Krwawy szlak


40 godzin od ucieczki

– Trzynasta, pójdziesz zapłacić za benzynę – polecił jej Piąty zjeżdżając na stację. – I zrób nam jakieś zapasy – dodał niemal od razu.

Dziewczyna zacisnęła zęby ze złości, ale nic nie odpowiedziała. Odkąd uciekli to ona płaciła, a każdy przecież dostał swoje pieniądze. Nie było jednak czasu na kłótnie, jeśli zacznie się buntować na wierzch wyjdą również inne sprawy, a musieli wciąż działać razem. Na razie całkiem nieźle im to wychodziło.

Bez zbędnego marnowania czasu, wysiadła z samochodu, który ukradli kilka godzin wcześniej i weszła do sklepu. Wzięła pod pachę karton mleka i butelkę wody. Z kolejnej półki zdjęła paczkę ciastek, a z lodówek wyjęła trzy paczki małych kabanosów. Nie było czasu na dokładniejsze zakupy, po zajściu pod San Diego czuli, że pościg depcze im po piętach.

Zerknęła przez szybę na samochód, Piąty właśnie skończył tankowanie, więc podeszła do kasy, żeby zapłacić.

– Dzień dobry – powitało ją równocześnie dwóch sprzedawców, po czym jeden zniknął na zapleczu. Ten który zaczął skanować jej zakupy uśmiechnął się szeroko.

– Do tego benzyna z trójki – poinformowała mężczyznę. Był wysoki, chudy i na oko w jej wieku. Miał krzywe zęby, ale jego szeroki uśmiech zdawał się mówić, że w ogóle mu to nie przeszkadza.

– Zbiera pani punkty? – zapytał energicznym głosem, który nieco drżał.

– Nie.

– To założymy pani kartkę... – Mówiąc to schylił się pod ladę. – O, skończyły mi się, ale mam więcej na zapleczu. Chwileczkę.

– Nie trzeba – zaprotestowała. – Nie chcę karty.

Ale mężczyzna jej nie słuchał. Zniknął na zapleczu zapewniając, że nie zajmie to dużo czasu. Trzynasta przestępowała z nogi na nogę rozglądając się nerwowo. Minęło kilka sekund zanim trybik w mózgu przeskoczył na właściwe miejsce i zrozumiała co się święci.

Pospiesznie zabrała zakupy i bez płacenia wybiegła przed sklep. Jej towarzysze akurat doszli do wniosku, że teraz Pierwsza powinna prowadzić i zamieniali się miejscami.

– Rozpoznali nas! – wrzasnęła Trzynasta biegnąc w ich stronę. Karton mleka wysunął jej się spor ramienia i biały płyn rozlał się z rozbryzgiem. Zignorowała to.

Tylnym wyjściem akurat wyszedł jeden ze sprzedawców z bronią w ręku. Była to dwulufowa strzelba, którą mężczyzna wycelował we wsiadającą za kierownicę blondynkę.

– Wysiądź z wozu! – zawołał. – Policja już tu jedzie!

– Skurwysyny – warknął pod nosem Piąty i wyciągnął swoją broń. Natychmiast wycelował i strzelił, ale sprzedawca był ostrożny i schował się za róg budynku.

Pierwsza błyskawicznie zatrzasnęła za sobą drzwi auta i odpaliła silnik.

– Wsiadajcie! – wrzasnęła.

Ale Trzynasta również wyciągnęła broń porzucając zakupy, które ściskała w rękach i celowała w róg stacji. Powoli przechodziła w stronę samochodu.

– Było ich dwóch – ostrzegła kolegę.

– Niech tylko pokaże chociaż fragment swojego ryja – zagroził chłopak.

Trzynasta znalazła się już przy samochodzie, ale wciąż mierzyła razem z Piątym w miejsce, gdzie ukrył się sprzedawca. Tamten nie wychylił się, wysuną tylko strzelbę i oddał strzał na ślepo, trafiając w tylną szybę ich samochodu.

– Skurwysyn – warknął Piąty i oddał kilka strzałów w kierunku ukrywającego się mężczyzny.

– Paul! – wrzasnęła Pierwsza. – Wsiadajcie do auta, do cholery!

Trzynasta otworzyła sobie drzwi, żeby w razie czego szybko znaleźć się w środku.

– Jak wsiądziemy będzie miał nas jak na widelcu – poinformowała blondynkę.

– Chcecie zabić niewinnych ludzi? Kompletnie zidiocieliście?

