W punkcie bez wyjścia
36 godzin od ucieczki
Tego dnia mieli przekroczyć granicę z Meksykiem, rozpocząć nowy etap ucieczki. Domyślali się, że pokonanie granicy drogą lądową będzie niemożliwe, dlatego od początku zakładali, że w San Diego wsiądą na statek i przepłyną do Meksyku drogą morską. Cały plan okazał się jednak być spalony, w mieście było mnóstwo patroli szukających zbiegów próbujących uciec do sąsiedniego kraju.
Piąty bębnił palcem o kierownicę samochodu przypatrując się przejeżdżającym obok nich pojazdom. Na drodze powstał niemały korek i snuli się powoli za wężykiem samochodów. Warunki były bardzo niesprzyjające uciekinierom, których poszukiwano w całych stanach. Inni uczestnicy ruchu mieli teraz mnóstwo czasu na rozglądanie się i przypatrywanie innym towarzyszom niedoli, a przy tym nie trudno było o rozpoznanie poszukiwanych przestępców.
Chłopak włączył radio, które od kilku godzin milczało. Wszystkie stacje wręcz trąbiły o pościgu, a słuchanie o tym, nie wywierało na nich dobrego wpływu. Bez tego byli już dość przerażeni i zestresowani. W każdej chwili mogli ich otoczyć, a potem lepiej nie myśleć. Już dawno pozbawili się wszelkich złudzeń o pozytywnym zakończeniu sprawy, wiedzieli, że nikt nie okaże im litości. Stali się niewygodni dla kraju, więc czekało ich tylko jedno.
Wedle oczekiwań Piątego prezenterka bieżącej stacji raportowała o kolejnych doniesieniach w ich sprawie.
"...trwająca obława. Nie wiadomo też, ile dokładnie osób zostało rannych i czy są zabici. Świadkowie mówią nawet o kilkunastu strzałach oddanych w kierunku cywilów. Wśród rannych są kobiety i dzieci. To dla San Diego dzień strachu i niepewności."
– Kurwa! – zaklął Piąty, na tyle głośno, że drzemiąca Trzynasta obudziła się.
– Co się stało? – zapytała zaspanym głosem i usiadła. Rozejrzała się dookoła analizując sytuację i natychmiast zrozumiała, że sytuacja jest nieciekawa. – Ktoś nas tu może rozpoznać – zauważyła.
– Co ty nie powiesz? – warknął kierowca i gdy tylko nadarzyła się okazja, zmienił pas, aby na najbliższym skrzyżowaniu zawrócić. Pierwsza spała obok, ale postanowił jej nie budzić, żeby wyglądali bardziej naturalnie.
" Policji do tej pory udało się namierzyć siedem ściganych osób. Podczas wczorajszego pościgu dwie z nich zostały zabite, jednej kobiecie udało się uciec i nieznane jest jej położenie. Inny z przestępców ciężko ranny został przewieziony do szpitala, gdzie popełnił samobójstwo. Władze Teksasu dokonują wszelkich starań, aby zapewnić mieszkańcom bezpieczeństwo. Kolejne trzy poszukiwane osoby to najprawdopodobniej trzech młodych mężczyzn, wiele dróg San Diego jest zablokowanych..."
– Kto to? – zapytała smutno Matylda. Czuła, że ich oddział jest powoli likwidowany. W dodatku zbliżali się do miasta, w którym w tym momencie było pewnie więcej służb niż w całych Stanach.
– Siódmy, Dziewiąty i Dziesiąty pojechali we trójkę, więc jeśli policja się nie myli to muszą być oni – odpowiedział chłopak.
– A ci z wczoraj? Kto pojechał w czwórkę?
Nie było jej pod hangarem, kiedy wszyscy rozdzielili się na cztery grupy.
– Drugi, Trzeci, Czwarta i Ósma.
– Któraś z nich uciekła – zastanowiła się Trzynasta. – Może powinniśmy jej poszukać, jest teraz sama.
Piąty pokręcił głową odrzucając ten pomysł.
– Za duże ryzyko – powiedział zimno.
– To nasza rodzina – zaprotestowała Matylda.
– Chcesz zginąć? – warknął chłopak.
Nie musiała odpowiadać. Opadła na oparcie z niezadowoloną miną. Ryzyko może i było wysokie, ale nigdzie nie było teraz bezpiecznie. Co za różnica, czy pomogą dziewczynie, czy nie, skoro wszystkich czeka to samo. Nie chciała myśleć co tamta teraz czuje w samotności. Pewnie była przerażona.
