Siostra, zapomnij
Wtulałem się coraz bardziej w miłą, ciepłą podusię, którą chyba mama podrzuciła mi w nocy do pokoju, bo nie kojarzyłem takiej w swoim ukochanym łóżku. Do tego tak ładnie pachniała, że aż chciało mi się bardziej w nią wcisnąć, tak też próbowałem zrobić, przy okazji pocierając ją policzkiem. I wtedy kolejno po sobie nastąpiło kilka rzeczy. Podusia zaczęła chichotać, brzmiąc jak Jimin, ja się wybudziłem z zaskoczonym okrzykiem, po czym syknąłem łapiąc się za głowę, bo jednak kac nie oszczędza, a zaraz po tym drzwi mojego pokoju otworzyły się.
To jest kurwa jakiś żart! Ojciec sterczał w drzwiach z wyrazem twarzy bardziej tępym niż mój na angielskim i spoglądał to na mnie, to na Jimina. Nie no pięknie. Nie ma to jak pozwolić, by twój tata, który z trudem zaakceptował fakt, że jesteś homo, nakrył cię półnago, z równie niekompletnie ubranym facetem.
– Dzień dobry panu? – Powiedział Jimin bardzo niepewnie, przyciągając kołdrę, tak by maksymalnie nas zakryć. Tata nie odpowiedział, tylko niemal wybiegł na korytarz informując:
– Śpijcie, wyprowadzę psa!
– Tato, nie mamy psa! – zawołałem za nim, jednocześnie uderzając chichoczącego jak blondwłosa pastereczka, Jimina.
– To kupię i wyprowadzę! – Jimin już po prostu nad sobą nie panował, tylko śmiejąc się przytulał mnie. Nie wiem, czy to zawstydzenie jego osobą, czy jednak faktem, że debilizm odziedziczyłem po ojcu (dobrze, że nogi po mamie, to jest, na co rwać), ale byłem czerwony jak piwonia.
Jak na moje standardy, szybko się zebrałem, a Park poszedł w moje ślady. Jakoś nie odzywaliśmy się do siebie. Co jakiś czas obaj zaczynaliśmy, ale żaden nie kończył swojej myśli i znów zapadała niezręczna cisza. Poszliśmy na śniadanie, które właściwie było obiadem, bo spaliśmy do dwunastej. Tata nie wrócił jeszcze do domu, mama najpewniej poszła na plotki do sąsiadki, więc nie było nikogo, kto przerwałby nasze milczenie i ewentualnie próbował wykastrować chłopaka. Tak, więc siedzieliśmy w ciszy, w kuchni jedząc kanapki, pijąc kawę, a ja dodatkowo wmuszałem w siebie wodę z sodą oczyszczoną, żeby zwalczyć kaca.
– Wyjeżdżasz dziś? – Spytałem cicho, bo zaczynałem się irytować tym wszystkim. Z jednej strony chciałem go pożegnać i zapomnieć, z drugiej wolałem wpakować mu się na kolana, całować i błagać by był przy mnie już zawsze. Nie miałem pojęcia, co robić. Pokazywał, że mu zależy, uratował mnie, pocałował, ale bałem się, że jeśli powiem mu teraz prawdę o swoich uczuciach, to znów się zawiodę. Byłem ich pewny, ale skoro niedługo się rozstaniemy, czy to w ogóle miałoby szansę przetrwać?
– Niestety – zamilkł na chwilę, jakby nie wiedział, czy powinien powiedzieć wszystko, co chce – Odprowadzisz mnie? – Skinąłem głową na znak zgody, a już chwilę później zmierzaliśmy w stronę parku, by pójść do domu Chanyeola na skróty.
Rozmawialiśmy, a on ciągle trzymał moją dłoń, przez co czułem się jak jakaś głupia babka z romansidła, którą nękają motylki w żołądku, u mnie to było bardziej jak nalot Luftwaffe, ale to taki tam szczególik. Miałem nadzieję, że nie skończymy szybko tego spaceru i będę mógł cieszyć się nim, chociaż kilka minut dłużej. Ciągle biłem się z myślami, bo wkrótce miał nadejść ten moment, gdy albo powiem mu żegnaj i odejdę, albo wyznam miłość, a skoro wciąż nie wiedziałem, co zdecydować (chociaż byłem największym fanboyem drugiej opcji, ale cii), to chciałem odwlekać ten moment. Jimin, nagle zatrzymał się, spoglądając na mnie niepewnie.