– Oni chcą zabić nas – zauważył wściekle Piąty.

– Uważaj! – zawołała Trzynasta, bo drugi z pracowników stacji zaszedł ich z drugiej strony. Dziewczyna oddała strzał w jego kierunku, aby go wystraszyć, ale to rozproszyło uwagę Piątego, który na moment przestał obserwować co się dzieje za rogiem budynku.

Rozległ się strzał i Piąty oparł się ciężko o samochód.

– Paul! – wrzasnęła Pierwsza i wyskoczyła z pojazdu jak oparzona.

Trzynasta wycelowała w głowę sprawcy i pozbawiła go życia w jednej sekundzie. Nie cierpiał. Drugi z pracowników wystraszył się na dobre i widziała, jak ucieka. Nie było potrzeby do niego strzelać. Z oddali dobiegło ich wycie policyjnych syren.

– Dostałem – stęknął chłopak osuwając się na ziemię. Pierwsza już przy nim klęczała.

– Musimy jechać – zarządziła Matylda. – Teraz!

– Nie zostawię go! – wrzasnęła przez łzy blondynka.

Trzynasta ze zniecierpliwieniem kucnęła przy rannym koledze. Trzymał się za bok, spomiędzy jego palców wydostawało się sporo krwi.

– Pokaż. – Kiedy zabrał ręce, uniosła jego koszulkę i spojrzała na ranę. Na chwilę znieruchomiała. – Uciskaj. Dasz radę wsiąść?

Skinął głową. Na jego czole pojawiła się mokra rosa. Pomogły mu wstać i wsadziły go na tył samochodu.

– Siedź z nim, pomóż mu uciskać ranę – poleciła czarnowłosa, po czym wsiadła za kierownicę i ruszyła z piskiem opon. Pościg był tuż za nimi, ale przynajmniej miała pełny bak. Może uda się przed nimi uciec.

*

– Jenna, ty tutaj?

Lekarka miała lekki sen, nie była w stanie całkiem zasnąć, więc natychmiast otworzyła oczy. Bała się wrócić do pustego mieszkania, a jedynym bezpiecznym miejscem, jak jej się wydawało, był szpital.

– Cześć Margo – przywitała się z koleżanką i usiadła na kanapie, na której zasnęła. – W domu nie mogłam zasnąć.

W pokoju służbowym stało kilka takich kanap i łóżek polowych dla lekarzy, którzy odbywali wydłużone dyżury. Jenna nieraz z nich korzystała, ale nigdy podczas takiej sytuacji.

– Co tu robisz? Okropnie wyglądasz – dopytywała jej koleżanka. – Robię kawę, chcesz?

– Nie, akurat potrzebuję snu.

Spojrzała na zegarek. Howard, jej narzeczony, wróci niedługo z pracy. Też powinna wracać do domu.

– A więc? – Margo drążyła temat. – Skończyłaś dyżur już dawno temu.

– W domu nie mogłam spać – przyznała łapiąc się za głowę. Stres i zmęczenie dawały o sobie mocno znać. Była rozkojarzona, bolała ją głowa i było jej niedobrze. Nie pamiętała, kiedy ostatnio coś jadła. Jako lekarz, powinna dawać przykład, a tymczasem wszystko robiła nie tak. – Margo, przywieźli do nas jakiegoś policjanta?

– Policjanta? – zdziwiła się kobieta wstawiając wodę w czajniku. – Raczej nie. Dlaczego pytasz?

– Widziałam wypadek – skłamała. – Pójdę już do siebie.

Wstała powoli czując pulsujący ból w skroni. Wzięła torebkę i inne swoje drobiazgi.

– Odpocznij, Jenna.

Wyszła na korytarz grzebiąc w torebce w poszukiwaniu telefonu. Z rozczarowaniem stwierdziła, że bateria w jej komórce się wyładowała, więc wrzuciła ją z powrotem do środka. Na pierwszym miejscu w jej myślach na powrót znalazł się Paul Rife i jego tajemnicza śmierć. Bez dłuższego namysłu zwróciła się w kierunku najbliższej windy służbowej i używając kart magnetycznej zjechała do podziemi. Tylko tam mogła dowiedzieć się czegoś więcej.

Prosektorium nie należało do najprzyjemniejszych miejsc, chociaż na filmach przedstawiano je zazwyczaj dużo gorzej. Surowe wnętrza, puste ściany i ubogie umeblowanie mroziło jej krew w żyłach. Ostatni raz była na podobnym oddziale na studiach, a od tamtego czasu minęło już sporo lat. W szpitalnym prosektorium była tylko raz niedługo po zatrudnieniu. Zapukała do okna służbówki dyżurnego.