Czas mijał nieubłaganie a korek niemal stał w miejscu. Te marne kilka metrów, które udało im się pokonać powodowało narastające zniecierpliwienie, a Piąty nigdy nie słynął z opanowania. Był niczym bomba zegarowa, która wkrótce miała wybuchnąć, a to nie wróżyło im niczego dobrego.
– Gość w samochodzie obok chyba mnie rozpoznał – powiedział.
Trzynastka próbowała spojrzeć w tamtym kierunku od niechcenia opierają czoło o zagłówek kierowcy i udając znudzenie. Facet rzeczywiście zerkał na ich samochód nerwowo i mówił coś półgębkiem do kobiety siedzącej obok niego. Tamta bez skrępowania zaczęła ich bacznie obserwować.
– Mhm – zgodziła się dziewczyna. – Co robimy?
– Próbuję kurwa zawrócić, ale wszyscy stoją! – warknął w nerwach.
Sytuacja była patowa. Mogliby porzucić samochód na środku drogi, ale bez środka transportu daleko by nie uciekli, a ich zachowanie na pewno zostałoby zauważone i ktoś na pewno zawiadomiłby służby.
– Kobieta gdzieś dzwoni – ostrzegła Trzynastka.
– Ja pierdole!
Pierwsza obudziła się. Matylda natychmiast przedstawiła jej położenie w jakim się znaleźli. Niepewność i uciekający czas dawały o sobie wyraźnie znać. Bodźcem zapalnym okazało się wycie syreny, które rozlegało się gdzieś w oddali.
Nie mieli pojęcia, czy to sygnał ostrzegawczy dla nich, czy może wydarzyło się coś innego, ale Piąty nie miał zamiaru dłużej czekać i dać się złapać. Próbował wcisnąć się pomiędzy dwa samochody stojące na równoległych pasach, ale miał za mało miejsca. Zaczął opętańczo trąbić, żeby usunęli się drogi, ale zobaczył tylko wkurzonych kierowców, którzy mu się wygrażali i nie mieli zamiaru ustąpić miejsca.
– No to koniec z niezwracaniem na siebie uwagi – zauważyła Pierwsza.
– Zamknij się! – krzyknął Piąty. – Zabierajcie swoje rzeczy, nie możemy tutaj zostać.
Po tych słowach złapał za broń i wysiadł z samochodu. Ruszył pospiesznie w stronę skrzyżowania przed nimi. Dziewczyny zebrały, co miały i poszły w jego ślady nie bardzo wiedząc, co tamten zamierza. Matylda podejrzewała, że jego impulsywne zachowanie za chwile sprowadzi na nich najgorsze. Wszyscy uczestnicy ruchu patrzyli teraz na nich.
– Ja pieprze, co my robimy? – mamrotała pod nosem Pierwsza.
– To się chyba nazywa autodestrukcja – odparła czarnowłosa.
Zobaczyły jak Piąty zatrzymał się przed jednym z samochodów na skrzyżowaniu i szarpnięciem otworzył drzwi kierowcy. Zaczął do niego krzyczeć, grożąc mu pistoletem, więc ruszyły biegiem. Chłopak wyciągnął grubego faceta z pojazdu i pchnął go na minivana z tyłu. Z samochodu wysiadała także kobieta, pomagając dwójce dzieci siedzącej z tyłu. Dzieci głośno płakały, co jeszcze bardziej denerwowała Piątego.
Trzynasta chciała zająć miejsce za kierownicą, ale chłopak odepchnął ją i kazał usiąść z tyłu. Kiedy cała trójka znalazła się w środku, ruszył z piskiem opon i skręcił ostro, żeby jak najszybciej oddalić się od miejsca zamieszania. Trzynasta patrzyła cały czas przez tylną szybę, aby sprawdzić czy ktoś za nimi jedzie. Na pewno ktoś już zgłosił całe zajście i było kwestią czasu, jak ruszy za nimi jakiś patrol.
– Już po nas – stwierdził Piąty. – Musimy szybko zmienić auto.
– Na razie odjedźmy najdalej jak się da – poradziła Pierwsza.