– To, co było między nami... zapomnijmy – Miałem wrażenie, że trzask mojego złamanego ponownie serca usłyszał nawet jakiś pasterz z Mongolii. Patrzyłem na Jimina jakby właśnie mi oświadczył, że zmienia płeć i próbowałem wmówić sobie, że to wszystko nie prawda. Nie chciałem, by podjął decyzję za mnie. Kręciłem głową z niedowierzaniem. Zacisnąłem pięści i nie czekając na dalsze słowa, po prostu odwróciłem się i pobiegłem przed siebie. Zboczyłem z alejek i pokonywałem park slalomem miedzy drzewami, ignorując Jimina, który chciał mnie złapać.
Zgubiłem go, a gdy tylko znalazłem się poza parkiem, skierowałem się na najbliższy przystanek. Wsiadłem do autobusu i zająłem miejsce z tyłu. Głowę przycisnąłem do szyby. Nie płakałem tym razem, nie byłem też zły, a może tylko mi się zdawało, że tak jest? Patrzyłem na ludzi, idących ulicami, budynki i pojazdy, a w mojej głowie panowała idealna pustka. Miałem nadzieję, że to tylko głupi sen. Będę jeździł po mieście cały dzień, a później obudzę się w świecie, gdzie nigdy nie poznałem Jimina. Tak byłoby chyba lepiej. Przez niego nigdy nie wiedziałem, na czym stoję, a później cierpiałem.
Wyjąłem telefon i przez chwilę skupiony wpatrywałem się w ikonkę mówiącą o kolejnych wiadomościach, które wysyłał mi chłopak. Nie otworzyłem ich nawet, po prostu go zablokowałem i przysięgam, nigdy nie pomyślałem, że tak trudne może być wciśnięcie tego głupiego zablokuj.
Jeździłem po mieście do późnego popołudnia. Zadzwoniłem do Tae, żeby upewnił się, że Jimin wyjechał i mogę wrócić do domu, nie ryzykując, że gdzieś się na niego natknę. W końcu miałem zapomnieć i byłem pewien, że mi się uda...kiedyś.
– Yoongi? – Kiedy wszedłem do domu, usłyszałem Yoorę. Na nią też już nie byłem zły. Właściwie miałem ją gdzieś, tak samo Jimina, cały świat i moje jebane życie. Patrzyła na mnie zmartwiona, w końcu otrząsnęła się i zaprowadziła mnie do salonu, sadzając na kanapie. Obok mebla zawsze stała wielka paczka chusteczek, które były jej niezbędne przy oglądaniu seriali. Wychyliła się i zgarnęła pudełko, po czym podała mi je, chociaż nie płakałem. – Co się stało, Yoo? – Wytrzymałem cały dzień, ale chyba już po prostu dłużej nie mogłem. Przytuliłem się do Yoory i zacząłem płakać. Gładziła mnie po plecach, nie mówiąc nic, póki się nie uspokoiłem.
– Powiedział, – zacząłem łamiącym się głosem. – że mam zapomnieć o tym, co było między nami – Yoora najpierw wyglądała jakby nie wierzyła w to, co słyszy. Chyba naprawdę wierzyła mu, że coś do mnie czuje. Przez całą noc siedziała ze mną w pokoju i pocieszała, chyba czasem jednak warto mieć taką gorszą połówkę, której można się wypłakać.
Nie wiem czy każdy tak ma, że pierwszy miesiąc po zerwaniu jest najgorszy. No dobra, to nie do końca zerwanie, jeśli nie byliśmy parą, ale złamane serce jest, więc można zaliczyć. W tym czasie miałem wrażenie, że jestem w ciąży i dlatego tak mi nastroje skaczą. Raz płakałem na samo wspomnienie imienia Jimin (a kiedy masz w klasie dziewczynę o tym imieniu, to tym bardziej ciężko ani razu wciągu dnia, go nie usłyszeć). Później byłem na niego zły, a potem wściekły na siebie. Po jakimś czasie humor mi się poprawiał i myślałem, że już naprawdę się odkochałem, aż nagle wszystko zaczynało się od początku. Normalnie jakbym miał jakiś męski okres. Tylko czy przypadkiem okres i ciąża się nie wykluczają? Dobra, ja mam prawo przechodzić urojoną ciążę okresową!