– Jest Jeff? – zapytała przez uchyloną szybę.

– U siebie – skinął jej młody praktykant.

Skierowała się do gabinetu swojego znajomego. Jej pierwsza wizyta tutaj, wiązała się właśnie z gabinetem Jeff'a Cole'a. Jej pierwszy pacjent zmarł podczas operacji. Bardzo to przeżyła i dokładnie zapoznała się z dokumentacją z sekcji zwłok, a potem prosiła Jeff'a o konsultacje. Patolog zapewniał, że to nie była wina żadnego ludzkiego błędu. Tak się zaprzyjaźnili.

Zapukała do drzwi jego gabinetu, które były uchylone. Kiedy ją zobaczył natychmiast się uśmiechnął i zaprosił do środka. Siwe już włosy, jak zazwyczaj, miał tłuste i zaczesane do tyłu, a fartuch, który miał na sobie chyba nigdy nie widział się z żelazkiem.

– Witam ponownie w moim królestwie. Herbaty? – zapytał. – Właśnie zaparzyłem

Uśmiechnęła się słabo i skinęła z wdzięcznością głową. Wskazał jej krzesło po drugiej stronie swojego biurka. Gabinet był mały, większość miejsca zajmowały teczki z dokumentami.

– W dalszym ciągu nie zrobili ci tu remontu? – zapytała żartobliwie, omiatając spojrzeniem ohydne białe płytki pokrywające podłogę i ściany.

– Dyrektor wciąż upiera się przy swoim zdaniu, że to części szpitala dla żywych pacjentów powinny być bardziej reprezentatywne – odpowiedział ze śmiechem patolog. – Mów, co cię sprowadza? Widzę, że coś jest na rzeczy.

Postawił przed nią szklany kubek z herbatą i usiadł na swoim miejscu. Teraz odwlekała przejście do sedna sprawy. Rzuciła okiem na dokumenty na jego biurku. Zdjęcia poszczególnych części ciała aktualnych zwłok przyprawiały o dreszcze.

– To taka... dziwna sprawa – zaczęła niepewnie.

– Jen, przecież wiesz, że możesz walić do mnie jak w mur – popatrzył na nią znad okularów.

– Wiem, ale to naprawdę dziwna sprawa – powtórzyła z naciskiem. Popatrzyła na drzwi, które zostawiła otwarte i po chwili namysłu wstała, żeby je zamknąć. – Chodzi o chłopaka, który rzucił się z okna.

Jeff spoważniał. Odchrząknął i poprawił okulary zsuwające mu się z nosa. Jenna zrozumiała, że nie tylko ona zauważyła, że coś jest nie tak. Wpatrywała się w mężczyznę czekając czy coś powie. Sama nie śmiała się odezwać.

– Policja utajniła całą jego dokumentację. Tak naprawdę dokumentację całej trójki.

– Jeff, moim zdaniem ten chłopak nie popełnił samobójstwa – powiedziała cicho Jenna.

– Dla mnie to bardziej niż oczywiste – zgodził się także zniżając ton głosu.

– Powiedz mi co znalazłeś – poprosiła.

– Zabrali wszystkie dokumenty, więc nie mogę ci ich pokazać na potwierdzenie moich słów. Na ciele chłopaka było mnóstwo obrażeń spowodowanych wypadkiem. Tak naprawdę nie szukałbym nowych, gdybym nie zauważył, że chłopak ma pod paznokciami czyjś naskórek. Wyraźnie z kimś się szarpał tuż przed śmiercią.

– Wiedziałam – opadła na oparcie krzesła i spojrzała w bok.

Jeff tak naprawdę uspokoił ją tymi słowami. Miała potwierdzenie, że nie uroiła sobie tego zabójstwa. Tylko dlaczego ktoś zabił tego chłopaka? Powinien stanąć przed sądem i zostać sprawiedliwe osądzony. Może i był groźnym przestępcą, chociaż widząc jego łzy i strach w oczach nie mieściło jej się w głowie, żeby mógł kogoś skrzywdzić.

– A policjant? – zapytała, przypominając sobie o Paul'u Rife. – Trafił do nas jakiś policjant? Zginął dzisiaj w wypadku.

– T-tak, ale nie ja się nim zajmowałem – przyznał Jeff.