Jechali pomniejszymi drogami oddalając się od miasta, mijając domy jednorodzinne, place zabaw i małe markety. Po wpływem adrenaliny wszystko wyglądało tak nienaturalnie spokojnie, że Trzynasta czuła się jak w obcym świecie. Ona walczy o życie, a tutaj dzieci bawią się na podwórkach, kosi się trawę przed domem albo pielęgnuje ogródek. Zrobiło jej się niedobrze.
– Tutaj. – Pierwsza pokazała palcem szkolny parking. – Jest środek dnia, samochody pewnie należą do nauczycielek. Minie parę godzin zanim skończą pracę i zauważą kradzież.
– Może być – zgodził się chłopak. Zaparkował obok i podszedł do samochodu, który obrał sobie za cel. Dziewczyny w tym czasie uważnie się rozglądały, ale okolica wyglądała na pustą.
Rozprawienie się z zabezpieczeniami pojazdu zajęło kilka chwil. Po chwili silnik nowego środka transportu obudził się z warkotem.
*
Jenna zadzwoniła do policjanta, który zatrzymał ją pod posterunkiem, zaraz po jego zmianie i umówiła się z nim w południe. Była na nogach już około dwudziestu godzin. Czuła, że jej zmysły są otępiałe i musiała wyglądać koszmarnie, ale ta dziwna sprawa nie pozwalała jej zmrużyć oka.
Mężczyzna, z którym miała się spotkać spóźniał się. Kiedy minęło piętnaście minut od umówionej godziny zaczęła się niepokoić. Czekała w kawiarni, którą policjant sam zaproponował. Wpół do pierwszej kawa, którą zamówiła w południe była już całkiem zimna, a jego wciąż nie było. Wybrała jego numer telefonu, bo może wypadło mu coś nieoczekiwanego i zapomniał ją uprzedzić. Po kilku sygnałach telefon odebrała jakaś kobieta, miała drżący głos.
– Dzień dobry, jestem doktor Jenna Hannings, byłam umówiona z aspirantem Rife, ale nie pojawił się na spotkaniu. Czy wie pani... – lekarka urwała w pół zdania, bo usłyszała szloch po drugiej stronie linii. Kobieta wyraźnie płakała. – Proszę pani?
– Paul nie żyje – załkała tamta.
Jenna potrzebowała chwili, aby ta informacja do niej dotarła. Powoli w jej głowie zaczęła kształtować się myśl, że to nie przypadek. Przypomniała sobie niechęć komendanta posterunku, a potem tajemniczość aspiranta Rife, kiedy dogonił ją na policyjnym parkingu.
– Kim on dla pani był? – zapytała zaniepokojona kobieta.
– M-moim mężem.
– Proszę pani, mam pewne... – Jenna ściszyła ton, chciała powiedzieć kobiecie o swoich podejrzeniach, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Przez okno kawiarni zauważyła znajomo wyglądającego człowieka i w głowie zaświtała jej myśl, że widziała go również pod sklepem, kiedy dwie godziny temu robiła zakupy. Ktoś ją śledził a telefon aspiranta Rife mógł być na podsłuchu. – Mam pewne kwalifikacje do prowadzenia terapii – skłamała chcąc jakoś wybrnąć z sytuacji. – Jestem lekarzem. Może mogłabym jakoś pomóc?
– Nie sądzę. Proszę mi wybaczyć...
– Gdyby zmieniła pani zdanie proszę zadzwonić pod numer, który się wyświetla – wtrąciła szybko Jenna, mając nadzieję, że kobieta wyczyta jej wiadomość między wierszami.
– Dziękuję. Do widzenia.
Kobieta rozłączyła się, a Jenna pozostała z niejasną obawą. Ponownie wyjrzała przez okno, chcąc sprawdzić czy ten mężczyzna nadal tam jest. Siedział na ławce i czytał gazetę, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. To nie mógł być przypadek, że znowu go widziała. A śmierć tego policjanta? On coś wiedział i chciał jej powiedzieć. Naprawdę chciałaby, żeby to była jedynie paranoja, ale puzzle tej układanki tak idealnie do siebie pasowały, że nie mogło być mowy o pomyłce.
Zachowując szczególną ostrożność wyszła z kawiarni, a kiedy wsiadła do samochodu od razu zablokowała drzwi. Jeśli śmierć Paula Rife'a nie była przypadkiem to kto wie, co groziło jej. Wolała dmuchać na zimne. Dlatego nie wróciła do pustego mieszkania, ale pojechała do szpitala.
