Trybik

2933 rok Trzeciej Ery

Wrzesień tego roku nie był zwyczajny. Upały, które panowały w pierwszej połowie miesiąca, niemal z dnia na dzień przerodziły się w chłodne dni i jeszcze zimniejsze noce. Jednak największym psikusem pogodowym była burza, która przetaczała się po północnej części Eriadoru, powodując rozległe zniszczenia, zarówno wśród kompleksów leśnych, jak i w domostwach.

Jednak w jednym z ocalałych budynków od wczesnoporannych godzin toczyła się mała bitwa o życie dwóch istot. Jedna z nich próbowała wydać na świat drugą.

– Nie mam już siły... – Kobieta jęknęła tuż przed kolejnym skurczem, który zawładnął jej ciałem.

– Już blisko... Niedługo będziesz mogła przytulić swoją kruszynkę. – Jedna z akuszerek zabrała głos, widząc przemęczenie rodzącej – Teraz!

Krzyk niebieskookiej został niemal zagłuszony przez grzmot pioruna, który rozświetlił pomieszczenie chwilę wcześniej.

Burza nadal kotłowała się po okolicy, raz cichnąc, by jakiś czas później uderzyć ze zdwojoną siłą. Nawet najstarsi Dúdenaini nie pamiętali, by podczas jesiennego przesilenia pogoda była tak nieustępliwa i złowroga dla wszystkich.

– Zapal no świece, ciemno się robi – starsza stażem uzdrowicielka zwróciła się do przyuczanej dopiero następczyni – ale tak chyżo!

– Się robi! – Wesoły ton markował zmęczenie młodej kobiety, która w szybkim tempie opuściła sypialnię.

Gdy przeszła tylko do głównej izby zwróciła się do siedzącego przy stole mężczyzny w sile wieku, będącym obecnie kłębkiem nerwów.

– Potrzebujemy kilku świec i lichtarzy na nie.

– Co? – Wyrwał się z rozmyślań. – A tak, tak... Już...

Wstał z wyślizganej ławy, by podejść do szafki kuchennej i wyciągnąć z szuflady kilka żółtawych świec.

– Tyle wystarczy czy jeszcze dać? – Spytał, wyciągając drżącą dłoń z pięcioma woskowymi walcami.

– Powinno, tylko jeszcze jakiś świecznik... – Kobieta przestąpiła z nogi na nogę, słysząc kolejny głośny jęk bólu.

– Jak się czuje? – Czarnowłosy spojrzał w kierunku drugiego pokoju z równie dużym umęczeniem. – Nie mogę z nią być?

– Proszę Pana, tłumaczyłyśmy już panu, że poród to typowo... – Nie dokończyła, gdyż ponaglił ją głos starszej kobiety.

– Idziesz czy się człapiesz?

– Już, już! Sam Pan widzi... Będzie dobrze.

Nie minęła chwila, a kobieta zapalała już świece na lichtarzach, ustawiając je głównie przy łóżku.

– Teraz mocno, już prawie mamy dzieciątko...

Jak akuszerka powiedziała, tak się niedługo później stało. Niespełna piętnaście minut później na rękach uzdrowicielki leżała malutka kruszynka.

– Mają Państwo piękną i zdrową córeczkę... – Starsza kobieta przekazała ostrożnie rodzącej pociechę, która w tym samym momencie zaczęła głośno płakać.

– Cichutko Maleństwo moje... – Jasnowłosa przytuliła córeczkę do siebie, nie zważając, że jest jeszcze brudna. – Czekaliśmy na Ciebie, wiesz?

Dziewczynka zaczęła się z wolna wyciszać, by spojrzeć następnie zielonymi tęczówkami w kierunku twarzy matki.

– Przepuście mnie na Balroga!

Siedzący do tej pory cicho mężczyzna szamotał się zasłoną w drzwiach, jak i chcącą go wyminąć kobietą z naręczem brudnych pościeli i ręczników.

– Witaj Kochanie. – Cichy głos żony wybił go z otępienia, w jakie wpadł, bo zobaczeniu jej z dzieckiem na rękach – Podejdź bliżej...

– Jak się czujesz?

– Jakby mnie konie stratowały, ale jestem szczęśliwa... Mamy córcię...

– Córcię? – Spytał, przekrzywiając głowę, by spojrzeć na noworodka.

– Córcię... Malutką i kruchutką, mimo że o czasie rodzona.

– Ma twoje uszka – Anrain zauważył delikatnie wydłużone czubki małżowin u dziecka.

– Coś musi mieć po mnie, bo śniada jest po tobie.

– Wezmę ją na chwilkę, dobrze? Umyję ją tylko... – Starsza akuszerka uśmiechnęła się delikatnie do małżeństwa.

– Do–dobrze.

– Obie byłyście bardzo dzielne – szepnął cicho mężczyzna, odgarniając z czoła żony posklejaną od potu grzywkę.

– Nie żałujesz, że to nie chłopiec?

– Nie... Cieszę się z córci tak samo, jakby był to chłopiec.

– Wiesz, mimo że wcześniej myśleliśmy o imionach, mam wrażenie, że żadne z nich nie pasuje...

– Pamiętam, jak kiedyś opowiadałaś, że wśród twoich córkom z reguły nadaje się imiona podobne do ich mam. Co ty na to?

– Nie sądziłam, że będziesz chciał przejąć elfie tradycje... Myślałam, że...

– Odpocznij i nie mów tyle... – Przerwał jej. – Musisz być wycieńczona...

– Mhm... Co powiesz na Irith? – Szepnęła, przystawiając dziecko do piersi, które niemal od razu zaczęło jeść.

– Ircie moje kochane – zaśmiał się cicho, dotykając maleńkiej stópki córeczki.

– Anrain...

– Słucham Cię? – Mężczyzna przeniósł wzrok z pierworodnej na małżonkę.

– Nie mówiłam Ci tego wcześniej, ale... – Zacięła się, szukając jakby odpowiedniego słowa. – Jak jest perya we Wspólnej Mowie?

– Przepowiednia – podpowiedział, ściągając jednocześnie brwi w zamyśleniu – Irisse... Co się dzieje?

– Kilka dni temu miałam takie przeczucie... – Przerwała na moment, po czym przeciągnęła delikatnie opuszkami po gęstym, jasnym meszku na głowie córki. – Pamiętasz, jak podczas ostatniego ogniska odeszłam na jakiś czas?

– Tak...

– Jestem przy tobie maleńka... Cichutko... – Irisse zaczęła bujać w ramionach nowo narodzoną istotkę, która zaczęła coraz głośniej kwilić. – Poczułam wtedy, że maleństwo, które się urodzi, będzie wyjątkowo umuzykalnionym dzieckiem. Kto tu jest taką małą wiercipiętką, cio?

Posmyrała Irith po nosku, która zamachała rączkami uśmiechając się przy tym.

– Coś mi się widzi, że nie tylko uszka ma podobne, a i inne twoje cechy rodowe przejęła – Anrain uniósł odrobinę kąciki ust, parskając przy tym.

– Pójdziemy spać Lindanko... – Szepnęła cicho Irisse, by chwilę później podczas kołysania nucić kołysankę w sindarinie.

Dziewczynka niemal z każdym upływającym momentem wyciszała się i po kilku minutach spała mocnym snem, wtulona w ramiona matki.

– Lindana? – Spytał szeptem Anrain, gdy tylko Irith znalazła się w kołysce stojącej obok łóżka małżeństwa.

– Opiekunka Pieśni... Czuję w sercu, że to właśnie je upodoba sobie nasze Maleństwo – odpowiedziała równie cicho, patrząc to na męża to na dzieciątko.

– Ty też weź z niej przykład i wypocznij. – Mężczyzna pochylił się nad żoną, by złożyć czuły pocałunek na jej czole.


2943 rok Trzeciej Ery

Od tamtych wydarzeń minęło dziesięć spokojnych lat. Młoda Dúnadanka rozwijała się nad wyraz szybko w porównaniu do innych dzieci z wioski. Ciekawość poznawania świata wzrastała w niej niemal każdego dnia. Chłonęła wszystko, o czym opowiadali ludzie, a i sama zadawała nieskończone ilości pytań osobom, z którymi rozmawiała, niejednokrotnie powodując bolesność głów u starszych.

Jednakże był jeden aspekt spędzający sen z powiek jej rodziców.

– Anrain... – zaczęła, któregoś popołudnia, siedząca z mężem na kocu jasnowłosa Elfka, obserwując biegającą po łące z innymi dziećmi córkę.

– Co tam? – Mężczyzna uniósł się na łokciach, by lepiej widzieć twarz kobiety.