W końcu jednak wracałem do życia. Coraz rzadziej myślałem o Jiminie, a jeśli już mi się zdarzyło, to owszem w sercu kuło mnie nieprzyjemnie i robiło mi się przykro, ale nie chciałem już płakać, krzyczeć, czy w jakikolwiek inny sposób pokazywać tego. Z dnia na dzień było lepiej i cieszyłem się z tego.
Tego dnia, było strasznie gorąco. Naprawdę jedyne, na co miałem ochotę to siedzieć w domu i jeść lody. Mogłem sobie chcieć, ale oczywiście nie było mi dane i zamiast tego musiałem smażyć mój blady tyłek w samochodzie. Nie wiem, co było gorsze, to, że jechało w nim łącznie ze mną pięć osób, które dodatkowo grzały, czy jednak Hobiasz w roli kierowcy. Były duże szanse na ochłodzenie się w kostnicy, po tym jak ten debil wyprzedzając w końcu zderzy się z kimś.
– Dlaczego tu jestem? – Jęknąłem, odchylając głowę.
– Bo jest ładna pogoda, wiec zamiast kisić się w domu, zrobimy piknik – stwierdziła Yoora, głosem wkurzonej mamuśki.
– A może ja chciałbym zostać kimchi z Yoongiego?
– Nikt cię nie pyta o zdanie, prawda Kookie? – Jeon przerwał rozmowę z Tae, który siedział z przodu i tylko pokiwał głową, chociaż pewnie nawet nie słuchał, o czym mówi jego głupia dziewczyna.
Na chwilę przysnąłem. Dosłownie na małą chwileczkę, a kiedy Yoora mnie obudziła, uderzeniem w czoło, nie miałem pojęcia, gdzie mnie wywieźli. Była jakaś wielka łąka, czy inne pastwisko, kilka drzew, z czego jedno, wyróżniało się swoim rozmiarem. Jego korona rzucała wielki cień, w którym miałem ochotę się znaleźć. Wysiadłem pierwszy, bo towarzystwo zbierało się strasznie wolno. Ktoś szturchał, bo nie mógł znaleźć okularów, komuś spadł pod fotel balsam do ust i inne tego typu spowalniające pierdółki. Odszedłem dosłownie sześć kroków, gdy usłyszałem trzask drzwi, dźwięk silnika i pisk opon, a zaraz po tym krzyk Yoory wychylającej się z okna samochodu.
– Nie dziękuj! – I tyle tego było. Te kurwy babilońskie zostawiły mnie w szczerym polu, na końcu świata, przy milionie stopni w cieniu i jeszcze miałem im dziękować?!
Przez chwilę stałem przy drodze wypatrując jakiegoś samochodu, ale w końcu przez upał zaczęła boleć mnie głowa, wiec chciałem usiąść pod drzewem, poczekać chwilę i potem ruszyć pieszo w stronę, gdzie odjechali moi już wkrótce świętej pamięci przyjaciele. Nie dotarłem jeszcze do cienia, gdy zjawił się jakiś czerwony samochód. Podbiegłem do niego, myśląc, że wreszcie mam szczęście i ktoś mnie ocali. Jednak, gdy znalazłem się bliżej i zobaczyłem, kto wysiada, stanąłem jak wryty. Uśmiechnięty Jimin, zmierzał w moją stronę z koszykiem piknikowym. Zrobiłem to, co każda osoba, która widzi swojego byłego, o którym starała się dotąd zapomnieć. Zacząłem spierdalać, jakby jutra nie było. Minąłem drzewa, po czym wbiegłem na drogę i starałem się ignorować Parka, który mnie woła i najpewniej goni.
Po jakimś czasie zatrzymałem się zdyszany na trawie, bo jednak przerwa na środku drogi, po której, mógłby jechać Hoseok, mogła skończyć się tragicznie. Nie byłem zdolny do dalszego biegu. Umówmy się, jestem jak gepard, zgrabny zawsze, ale szybki tylko na krótkie dystanse. Pochyliłem się, podpierając dłonie na ugiętych kolanach, gdy nagle... coś mnie kurwa, od tyłu napadło! Runąłem do przodu i stęknąłem przygnieciony ciężarem drugiego ciała. W innych okolicznościach byłbym zachwycony, ale nie, gdy ponad miesiąc wcześniej to ciało, kazało mi o sobie zapomnieć!
