Trzy słowa
Naprawdę nie chcę tego robić, pomyślałam, wpatrując się tępo w kierownicę.
Czasami miałam wrażenie, że ta myśl idealnie oddaje całą naturę pracy w gazecie. Ponieważ jednak byłam człowiekiem, walczącym o przeżycie w świecie, westchnęłam, nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi mojego małego samochodu. Szpilki stukały miarowo o chodnik, chociaż moje serce dudniło dwa razy szybciej. Nienaganny garnitur odciągał uwagę od chaosu w głowie, a wyprostowana sylwetka zapewniała wszystkich wokół, że jestem pewną siebie kobietą. Wojowniczką. Jednak, gdyby się przyjrzeć, można by dostrzec, jak mocno zaciskałam dłonie na teczce z dokumentami albo jak rumieniec pokrywał moje policzki. Jasna karnacja plus rumieniec to nic dobrego. Miałam nadzieję, że wezmą je za objaw przegrzania, w końcu był środek lata. Ścięcie włosów i przefarbowanie ich na czarno wydawało mi się teraz jedyną dobrą decyzją, jaką podjęłam od... od dawna. Od bardzo, bardzo dawna.
Weszłam do budynku pełna obaw. Wiedziałam, że na pewno pozwolą mi go zobaczyć, w końcu znaliśmy się prawie całe życie, a ja miałam pozwolenie. Ale nie miałam pewności, iż on będzie chciał widzieć mnie. Bo kto by chciał rozmawiać z kobietą, która wydała go policji? Tyle że musiałam z nim porozmawiać. Od tego zależała moja przyszłość.
Strażnicy dokładnie mnie przeskanowali, obejrzeli, ocenili wzrokiem poziom niebezpieczeństwa, a potem puścili dalej. Sala widzeń przypominała wielką klatkę z zakratowanymi oknami i rozstawionymi przy drzwiach ochroniarzami. Usiadłam przy jednym z wielu odrapanych stolików, czekając. Skrzyżowałam nogi w kostkach, nerwowo skubiąc paznokcie u rąk. Chociaż pomieszczenie było ogromne i zimne, czułam duszności. Próbowałam utrzymać poważny wyraz twarzy, grając pewną siebie dziennikarkę, jednak z minuty na minutę obawy rosły.
W końcu go zobaczyłam. Stał w drzwiach ze skutymi rękami, prowadzony przez dwóch strażników. Odraza malująca się na jego twarzy, mimo że jej oczekiwałam, prawie doprowadziła mnie do łez. Stwardniał, odkąd widziałam go ostatnio. Jego brązowe oczy jakby pociemniały, za to miedziane włosy ― wyblakły od braku słońca. Kiedyś powiedziałaby, że jest umięśniony. Teraz wyglądał na bardziej żylastego.
Bacznie obserwowałam, jak siada, wpatrując się we mnie intensywnie.
― Zmieniłaś się ― szepnął. Nie tego się spodziewałam i on to wiedział. Rzucił to specjalnie, żeby wytrącić mnie z rytmu.
Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć. Cokolwiek. Po co przyszłam. Że przepraszam? Jednak opuściłam wzrok, bo nie mogłam znieść jego spojrzenia.
Tak, zmieniłam się. Po tym, jak okazało się, że okradł sklep na zlecenie jakiegoś gościa, u którego miał kłopoty i trafił za kratki ― z moją pomocą, niestety ― nie potrafiłam robić tego, co kocham najbardziej. Samej było tak ciężko. Dlatego skorzystałam z okazji i dyplomu z dziennikarstwa, zostając płatną kłamczynią w skorumpowanym wydawnictwie. Przestałam dbać o swoje ciało, o treningi, o zdrowe odżywianie. Nie miałam przy sobie znajomych ani przyjaciół, którzy by mi pomogli, więc zamknęłam się w swoim mieszkanku sama.
Wzruszyłam ramionami.