– Boję się o Ircię... Zobacz tylko. – Machnęła dłonią w kierunku bawiących się pociech.

– Widzę dzieci i co w związku z tym? – Spytał, nie wiedząc, o co chodzi małżonce.

– Jemy dość dobrze, zwłaszcza Irciś, która pochłania ilości większe, niż pojmuje jakikolwiek umysł, a nadal jest niemal o połowę drobniejsza i niższa od jej rówieśników.

– Też mnie to martwi, ale co możemy zrobić? Wyciągać ją na siłę? Proszę Cię... To nawet brzmi absurdalnie. – Dúnadan pokręcił głową, by po chwili odmachać córce, która patrzyła w ich kierunku i wykonywała podobny gest. – Ma jeszcze czas. Przypomnij sobie tę rudawą dziewczynę Camdena i Eileen, jak jej tam było?

– Morwena – Irisse pokiwała głową, domyślając się, co chce powiedzieć jej partner.

– Też kiedyś była drobna, a teraz kawał pannicy z niej. Ile je dzieli? Osiem? Dziewięć lat?

– Jedenaście Kochanie. – Kobieta nachyliła się nad twarzą męża i cmoknęła go w nos. – Nigdy nie miałeś głowy do liczb. Nawet o naszej rocznicy zdarza Ci się zapomnieć.

Perlisty śmiech Elfki poniósł się po okolicy, do którego dołączył chwilę później znacznie niższy, męski.

– I tak mnie kochasz.

– Skąd ta pewność? A co, jeśli nie? – Spytała poważnym tonem, jednak w jej oczach czaiły się roześmiane chochliki.

– Bo inaczej nie zostałabyś moją żoną Iriś – Anrain zaśmiał się serdecznie, patrząc z czułością na kobietę – A przynajmniej mam taką nadzieję... Oho! Nasza sarenka biegnie. Co tam łobuziaku? – Zawołał, gdy zauważył, jak Irith truchta w ich kierunku, potykając się raz po raz o nierówności na ziemi.

– Nanaa! Salpe! – Krzyknęła w międzyczasie, by chwilę później niemal wpaść na rodziców.

– Pamiętasz, co Ci ostatnio mówiłam Promyczku? – Spytała łagodnie kobieta, patrząc na, równie jasnowłosą co ona, córkę.

– Nanaa... Ty ostatnio dużo mi mówiłaś...

– Chodziło mi o to, że większość dzieci nie zna tak dobrze sindarinu jak ty i może nie wiedzieć, że chce Ci się pić.

– Ale Naa... Mamo – poprawiła się w połowie słowa – tylko z Wami tak mówię, z nimi tylko w Westonie.

– Podejrzewam Sarenko ty moja, ale poza domem, nawet jak jesteśmy tylko my, staraj się tylko mówić we Wspólnej Mowie. Niektórzy mogą pomyśleć, że...

– Że ich obgadujemy... Ble, ble, ble... – Dodała dużo ciszej pod nosem.

– Irith! – Wtrącił się ostrzegawczo ojciec dziewczynki.

– No co? – Burknęła. – Ja nie mogę się do ciebie odezwać w sindarinie, bo nie wiedzą, czy o nich mówimy, a oni mogą o mnie plotkować? Nawet się z tym nie kryją. – Irith usiadła między rodzicami, podkurczając nogi do góry i łapiąc je pod kolanami.

– Czemu nic nie mówiłaś? – Słysząc troskliwy głos matki, dziewczynka skuliła się jeszcze bardziej.

– A co miałam? I tak nic się z tym nie zrobi... – Pociągnęła nosem, by po chwili wytrzeć go w rękaw.

– Przytulić? – Anrain spytał tylko, wyciągając ręce do dziecka.

W pierwszej chwili mała Dúnadanka się zawahała, ale w następnym momencie wtulała się w ojca po przeniesieniu się na jego kolana.

– Powiedzieli mi ostatnio, że do nich nie pasuję... – Odezwała się chicho, nadal trwając w bezpiecznym objęciu. – Przez to, że nie mam ciemnych włosów i jestem mała. Dougal, ten wysoki... – Pokazała palcem chłopaka stojącego na uboczu, który był ewidentnie najstarszy z całej grupy. – Stwierdził, że mam głupie uszy... Ja wcale nie mam głupich uszu, prawda Nana? – Spytała matki z nadzieją w dziecięcym głosie.

– Wcale a wcale. Twoje są jedyne w swoim rodzaju Skrzacie kochany. – Uśmiechnęła się serdecznie do smutnej córki. – Zauważ, że moje są bardziej szpiczaste od tych, które ty masz. Powiedzieć Ci sekret?

– Aha! – Irith spojrzała zaciekawiona na rodzicielkę.

– Jeśli kiedykolwiek będą Ci jeszcze dokuczać z powodu twoich uszek, to możesz odpowiedzieć, że może i masz inne, ale za to umiesz zrobić tak... – Tu kobieta poruszyła czubkami małżowin, jakby nimi machała.

– O ja! To tak można?! – Dziewczynka spytała z otwartą buzią, patrząc na to co robi Irisse.

– Jak trochę potrenujesz, to Ci się uda. A co do tego, że masz jasne włoski, to...

– To przynajmniej można łatwo rozpoznać z daleka rozpoznać, że to idzie mój Promyczek – wtrącił się Dúnadan, cmokając chwilę później córkę w czubek głowy.

– Nana...

– Hmm?

– Gdzie masz piciu? – Irith spojrzała prosząco na mamę.

– Trzymaj – Elfka podała dziewczynce bukłak z wodą. – Nie polej się tylko...

Po kilku dużych łykach oddała opróżniony do połowy worek, po czym dała buziaka w policzki obojgu rodzicom.

– Hannon le, Nana – podziękowała, wyplątując się z tacinych ramion.

– Ircia? – Do rodziny doleciał zziajany głos ciemnowłosego chłopca z charakterystycznym białym pasmem włosów pośrodku czupryny. – Potrzebujemy jednej osoby do drużyny, dołączysz?

– Już idę! – Zawołała, na powrót wesołym tonem, dołączając do kolegi, by po chwili biec z nim ramię w ramię.

– Miły chłopak z niego... – Mruknął Anrain, ponownie wyciągając się na kocu.

Irisse nic nie opowiedziała, mrużąc tylko oczy, podczas obserwacji dołączającej do zabawy dwójki dzieci. W głębi duszy poczuła, jak kilka obaw zaczyna w niej kiełkować. Już teraz zaczęła się obawiać o przyszłość córki. Wiedziała, że koniec końców nadejdą mroczniejsze czasy, a sielankowa atmosfera okolic zostanie zburzona przez siły zła. Miała tylko nadzieję, że przyjdą one znacznie później, niźli podpowiadało jej przeczucie.


2944 rok Trzeciej Ery

– Nie wygłupiaj się! Tarkil za żadne skarby nie pozwoli nam podejść bliżej.

– A skąd wiesz? – Niespełna rok starsza dziewczynka szła dziarskim krokiem w kierunku trenujących nieopodal wioski Strażników. – Pytałeś się?

– Nie wiem, czy pamiętasz, jak nas pogonił dwa tygodnie temu...

– Marudy z Was... Przecież nie będziemy przeszkadzać, jak usiądziemy z boku i popatrzymy.

– A ty co taka?

– Jaka? – Stanęła gwałtownie, kładąc ręce na biodrach.

– No taka, jak teraz... – Zakończył koślawo Estel.

– A jak nawet nas pogoni to trudno, przynajmniej próbowaliśmy – powiedziała, ponownie ruszając przed siebie.

– One są jakieś inne...

– I nigdy ich nie zrozumiemy – mruknął do młodszego kolegi.

– Idziecie? – Głos Irith doleciał do nich już z większej odległości.

Chcąc nie chcąc podążyli za koleżanką, spodziewając się najgorszego. Kilka minut później okazało się, że młodzi rekruci mają akurat przerwę między ćwiczeniami, co skrzętnie wykorzystała jasnowłosa Dúnadanka.

– Przepraszam... – Zaczęła początkowo nieśmiało, ale widząc, że szkoleniowiec nie zareagował, odezwała się głośniej. – Przepraszam!

– Czego tu się kręci? – Tarkil warknął nieprzyjemnie, odwracając się do Irith.

– Przepraszam, że Panu przeszkadzamy, ale chcieliśmy zapytać, czy możemy popatrzeć?

– Na co niby? Tu nie ma nic do oglądania – mruknął, by po chwili odkrztusić wydzielinę z płuc.

– Emm... Ale...

– Zmykajcie szczeniaki, pókim dobry. To nie widoki dla was.