*
39 godzin od ucieczki
Radiowozy, karetki, wozy straży pożarnej i ciężkie wojskowe pojazdy ciasno okalały teren wokół restauracji, w której ukryli się zbiegowie. Wszyscy byli w gotowości, ale nikt nic nie robił. Dopóki nie padały kolejne strzały sytuacja była w miarę opanowana i byli z tego względnie zadowoleni. Jednym z czynników zaburzającym tę względność byli ludzie, których przestępcy przetrzymywali wewnątrz restauracji.
Gdy helikopter Davids'a wylądował nieopodal miejsca akcji, zrobiło się nerwowo. Razem z nim przyleciał jego asystent, który odczuł nieprawdopodobną ulgę znalazłszy się ponownie na ziemi. Jerald wciąż darzył go pogardą i niechęcią, ale na razie był skazany na nieudolnego Briana Gatlin'a.
Kapitan miał na sobie mundur wojskowy i kamizelkę kuloodporną, jak większość zgormadzonych na miejscu ludzi, ale jego postawa wyraźnie odznaczała się od innych. Ktoś natychmiast do niego podszedł salutując.
– Kapitan Warren, składam na pana ręce dowodzenie – oznajmił.
Jerald skinął mu z mruknięciem.
– Jaka jest sytuacja?
– Melduję, że trzech poszukiwanych znajduje się w środku. Mają zakładników. Negocjator nie mógł podejść, strzelali do niego. Mamy siedem rannych osób wśród cywili, jeden zgon na miejscu.
– Czy są ranni wśród naszych? – zapytał Davids.
– Nie.
– Mhm. Spocznij. – Davids odszedł na stronę, aby zapalić i przemyśleć okoliczności.
Kapitan Warren odczuł wyraźną ulgę, że odpowiedzialność spada na kogoś innego. Dopiero od niedawna nosił swój tytuł i nie był przygotowany psychicznie na takie akcje. Jerald był wyraźnie zażenowany tym, że przyznano awans komuś tak nieświadomemu.
– Ostatnimi czasy do wojska przyjmują byle kogo, a potem dostaje taki awans i tyle z niego pożytku – mruknął pod nosem do Briana.
– Co pan zamierza, kapitanie?
– Mają zakładników, więc nie możemy tak po prostu wysadzić tej restauracji – mruknął z niezadowoleniem.
Asystent popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami, co trochę go rozbawiło, ale też wkurzyło. Nie skomentował jednak jego reakcji, tylko zaciągnął się dymem papierosa. Naprawdę miał ochotę wysadzić ten budynek. Mógłby napisać w raporcie, że to tamci się wysadzili, ale podejrzewał, że Warren był takim samym boidupcem jak jego asystent i ich meldunki mogłyby znacznie od siebie odbiegać.
– Warren! – zawołał Jerald i pokazał tamtemu, żeby podszedł. Kiedy Warren znalazł się obok zasalutował. – Spocznij, wyluzuj – polecił mu. – Palisz?
– Nie, kapitanie.
– To zapalisz – stwierdził Davids i wyciągnął w jego kierunku papierosy. Tamten wziął jednego drżącą ręką. – Ilu jest tych zakładników?
– Nie wiemy dokładnie – odpowiedział nerwowo Warren. – Podczas pierwszej strzelaniny paru osobom udało się stamtąd wybiec, mówili o około dwudziestu osobach wewnątrz.
– Strzelali do negocjatora, czyli nie udało wam się nawiązać z nimi kontaktu? – dopytał Jerald.
– N-nie. Próbowaliśmy, ale...
Davids uniósł dłoń, aby go uciszyć. Nie potrzebował zbędnych usprawiedliwień, szkoda mu było czasu. Mogli tak stać i trzy dni, i miesiąc. Nie miał tyle czasu, sprawa powinna ucichnąć jak najszybciej a na razie robiło się wokół niej coraz głośniej.
– Dajcie mi megafon, Warren – polecił z determinacją w głosie.
– Co pan zamierza, kapitanie? – zapytał z obawą Brian.
– Chodź, nie pora na gadanie.