― Ty też ― wykrztusiłam w końcu. Prychnął lekceważąco, jak zawsze, gdy stwierdzałam przy nim coś oczywistego.
Zerknęłam mu w oczy. Świeciło się w nich coś. Jakby wspomnienie dawnych czasów.
Przez chwilę przy stole trwała cisza, nie mogłam jej przebić, bałam się. Nie chciałam go krzywdzić jeszcze bardziej, a to było nieuniknione, jeśli miała zrealizować swój cel.
― Czego ty ode mnie chcesz, Anita? ― nie wytrzymał. Oparł się wygodnie łokciami o blat i kręcił młynka palcami. ― Nie przyszłabyś tutaj bez powodu. Może nie jesteś już moją Anitą, ale nadal cię znam.
Weź się w garść, powiedziałam sobie. Jeżeli nie weźmiesz się do roboty, wyrzucą cię i oboje zostaniecie w kropce. Ponieważ nie chciałam wyglądać na słabą, zrobiłam to samo, kładąc teczkę między naszymi dłońmi.
Przedstawienie czas zacząć.
― Co to jest? ― zdziwił się.
― Masz rację, chcę czegoś od ciebie. Informacji. Otwórz. ― Wskazałam brodą na leżące między nami dokumenty. ― Powiedz mi o nim jak najwięcej.
Zmarszczył brwi, ale nie protestował. Otworzywszy teczkę i przejrzawszy wszystkie cztery strony, wbił we mnie szeroko otwarte oczy, buchające wściekłością.
― Mogłabyś żądać ode mnie wszystkiego, kurwa, wszystkiego, ale nie tego! ― warknął przez zaciśnięte zęby. ― Naprawdę, po tylu latach twoim jedynym powodem przyjścia tutaj jest rozmowa o człowieku, przez którego tutaj tkwię?
Zaklną pod nosem paskudnie, przecierając twarz dłońmi.
Kiedy był ze mną, nigdy nie przeklinał.
To bolało.
― Robię artykuł o ludziach wykorzystanych przez tego drania ― wyjaśniłam chłodno. ― Muszę...
― Artykuł? ― wyjąkał, patrząc na mnie niemal z przerażeniem. ― Nie. Nie rzuciłaś tańca, prawda? Powiedz, że tego nie zrobiłaś. ― Jego głos zniżał się do szeptu.
― Nie miałam wyboru ― kłamałam. ― Nie było nikogo, z kim mogłabym dobrze tańczyć, a wiesz, że nie tańczę tak dobrze, by samej się z tego utrzymać.
Tak naprawdę, straciłam chęć do tańca, ponieważ za bardzo mi o nim przypominał. Ale nie musiał tego wiedzieć.
Zaśmiał się, kręcąc głową.
― Wiesz co? Jedyne, na co liczyłem, to że nie załamiesz się, kiedy ja tutaj trafię...
― Trzymam się dobrze ― przerwałam mu. Zapomniałam, że rozmawiam z najbardziej szczerym mężczyzną na Ziemi. ― Słuchaj, nie mam za dużo czasu. Proszę, odpowiedz tylko na kilka pytań i sobie stąd pójdę. Zgoda? Rozejdziemy się bez zbędnych emocji.
Jego wzrok wyraźnie mówił, że widzi we mnie kogoś zupełnie obcego. Ja w jego oczach widziałam odbicie siebie ― zimnej, trwającej w jednej pozie lodowej rzeźby. Podróbkę starej Anity.
Może w końcu zdał sobie sprawę, że to jego wina.
― Zgoda ― powiedział niechętnie.
Kiwnęłam głową. Wszystko szło według planu.
― Co wiesz o tym, człowieku? Nazwisko, wygląd, zachowanie?
Nie potrzebowałam magnetofonu ani notatnika, wszystko zapamiętywałam doskonale. Patrzyłam na jego twarz, dłonie w kajdanach spoczywające na stole na przeciwko moich, zaciśniętych w pięści. Tylko tyle nas dzieliło. Ta mała przestrzeń.