– Ale my chcemy, proszę pana. Usiądziemy w bezpiecznej odległości! – Dziewczynka starała się przekonać mężczyznę do swojej racji, ten jednak był nieustępliwy.

– Zjeżdżaj, ale już! – Ruszył w jej kierunku, do czasu, gdy jeden ze Strażków się nie odezwał.

– Niech se siedzą Szefuniu. Chłopaki może dołączą za kilka lat do nas, to co im szkodzi popatrzeć.

Tarkil zmierzył tylko wzorkiem podwładnego, by następnie spojrzeć groźnie na trzyosobową grupkę.

– Siadacie tam i ani Wam w głowach zbliżać się, chociaż na pół kroku. – Wskazał palcem dość odległe miejsce, z którego był jednocześnie dobry widok na ćwiczących. – Ruszać dupska łamagi, zmiana par i do roboty!

Ostry rozkaz niczym bicz przeciął powietrze, powodując poruszenie wśród kadetów. Przez następne minuty Irith, Wakir, jak i Estel siedzieli wpatrzeni w trenujących. Kolejne sekwencje ataków i obron przywodziły na myśl pewnego rodzaju taniec, który teraz wydawał się niewinny, jednak w obliczu zagrożenia, był on tańcem życia i śmierci, gdzie drobny błąd miał tragiczne zakończenie.

Dúnadanka z uchylonymi ustami dokładnie obserwowała walczących, krzywiąc się co jakiś czas, gdy któryś z kadetów oberwał mocniej. Zauważyła, że niektórzy z nich są już na dość wysokim poziomie, podczas gdy inni mieli problemy z dobrym utrzymaniem miecza treningowego.

– Chodź już... – Estel odezwał się po dobrych dwóch godzinach od czasu, gdy przyszli na łąkę.

– Jeszcze chwila... – Wywołana mruknęła tylko, zmieniając odrobinę pozycję, gdy zaczęła cierpnąć jej noga, na której siedziała.

– To samo mówiłaś godzinę temu. Rodzice na pewno się już niepokoją, zaraz będzie się ściemniać.

– Daleko nie mamy...

– Ej! Wy tam! – Donośny głos Tarkila poniósł się po polanie. – Chodźcie no mi tu!

– A nie mówiłem! Będziemy mieć przez ciebie problemy! – Wakir burknął wściekłe.

– Cichaj już i chodź.

Gdy zbliżali się do szkoleniowca każde z trójki czuło co innego, jak chłopców ogarniała niepewność o to co nastąpi, tak Irith szła wyprostowana pewna swego. Gdy tylko dotarli do mężczyzny, ten spojrzał na nich przenikliwym wzrokiem.

– I co żeście takiego wypatrzyli, he?

– No... My... – Wakir zaczął się jąkać, czując coraz większą presję spowodowaną ciężkim do zniesienia spojrzeniem.

– Mi to przypominało taniec, proszę Pana. – Młoda Dúnadanka odezwała się, ściągając na siebie uwagę nie tylko Tarkila, ale i przyszłych Strażników – I tu, i tańcząc, trzeba się nauczyć pewnych kroków. Zauważyłam, że na coś takiego... – Tu przestawiła prawą stopę odrobinę do przodu, stając w rozkroku, wyciągając przy tym rękę z tej samej strony. – Osoba po drugiej stronie powinna wykonać coś podobnego i machnąć w bok, ale to głupie, bo można uderzyć w nogę i wtedy ten pierwszy może się przewrócić.

– Ile ty masz lat Smarku, co?

– Pawie jedenaście.

– A wy? – Spojrzał na towarzyszy Irith.

Gdy odpowiedzieli, że trzynaście i dwanaście, Tarkil przeniósł wzrok na kadetów.

– No i co głąby? Przechytrzyła was jedenastolatka, która nigdy miecza w łapie nie miała. A ty skąd wiesz, że jak tak się stanie, to się człek przewróci? – spytał Irith.

– Bo... Mama mnie uczyła tańczyć i jest podobny krok, ale często się przez niego przewracałam, gdy źle stanęłam. Tylko...

Urwała, spuszczając wzrok na ziemię.

– Tylko, co? – Tarkil lekko zdenerwowany, marnowaniem jego czasu

– Tyle że zamiast tańczenia wolałabym ćwiczyć tutaj – powiedziała dużo ciszej, spodziewając się, jak zareaguje mężczyzna.

– Patrzcie państwo... – Parsknął ironicznie Tarkil. – Do czasu, gdy ja tu szkołę nie pozwolę, by baba do nas dołączyła.

– Ale powiedział pan, że...

– Milcz i zmykajta stąd, ale już!

– Chodź... Nie warto się kłócić... – Wakir pociągnął dziewczynę za rękaw, żeby się ruszyła.

Droga powrotna do domu była przepełniona odgłosami natury i przyspieszonymi oddechami nastolatków. Blondynka przez większość czasu szła ze spuszczoną głową, uparcie nie podnosząc wzroku. Czuła, że się ośmieszyła zarówno w oczach przyjaciół, jak i Tarkila. Zaczęła żałować, że wpadła na pomysł, by tam przyjść. Chciała spełnić jedno ze swoich wielu marzeń, ale widocznie nie było jej pisana nawet obserwacja, żeby następnie ćwiczyć samej.

– Gdzie wyście byli tyle czasu?! – Donośny głos Eileen doleciał do wędrującej trójki, powodując ich nagłe zatrzymanie. – Ile to razy Wam powtarzaliśmy, żebyście tuż przed zmrokiem się nie szwendali po okolicy?! Mało to wilków ostatnio po okolicy się kręci? Wakir, do domu, ale już!

– Ale mamo... – Jęknął, patrząc błagalnie na rodzicielkę.

– Bez dyskusji!

– Do jutra – mruknął tylko do przyjaciół, po czym podążył za Eileen ze spuszczoną głową.

– Idź do siebie, twoja mama się pewnie martwi... – Irith odezwała się cicho kilka chwil później, gdy byli w połowie drogi między swoimi domami – Nie musisz mnie odprowadzać, poradzę sobie.

W głosie nastolatki słychać było zrezygnowanie pomieszane ze smutkiem. Również jej lekko przygarbiona sylwetka wiele mówiła o przeżytym zawodzie. Wiedziała, że w chwili powrotu do domu od razu zauważą jej złe samopoczucie i zaczną wypytywać o szczegóły. Jednak zdawała sobie również sprawę z tego, że nie może nie wrócić. Nie minęłoby dużo czasu, do wszczęcia poszukiwań, a mimo szczerych chęci nie miałaby gdzie się schować.

– Do zobaczenia – szepnęła, a następnie skierowała swoje kroki do domostwa.

W chwili, w której stanęła pod drzwiami, panowała już na tyle mocna szarówka, że mało co było widać. Przez okna przesączało się ciepłe światło zapalonych świec, tworząc małe półkola na ziemi. Dúnadanka nacisnęła niepewnie klamkę i pociągnęła skrzydło w swoim kierunku. Rozmowa prowadzona przez dorosłych ucichła, gdy spostrzegli kto przyszedł.

– Ircia!

Słysząc podniesiony głos matki, dziewczynka skuliła się jeszcze bardziej, oczekując reprymendy, na którą według siebie zasłużyła.

– Valarom dzięki, że już jesteś. Martwiliśmy się o ciebie. – Ciepłe mamine ramiona otoczyły drobną sylwetkę Irith.

– To... To nie będziesz krzyczeć? – Spytała cicho, bojąc się spojrzeć Irisse w oczy.

– Oczywiście, że nie Promyczku. Dlaczego bym miała?

– Bo Wakir dostał burę, mimo że jest starszy – wymamrotała, odsuwając się od rodzicielki.

– Ale my to my, a rodzice Wakira to rodzice Wakira. A teraz zmykaj do spania, bo widzę, że ledwo nogami powłóczysz. Zaraz przyniosę Ci ciepłej wody, żebyś mogła się podmyć.

Gdy nastolatka tylko zniknęła w swoim pokoju, Elfka spojrzała na siedzącego w ciszy męża.

– Myślisz o tym samym co ja? – Spytała go cicho, tak żeby Irith ich nie usłyszała.

– Niestety nie mam twojej umiejętności przenikania umysłów, więc nie wiem, co siedzi Ci w głowie – odezwał się po tym, jak upił łyk słabego piwa.

– Coś się wydarzyło wieczorem... – Kobieta powiesiła czajnik z wodą nad niewielkim płomieniem. – Dawno nie była taka markotna. Czuję, jakby coś w niej zgasło, jakiś promyk rozświetlający odległe zakamarki jej duszyczki.

– Też właśnie zauważyłem, że jakaś smętna przyszła. Trzeba zapytać co i jak...