Przez chwilę szarpałem się, by znów uciec Jiminowi, ale on był silniejszy niż ja. Kiedy odpuściłem z zadowoleniem zawisł nade mną, mając dłonie po obu stronach mojej głowy.
– Nie uciekaj – Poprosił, podnosząc się powoli. Chyba jednak nie ufał mi na tyle, by na tym się skończyło, bo właściwie od razu, wziął mnie na ręce i zaczął kierować się z powrotem. Wyrywałem się, ale ignorował to. Może, dlatego, że jednak, byłem trochę ciekawy, co się stanie, więc jakoś bardzo się nie starałem, no i byłem zmęczony. Usiadł ze mną pod drzewem, sadzając mnie tak, bym opierał się o jego tors.
– Czego chcesz?– Starałem się brzmieć pewnie, ale cholera jasna, jak miałem znaleźć taki ton w sobie, kiedy ja niczego już nie byłem pewny?! Ani swoich uczuć, bo chociaż byłem pewien, że już praktycznie nic nie czuję do niego i niedługo zapomnę o tym, co było całkowicie, to kiedy był tak blisko, wszystko odżywało i miałem ochotę go pocałować... albo uderzyć. Nie byłem nawet pewien tego czy zamknąłem dom i ktoś właśnie nie wynosi z niego telewizora!
– Wytłumaczyć się. Chciałem, żebyśmy zapomnieli, ale– Nie dałem mu skończyć.
– Przestań! Przestań mi to powtarzać, kiedy chcę zapomnieć, zjawiasz się i mi nie pozwalasz, kiedy uświadamiam sobie, że kocham cię jak głupi i nie chcę cię stracić, ty każesz mi zapomnieć! Kiedy w końcu myślę, że zapominam i już cię nie kocham, to zjawiasz się, a ja nie wiem, czy chcę cię zabić, czy pocałować! I co teraz, znów zrobisz mi nadzieję, a jutro znikniesz?! Co ja mam robić?! – Uciszył mnie pocałunkiem. Długim, powolnym, słonym od moich łez i pełnym tęsknoty.
– Zapomnij, o tym wszystkim, co zrobiłem. O wszystkich łzach i głupich planach. Zacznijmy od nowa – Zaraz po tym jak to powiedział, wyjął teflon i coś w niego wstukał. Poczułem, że w tylnej kieszeni moich spodni odzywa się powiadomienie.
Chimx2: Hej księżniczko
Chimx2: W którym zamku mieszkasz?
Patrzyłem na wiadomości, jakby były napisane w innym języku. Starałem się zachować kamienną twarz i nie patrząc na Jimina, napisałem odpowiedź. Moje dłonie drżały, ledwo trafiałem w odpowiednie znaki, a w głowie ciągle kołatała się myśl: obyś nie żałował.
SleepyStone: Masz za małego konia, żeby tam dojechać
Widząc moja wiadomość Jimin uśmiechnął się. Nie pozwoliłem mu powiedzieć nawet jednego słowa. Zarzuciłem mu ręce na szyję i pocałowałem. Obdarowywał mnie dziesiątkami motylich muśnięć, przerywanych uśmiechami. Widząc jego prawie znikające przez ten uśmiech oczy, sam nie mogłem się powstrzymać i na zmianę śmiałem się, przytulałem go jakbym był małą koalą, a on moim eukaliptusem, a po chwili znów całowałem go jakby od tego zależało moje życie.
– Kocham cię – Powiedziałem patrząc głęboko w jego oczy. Tego byłem teraz pewny i jedyne, czego chciałem to cieszyć się tą chwilą, nawet, jeśli miałaby trwać tylko chwilę. Może było to głupie z mojej strony, ale czy można wyjaśnić, co kieruje zakochanymi, że mimo wszystko chcą ufać drugiej osobie?
– Nie tak, jak ja ciebie
Emm, tak jakby nie wierzę, że to koniec. Już za nimi tęsknię! I nie wiem, jakim cudem kończę jakieś opowiadanie tak szybko, to do mnie niepodobne.
Dziękuję moje zbłąkane duszyczki, że chciało się wam czytać ten koszmarek. Mam nadzieję, że inne moje twory też sprawdzicie i nie uciekniecie z krzykiem do najbliższego psychologa.
Do następnego opowiadania misiaki ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top