12. Lena
Po tej szalonej wycieczce powrót do Warszawy był niczym zbawienie. Zbliżało się ważne kolokwium z psychiatrii i musiałam się koniecznie pouczyć.
Poza tym dobrze było znaleźć się znów w znajomych czterech ścianach starej kamienicy na warszawskiej Pradze. Niby nic specjalnego, ale nie wybrzydzałam, kiedy rodzice zasugerowali studia w Warszawie. Zamiast wynajmować, woleli żebym to ja zajęła się mieszkaniem po ciotce.
Nie przeszkadzało mi nawet, że musieliśmy się dwukrotnie przesiadać, choć z ciężkim sercem żegnałam się z Mikim i Pawłem we Wrocławiu. Mimo że zajęcia zaczynaliśmy dopiero za parę dni, Tomek postanowił mi towarzyszyć pod pretekstem silnej potrzeby wysprzątania pokoju, chociaż oboje wiedzieliśmy, że pełni niejako rolę mojego samozwańczego ochroniarza.
Nie było to całkiem wyssane z palca, bo pożegnanie z Filipem nie należało do najspokojniejszych. Bliźniaki nie wyglądały jeszcze tak źle - Tomek wyszedł z tego właściwie bez szwanku, a Paweł miał tylko zdarte knykcie i lekko rozciętą wargę. Najbardziej ucierpiał Miki.
Z jego relacji wynikało, że po uprzejmym przywitaniu, spontanicznej pyskówce, dał się prostacko sprowokować i mimo nikłych umiejętności walki rzucił się wściekle na Filipa, który nie pozostał mu dłużny. Taki z niego w gorącej wodzie kąpany student psychologii.
Bliźniaki starały się ich rozdzielić, ale sytuacja na tyle wymknęła się spod kontroli, że przerodziło się to w zbiorową szarpaninę. Ostatecznie mój były wybranek serca zapakował się do swojego niebieskiego fiata odgrażając się, że to jeszcze nie koniec.
Wszystkich ich nieco poniosło, chociaż powinnam była się domyślić, że nie pójdzie tak łatwo. Co by nie mówić Filip miał swoją dumę, jednak nie tak wyobrażałam sobie tradycyjną walkę o związek.
Zresztą wydawało mi się, że jasno dałam mu do zrozumienia, że to koniec. Nie dam się nabrać na romantyczne gesty rodem z filmu hallmarka.
Minął już ponad miesiąc i do tej pory nie odezwał się ponownie, więc widocznie poskutkowało.
Chodziłam grzecznie na zajęcia czując już powoli powiew nadchodzącej sesji, ale wieczorami siedząc otoczona podręcznikami zazdrościłam imprezowiczom, którzy bawili się w najlepsze. Z okna miałam idealny widok na knajpkę regularnie zajmowaną przez Tomka i innych znajomych z rocznika.
W przeciwieństwie do niego, który przez te studia szedł niczym burza, zaliczając wszytko bez żadnego problemu, ja musiałam ostro zakuwać, aby za nim ledwie nadążyć.
Położyłam głowę na podręczniku z interny. On zostanie światowej sławy chirurgiem, a ja lekarzem medycyny pracy.
Rodzice byli niewyobrażalnie dumni, kiedy dostałam się na medycynę na WUMie, za to ja totalnie zaskoczona. W liceum uczyłam się dobrze, ale nazwałabym się raczej przeciętną, niż jakoś specjalnie uzdolnioną. Tutaj wśród wielu lepszych ode mnie studentów zastanawiałam się coraz częściej, co ja tu w ogóle robię, ale powtarzałam sobie, że nie na darmo przebrnęłam już cztery i pół roku tej męki, więc głupotą byłoby zaczynać teraz od nowa coś zupełnie innego.
Niezaprzeczalnie w dużej mierze zawdzięczałam to Tomkowi, który był moim partnerem na prawie każdych ćwiczeniach. Chowając się trochę w cieniu jego błyskotliwych odpowiedzi na wielu zajęciach prowadzący zostawiali mnie w spokoju, woląc prowadzić dyskusję z gwiazdą rocznika.