– Jak zapytasz Kochanie, to Ci nie opowie, twierdząc, że wszystko jest w porządku, mimo że ewidentnie nie jest. Najlepiej jakby sama powiedziała, może się przełamie. Mogę wejść do ciebie Sarenko? – Spytała dużo głośniej, ściągając czajnik z ognia, by po chwili przesunąć nogą w stronę pokoiku Irith dużą miskę.

– Chodź...

Kilka minut później wszystko było już przygotowane. W momencie, w którym Irisse miała opuścić pomieszczenie, usłyszała cichy głos córki.

– Nana...

– Tak Promyczku?

– Przyjdziesz później na jakiś czas? – Zapytała niepewnie.

– Oczywiście. – Uśmiechnęła się ciepło do niej.

– Porozmawiać chciałam... – Wbiła wzrok w ziemię, pąsowiejąc na twarzy.

– Na pewno będę.

Następne chwile w domostwie były pełne cichego wyczekiwania na to co się wydarzy. Słychać było tylko uderzanie noża o deskę podczas krojenia warzyw do kolacji i ciche pluski wody. Niedługo później jasnowłosa głowa zajrzała do głównej izby.

– Nana... Masz chwilę? – Spytała, widząc matkę stojącą nad talerzem, gdzie układała plasterki pomidorów i ogórków.

– Tylko ręce wytrę... – Padła szybka odpowiedź, podczas której wysuszyła dłonie o fartuszek owinięty w pasie.

Owa rozmowa była ciężka dla obu jasnowłosych. Najmłodsza domowniczka zmagała się trudem utraconych marzeń, które z założenia wydawały się nierealne do wykonania. Łamiącym się głosem opowiadała o tym, jak zainteresowali ją ludzie chodzący z siedmioramiennymi broszami na piersi, wspominając przy tym, że sama chciałaby kiedyś taką mieć. Opisała wydarzenia z polany, gdzie obserwowali przyszłych Strażników i późniejszą utarczkę słowną z Tarkilem.

– Nana... Czy to naprawdę coś złego chcieć zostać jedną z nich? – Spytała, czując wilgoć w kącikach oczu.

– Oczywiście, że nie Promyczku. Może nie teraz, ale za jakiś czas watro spróbować ponownie... Kto wie, co przyniesie nam przyszłość?

– Ale mamuś... Niektóre chłopaki już teraz zaczynają się przygotowywać, ja też chcę. To nie sprawiedliwe! – Zaplotła ręce na brzuchu, czując, jak smutek przeradza się w złość i frustrację.

– Estel i Wakir jeszcze nie zaczęli – zauważyła Irisse, przytulając córkę.

– Ale pewnie niedługo zaczną, sami o tym mówili jakiś czas temu... Oni mają prościej...

– Zawsze my jako rodzice możemy Ci pomóc. – Kobieta uśmiechnęła się szelmowsko.


2950 rok Trzeciej Ery

Kolejny wrzesień powoli przemijał. Coraz częściej na łąkach i polach zaczęły pojawiać się mgły. Wieczorami były one niewielkie, przypominając swym wyglądem cienką woalkę wykonaną przez doświadczoną koronkarkę. Rankiem zaś przybierała kolor mleka, gdzieniegdzie będąc poprzeplataną mieniącymi się w świetle wschodzącego słońca niteczkami babiego lata. Nieraz mgła była na tyle gęsta, iż nawet czujny słuch zwierząt nie wychwytywał wszystkich dźwięków z otoczenia. Niemal każdy listek z porastających okolicę drzew i krzewów był nieruchomy, jakby obawiał się, że w chwili poruszenia zbudzi jakąś nocną zmorę, która nie zasnęła jeszcze po wydłużających się nocach. Wiatr również ucichł, wiele godzin wcześniej, przez co powietrze otaczające śpiącą niemal w całości wioskę było wręcz przesycone wilgocią.

W podobny poranek w dzień przesilenia jesiennego ciche, aczkolwiek uporczywe pukanie w okiennice obudziło pewną blondwłosą siedemnastolatkę. Od czasów dzieciństwa zmieniła się prawie całkowicie. Niemal białe włosy nabrały szlachetnej, ciemnozłocistej barwy, sięgając młodej kobiecie niemal do pośladków. Również jej postura nabrała szlachetności, jakoby cechy Dúnedainów i Elfów rywalizowały ze sobą i wygrywały tylko te najbardziej wartościowe. Spod ciemnych rzęs spoglądały bystre ciemnozielone oczy, które u jednych powodowały dreszcz strachu, innych zaś ekscytowały.

– Co za dureń dobija się o tak nieludzkiej porze... – Mruknęła pod nosem, słysząc kolejną serię stukania w okiennicę.

Również jej głos przeszedł przemianę, nie był to już typowy dziecięcy świergot, a melodyjny i przyjemny dla ucha tembr.

Gdy tylko Irith otworzyła skrzydła okienne i drewniane zabezpieczenia, jej oczom ukazała się wiecznie rozczochrana głowa Wakira.

– Czyś ty zwariował?! – Cichy syk nabrał złowrogich nut zbierającej się kobiecej złości – Wiesz, która jest godzina?

– Doskonale sobie z tego zdaję sprawę. Zbieraj się, idziemy...

– Nie ma mowy, nawet jeszcze nie świta! – Dúnadanka cofnęła się do wnętrza pokoju, żeby zamknąć okno, ale dłoń, która złapała ją za nadgarstek, powstrzymała ją od tego.

– Myślałem, że marzyłaś o tym, by zostać Strażniczką...

– Dawne dzieje. Jeśli to wszystko to chciałabym się jeszcze położyć – mruknęła, uwalniając rękę.

– Czy aby na pewno dawne? – Spytał z lekką ironią w głosie – Bo sądziłem, że nie dalej jak dwa dni temu widziałem Cię, jak się podciągasz na jednej z gałęzi na obrzeżach lasu.

Zszokowana twarz Irith wystarczyła za potwierdzenie teorii Wakira.

On sam również się zmienił. Przestał być już chorowitym chłopcem, stając się postawnym, niemal dwumetrowym młodym mężczyzną. W przeciwieństwie do przyjaciółki jego oczy zjaśniały, przybierając barwę nieba w słoneczny dzień. Jego charakterystyczne białe pasmo na niemal kruczoczarnych włosach zostało, jednak było obecnie nieco węższe niż kiedyś, a cała czupryna sięgała ramion, falując lekko. Od chwili sprzed niemal dwóch laty, kiedy to dołączył do szkolenia strażniczego, nabrał masy, przez co widoczne przed laty kości, przestały być tak dostrzegalne, przez pokrywające je mięśnie.

– Zbieraj się... – Ponaglił przyjaciółkę, która nadal się nie ruszyła.

– To nie podglądaj pacanie – zaśmiała się cicho, zamykając okiennice.

Niecałe dziesięć minut później wędrowali ramię w ramię główną alejką wioski, kierując się w stronę polany, na której jako dzieciaki obserwowali kadetów. Kiedy dotarli na miejsce, Irith przystanęła na chwilę ze zdziwienia, widząc, jak okolica się zmieniła przez te sześć lat. Od czasów feralnej sprzeczki z Tarkilem nie zapuszczała się w te rejony, chcąc mieć jak najmniej do czynienia z mężczyzną. Pojawiło się na niej kilkanaście różnego rodzaju drewnianych konstrukcji, w tym drążki na różnej wysokości czy też płotki z równymi odległościami między sobą. Wakir jednak zaprowadził ją na brzeg polanki, gdzie stał wkopany w ziemię gruby pal niemal całkowicie okorowany z warstwy ochronnej. Sam pień był niemal o dwie głowy wyższy od Dúnadana, przez co miało się wrażenie, że panuje nad otoczeniem. Mężczyzna sięgnął dwa drewniane kije niemające nawet metra, po czym podał mi jeden z nich.

– Po co mi to? – Irith próbowała dowiedzieć się od przyjaciela, ten jednak zignorował pytanie, rysując na ziemi dwie przecinające się pod kątem prostym linie.

– Wiesz, co to jest? – Spytał, podnosząc wzrok na kobietę.

– Iks? – Pokręciła głową w niewiedzy.

– Nie... Od teraz to jest twój świat, na cztery ćwierci podzielony i po nim chodzić będziesz.

Takiej powagi i stanowczości jasnowłosa nie widziała jeszcze u Wakira. Widać było, że już samo szkolenie odcisnęło na nim pewnego rodzaju piętno, uzmysławiając mu niektóre prawdy dotkliwiej niźli by tego chciał.