– Masz wgląd do dokumentów? Ten policjant też zginął nieprzypadkowo. Pilnował tego chłopaka, miał jakieś informacje, które miał mi przekazać, a kilka godzin później dowiedziałam się, że nie żyje.

– Jen, ta sprawa jest zbyt poważna, nie powinnaś się nią interesować. – Patolog zmarszczył czoło ze zmartwienia. – Mam wgląd do tych dokumentów, ale lepiej, żeby żadne z nas ich nie widziało.

– Nie rozumiesz, że ktoś tu się bawi w boga?! – zapytała wstając gwałtownie i uderzając dłońmi w blat biurka. Natychmiast znowu usiadła wstydząc się swojego zachowania.

– Rozumiem – zgodził się spokojnym głosem. – Ale my nie możemy nic z tym zrobić. Jesteśmy lekarzami.

– Lekarzami, którzy powinni ratować ludzkie życie, a tymczasem ktoś je bezkarnie odbiera – naciskała kobieta.

– Jenna, to policja musi się tym zająć.

– Policja jak widzisz jest bezsilna! Jeff, pomóż mi coś z tym zrobić.

– Co?

Sama nie wiedziała. Zagryzła wargę zastanawiając się.

– Chodźmy z tym do prasy – zaproponowała. – Robiłeś sekcję tego chłopaka, będziesz wiarygodnym źródłem.

– Prasa też potrzebuje dowodów, a my ich nie mamy. Zabrali zdjęcia, dokumenty, wszystko. Niemal wymazali fakt pobytu tego chłopaka w naszym szpitalu. Żadna gazet nie wydrukuje niepotwierdzonych informacji.

– Czyli nic nie da się zrobić? – pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Ja nie mam pomysłu – potwierdził mężczyzna.

Jenna sięgnęła po kubek z herbatą, która jakimś cudem nie wylała się podczas jej gwałtownego wybuchu emocji. Wypiła duszkiem ciepły płyn i odstawiła puste naczynie.

– Dzięki za herbatę, Jeff. Na razie – powiedziała i wyszła.

*

Przy tej prędkości samochód podskakiwał nawet na drobnych nierównościach na drodze, ale nie miała odwagi zwolnić. Wskaźnik pojemności baku szybko opadał, ale miała wrażenie, że jeśli choć trochę zwolni, na horyzoncie pojawią się niebieskie światła radiowozów.

– Co z nim? – zapytała zerkając we wsteczne lusterko, w którym widziała zapłakaną twarz Pierwszej.

– Ciągle krwawi – odpowiedziała blondynka. Minęła już ponad godzina od strzelaniny na stacji. W samochodzie śmierdziało krwią.

– Jest przytomny?

– Ledwo. Trzynasta, on potrzebuje lekarza – załkała Pierwsza. – On umiera.

Wiedziała o tym od samego początku. Kiedy zobaczyła miejsce postrzału, kiedy Piąty półleżał na stacji pomyślała, że to śmiertelna rana. Nie była lekarzem, ale ilość krwi i miejsce, w które dostał wskazywały na uszkodzenie jakiegoś poważnego organu. Było raczej kwestią czasu, aż się wykrwawi.

– Zawieźmy go do szpitala – poprosiła blondynka.

– Jak tylko wjedziemy do jakiegokolwiek miasta, natychmiast nas złapią.

– Proszę cię – zapłakała tamta. – Proszę cię, jak nigdy o nic. Wiem, że mnie nienawidzisz i jego też. Ale tak bardzo jak ty nienawidzisz nas, tak bardzo ja go kocham. Błagam cię.

Trzynasta ponownie zerknęła w lusterko, aby zobaczyć twarz towarzyszki. Pierwsza zawsze była piękna, chociaż wyraz jej twarzy zdradzał okropne wnętrze. Te godziny ucieczki niemal całkowicie ją odmieniły. Teraz i na zewnątrz była brzydka. Ale też zdesperowana. Charlie byłby zawiedziony, że w jego oddziale było miejsce na tak silne uczucie, jakie widziała w oczach blondynki.

Ból. Treningi. Upokorzenia. Szydercze śmiechy i spojrzenia. Tutaj każdy rywalizował z każdym. Były też tortury. Nie takie udawane, ale prawdziwe. Duszenie foliową torbą, zaciskanie pasa na szyi. Polewanie lodowatą wodą. Wyrywanie paznokci u rąk i stóp. Bicie. Łamanie nosa, wybijanie barków. Podwieszanie. Rażenie prądem. Znosiła to wiele miesięcy, wręcz lat. Trening nigdy się nie kończył, trwał cały czas. Czasami torturowali siebie nawzajem a czasami robił to ktoś z zewnątrz.

