tu przyniosłeś?
- Pamiętasz? - zapytał, ponownie stając za nią, aby nie zasłaniać jej widoku i obejmując ją ramionami. - To tutaj spotkaliśmy się pierwszy raz jako nasze alter ego. Zaledwie kilka godzin po tym jak po raz pierwszy na mnie wpadłaś w drzwiach do szkoły, zgubiliśmy się w drodze do gabinetu dyrektora i pierwszy raz uciekaliśmy przed woźnym. Zawsze zastanawiało mnie jak to wszystko by się potoczyło, gdyby któreś z nas nie zostało wybrane.
- Co ty...?
- Wtedy jednak – kontynuował. - Przypominam sobie, że to nie w Biedronce się najpierw zakochałem, a w niezwykle utalentowanej córce najlepszych piekarzy w Paryżu. Nawet jeśli byłby jakiś inny Czarny Kot, który spędzałby z tobą mnóstwo czasu, a nawet chciałby mieć cię tylko dla siebie to bym mu cię nie oddał. Jesteś moja. Może zabrzmiało to egoistycznie, ale miałem na myśli obustronną relację. Tak bardzo jak ty jesteś moja, tak ja jestem twój i to się nigdy nie zmieni. Przeżyliśmy razem tyle tak niedorzecznie dziwnych sytuacji, że nie wyobrażam sobie dzielić się nimi z nikim innym – odchrząknął, pozwalając się jej odwrócić. - Przygotowywałem się na tę chwilę tyle czasu, a jednak nadal bardzo się denerwuję – spojrzał jej prosto w oczy i wtedy uklęknął. - Ja wiem, że mamy dopiero osiemnaście lat i nie ma potrzeby się spieszyć, ale ta myśl od dłuższego czasu nie dawała mi spokoju. Nie jestem w stanie nawet opisać jak bardzo cię kocham. Chciałbym spędzać każdą chwilę swojego życia w twoim towarzystwie zarówno teraz jak i w przyszłości. Chciałbym abyśmy razem patrzyli jak nasza wspaniała córka dorasta. Chciałbym abyśmy się razem zestarzeli i osiwieli siedząc w stojących obok siebie fotelach bujanych na tarasie małego domku, patrząc na biegające wokół wnuki. Chciałbym abyś powierzyła mi siebie w całości, a ja w zamian obiecuje się zająć tobą najlepiej jak potrafię. Chciałbym abyśmy razem zwalczali wszystkie trudności stojące na naszej drodze, razem cieszyli się ze wszystkiego dobrego co nam się przytrafi i dzielili wszystkie smutki. Chciałbym z tobą żyć – wziął głęboki wdech i wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. - Jeśli ty też chciałabyś aby nasze losy połączyły się ze sobą nierozerwalnie, klęcząc tutaj przed tobą, proszę cię, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Oniemiała. Spodziewała się wielu rzeczy, ale w życiu nie przypuszczałaby, że Adrien jej się oświadczy. Do oczu napłynęły jej łzy. Co tu robić kiedy odpowiedź jest taka oczywista?
- Z tobą pójdę i na koniec świata, głupi kocie – wyciągnęła rękę przed siebie i uśmiechnęła się szeroko. - Żadne trzęsienia ziemi nam nie straszne, kiedy jesteśmy razem.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top