Kolejne treningi zaczęły przeradzać się tygodnie ciężkich, wielogodzinnych wyczynów. Na wspólne ćwiczenia umawiali się co kilka dni, podczas których brunet pokazywał coś nowego, by w pozostałe Dúnadanka mogła ćwiczyć samodzielnie. Poprzeczka niemal od samego początku została postawiona dość wysoko, jednak Irith ani myślała rezygnować. Czuła jak z każdym pojawiającym się pęcherzem na dłoniach, z każdym sińcem od palcata utracony przed laty płomyk nadziei, zaczyna odżywać, podsycając się stopniowo.

– Słuchaj i zapamiętaj... – Zaczął któregoś dnia Wakir, wyciągając dłoń w stronę kobiety, by pomóc jej wstać po upadku – Ból to twój przyjaciel i nie pozwolę, by Cię opuścił. Do roboty! Z barku, nie z łokcia. Chyba że chcesz mieć go zaraz przetrącony.

Kolejne komendy padały niemalże jedna po drugiej świszcząc niemal w powietrzu, jak palcat trzymany w dłoni kobiety.

– Łokieć wyżej!

– Nie mam siły już, muszę odpocząć...

– Niedawno była przerwa... Wykrok z lewej. Popraw stopę, bo zaraz znowu wylądujesz na ziemi. Podczas walki nie będzie czegoś takiego jak przerwa. Odpoczynek będzie, jak wygrasz. Chyba że twój żywot się zakończy, to wtedy będzie wieczny odpoczynek. Dobrze!

– Wakir...

– To samo tyle, że szybciej. Co jest? – Spytał chwilę później.

– Myślisz, że dostanę się kiedyś na oficjalne szkolenie? Szlag! – Warknęła, gdy dostała palcatem w lewe ramię – Za co?!

– Nie wymachuj tak nią, rękę, w której nie będziesz miała broni, trzymaj jak najbliżej siebie. Na polu bitwy nigdy nie ma wiele miejsca, wręcz jest go za mało. Nie musisz jej mieć przyklejonej do siebie, bo utrzymujesz nią równowagę, ale nigdy nie trzymaj jej tak wyciągniętej. Z każdą chwilą zwiększasz swoje szanse. – Po chwili zmienił temat. – Tarkil nadal jest cięty, ale w chwili, gdy zobaczy, że coś już umiesz, to może będzie bardziej skłonny.

Kolejne sekwencje świstów przecięły powietrze.

– Popraw chwyt. Nie podwijaj kciuka pod resztę palców, to prosta droga do wybicia go.

– Naprawdę muszę odpocząć...

– Jeszcze raz ostatnie trzy ataki i zobaczymy.

Jednak nawet po upływie kolejnej godziny Dúnadanka ćwiczyła bez wytchnienia.

– Siadaj i pij... – Mężczyzna usadził przyjaciółkę na kamieniu, by po chwili podać jej bukłak z wodą. – Tylko powoli, bo inaczej od razu oddasz wszystko naturze.

– Zaciukam Cię, przysięgam. – Stęknęła między łykami napoju. – Tylko później, bo teraz nie mam siły...

– Później to będziemy dalej ćwiczyć.

– Nie ruszam się już dzisiaj nigdzie. Nie ma mowy.

– Ruszysz i to za chwilę. Rzyć w górę i do roboty.

– Nie dam już rady... – Wysyczała przez zęby. – Wszystko mnie boli!

– Bo ma boleć. Ból to twój sprzymierzeniec, nie przeciwnik. Czując go, wiesz, że żyjesz. Zadajesz sobie sprawę, że jest jeszcze nadzieja na lepsze jutro. A ból ma to do siebie, że mija, szybciej lub później, ale mija.

– Filozof się z ciebie zrobił...

– Nie filozof, a po prostu straciłem puch na rzecz piór. Ty też do to odkryjesz.

– Ciekawe kiedy...

– Ja do niektórych wniosków dopiero teraz dochodzę i doceniam rzeczy, które się wydarzyły przez ostatnie dwa lata szkolenia, a jeszcze inne na pewno odkryję. Oboje mamy jeszcze czas, tyle że ty masz go więcej. Dopiero zaczynasz się uczyć, te kilka tygodni w porównaniu do blisko czterech lat oficjalnego szkolenia to wyjątkowo niewiele.

– Nie pocieszasz...

– Tym razem nie miałem tego na celu. Chcę ci uświadomić, na co się piszesz. Życie Strażnika nie jest łatwe, to ciągła walka. Ciągła walka życia ze śmiercią i nigdy nie masz pewności, czy przeżyjesz kolejne starcie. Nie wolno wręcz zapomnieć, jak kruchy jest ludzki los, wystarczy jedno precyzyjne cięcie, a iskra istnienia gaśnie niczym płomień świecy na wietrze. Mówię Ci to wszystko, żebyś wiedziała czego się spodziewać, gdy już będziesz bardziej niż pewna, że chcesz podążyć tą wyboistą ścieżką.

Irith początkowo spoglądała na Wakira, lecz z każdą chwilą czuła, jak lęk zaczyna powoli spowijać jej umysł. Wiedziała, że będzie ciężko, ale nie podejrzewała, że aż tak, a był to dopiero początek.

Twarz schowała w drżących od wysiłku dłoniach, opierając jednocześnie łokcie na nogach, które też były męczone przez niekontrolowane spięcia mięśni.

– Wakirze... Ja... – Zaczęła, ale przerwała po chwili, by zetrzeć z twarzy łzy. – Chyba niepotrzebnie zajęłam Ci tyle czasu. Powinnam siedzieć w domu, jak reszta dziewczyn w moim wieku i uczyć się wyszywania oraz innych tego typu rzeczy, a nie szkolić się w sztukach wojennych. Tarkil miał rację bycie Strażnikiem to nie zajęcie dla kobiet...

– To pokaż mu, jak starym jest dziadem oraz jak bardzo się mylił w swoim osądzie. Ty jako jedna z nielicznych masz w sobie na tyle dużo pokory, że umiesz przyznać się do błędu czy do chwili słabości. A większość z obecnych na szkoleniu to zadufane w sobie bufony, które tylko chcą się pochwalić przed koleżkami, jacy to oni nie są. Tyle że takie jednostki giną najwcześniej. Nie potrafią odpowiednio przeanalizować zagrożenia, jakie na nich czyha, gdy tylko wyściubią nosy z wioski. Niedługo się ściemni, wróć do domu i odpocznij. Jutro będziesz musiała sobie znaleźć inne miejsce, bo tym razem ja będę się uczył. Pamiętaj, żeby tym razem delikatniej i żeby wziąć ze sobą palcat...

– Zobaczymy się po wszystkim? – Spytała cicho, podnosząc niepewnie wzrok.

– Się okaże... Nie mam pojęcia, co szykuje dla nas ojciec, ale czuję w kościach, że będziemy ledwo żywi. Ani on, ani Tarkil nie powiedzieli co planują, a łączenie ich zajęć, pamiętasz, jak ostatnio się skończyło.

– Nie...

– Połowa kadetów odeszła twierdząc, że to wariaci i nie mają zamiaru od kogoś takiego się uczyć.

– A przypadkiem nie chcieli dla Was dobrze? – Spytała zaciekawiona.

– Właśnie chcieli, a cała sytuacja mimo chaosu, jaki się wkradł, była pod kontrolą. A to, że barany pogubiły myślenie to lepiej dla tych, co zostali. Mniej zagrożeń nas czeka, a grupa scala więzi. Powinnaś już iść, bo i tak po ciemku już wrócisz.

– Mam nadzieję, że do zobaczenia jutro wieczorem.

– Do zobaczenia.

Dúnadanka zaczęła się wspinać po łagodnym stoku pagórka, jaki leżał na drodze do wioski, słysząc za sobą miarowe stukanie drewno o drewno. Gdy odwróciła się na jego szczycie, obróciła się i obserwowała przez chwilę, jak Wakir wykonuje podobne sekwencje co ona wcześniej tyle, że w znacznie szybszym tempie, dodając do tego nieznane jej jeszcze ruchy.


