10. Lena

Jaka ja byłam wściekła i zła jednocześnie. Po prostu uciekł!

A ja zachowałam się, jak idiotka.
Policzki paliły mnie z zażenowania. Cały dzień idealizowałam jego postać, wynosząc go niemal na anielski piedestał, a on zwiał. Oczywiście nadal byłam mu wdzięczna za ratunek, za opiekę i poskładanie moich emocji do kupy, ale pomimo wszytko basta! 

Dość już miałam facetów, którzy boją się zrobić krok w moją stronę, którzy rozbudzają uczucia, następnie je depcząc. Może nie powinnam stawiać go w tym samym rządku, co Filipa, ale podpadł mi straszliwie.

Dałam się nabrać na te słodkie miodowe kocie oczy. Jakąś część mnie nadal chciałaby wierzyć, że nie mógł o mnie zapomnieć i romantycznie przemierzał ulice miasta mając nadzieję na ponowne spotkanie, lecz do trzech razy sztuka.

Ten trzeci miał pełne prawo być fiaskiem. Zgodnie z zasadą narastającej katastrofy.

Że też musiałam go zobaczyć akurat, kiedy użalałam się nad sobą z kotem w ramionach. Sam mnie zaczepił i domagał się pieszczot. Głaskałam jego mięciutkie futerko, a on przyjemnie mruczał. Nawet poczułam się ciut wyróżniona z naszego towarzystwa, bo tylko mi dał się wziąć na ręce.
Nie dałam po sobie poznać przed chłopakami, że coś znów wytrąciło mnie z równowagi. Wystarczająco już przysporzyłam im zmartwień, jak na jeden dzień.

Pokręciliśmy się jeszcze po hali targowej. Paweł obkupił się w różne rodzaje ostrej papryki, ku przerażeniu swojego brata, który na każdym kroku przypominał nam dobitnie, że jej szczerze nie cierpi. Miki, jako zagorzały fan serów, przeciągnął mnie przez milion degustacji. Finalnie skończyłam z pełnym brzuszkiem i plecakiem wypełnionym po brzegi przekąskami na wieczór.

Po wydarzeniach zeszłej nocy wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że wracamy do hotelu na maraton filmowy do białego rana. Pozostała jeszcze walka o repertuar, ale coś czuję, że to ja będę miała ostatnie zdanie. Uśmiechnęłam się przebiegle wysiadając na moim piętrze.

- Pa! To widzimy się za dwie godziny.

- Ja jeszcze skoczę po coś do picia. - Paweł spojrzał na mnie. - Len, chcesz coś? Cola, piwo, whisky?

Miki otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale Tomek spiorunował go wzrokiem.

- W sumie...kup mi colę. Dzięki, to do później!

Sekundę przed tym zanim drzwi windy się zasunęły, Miki szepnął do mnie „Jeszcze pogadamy", a potem słyszałam jeszcze zażartą dyskusję między nimi, zanim nastała błoga cisza.

Miki dziś trochę zanadto wczuł się w rolę psa stróżującego i rzeczywiście powinniśmy pewnie to przegadać, ale błagam, nie w tej chwili.

Mój pokój był na końcu korytarza, wiec czekał mnie jeszcze krótki spacerek po miękkim, granatowym dywanie. Nie pamiętam już, kto z naszej grupy wybrał ten hotel, lecz muszę przyznać, że bardzo mi się spodobał. W powietrzu unosił się duch lat sześćdziesiątych - elegancko, trochę minimalistycznie, ale ciepło i przytulnie.

Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w wygodny dres. Jeszcze wilgotne włosy spięłam w luźnego koka. Po całym dniu chodzenia po mieście ledwie powłóczyłam nogami, ale muszę przyznać, że to było naprawdę miłe popołudnie spędzone z chłopakami. Zostało mi jeszcze trochę czasu, więc zamierzałam sobie poleżeć, może poczytać jakąś książkę na telefonie. Relaks przed wieczornym leniuchowaniem.

Głośne pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia. Z ciężkim sercem dowlokłam się do klamki zamierzając zrugać porządnie kogokolwiek tu nogi przyniosły.

Stanęłam, jak wryta. Nie trwało to długo, bo moje usta złączyły się w namiętnym pocałunku z najmniej spodziewaną tu dziś osobą. Automatycznie wsunęłam dłonie w tak dobrze mi znane, miękkie, kasztanowe kosmyki, a jego ręce sunęły po moich plecach, by w końcu złapać mnie zdecydowanym ruchem za biodra. Gdzieś w oddali slyszałam zatrzaskujące się drzwi.

Było mi nieprzyzwoicie dobrze. Filip zamruczał cicho i docisnął mnie mocniej do ściany, a mi wyrwał się cichy jęk, od którego przeszły mnie dreszcze. Spinka spadła z trzaskiem na kafelki.

- Igrasz z ogniem mała diablico.

O matko, nie chciałam tego przerywać, ale resztki zdrowego rozsądku lub opanowania, zwał jak zwał, kazały mi go odepchnąć. Trzymałam przed sobą wyciągnięte ramiona, niczym marną obronę i dysząc ciężko, zagryzłam dolną wargę. Właśnie tak to z nami było, wybuchowo.

- Filip! To się nie zdarzyło, co ty tu w ogóle robisz? - ale on całkowicie zignorował moje pytanie, ewidentnie postanowił się ze mną drażnić. - Ustaliliśmy, że to koniec między nami.

- Ty tak stwierdziłaś, ja po namyśle się z tym nie zgadzam. Wiec co? Teraz będziesz udawać, że to nic nie znaczyło?