Miało to też swoje minusy, bo ciężko było mi się z kimkolwiek zaprzyjaźnić. Przez to, że od początku trzymaliśmy się razem niektóre dziewczyny patrzyły na mnie spod łba, nie ukrywając niechęci i zazdrości. Nie miało znaczenia, że to nie ja byłam przyczyną ich sercowych niepowodzeń.
Zatem albo byłam permanentnie ignorowana, albo stawałam się celem niewybrednych żartów, gdy tylko zostawałam sama.
Chociaż ostatnio zrobiło się na tyle spokojnie, że dałam się namówić rodzicom na wspólnie spędzony weekendowy grill w naszym ogródku. Wyjątkowo ciepła wiosna, aż zachęcała do spędzania czasu w promieniach słońca.
Pozostała jeszcze jedna kwestia. Zamknęłam z trzaskiem kolejny podręcznik. Właśnie z hukiem otworzyły się drzwi mieszkania, co oznaczało, że powinnam się zbierać.
- Tooomek, chodź do mnie!
- Hej - spojrzał na mnie z politowaniem - ej, nie mów, że ty się jeszcze uczysz o tej porze. Weź zrób coś ze sobą, wyjdź na spacer, cokolwiek.
- Marudzisz, a kolosa za mnie nie napiszesz.
- Interny pouczysz się jutro, a dzisiaj chodź ze mną. Znaj moje dobre serce, rozerwiesz się trochę.
Łaskawy pan i władca uciśnionych - mruknęłam z przekąsem, ale uśmiechnęłam się przymilnie.
- Właściwie, to mam uroczą prośbę i propozycję nie do odrzucenia.
- Hmm?
- Rodzice robią jutro grilla, wpadniesz? Błagam nie każ mi iść tam samej na pożarcie - chrząknęłam z zakłopotaniem - chyba spodziewają się, że przyjdę z Filipem.
- Czyżby informacja o waszym rozstaniu jeszcze do nich nie dotarła?
- Wiesz, że nie jesteśmy, aż tak blisko, żeby się zwierzać przez telefon. Mamą widząc go dzisiaj na mieście stwierdziła, że idealnie się składa. I będzie dużo jedzenia - dodałam na zachętę.
- Nie kuś mnie tu jedzeniem, wciągając do paszczy lwa.
- Oj nie przesadzaj, nie będzie tak źle.
- To będzie opera mydlana, zdajesz sobie sprawę, że twoja matka go uwielbia? - jęknął teatralnie.
- Dlatego właśnie nic jej nie mówiłam. Lamentom nie byłoby końca. No weź, poratuj niewiastę w niedoli. Ty jesteś jej numerem dwa na liście kandydatów do zamążpójścia.
- Lena uwielbiam Cię i chętnie znowu stłukę dla Ciebie Filipowi mordę, ale Pani Roczeń to zupełnie inny kaliber.
- A jak przyjdzie Kristina? Brat wisi mi przysługę, a z Poznania, to tylko pół godziny drogi. - Warto było się wcześniej przygotować, bo od razu zdobyłam jego pełne zainteresowanie.
- Tu mnie masz, przyjechała do siostry?
- Yhym i to na caaalutki tydzień.
- To ruszamy. - Poklepał mnie po głowie i zaczął się zbierać.
- Że już?!
- Masz być gotowa za pół godziny. Spakuj tego Szczeklika, będziesz się uczyć w samochodzie.
- Czekaj, to dopiero jutro wieczorem, gdzie ty chcesz teraz jechać?
- Musimy zgarnąć Pawła z Wrocławia, Kristina go lubi, mnie co najwyżej toleruje. Z nim jest szansa, że nie rzuci się wydrapać mi oczu po pierwszych pięciu minutach.
Przewróciłam oczami, ale posłusznie zaczęłam też ładować ciuchy i książki do plecaka. Skupiony na celu Tomek, to była czysta determinacja, a jeśli w grę wchodziła zielonooka Kristina, to tylko głupiec zachodziłby mu drogę.
Zresztą musiałam jeszcze zadzwonić do brata.
***
Pawła wyciągnęliśmy ze środka mocno nakrapianej imprezy. Stwierdzenie, że wsiadł do naszego samochodu byłoby naciągane. On się wturlał, albo wtoczył. Dziękował klamce za pomoc, podczas gdy Tomek usiłował utrzymać go w pionie.