*~*~*~*~*~*~*~*

Następna noc dla większości przyszłych Strażników była ciężkim wyzwaniem. Niemal cały dzień spędzili w lesie, ucząc się sztuki przetrwania, by wieczorem, gdy tylko zdążyli usiąść przy ognisku na podsumowanie zacząć kląć na gęstą mżawkę, która zaczęła bezlitośnie siąpić. Sama grupa kadecka składała się głównie z osób mających za sobą przynajmniej dwa z czterech lat szkolenia. Siedzieli stłoczeni obok siebie, zaciskając dłonie na połach przemokniętych płaszczy, mając nikłą nadzieję, że to coś da. Znaczna część młodzieży dokazywała i żartowała, próbując odreagować stres i napięcie z całego dnia. Jednak jeden z członków grupy ćwiczebnej stał w pewnej odległości od innych, kręcąc z dezaprobatą głową niemal po każdym z głośniejszych wybuchów śmiechu pozostałych. Ciemnowłosy oparł się plecami o drzewo, opierając nogę o korę. W dłoniach zaś trzymał kawałek drewienka oraz nóż, którym wycinał jedynie sobie znane wzory. Mimo iż nie odbył jeszcze całego szkolenia, czuł w kościach, że coś się szykuje. Prawie nigdy nie zostawali do tak późnych godzin poza osadą, a tym bardziej w tak paskudną pogodę.

Tchnięty przeczuciem schował ostrze i figurkę, po czym skierował się do jednego z kadetów, którzy przygotowywali się już do złożenia przysięgi. Kiedy stanął za nim, klepnął go w ramię, aby zwrócić na siebie jego uwagę.

– Możemy pogadać? – Spytał cicho, by najwięksi żartownisie nie obrali ich na swój cel.

– Mhm... Teraz przynajmniej mam pretekst, by nie słuchać ich durności – mruknął, by po chwili otrzepać się ze ściółki – Co jest?

Spytał poważnie, widząc zaniepokojenie i czujność na twarzy młodszego kolegi.

– Coś się szykuje... – Zaczął, rozglądając się wokół, celowo omijając blask ledwo palącego się ogniska, aby nie widzieć ciemnych plam w jeszcze ciemniejszym lesie. – Dam sobie palca uciąć, że gwiaździści coś szykują, inaczej...

Wakir urwał, wpatrując się w jeden punkt między drzewami.

– Czy ja mam zwidy, czy coś tam się rusza? – Wskazał brodą miejsce, gdzie dostrzegł ledwo widoczną sylwetkę człowieka, skradającą się w stronę grupy.

– Gdzie dokładnie?

– Jak obrócisz się przez lewe ramię, to na to będziesz miał na dwunastej. Murtagh...

– Hmm? – Mruknął, również dostrzegając cień.

– Szturnij może tych, którzy zaraz kończą szkolenie i tych, co mają ciut więcej oleju w łbach niż te gamonie śmiejące się na cały głos. Ja spróbuję się zorientować, ilu się zbliża. Dobrze by tylko było, żeby największe śmieszki się dowiedziały jak najpóźniej. – Uśmiechnął się sarkastycznie, mając już ich serdecznie dość.

Każdy z nich poszedł w swoim kierunku. Murtagh informował delikatnie wybrane osoby, Wakir zaś rzekomo udał się na stronę, jednak w rzeczywistości zaczął liczyć skradające się cienie. Jednak, gdy liczba przekroczyła piętnaście, zaklął pod nosem, wiedząc, że oznacza to praktycznie walkę kilku na jednego z doświadczonymi Strażnikami. Tarkil z Camdenem zdecydowanie musieli ściągnąć z okolic gwiaździstych, jak zwykle się mówiło o osobach, które złożyły przysięgę po zakończeniu szkolenia. Gdy Wakir wrócił bliżej obozowiska minął się z Murtaghiem, który przekazał mu dyskretnie wyjęty spod płaszcza palcat.

– Ilu?

– Przynajmniej piętnastu, jednak zakładam, że jest ich więcej, ale jest za ciemno, a oni są albo za daleko, albo zbyt dobrze się kryją.

– Nie jest dobrze, wiesz o tym?

– Niestety... – Spojrzał nad ramieniem kolegi, gdzie dojrzał raptem czterech, może pięciu gotowych do walki. – Nie życzę nikomu źle, ale jak tak dalej pójdzie, to pożegnamy niektórych szybciej niż przewidują.

– Najgorsze jest to, że pada, przez co nie słuchać ich kroków na ściółce i zwiędłych liściach.

– Wydaje mi się, że nie sądzili, iż pogoda im aż tak im pomoże. Melion? – Głośne pytanie spowodowało podniesienie głowy jednego z jego równolatków, będących w gotowości. – Podałbyś mi bukłak z tamtej torby pod drzewem? Tylko uważaj na gałęzie spadające z drzew.

Kadet w pierwszej chwili chciał coś odkrzyknąć, jednak w następnym momencie zorientował się, jaka ukryta wiadomość kryje się pod niby błahą prośbą. Miało się wrażenie, że kolejne minuty ciągną się w nieskończoność, a jednocześnie jakby mknęły zdecydowanie za szybko. Gdy tylko Melion wstał, z kilku stron niewielkiej leśnej polanki wyłonili się Strażnicy z palcatami w dłoniach. Ci z kadetów, którzy wiedzieli o zbliżających się osobach, zerwali się na nogi i doskoczyli do najbliższych przeciwników, krzyżując z nimi swoje bronie. Ci zaś co dokazywali, w pierwszych chwilach zamarli bez ruchu, by w kolejnych rozpaczliwie zacząć szukać swoich oręży, które jednak zostały sprytnie schowane przez Murtagha. Z czasem okazało się, jak ciężka okazała się walka z tak doświadczonymi osobami, liczebnie przewyższając siedmiu kadetów, którzy byli gotowi na czas.

Potyczkę dodatkowo utrudniała rozmiękająca ziemia i śliskie liście. Niemal przy każdym sparowanym mocniejszym ciosie trzeba było poprawiać mokre rękojeści palcatów, a także doskakiwać do przeciwnika, gdy odjechało się na mokrej ściółce.

Wakir zaatakował kolejną osobę. Tym razem trafił na Dalasa, będącego dowódcą niewielkiej grupy Strażników z sąsiedniej wioski. Obie bronie uderzyły w siebie z głuchym odgłosem a przez wibracje, jakie powstały miało się ochotę wypuścić palcat z dłoni, jednak żadna ze stron tego nie zrobiła, ponownie nacierając na siebie. Była to dla niego jedna z cięższych walk, jakie odbył tego wieczoru i nocy. Mogło mieć na to wpływ zmęczenie jak i doświadczenie Strażnika, który nie zamierzał odpuszczać, wykonując coraz to bardziej skomplikowane uderzenia.

– Radziłbym spasować – Dalas mruknął nieprzyjemnie, gdy zbliżyli się po którymś z kolei ciosów.

– Ani mi się śni – Wakir tylko warknął, by w następnym momencie uderzyć głową w nos przeciwnika.

Głuche chrupnięcie świadczyło tylko o jednym, do czego chwilę później dołączyła czerwona posoka.

– Wyleczysz się. – Młodszy mężczyzna klepnął dłonią w ramię przeciwnika, uznając potyczkę za zakończoną.

Jednakże okazało się, że Dalas miał inne plany, gdyż złapał za nadgarstek kadeta i pociągnął, żeby wykonać dźwignię. Wakir w pierwszej chwili pozwolił na wykonanie ruchu przez przeciwnika, a różnica wzrostu działała na jego korzyść. Kiedy tylko się pochylił, szarpnął się szybko i uderzył z całej siły barkiem w klatkę piersiową Strażnika, który niemal natychmiast go puścił. Młodziak uderzył kolanem pod zgięcie nóg Dalasa i trzymając jego kark, przewrócił na ziemię. Nie minęła chwila, a ręce starszego mężczyzny były wygięte na plecach, ściskane w bolesnym uścisku.

– Gdyby nie to, że są to ćwiczenia, to byłbyś już bez głowy – Wakir warknął do ucha leżącego mężczyzny, czując własny przyspieszony oddech i buzującą krew w organizmie.

Gdy tylko się wyprostował, podniósł palcat i rozejrzał się, aby ocenić sytuację. Okazało się, że był ostatnim z kadetów, który zakończył pojedynek. W pierwszym momencie poczuł szczęście, jednak w chwili, w której zdał sobie sprawę, że większość zapewne obserwowała jego potyczkę, w jego myślach zaczęły pojawiać się wątpliwości czy wszystko wykonał poprawnie i czy nie ośmieszył się jakimś błędem. Kiedy kucnął pod drzewem, żeby uspokoić oddech, zaczęło ogarniać go zmęczenie z całego dnia i nocy, skutecznie do tej pory odpychane w głąb świadomości.

– Wakirze... – Ciemnowłosy podniósł głowę, by spojrzeć na wołającego go Tarkila. – Podejdź do nas.

Wskazał na zebranych przy ognisku, gdzie było wolne miejsce dla niego. Szczęśliwie mżawka przestała już siąpić, więc i sam ogień był jaśniejszy oraz dawał więcej ciepła.

– Słucham dowódcy? – Wakir zapytał głównego szkoleniowca, gdy tylko usiadł obok niego.