― Nie wiem dużo. Mam nadzieję, że cię nie zawiodę, pani dziennikarko ― rzucił z przekąsem. ― Wszyscy mówili na niego Ryszard, więc nazwiska nie znam, ale raz go widziałem. E... krótkie, ciemne włosy, blizny na twarzy, gruby. Tyle pamiętam. Dawał nam płatne zlecenia kradzieży, włamań, takich drobnych spraw, których normalne szajki raczej się nie podejmują. Byłem tylko pionkiem, nieważnym, małym pionkiem.
Kiwałam głową, notując sobie w myślach wszystkie szczegóły i kilka dopisując.
― Dobra. O co chodziło z tymi kradzieżami?
Popatrzył na mnie z uniesioną brwią.
― Mówiłem ci to zanim mnie przyskrzynili, pamiętasz? Mieliśmy odwracać uwagę. Nie pytaj o szczegóły. Są niebezpieczne.
Prychnęłam.
― Próbujesz mnie chronić? Teraz? Nie wolałbyś, żebym zapłaciła za to, co ci zrobiłam? ― Zabrzmiało to ostrzej, niż planowałam. Chociaż nie chciałam tego mówić wcale.
Przechylił głowę, patrząc na mnie z wrednym uśmieszkiem.
― Wyrzuty sumienia? ― Pokręcił głową. ― A mówiłaś, że trzymasz się dobrze. Ale odpowiadając na twoje pytanie: tak, dbam o ciebie. Znamy się... znaliśmy się od małego. Nie mógłbym cię nie chronić.
―Sam powiedziałeś, że nie jestem już tą samą Anitą.
― A ja nie jestem tym samym Michałem...
― Pięć minut ― rzucił strażnik, przechodząc obok.
― Anito ― powiedział Michał, przyciągając mój wzrok. ― Pamiętasz nasz najlepszy układ? Myślę, że... że on najlepiej oddaje to, co się dzieje między nami. Jeśli chodzi o moje uczucia, wszystko jest po staremu.
W moich oczach pojawiły się łzy.
Oczywiście, że pamiętałam nasz najlepszy układ.
Scenę dzieliła na pół szyba. Ja stałam przed, a Michał za nią. Delikatna melodia w tle pozwalała mi zapomnieć o widowni oraz reflektorach. Siedziałam przodem do widzów, tyłem do mojego partnera, on w tej samej, skulonej pozycji odwrócony do mnie plecami. Wiedziałam, że kiedy się podnoszę, on robi dokładnie to samo. Byliśmy dwiema połówkami tej samej monety, nasze ruchy były powolne, dokładne, skoordynowane. Myśl, że on jest zaraz obok mnie dodawała mi sił, chociaż dzieliła nas szyba. Nasze ciała instynktownie wykonywały każdy ruch, każdy niczym pociągnięcie pędzla i każdy innej barwy.
Muzyka lekko przyśpieszyła, a więc i my popłynęliśmy razem z nią. Wirowaliśmy w przeciwnych kierunkach, w różnych miejscach na scenie, ale to bez znaczenia, gdyż mogliśmy się niemal wyczuwać. Moje czarne body pochłaniało światło, jego białe spodenki zaś odbijały.
Wtedy muzyka ucichła. Uwielbiałam ten moment. Odwróciłam się w kierunku Michała. Patrzył na mnie uważnie, jego oczy świeciły, mogłam niemal wyczytać z nich wesołe pytanie: „gotowa?". Radość, wolność, taniec i śmiech ― nie wyobrażałam sobie go innego. Postawiłam krok do przodu, a potem on postawił krok do przodu. Uśmiechnęłam się lekko, obracając się wokół siebie i znajdując się przed lustrem. Sekundę później dzieliła nas tylko tafla szkła. Położyłam na niej rękę, on przyłożył swoją z drugiej strony.