Prychnęłam głośno, próbując zyskać cenny czas na obronę. Co on sobie w ogóle myślał!

Wparował tu, jak do siebie, jakbym była jego własnością, a to, że wykorzystał moją słabość do niego, było po prostu bezszczelne. Czułam, jak krew wściekle wrze w moich żyłach walcząc z rozbudzonym pożądaniem.

Bardzo dobrze, lepiej żebym była zła, niż zgłupiała do reszty.

Musiałam szybko wymyślić, w jaki sposób się go pozbyć, zanim pojawią się u mnie chłopaki. Zwłaszcza Tomek. Wnioskując z jego wcześniejszej wypowiedzi, on chyba już podejrzewał, o co poszło między nami. Jeszcze chwila, a ta sytuacja całkiem wymknie mi się spod kontroli.

Zrobiłam parę kroków wgłąb pokoju, próbując choć tak zwiększyć dystans między nami. Mimo wszystko czułam się też odrzucona, dałabym wszystkie góry i skarby świata, gdyby ten pocałunek był naprawdę szczery.

- Nic nie znaczyło. Nas już nie ma, a to był tylko impuls.

Obdarzył mnie smutnym, zawiedzionym spojrzeniem skrzywdzonego szczeniaczka. Co za ironia, Filip uważa, że jest poszkodowany.

- Impuls? - podniósł głos, zaczyna się. Jaśnie pan mam zawsze rację rości sobie prawa. - Lena, popatrz mi w oczy i powiedz, że nic do mnie nie czujesz. - zrobił pauzę i wyszeptał - Ten Twój impuls bardzo dobrze smakował. Nie umiesz oszukiwać, Len, wiesz o tym.

Zbliżał się powoli zdecydowanym krokiem, jego oczy miały dziki, drapieżny wyraz, jakby zamierzał schrupać mnie w całości. Nie powiem, niestety fizyczna część naszego związku wcale nie zamierzała się poddawać. Zatrzymał się przy wąskim stoliku, o dwa kroki za blisko.

Całe moje ciało drżało jeszcze z podniecenia, a ogień w podbrzuszu niemiłosiernie palił. I co ja miałam zrobić? Wściekłość, upokorzenie mieszały mi się z niepohamowaną żądzą. Wiedziałam, że on też to czuje. Widziałam to wyraźnie, bo sposób w jaki trzymał się stołu sprawiał wrażenie, że jeszcze chwila, a puszczą mu hamulce i też się na mnie rzuci.

Jego wyrzeźbione ciało, długie, lekko kręcone włosy, dziki blask czekoladowych tęczówek, wszystko co w nim kochałam, wszystko czego pragnęłam. Myślałam kiedyś, że nic nigdy nie dorówna temu, jak on na mnie działał, ale musiałam się opamiętać.

- Proszę, nie róbmy z tego większej sprawy, niż jest. Po prostu musisz wyjść.

- Wyjść? Od momentu, gdy napisałaś te głupoty w smsie, próbowałem się z Tobą skontaktować. Ty mnie zablokowałaś, Twoi kumple też. Przejechałem dla Ciebie ponad osiemset kilometrów, to trochę trwało. Nie oczekiwałem, że będziesz taka chłodna.

- Nie chodzi o chłód. Chodzi o szacunek, szanuj moje granice. Nie sądziłam, że Cię tu spotkam.

- Nie sądziłem, że zdecydujesz się uciec bez walki. Jesteś moim powietrzem Lena, moim wszystkim. - wyciągnął rękę w stronę moich rozpuszczonych włosów. Zamarłam.

Zrozumiałam ciche nawiązanie do jednej z naszych wcześniejszych wycieczek. Wspomnienie pełne słodkiego romantyzmu, niczym z filmu.

Złote pole pszenicy na przedmieściach mojego rodzinnego miasteczka, kolorowy koc i my obściskujący się w zbożu. Leżeliśmy wtedy obok siebie trzymając się za ręce i wpatrując w przelatujące wysoko baranki z chmur, a on cytował fragmenty, które tak samo jak obłoki przelatywały mu przez myśli.

„Ty jesteś jak paryska Nike... o miłości nieuciszona..",

Odpowiedziałam mu wtedy innym fragmentem: „Jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca. Lecz widać można żyć bez powietrza."

On zasypał mnie pocałunkami zapewniając, że nic nas nie rozdzieli - ani mój wyjazd na studia, ani brak akceptacji ze strony jego rodziny, że to tylko przejściowe problemy, bo on beze mnie oddychać nie może. O życiu nawet nie wspominając.

Potem jak się okazało, te słowa nie były warte tyle ile powinny. Brak zaufania, nie mogę mu wierzyć. Mój umysł dzielnie się trzymał, ale ciało twierdziło swoje. Odsunęłam się kolejne parę centymetrów, jeśli dotknie mojej twarzy tymi długimi, zgrabnymi palcami, będę zgubiona.

- Filip, naprawdę nie mogę. Nie waż się mnie dotknąć.- wyszeptałam lodowato i zrobiłam to, co wychodziło mi ostatnio najlepiej.

Dałam nura tuż obok niego i wybiegłam z pokoju szarpiąc z determinacją klamkę. Ucieczka przed uczuciami w tym momencie wydawała mi się jedyną sensowną opcją, chociaż czułam się jak prawdziwy tchórz. Mijając go kątem oka dostrzegłam grymas bólu na jego twarzy, ale nie zaczął mnie gonić. Przynajmniej tyle.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top