Trzej amigos, Bunkier i Stara Szafa
Tajemniczy, owiany złą legendą artefakt dotarł z Anglii do Bunkra Ludzi Pisma w Kansas dwudziestego lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego roku. W listach opowiadających jego dzieje człowiek zwany Profesorem przestrzegał przed otwieraniem i doradzał jego zniszczenie. Ciekawość Ludzi Pisma na to nie pozwoliła, ale nie byli także na tyle niemądrzy, by go otworzyć. Postawili artefakt w jednym z pomieszczeń Bunkra i z czasem zapomnieli o nim jak Amerykanie o Arce Przymierza zagubionej w wielkim magazynie Strefy 51. Pokrywał się kurzem, czekając cierpliwie na nieostrożnego, ciekawskiego śmiałka, który go otworzy...
Dean krążył po Bunkrze niczym lew w klatce. Oczywiście, twierdził, że Piętno mu nie dokucza i czuje się świetnie, Czasem przesiadywał w swoim pokoju, szukając w księgach, a czasem włóczył się po Bunkrze, szukając sobie zajęcia. Zrobił wielkie pranie, posegregował stare listy i inne szpargały, upiekł szarlotkę na kruchym cieście, na wszelki wypadek posprzątał w lochu, a na koniec posprawdzał silniki i wypucował karoserie aut stojących w garażu - impala lśniła niczym czarne lustro.
Choć Dean wolałby siąść za kółkiem i wyjechać na jakieś porządne łowy...
Sam z niepokojem przyglądał się bratu. Jego nerwowa krzątanina nie uchodziła jego uwadze, w końcu obserwował go kątem oka, za dnia i w nocy. Wiedział, że niedługo będą musieli wyruszyć na nowe polowanie...
- Może gdzieś wyjedziemy? - zaproponował niepewnie, gdy Dean po raz kolejny zaczął przestawiać książki na regale w bibliotece. - Zajrzymy do Gartha?
Starszy Winchester prychnął wieloznacznie.
- Towarzystwo wilkołaków nie jest mi potrzebne do szczęścia - burknął. - Nie chce mi się. Ale w piwnicy chyba przeciekała jakaś rura, pójdę ją sprawdzić...
Cieknąca rura była jedynie pretekstem, by zejść Sammiemu z oczu i przeszukać kolejne zakamarki Bunkra , jego szafy, szafki, szafeczki, szuflady, teczki, segregatory, zapiski... Mógłby grzebać w nich całymi miesiącami. Ludzie Pisma zgromadzili masę dokumentów i niełatwo było wszystko ogarnąć...
W jednym z pokojów, wyglądającym bardziej jak zagracona komórka na miotły, stała wciśnięta we wnękę ścienną ogromna, rzeźbiona, zakurzona szafa z wyblakłym lustrem na drzwiach.
Dean spojrzał na swoje niewyraźne odbicie , ostatnio wolał nie patrzeć w lustra, ale to wydawało się bezpieczne, bo zamglone, i zmierzył szafę ciężkim spojrzeniem - taka wielka, że mógłby do niej wejść bez schylania. Otworzył ciężkie drzwiczki, a pod nogi poturlały mu się kulki naftaliny. W szafie nie było starych papierzysk, ani dokumentów, tylko zimowe płaszcze i długie, ciężkie futra o niemodnym kroju. Pachniało naftaliną i kurzem. Dean kichnął.
"Gdybym był dzieciakiem, pewnie wlazłbym do środka" pomyślał. "A w sumie, czemu nie?"
Zrobił duży krok do przodu i znalazł się w szafie. Wszedł między miękkie futra, które otoczyły go i otuliły jak kokon. Tylko, że były zakurzone. Dean ponownie kichnął i wszedł głębiej.
"Głęboka ta szafa..." zdążył pomyśleć i nagle owiało go zimne powietrze. Pod nogami coś dziwnie zaskrzypiało, poślizgnął się i stanął w śniegu prawie do połowy łydek. Nie był już w starej szafie, czy w Bunkrze Ludzi Pisma. Dorotko, nie jesteśmy już w Kansas.
Śnieg padał na niego wielkimi, wolno wirującymi płatkami. Mroził w gołe nogi. W Bunkrze było ciepło, więc miał na sobie tylko kapcie, dżinsy i lekko przybrudzony, czarny podkoszulek. Zadrżał z zimna.