– Murtagh powiedział, że to ty jako pierwszy zauważyłeś skradających się Strażników, prawda to?

– Można tak powiedzieć. Stałem na uboczu, mając dość wygłupów niektórych. – Tu spojrzał sugestywnie na kadetów z czerwonymi plamami na płaszczach, oznaczającymi poddanie się bez walki. – I podczas rozmowy z Murtaghiem dopiero spostrzegłem podchodzące cienie. To tyle...

– Jednak, zamiast zdać się na doświadczenie starszego kolegi, sam wolałeś podjąć kroki.

– Przepraszam, nie powinienem był. – Ciemnowłosy opuścił głowę, mając wrażenie, że w głosie szkoleniowca słyszy wyrzuty.

– O czym ty mówisz? – Spytał zdezorientowany Tarkil.

– Jak dowódca powiedział przed chwilą, powinienem się zdać na starszych i to im zostawić decyzje o dalszych krokach.

Szkoleniowiec pokręcił tylko głową.

– Możliwe, że źle się wyraziłem. To, że zacząłeś działać, to nic złego, a wręcz bym rzekł, iż rozpocząłeś odpowiednie czynności. Zarówno wy jako kadeci i później jako Strażnicy powinniście być stale czujni. – Tarkil zwrócił się do wszystkich – To, że znacie okolicę i wiecie, że jest w miarę bezpiecznie, nie zwalnia Was z obowiązku obserwowania i nasłuchiwania, czego przykładem są osoby naznaczone czerwonym barwnikiem. Gdyby nie takie osoby, jak Wakir, w prawdziwej walce bylibyście trupami. Wszyscy jak tutaj stoicie, powinniście być jak trybiki w zegarze, gdy jeden element nawali, to urządzenie nigdy nie zadziała. Dobra robota Młody.

– Dziękuję... – Wakir szepnął cicho, czując, jak na twarzy pojawia się lekki rumieniec.

*~*~*~*~*~*~*~*

– Gdzie oni są? – Pytała samą siebie blondwłosa dziewczyna siedząca w oknie z widokiem na pobliski las.

Niemal przez całą noc nie zmrużyła oka, głowiąc się, co mogło się stać z jej przyjacielem, jak i resztą kadetów. Powoli zaczęło świtać, gdy dostrzegła w rzadkiej mgle dość pokaźną grupę wychodzącą z boru. Zarzuciła na siebie gruby, jesienny płaszcz i po cichym opuszczeniu domostwa, by nie obudzić rodziców, puściła się biegiem przez łąkę. W połowie drogi między osadą a lasem spotkali się, a w zadzie wpadli, gdyż Irith nie zdążyła w porę wyhamować i zderzyła się z Wakirem, niemal go nie przewracając.

– Emm... Wybacz... – Speszyła się, rumieniąc się na policzkach.

Mijający ich Strażnicy oraz kadeci wymieniali między sobą rozbawione spojrzenia, szepcząc coś, co jakiś czas.

– Czemu jesteś poza domem o tej porze? – Wakir spytał z troską, przyglądając się przyjaciółce.

– Martwiłam się... Mieliśmy się spotkać wieczorem, a że nie dawałeś znaku życia, zaczęłam szukać informacji na własną rękę i tak oto się dowiedziałam, że poszliście do lasu na jakieś bardzo ważne zadanie...

– Hmm... Można tak rzec... – Mruknął, obserwując mijające ich jeszcze osoby.

– Jak Ci poszło? – Spytała zaciekawiona.

Westchnął krótko, po czym ściszając głos, odpowiedział.

– Nie tutaj i nie teraz... Niektórym nie w smak jest to, co się wydarzyło – zdążył powiedzieć, a minęli ich kadeci z czerwonymi plamami na płaszczach.

– A im co się stało?

– Między innymi o tym chcę powiedzieć... Chodźmy... – Zaproponował niemym gestem ramię przyjaciółce, które ta przyjęła.

– Nie ma tych młodszych szkolących, mam wrażenie.

– Byli tylko Ci co kończą drugi rok i wzwyż. Chociaż patrząc po tym co się działo to niektórych wcale nie powinno się przyjąć... – W głosie Wakira pojawiła się nuta gniewu.

– Hej, spokojnie... – Blondynka zatrzymała się, po czym stanęła przed nim i zadarła głowę, by spojrzeć mu w oczy. – Nie ma co się przejmować głupcami, którym pstro w głowie.

Odezwała się po chwili, gdy ostatnie osoby ich minęły.

– Niektórzy nie są warci uwagi. – Uniosła odrobinę kąciki ust.

– Za to niektórzy powinni dostać jej dużo więcej niż obecnie dostają. – Przekrzywił odrobinę głowę, by móc lepiej się przyjrzeć Irith.

– Mam nadzieję, że to nie jest twoja krew... – Zauważyła czerwony ślad na jego czole.

– Tym razem nie moja – szepnął, czując delikatną dłoń przy skroni.

– Tym razem?

– Nie łap mnie, proszę za słówka... – Powiedział rozbawionym tonem.

– Wolałabym za co innego – Dúnadanka stwierdziła nagle, by po chwili zakryć sobie usta – Prze–przepraszam... Nie chciałam... Nie wiem co mną...

– Cichaj – Wakir wciął się w wypowiedź zaaferowanej przyjaciółki, łapiąc przy tym za ramiona – Weź głęboki wdech i postaraj się uspokoić.

Irith wzięła kilka głębszych oddechów, po czym kiwnęła głową, że jest lepiej, jednak nie uniosła już spojrzenia.

– Wracajmy już do domów... Obojgu nam przyda się odpoczynek. – Ciemnowłosy objął ramieniem młodą kobietę, po czym ruszyli przed siebie.

Niemal całą pozostałą drogę przemilczeli, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. W chwili, w której zatrzymali się przed domostwem Dúnadanki, Wakir odezwał się niepewnie.

– Ircia, ja... – zaciął się, nie do końca pewny czy to, co krąży mu w myślach, powinno ujrzeć światło dzienne.

– Tak?

– Ja... – ponownie się zająknął, po czym nachylił się w stronę dziewczyny i szepnął jej do ucha – Jedyne, za co chciałbym Cię złapać, to twoje serce...

Nim do Irith dotarł sens słów, Wakir już zdążył się wycofać i zacząć wędrować w stronę swojego domu.

– Kuźwa... – mruknęła, dotykając niemal buraczkowych w kolorze policzków.

Dúnadanka stała jeszcze przez jakiś czas na chłodnym powietrzu obserwując coraz bardziej wychylające się pomarańczowe słońce zza horyzontu. Kiedy pierwsze promienie zaświeciły jej w oczy schowała się we wnętrzu domu nadal rozmyślając nad tym co wydarzyło się tuż przed odejściem Wakira. Myśli nadal kotłowały się niespokojnie, mącone raz po raz przez nowe, które dołączały się zamieszania. Nawet gdy ułożyła się w łóżku, by chociaż przez chwilę się zdrzemnąć, nie umiała się wyciszyć, przywołując w pamięci słowa usłyszane od przyjaciela. Ale czy na pewno tylko przyjaciela? Od czasu, kiedy zaczęli spotykać się na treningach, miała wrażenie, że zaczęła postrzegać go nieco inaczej. Chociaż całkiem możliwe, iż zaczęło się to wcześniej. Gdy cztery lata temu wyjechał Estel, poczuła, jakby utraciła cząstkę siebie. Całą trójką spędzali niemal każdą wolną chwilę początkowo na zabawach, z czasem przerodziło się to w wędrówki po okolicy oraz wspólną naukę otaczającej ich przyrody i rządzących nią praw.

Dopiero w momencie, gdy Irisse pozwoliła jej na bardziej wymagające treningi, które miały wzmocnić jej organizm, zaczęła odżywać, czuła jakby pustka po stracie przyjaciela zaczęła się zasklepiać, jednak nigdy nie chciała do końca się zagoić. Tym razem było inaczej. Intensywne ćwiczenia, niejednokrotnie kończące się bolesnymi zakwasami czy pęcherzami na dłoniach pozwalały jej zapomnieć. Zapomnieć o wszelkich szykanach z dzieciństwa, które nadal były zadrą w jej wspomnieniach. W niepamięć odchodziła również rozłąka z przyjacielem i najwcześniejsze wspomnienia, zacierające się już pod wpływem lat. Treningi pozwalały skupić się na tym co było tu i teraz, podczas nich nie odbiegała myślami w przyszłość. Tak jak powiedział jej Wakir podczas pierwszego spotkania, jej świat dzielił się wtedy na cztery ćwierci. Zarówno kroki, jak i ruchy palcatem kierowała w tych płaszczyznach. Jej umysł analizował wtedy jedynie, jak poprowadzić kolejne cięcie czy postawić stopę, by zachować maksimum równowagi.