- Jesteś tu z nami? - Musiałam nim lekko potrząsnąć. - Hej, Paweł?
- Oczywiście, kochana, żywy jak nigdy dotąd - odparł z rozbawieniem w głosie, ale jego słowa zlewały się niezrozumiały bełkot, co zdradzało ilość wypitego alkoholu. - Skąd jesteście?
- Co?
- Mój brat chyba próbuje nas nieudolnie zapytać, co my tu robimy.
Paweł w odpowiedzi głupkowato się uśmiechnął , podczas gdy Tomek ciągnął dalej:
- Jedziemy na uroczego grilla do Państwa Roczeń braciszku.
- Uhuuu, to będzie zabawa! Twoja mama jest boska. - Wychylił się z tylnego siedzenia i owionął mnie jego aromatyczny oddech. - Lena, muszę Ci coś powiedzieć.
- Fuj! Śmierdzisz, wracaj do tyłu i zapnij pasy, ale już!
- Spokojnie, siostrzyczko dam radę - odparł, z trudem próbując zachować równowagę. - Przypomniało mi się coś, o czym zapomniałem.
- To nie jest najlepszy czas na wspomnienia. Nie waż się wymiotować w moim samochodzie, kiedy prowadzę - dodał z przekąsem Tomek, ale na Pawle nie zrobiło to żadnego wrażenia.
- Pamiętacie, jak ostatnio wyskoczyłem do baru, bo wy nudziarze woleliście siedzieć w domu?
- Jak robisz niezapowiedziane odwiedziny w środku tygodnia, to nie spodziewaj się niczego innego. W przeciwieństwie do twojego brata, żeby zaliczyć nie wystarczy mi raz przeczytać rozdziału.
- Nuuuda... ale ja nie o tym, więc wchodzę do tego baru, a tam w kącie siedzi twój czarnowłosy ninja i popija piwo.
- Jaki ninja?! - Nie kryłam oburzenia.
- Nie słuchaj go, plecie trzy po trzy - prychnął Tomek.
- Sam pleciesz, ten długowłosy z tatuażami - wybełkotał nieskładnie - co go widzieliśmy w biedapeszcie.
- Że niby Kai?! - Odwróciłam się tak gwałtowanie, że wykręciłam sobie szyję. Nagle temat rozmowy zrobił się bardzo interesujący. - Niemożliwe, co on by tu miał robić?
Tomek wbił wściekłe spojrzenie w ciemną drogę przed nami.
- Lena, on jest napruty jak dziki bóbr. Paweł, weź się ogarnij.
- Sratatata, wiem co mówię. Nie byłem pewny, czy się do niego zbliżać, więc zostawiłem go w spokoju, niczm dżintelmen.
- Ale co tam robił? - dopytywałam.
- No siedział i pił.
- A ty?
- To samo, Lencia, to samo - zaśmiał się.
Chwilę później usłyszeliśmy z tyłu miarowe chrapanie naszego imprezowicza. Tomek zrezygnowany pokręcił głową, a ja zamilkam i oparłam się o zimną szybę. Nie mogłam oderwać myśli od domniemanej, tajemniczej obecności Kaia tuż obok naszego domu. Co mógł tam robić sam? Jakby nie patrzeć dzieliło nas lekko 800km. Pewnie Pawłowi coś się pomieszało, a ja zrobiłam sobie fałszywą nadzieję.
Mimo wszystko chciałam mu jeszcze podziękować za ratunek z tej beznadziejnej sytuacji, która mnie spotkała. Na samą myśl, nadal przechodziły mnie ciarki.
Próbowałam go znaleźć na różnych portalach społecznościowych, ale jakby nie istniał. Jedyne na co natrafiłam to jakieś lakoniczne wzmianki o jego ojcu ambasadorze, bo tego akurat było pełno. No, ale przecież nie napiszę listu do ambasady.
Ostatecznie, to i tak nie miało teraz znaczenia. Czym ja się w ogóle się martwię?
Jutro czekała mnie prawdziwa bitwa na rodzinnym podwórku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top