Przed jego szeroko otwartymi oczyma roztaczał się rozległy, zimowy krajobraz. Wielkie drzewa rosły jedne przy drugim, tworząc gęsty, dziki las, przykryty czapami śniegu. Na skraju lasu stała wysmukła, stara latarnia. Za sobą nadal widział wnętrze szafy, płaszcze, futra i kulki naftaliny.
Dean westchnął, a z jego ust uniósł się maleńki obłoczek pary.
Był już w Piekle, Niebie i Czyśćcu. Przy nich pokryta śniegiem Narnia nie wydawała się taka straszna. A władająca nią - z tego co pamiętał - Biała Czarownica, nie mogła być gorsza od Lilith i Abaddon razem wziętych. Gdyby nie przemakające kapcie i cienkie ubranie bez wahania ruszyłby przed siebie, by znaleźć się w nowej bajce.
Niechętnie wycofał się do szafy i znalazł z powrotem w Bunkrze.
Wpadł do biblioteki, jakby się paliło, aż Sam zerwał się z krzesła i zakrztusił gorącą kawą popijaną z porcelitowego kubka z Łosiem.
- Co się stało? - spytał gorączkowo. - Awaria? Gdzie pękła ta rura? I dlaczego jesteś mokry od góry i od dołu?!
W rzeczy samej, śnieg zdążył już stopnieć i woda kapała Deanowi z włosów i kapci.
- Rura? - zdziwił się Dean i niedbale machnął ręką. - A, nie, nie było żadnej rury, to jest, w piwnicy jest pełno rur, ale żadna nie cieknie. Ciekła, ale już nie cieknie. Nieważne.
Oczy mu błyszczały, mokre włosy sterczały zawadiacko, na ustach błąkał się uśmiech pełen zadowolenia. Szykowała się nowa przygoda.
- Sammy, dopij kawę i poszukaj wszystkiego, co się da o Narnii.
- O Narnii ?- powtórzył stropiony Sam, zakaszlał i odstawił kubek na stolik. O Narnii?
- Tak jest, stary! - wykrzyknął Dean, rozkładając ręce, z których kapały krople wody, nie potrafiące udowodnić, że jeszcze niedawno były płatkami śniegu. - Ja wezmę gorący prysznic, ty dopijesz kawę, a później ubieramy się jak na Alaskę, pakujemy broń, ciepłe ubrania, trochę żarcia i ruszamy na polowanie.
- Na co? - spytał podejrzliwie Sam, wstrząśnięty tym wybuchem entuzjazmu. - Gdzie? Dlaczego?
- Niespodzianka, Sammy - zaśmiał się Dean. - Ale dobrze ci radzę, weź mocne, szczelne śniegowce. Wyobraź sobie, że w Narnii naprawdę trwa cholerna zima!
* * *
Niewiele brakowało, aby Castiel zastał braci Winchester wybierających się na rekonesans po Narnii - niestety, spóźnił się i kiedy wszedł do Bunkra, zastał w nim tylko zirytowaną kotkę Małą Mary. Właściwie miał zjawić się rano, ale martwił się o Deana i Piętno. Bardziej o Deana. Tymczasem braci nie było, w pokojach panował niezły bałagan, jakby ktoś porzucił sprzątanie i układanie w połowie ruchu, w zlewie stały niepozmywane naczynia, a kotka kręciła się niespokojnie i wyglądało na to, że koniecznie chce go gdzieś zaprowadzić. Castiel posłusznie poszedł za nią prościutko aż pod drzwi wielkiej, rzeźbionej, starej szafy stojącej w małej, zapomnianej przez wszystkich komórce. Ledwo się tam mieściła.
- Co się stało, Mary? Gdzie są Sam i Dean? – spytał, rozglądając się niespokojnie, jakby oczekiwał, że tamci nagle wyjdą z szafy. – A może masz tam swoje zabawki? Czy wyczułaś rodzinę myszek, łobuzico?
Zaciekawiony otworzył drzwiczki, kichnął, gdy kulki naftaliny poturlały mu się pod nogi i zajrzał do środka. Żadnych kocich zabawek, gniazda myszy, ani Winchesterów, tylko stare płaszcze. Mary zamruczała zachęcająco, więc zajrzał głębiej. Miękkie futra połaskotały go po twarzy i jakby pchnęły do przodu. Potknął się i nagle znalazł w gęstym lesie, w głębokim śniegu po kostki. Wokół ciemniały pnie potężnych drzew, a śnieg padał leniwie na jego odkrytą głowę i wysoką, staroświecką latarnię stojącą na skraju polany.