Wychodziła spod prysznica po całym dniu biegania, czołgania się, wspinania na wysokość. Zrobiła chyba dwa tysiące pompek i tyle samo przewrotów. Codziennie na jej ciele pojawiały się nowe siniaki pulsujące bólem. Miała już naprawdę dość i pozwoliła sobie na uśpienie czujności.

Idąc ciemnym korytarzem ktoś zaszedł ją od tyłu i zacisnął sznurek na jej szyi. Nie dość, że płuca pozbawione gwałtownie tlenu paliły bólem, to lina na jej gardle boleśnie wrzynała się w skórę. Nie zdążyła nawet wydać z siebie żadnego dźwięku. Czuła, że odpływa. Straciła przytomność.

Nie mogło minąć wiele czasu. Ocknęła się przeszyta bólem wykręcanej do granic możliwości ręki. Leżała twarzą do zimnej posadzki. Krzyknęła, a wtedy na jej głowę spadł silny kopniak. Znowu straciła przytomność.

Ponownie obudził ją ból wybitego barku. Staw nie wytrzymał. Tym razem zdusiła okrzyk i tylko przeciągle jęknęła w podłogę. Nie miała szans się wyrwać. Gdyby chcieli ją zabić już byłaby martwa. Charlie odejmie jej za to punkty.

W końcu morderczy uścisk zelżał i jej oprawcy odsunęli się. Przekręciła się z jękiem na plecy, żeby zobaczyć kto ją zaatakował. Piąty szczerzył się w uśmiechu pełnym zadowolenia, to on był głównym atakującym.

– Dobrej nocy, zdziro – powiedział z pogardą i splunął w jej kierunku.

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin wiele się zmieniło, ale nie aż tyle. Może i sytuacja była nadzwyczajna, ale litość wobec innych członków oddziału nie leżała w naturze Trzynastej. Nie odezwała się.

Minęło kilka długich minut i uznała temat za zakończony, ale myliła się.

– Wiem, że ty też masz uczucia – powiedziała Pierwsza. – Kochałaś Charliego i zabiłaś go, bo nie było innego wyjścia. Gdybyś mogła go uratować, zrobiłabyś wszystko. Ja nie pozwolę, żeby z Paulem stało się to samo, on ma szansę.

Matylda przełknęła z trudem ślinę.

– Stracił za dużo krwi – szepnęła. – Lekarze nic już nie zrobią.

– Nie wiesz tego! – krzyknęła przez łzy blondynka. – Proszę cię, nie pozbawiaj go szansy.

– Nawet jak dowieziemy go do szpitala, znajdą nas i zabiją.

– Muszę spróbować. Trzynasta, błagam cię. Oddam ci swoje pieniądze i sama go zawiozę, tylko zostaw nam to auto. Nie mamy czasu na szukanie innego. Błagam cię. Błagam!

Matylda uderzyła z gniewem w kierownicę. Może gdyby Pierwsza nie użyła Charliego w swojej argumentacji, nie ugięłaby się. Ale ponieważ przypomniał jej się cały ból, który czuła po strzeleniu mu w głowę i wszystkie inne bolesne wydarzenia z przeszłości, zatrzymała samochód w poprzek drogi i włączyła światła awaryjne.

Pojazd, który od jakiegoś czasu jechał za nimi zwolnił i w końcu zatrzymał się parę metrów za nimi. Trzynasta wysiadła i poprawiła broń za swoimi plecami. Pomachała do kierowcy tamtego samochodu. Ktoś zaczął z niego wysiadać.

– Proszę pana, może mi pan pomóc? – zawołała. Zwróciła się do Pierwszej. – Odjedźcie, jak tylko przejmę jego wóz.

Pierwsza skinęła głową ocierając oczy i policzki z łez.

Nagle rozległ się dźwięk przeładowywanej broni i Trzynasta gwałtownie podniosła głowę. Facet, który wysiadł z zatrzymanego samochodu celował do niej i nie czekając długo strzelił.

Uskoczyła w bok w ostatniej chwili.