Z megafonem w dłoni David stanął za barykadą stworzoną naprzeciw wejścia do restauracji. Wokół niego rozstawieni byli saperzy, gotowi do strzału, gdyby tylko zobaczyli jakieś zagrożenie. Warunki były jednak utrudnione, ponieważ nie było widać wnętrza restauracji. Okupujący ją przestępcy pomyśleli o osłonięciu się i zakryli wszystkie okna budynku obrusami i innymi przedmiotami, które mieli pod ręką. To nie były łatwe cele, sam ich szkolił, wiedział co potrafią.
– No dobra – powiedział Jerald sam do siebie po czym przystawił sobie do ust megafon. – Mówi do was kapitan Jerald David – poinformował przez urządzenie, które spotęgowało siłę jego głosu. – Jesteście otoczeni. Powtarzam: mówi do was kapitan Jerald Davids. Jesteście otoczeni.
Zrobił pauzę. Przyjrzał się zakrytym oknom restauracji i ujrzał jakiś ruch. Wiedział, że to któreś z nich, ale niestety nikt nie oddałby strzału nie widząc dokładnie celu. Trochę żałował, że jest tu aż tylu mundurowych, bo sam rozwiązałby sprawę raz dwa.
– Wiem, że się boicie. – kontynuował. – Powtarzam: jesteście otoczeni. – Tych dzieciaków nie dało się podejść psychologicznie, bo byli wdrożeni we wszelkie procedury. Właśnie dlatego Charlie miał ich zlikwidować a nie pozwolić uciec. – Wiem, że się nie poddacie. Oni też nie – wskazał na ludzi wokół siebie. Westchnął. – Chcę wam pomóc. Wchodzę, nie strzelajcie.
Podał megafon stojącemu najbliżej człowiekowi. Wyciągnął z kabury pistolet i w ostentacyjny sposób odłożył ją na ziemię, tak, aby podglądająca go osoba z wewnątrz dokładnie widziała, co się dzieje.
– Kapitanie, co pan robi? – zawołał przerażony Brian stojący kilka metrów za nim.
Davids zignorował go i wyszedł przed barykadę, pomimo licznych protestów. Powoli, z uniesionymi rękoma zbliżył się do wejścia restauracji. Nikt nie strzelał, więc uznał to za dobry znak. Kiedy jednak pchnął szklane drzwi, te nie ustąpiły. Próbował zajrzeć do środka, ale szyby były starannie oklejone kartkami z menu. Spojrzał na ludzi za swoimi plecami, wszyscy celowali w restaurację.
– To ja, Davids – powiedział głośno. – Wpuśćcie mnie. To nie jest sytuacja bez wyjścia, znajdziemy jakieś rozwiązanie.
– Niby jakie? – usłyszał pytanie zza drzwi. Rozpoznał w nim głos Dziewiątego. Po chwili dostrzegł, że jedna z kartek oklejających szybę odchyla się i zobaczył oko swojego rozmówcy. Gdyby miał pistolet mógłby w nie teraz strzelić.
– Porozmawiajmy na spokojnie. Wpuśćcie mnie.
– Tylko bez numerów. Z łapami w górze – ostrzegł Dziewiąty.
Zamek w drzwiach przeskoczył i uchyliły się powoli. Wszedł do środka z uniesionymi rękami. Dziewiąty mierzył w niego z pistoletu.
– Zamknij – polecił chłopak. Davids wykonał jego polecenie. – Siódmy, przeszukaj go.
Wewnątrz było ciemno, więc w pierwszej chwili nie dostrzegł nikogo poza Dziewiątym. Siódmy odłożył broń i podszedł do Jeralda, sprawdził dokładnie czy nie ma przy sobie żadnej broni, ale nic nie znalazł. Po chwili wzrok kapitana przyzwyczaił się do ciemności i zaczął wychwytywać więcej szczegółów. Na podłodze pod oknami restauracji, twarzami do dołu leżeli ludzie z rękami założonymi na głowie. Większość drżała z przerażenia. Kilkoro siedziało pod ścianą kawałek dalej ze związanymi za plecami rękoma i taśmami na ustach.
– Słuchajcie – odezwał się Jerald, wciąż opanowany – wasze położenie jest kiepskie, czego właściwie się spodziewacie?
– Po co tu przylazłeś? – warknął rozzłoszczony Dziewiąty.
– Próbujesz nas namówić do poddania się – Siódmy zmrużył oczy.