„Jestem w Narnii" pomyślał Castiel, brnąc przed siebie w głębokich zaspach. „Lew, czarownica i stara szafa. Stara szafa!". Dar Metarona wciąż działał bezbłędnie - skojarzenie samo pojawiło się w myślach anioła, który był zbyt zdumiony, by mu zaprzeczyć.
Przed sobą widział głębokie ślady dwóch par butów, już przysypywane świeżym śniegiem. Ani chybi Sama i Deana. Biedacy, musiało im być zimno. Dla niego cienki płaszcz i przemakające półbuty nie stanowiły większego problemu.
Śnieg, śnieg i śnieg, las, las i las. W sumie – nic ciekawego. Narnia była przereklamowana.
Castiel szedł równym krokiem przez śnieg, kiedy usłyszał dzwoneczki, trucht, parskanie i trzaskanie bata. Zdziwiony obejrzał się za siebie, potykając na skraju niewidocznej drogi. Zbliżały się do niego wielkie, bogato zdobione sanie w zaprzęgu ogromnych reniferów. Powoził nimi ponury krasnolud, a w saniach siedziała blada, wysoka kobieta odziana w białe futro z kapturem, o tak doskonałych rysach twarzy jakby były wykute w lodzie. Nawet oczy miała barwy szarego lodu. Królowa śniegu? Nie, to nie ta bajka...
Sanie zatrzymały się z dźwiękiem janczarów, a chłodna piękność skinęła na Castiela - na palcach zamigotały pierścienie z ogromnymi brylantami, zdobiącymi również piękny naszyjnik otaczający jej smukłą szyję.
- Kim jesteś? Czy jesteś synem Adama? - spytała. Glos miała równie lodowaty co oczy – czysty jak kryształ i dźwięczny niczym sopel.
- W pewnym sensie jestem – zgodził się Castiel. - A właściwie to wcale nie jestem.
Królowa, zwana Białą Czarownica zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc jego odpowiedzi.
- Władam tą krainą – oznajmiła z dumą. – Jestem panią zimy.
- Gratuluję, piękny śnieg dookoła - zauważył uprzejmie Castiel. – Dużo śniegu.
Królowa ponownie zmarszczyła brwi i władczym gestem wskazała mu miejsce obok siebie. Posłuchał.
- Minęło wiele lat, odkąd ostatni syn Adama tu trafił – powiedziała Biała Czarownica, gdy sanie ruszyły przez zaśnieżony las. - Masz piękne oczy, niczym zimowe, pogodne niebo, kiedy nie pada. Jak znalazłeś się w Narnii? Jak się tutaj wkradłeś?
- Zaprosiłaś mnie – uśmiechnął się Castiel.
- Nie mam na myśli sań - zirytowała się królowa. – Ale to nieważne. Nic już nie mów, synu Adama.
Zrzuciła kaptur z głowy i zimną dłonią dotknęła czarnych włosów anioła. Smukłym, lodowatym palcem obrysowała kształt jego ust, które odrobinę zbladły i zsiniały. Powoli rozpięła mu koszulę i położyła rękę na piersi, w okolicy serca. Castiel nie zaprotestował. W zamian ujął jej twarz w dłonie i pocałował chłodne, wąskie wargi. Gdy oddała mu pocałunek, wnętrze jej ust wydało mu się zrobione z mrożonych, słodkich lodów. Jego ciało zareagowało na dotyk. Co dziwniejsze, Biała Czarownica wydawała się być mu przychylną. Zapamiętała się w pocałunkach i pieszczotach, rozbierając go i dotykając lodowatymi dłońmi, które jednocześnie wywoływały żar, zrzucając z siebie białe futro i pozwalając mu posiąść swoje blade, zimne, smukłe ciało. Sanie jechały przez zaśnieżony las, a dwie nadnaturalne istoty poruszały się we wspólnym rytmie pod spadającymi z nieba płatkami śniegu.
Kiedy skończyli, naga Biała Czarownica usiadła wśród białych futer, patrząc na Castiela przenikliwie.
- Dlaczego wciąż żyjesz? – spytała z nutą niepokoju. - Kim jesteś? Zostaniesz ze mną na zawsze.
- Miło było, ale nie sądzę – odparł równie nagi Castiel, sięgając po koszulę, walającą mu się pod nogami. - Jakby to powiedział mój przyjaciel, to jednorazowa przygoda, dziecinko.