Pierwsza błyskawicznie zorientowała się w sytuacji i wskoczyła niezgrabnie na miejsce kierowcy. Ruszyła z piskiem opon, aby oddalić się od niebezpieczeństwa. Matylda zaklęła w duchu, że naiwnie uległa prośbie koleżanki, która była w potrzebie, a teraz sama zostanie porzucona w obliczy niebezpieczeństwa. Oddała dwa nerwowe strzały w kierunku mężczyzny, który uskoczył i schował się za swoim pojazdem.

– Trzynasta, szybko! – zawołała Pierwsza z oddali. Wychyliła się z wozu, który zatrzymała kilkanaście metrów dalej.

Matylda wstała i rzuciła się biegiem w jej kierunku. Pierwsza celowała w faceta za jej plecami i oddała strzał, dając Trzynastej kilka cennych chwil. Samochód był coraz bliżej. A wtedy kolejny strzał trafił ją w prawe ramię. Siła z jaką oberwała niemal obróciła ją o trzysta sześćdziesiąt stopni.

Runęła jak długa na asfalt raniąc sobie policzek, bo ręka, w którą dostała odmówiła posłuszeństwa. Popatrzyła na Pierwszą, która niewiele mogąc zrobić, wcisnęła gaz do dechy i odjechała zostawiając za sobą chmurzę kurzu. Trzynasta zaklęła pod nosem i spojrzała teraz na zbliżającego się do niej oprawcę. Kim on do cholery był?!

Próbowała strzelać lewą ręką, ale nie potrafiła utrzymać prosto ręki. Mężczyzna mimo to uchylał się przed jej pociskami. Tym sposobem kupiła sobie może kilka sekund życia. Zaraz skończą jej się naboje i facet z nią skończy. Nie bała się śmierci. Czuł za to niesamowitą złość, że dała się tak łatwo złapać.

Klik. Brak oporu spustu oznaczał pusty magazynek. Była gotowa na koniec. Położyła głowę na asfalcie, czekając na złoty strzał. Patrzyła, jak mężczyzna zbliża się do niej. Zamknęła oczy przywołując w myślach Charliego i wszystkich, których kiedykolwiek uważała za swoją rodzinę. Wszystkich zmarłych. Teraz do nich dołączy.

Wtem rozległa się salwa strzałów z karabinu maszynowego. Naprawdę potrzebne było aż tyle, aby pozbawić ją życia? Ale nie poczuła żadnego nowego bólu. Otworzyła oczy. Strzały padały z wielkiego jeepa, który przejechał tuż obok i zatrzymał się tuż obok niej. Kolejna salwa posłana w kierunku tamtego faceta i jego samochód, który natychmiast stanął w płomieniach. Nie rozumiała co się dzieje.

Spojrzała w górę. Mężczyzna z karabinem maszynowym stanął nad jej głową i posłał kolejną serię w kierunku jej oprawcy. Potem złapał ją za ramię, to, w które była ranna, więc jęknęła z bólu, i podniósł ją na nogi.

– Wsiadaj – rozkazał wskazując otwarte drzwi jeepa. Słaniając się na nogach wykonała polecenie. Kiedy odjeżdżali w ich samochód uderzyło kilka pocisków, jeden rozbił tylną szybę, ale szybko uciekli z zasięgu strzałów.

– Kim jesteś? – zapytała Trzynasta. Widziała tego człowieka pierwszy raz w życiu. Było całkiem prawdopodobne, że wpadła z deszczu pod rynnę. Musiała mu jednak zaufać, skoro przed chwilą uratował jej życie.

– Należałem do pierwszej generacji oddziału Trzynastki – odpowiedział. – Chcę ci pomóc.

Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Pierwsza generacja jej oddziału? Nie miała pojęcia, że przed nimi ktoś do niego należał. Ale oddział był na tyle tajny, że nawet rząd nie miał o nim pojęcia, więc mimowolnie mu uwierzyła.

– Co się z wami stało? – zapytała.

– To co z wami – przyznał z lekkim uśmiechem. – O wszystkim ci powiem, jak dojedziemy na miejsce. Jak twoje ramię? Przepraszam, że zadałem ci ból.

– Nie ma sprawy, jestem przyzwyczajona. Kula nie przeszła na wylot, ale nie boli aż tak bardzo.

Popatrzył na nią z lekkim rozbawieniem. Sam też kiedyś był nawykły do bólu. Minęło wiele lat, odkąd sam szkolił się w oddziale. Nie był już taki sprawny i zahartowany jak jego obecni członkowie.

– Wyjmiemy ją na miejscu. O nic się nie bój, wszystko zaplanowałem – zapewnił.

A ona wreszcie poczuła, że znalazła bezpieczną przystań. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top