– Serio uważacie, że jestem aż taki głupi? – Davids pokręcił głową z niedowierzaniem. – Przyszedłem tu, żeby wam pomóc. Cudem przekonałem dowództwo, żeby mnie tu przysłali i przekazali dowodzenie. Nic wam nie grozi, tylko nie możecie już więcej strzelać. Chodźcie, wracamy do domu.
– Do domu – prychnął Siódmy. – Zabiliście Drugiego, i Trzeciego, i którąś z dziewczyn! A teraz myślisz, że my tak po prostu oddamy się w wasze ręce?
– Zabili Drugiego i Czwartą dlatego, że uciekali, a potem zaczęli strzelać! – warknął zniecierpliwiony kapitan. – Do Trzeciego nie zdążyłem dotrzeć, popełnił samobójstwo ze strachu, że zginie, ale udało mi się ocalić Ósmą! Za kogo wy mnie macie do cholery!
Siódmy i Dziewiąty popatrzyli na niego niepewnie. Davids odczuł ulgę. Wielogodzinna ucieczka i strach przed nieznanym otępiły ich czujność. W dodatku byli teraz osaczeni, bali się jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie mogli liczyć na niczyje wsparcie. Jednak nie byli tak doskonałymi żołnierzami jak im się wydawało. Gdyby tak było nie daliby się tak łatwo podejść. Niezależnie od sytuacji nie pozwoliliby aby strach przejął nad nimi władzę.
– A gdzie Dziesiąty? Z raportów wynikało, że jesteście we trójkę – Jerald rozejrzał się po sali restauracyjnej.
– Jest ranny – przyznał Siódmy.
– Zamknij się, idioto! – skarcił go Dziewiąty.
– Ciężko? – zapytał Davids przejętym głosem, ale mu nie odpowiedzieli. – Gdzie on jest? Przecież trzeba mu pomóc, do cholery!
Dziewiąty westchnął z rezygnacją i opuścił broń.
– Na kuchni. – Dziewiąty wskazał niedbale korytarz za swoimi plecami.
Kapitan nie czekając przeszedł pospiesznie obok nich. Wpadł do pomieszczenia, w którym śmierdziało przypalonym jedzeniem. Dziesiąty siedział na podłodze, z rany w nodze sączyła mu się krew. Wysoko na udzie zawiązał opaskę uciskową, ale sądząc po plamach, stracił jej już bardzo dużo. Był blady i ciężko oddychał. Nie miał nawet siły zareagować na pojawienie się Davidsa.
– Wykrwawia się, potrzebuje natychmiastowej pomocy – zwrócił się do dwóch chłopaków, którzy weszli za nim do kuchni, ale nie zobaczył u nich cienia empatii. No tak, o to chodziło w ich szkoleniu. – Nie bądźcie głupi, do cholery, on umiera! – wrzasnął. Wciąż nic. – Dobra, to chociaż pozwólcie mi go stąd zabrać.
Siódmy wzruszył ramionami, jakby było mu to obojętne. Dziewiąty skinął po chwili głową.
– Potrzebuję noszy. Pozwólcie, że je przyniosą, a potem wyniosę go z którymś z zakładników, dobra?
– Zakładnicy zostają tutaj, Davids! – warknął ostrzegawczo Dziewiąty. – Nie kombinuj, bo odstrzelę ci łeb. – Dla podkreślenia wagi swoich słów ponownie wycelował lufę w kapitana.
Jerald uniósł dłonie w obronnym geście chcąc go uspokoić. Wykorzystał ten ruch na wyrwanie pistoletu z rąk chłopaka. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję strzelił mu prosto w twarz. Następnie wycelował w Siódmego, ale pospieszył się i trafił zaledwie w ramię. Chłopak wrzasnął z bólu i strzelił na oślep, ale jego kula nikogo nie dosięgła. Zakładnicy zaczęli krzyczeć. Davids natomiast oddał kolejny strzał i tym razem ugodził Siódmego prosto w serce.
No, to załatwione. Jeszcze tylko ten półżywy trup z kuchni, pomyślał.
– Drodzy państwo, proszę pozostać na miejscach, zaraz wkroczy policja – poinformował zakładników.
Skierował się do kuchni i stanął nad Dziesiątym. Chłopak spojrzał na niego półprzytomnie. Z trudem przełknął ślinę.
– Zrób to szybko – wychrypiał.
Jerald'owi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zadał mu szybką śmierć i ukrócił cierpienia, akurat w chwili, gdy wyważono drzwi restauracji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top