Wściekłość w oczach królowej przypominała burzę śnieżną.
- Nie jestem niczyją dziecinką! – wysyczała, podnosząc rękę, by uderzyć go rozcapierzonymi na kształt szponów palcami. - Jestem królową, a ty należysz do mnie!
- Och, nie sądzę - powtórzył spokojnie Castiel, odsuwając się. Kiedy zamierzyła się na niego powtórnie, westchnął i dotknął jej czoła. Błękitny błysk spowił ją niczym całunem, oślepił i wypalił, pozostawiając pył przypominający drobinki rozbitych diamentów. Brylanty z naszyjnika i pierścieni stuknęły o podłogę sań. Powożący zaprzęgiem krasnolud odwrócił się z batem w ręku, lecz Castiel zrzucił go jednym ruchem ręki i przeskoczył na przód sań, by chwycić lejce i zwolnić bieg. Renifery parsknęły jak rozpędzona lokomotywa, ale posłusznie zwolniły do stępa. Tak, Narnia była przereklamowana, ale przynajmniej odzyskał w niej swoje moce – nawet jakby silniejsze. Dobrze było znowu tak się poczuć. Jak prawdziwy anioł. Może odrobine upadły, sądząc z tego, co przed chwilą uczynił, ale zawsze anioł.
- Boże, Cas! – powitał go okrzyk Deana, kiedy godzinę później zatrzymał sanie tuż przy brnących przez śnieg Winchesterach. – Zostałeś Białą Czarownicą?
- Boże, Cas, jak nas znalazłeś? – wszedł mu w słowo Sam, spoglądając na anioła dziwnym wzrokiem. – Wszedłeś przez starą szafę?
- Tak, przez szafę – Mary mnie do niej zaprowadziła – odpowiedział Samowi Castiel, po czym odwrócił się do Deana. – Już nie jestem Bogiem i nie zostałem Białą Czarownicą. Zabiłem ją.
- Nago? – spytał słabo Sam, usiłując nie przypatrywać się aniołowi zbyt intensywnie.
- Przedtem uprawiałem z nią seks – wyjaśnił Castiel, również spoglądając po sobie i rozumiejąc, że jednak powinien był się ubrać. – Opowiedzieć ze szczegółami?
- Nie – powiedzieli jednym głosem Winchesterowie, a Dean pospiesznie sięgnął po rozpostarte na tylnym siedzeniu futro Białej Czarownicy i wcisnął je aniołowi do rąk.
- Załóż coś na siebie, dobrze? – powiedział zduszonym głosem.
- Czy jeśli Cas zabił Białą Czarownicę i łaskawie się ubierze, możemy już wracać do domu? – spytał Sam, odgarniając pasmo włosów za ucho. – Trochę zimno. I kawy nie dopiłem.
- Słusznie, Narnia jest stanowczo przereklamowana – wszedł mu w słowo Dean, wsiadając do sań i pociągając brata za sobą. – Śnieg i śnieg. Nawet mówiących zwierzaków nie spotkaliśmy. Przereklamowana, powiadam.
W tym momencie dostrzegł porzucony na podłodze naszyjnik i pierścienie z brylantami, podniósł je i czym prędzej upchnął po kieszeniach kurtki i dżinsów.
- Choć może ma swoje dobre strony – mruknął pod nosem.
- Z pewnością – zaśmiał się Sam, sięgając po przeoczony przez Deana pierścionek, ale mając na myśli nie bogactwa, a to, że dzięki Narnii brat na chwilę zapomniał o Piętnie.
- Może - zgodził się z nimi Castiel, otulając białym futrem i czując w jego głębi chłodną nutę perfum Białej Czarownicy. „Szkoda" pomyślał wieloznacznie.
Powietrze ocieplało się z każdą chwilą, przestawało padać, a niebo się rozjaśniało. Topniejący śnieg spływał po gałęziach drzew. Jedna z wielkich kropli kapnęła na wielkiego bobra, który stał przy drodze i ze zdumieniem odprowadzał wzrokiem sanie Białej Czarownicy, powożone przez trzech synów Adama, w tym jednego otulonego białym futrem królowej, a drugiego przymierzającego jej naszyjnik z brylantami.
- A niech mnie, ale nowina - mruknął do siebie, ruszając długimi wąsami. - Ciekawe, co na to wszystko powie Aslan?!
impala 1533- Maire ... Koniec...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top