I wtedy szyba zaczęła się poruszać.
Nie odejmując ręki, zaczęliśmy krążyć wokół siebie, muzyka znów zaczęła grać, a my wyglądaliśmy niczym ying i yang, wirując wokół sceny, niemal trzymając się za ręce. Tutaj liczyło się idealne zgranie nie tylko z partnerem, ale również rekwizytem, pchającym mnie bez przerwy w lewo. Jednak ćwiczyłam ten układ tyle razy, że mogłabym go wykonać przez sen. Kto wie, może tak było? Może lunatykowałam? Zaczęłam się śmiać radośnie, wyobrażając to sobie, muzyka nabrała tempa, my wykonywaliśmy te same ruchy, harmonicznie, nieskończenie.
I kiedy tak wirowaliśmy, szkło zaczęło przesuwać się stopniowo w prawo, jakby zanikać. W pewnym momencie nasze dłonie zetknęły się, złączyły. Michał przysunął mnie bliżej, zaczynając część kulminacyjną. Idealne zgranie, bliskość, namiętność. Ufaliśmy sobie, nasze ciała same wiedziały co robić. Każda poza była idealna, żadne z nas nie wahało się ani razu, nie zachwiało, nie zwątpiło. Michał raz trzymał mnie mocno, pragnąc trzymać jak najbliżej, innym razem niemalże wypuszczał z rąk, dając mi pole do popisu, ale nasze dłonie były splecione razem aż do końca.
Melodia powoli cichła, zwalniała. Michał podrzucił mnie do góry, nie wypuszczając z rąk, po czym położył mnie na ziemi i sam udał, że upada na mnie. Sturlał się, pociągnął mnie na siebie, po czym przytulił tak mocno, jak mógł. Zrobiło się cicho. Ta piękna cisza, przerywana naszymi urywanymi oddechami, mogłaby trwać wiecznie.
Ale niestety nie trwała.
― Pamiętam ― wyszeptałam. ― Tyle że ta szyba nie zniknie.
Spojrzałam na teczkę między nami, na nasze pozycje ― dokładnie takie same: splecione dłonie, łokcie oparte o blat, nogi na pewno skrzyżowane w kostkach. Tyle się zmieniło.
― Co się z nami stało? ― spytał Michał. ― Kiedyś byliśmy niemal jednością. Czemu teraz dzieli nas tak dużo?
― Dwie minuty ― odliczał strażnik.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, chociaż chciałam, żeby między nami było tak jak dawniej. Tak bardzo tego pragnęłam...
Złączyliśmy spojrzenia. Porozumiewaliśmy się bez słów. On ścisnął delikatnie moją dłoń, ja otarłam samotną łzę.
I właśnie w tej sekundzie zorientowałam się, że nic się nie zmieniło. Że szyba zniknęła.
― Trzy słowa ― rzuciłam, kiedy strażnik podszedł do mnie, by wyprowadzić mnie z budynku. ― Nieporozumienie, nadzieja, nie-na-zawsze.
Strażnik nie cackał się ze mną ani z Michałem. Podniósł go za fraki, a mnie złapał za łokieć. Wstałam, nie wiedząc dlaczego z uśmiechem na ustach.
― To więcej niż trzy słowa! ― krzyknął, kiedy drugi strażnik zaczął prowadzić go w kierunku celi.
Idąc tyłem w przeciwnym kierunku, odkrzyknęłam:
― Jak wyjdziesz, to ci wytłumaczę! Tylko mi się nie zaniedbaj, partnerze!
Zanim drzwi się zamknęły, dosłyszałam jego śmiech.
Stanęłam, patrząc na te drzwi i powtarzając w głowie te trzy głupie słowa. Nieważne, co się stało ani dlaczego mój Michał zrobił coś złego. Oboje za to zapłaciliśmy.
Teraz będzie lepiej, pomyślałam, kiwając głową. Jestem tego pewna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top