Przekręciła się na drugi bok i zapatrzyła się na cienką stróżkę światła przesączającą się przez zamknięte już okiennice. Jej myśli ponownie powróciły do ciemnowłosego przyjaciela. Czuła, że wyznanie Wakira tknęło w jej myślach strunę, której do tej pory nie było albo nie zdawała sobie sprawy z jej obecności. Gdy cofnęła się wspomnieniami do lat poprzednich, zaczęła dostrzegać, jak bardzo zmienił się Dúnadan. Widzieli się niemal codziennie, więc na pierwszy rzut oka nie widziała zachodzących w nim różnic. Jednak w chwili, kiedy porównała oba obrazy, uderzyło ją, że jeśli miałaby wybrać kogoś, kto będzie jej partnerem, byłby właśnie w typie Wakira. Kolejne wizje, jakie podpowiadał jej umysł, spowodował u niej wypieki na twarzy i lekkie przyspieszenie oddechu.

– Co się ze mną dzieje? – Zapytała sama siebie, po tym jak odrzuciła kołdrę i podeszła do miski, do której nalała chłodnej wody z dzbanka stojącego obok.

Kiedy spojrzała na niewielkie lusterko wiszące nad naczyniem, dostrzegła w nim oprócz swojego odbicia, coś, co zobaczyła dopiero teraz. Gdy zbliżyła się do tafli, zauważyła, że w jej oczach pojawiły specyficzne błyski, które widziała tylko u swojej matki, gdy ta obserwowała z czułością swojego męża.

– No to przepadłaś Irith – westchnęła cicho, a następnie opłukała twarz wodą.

Niedługo później usłyszała delikatne kroki swojej matki w głównej izbie, zwłaszcza w okolicach paleniska. Po szybkim przebraniu się w świeże ubrania wyszła ze swojego pokoju i uniosła delikatnie kąciki ust, gdy rodzicielka ją zobaczyła.

– Sądziłam, że jeszcze śpisz Promyczku. Wcześnie jest...

– Nie mogłam spać – wyznała szczerze, nalewając sobie herbaty miętowej, która została jeszcze z dnia poprzedniego.

– Coś Cię gryzie, widzę to. – Irisse spojrzała na córkę siedzącą w lekko przygarbionej pozie przy stole.

– I tak i nie...

– Chcesz porozmawiać?

– Nie wiem... Naprawę... Wiem, że teoretycznie mogłoby mi to pomóc, ale chyba muszę sama to wszystko przemyśleć.

Zacisnęła palce na kubku, po czym wypiła duszkiem całość.

– Na razie nie będę jeść, wpadnę później coś przekąsić...

Wstała szybko i ruszyła do siebie po płaszcz oraz palcat. Nie mogła wytrzymać na sobie spojrzenia matki. Miała wrażenie, jakby jej wzrok przechodził ją na wskroś, chcąc poznać męczące ją sprawy.

– Ircia, weź, chociaż gruszkę ze sobą.

– Niech Ci będzie. – Pochyliła się nad koszem z owocami, by następnie cmoknąć mamę w policzek. – Postaram się być koło obiadu.

Wiedziała, że śniadania nie przełknie ze względu na gulę w gardle, jaką czuła. Gdy wyszła na zewnątrz, jej płaszcz załopotał na mocnym wietrze, nieomal zrywając się z ramion dziewczyny. Mruknęła jedno z wielu przekleństw, jakie zdążyła zasłyszeć i po złapaniu pół odzieży ruszyła w stronę polanki ćwiczebnej. Było więcej niż pewne, że po wcześniejszym dniu i pełnej emocji nocy, że nikt tam się nie zapuści. Idąc na miejsce, Irith starała się wyzbyć niechcianych myśli, jednak wracały one szybciej niż cięciwa po wystrzeleniu strzały. Nie pomagały żadne z ćwiczeń oddechowych czy relaksacyjnych, które pokazała jej przed laty mama, gdy zaczynała więcej się ruszać.

Kilka chwil po tym jak znalazła się przed słupem, przy którym trenowała, wykonała parę ćwiczeń na rozgrzanie mięśni, zwłaszcza w rękach. Gdy chwyciła palcat, nabrała głębszy wdech w płuca, zamykając przy tym oczy. Wypuszczając powietrze, skupiła wzrok wyłącznie na pniu wbitym w ziemię, po czym zrobiła pierwszy wykrok z odpowiednim uderzeniem. Jednak z każdym kolejnym głuchym odgłosem czuła jak coś w niej pęka, a ruchy zaczynają, przyspieszać stając się przy tym coraz bardziej chaotyczne. Krzyknęła z bezsilności, by po chwili kucnąć pod palem i oprzeć o niego czoło. Na zważała na spływające łzy po jej twarzy, które kończyły swój żywot na utwardzonej od stąpania ziemi.

– Jeszcze raz...

Blondynka niemal podskoczyła ze strachu, gdy nagle dostrzegła padający na nią cień i usłyszała głos przyjaciela. Oparł się barkiem o słup, przyglądając się jej, po czym wyciągnął w jej kierunku dłoń, by pomóc jej wstać.

– Co jeszcze raz? – Pociągnęła nosem, wycierając pozostałości słonych kropelek.

– Ty już wiesz co... – powiedział enigmatycznie, odwracając wzrok.

– Jakbym wiedziała, to bym nie pytała. Więc? – Niemal warknęła, nie mając pojęcia, o co chodzi Wakirowi.

– To przed tym, jak puściły Ci nerwy... Do roboty Młoda...

– Ile razy mam Ci powtarzać, żebyś tak mnie nie nazywał?

– Za mało. Pozycja... Ręka wyżej. Miałem Ci powiedzieć co się działo w nocy, nadal chcesz wiedzieć?

– Ty się nie pytaj tylko mów. Ej! Gdzie z tym kijem?!

– Kciuk na zewnątrz. Najpierw nas wysłali w środek lasu na szukanie tropów jakiegoś zwierza, co nawet nazwy nie pamiętam, by przy ognisku... Przeciągaj, a nie uderzasz tylko... Przy ognisku oczywiście większość żartownisiów stwierdziła, że to odpowiedni czas na dowcipkowanie. Gdyby nie to, że stałem z boku... Ugnij odrobinę kolana. Gdybym nie stał na uboczu, to wyglądałoby to wszystko jak w momencie, w którym lis wpada do kurnika późnym wieczorem. Popłoch, szukanie broni, której byśmy nie znaleźli, bo by już ją schowali. Co z resztą sami zrobiliśmy, dlatego mogłaś rano widzieć parę osób z plamami. Nie dopiorą ich tak łatwo, jak się im wydaje. Kontroluj lewą nogę, ucieka Ci.

– Chyba nie skończyło się na tym... – Wtrąciła, uderzając w pal cięciem, by chwilę później zablokować hipotetyczny cios.

– Z piętnastu osób zostało nas siedmiu walczących na blisko dwudziestu Strażników. Całe szczęście, że nie zaatakowali wszyscy na hura... Z ramienia! Ale i tak na koniec trafiłem na Dalasa.

– Kogo? – Spytała zaciekawiona.

– Dowódca z sąsiedniej wioski. Nieprzyjemny typ, którego mało kto lubi. Przyspiesz. Tę krew co miałem na czole to jego była. W nos dostał, że chrupnęło, więc w odwecie stwierdził, że zastosuje dźwignię, po tym, jak klepnąłem go w ramię, sądząc, że po wszystkim.

– Ale... Ale... Przecież sam mówiłeś, że walka treningowa trwa do momentu pierwszego poważniejszego obrażenia albo wytrącenia broni! – Dziewczyna oburzyła się, zaprzestając na moment ćwiczeń.

– Bo tak powinno być, ale jak widać, niektórzy mają nieco inny system wartości. Jeszcze raz ostatnia sekwencja. Gdy mu się wywinąłem, chwilę później sam wylądował na ziemi z rękoma z tyłu. Łokieć przy sobie!

– Ej! To bolało! – Irith fuknęła wściekle, rozmasowując ramię.

– Do roboty. Zacznij teraz od cięcia z prawej strony, mając lewą nogę z tyłu – poinstruował, pokazując jednocześnie, o jaki ruch mu chodzi – Koniec końców okazało się, że byłem ostatnim, co jeszcze walczył, a reszta obserwuje, co się dzieje.

– I co było dalej?

– I co, i co? – Mruknął. – I pstro. Dobra i zła wiadomość jednocześnie. Tarkil zdążył w międzyczasie wypytać resztę niemal o wszystko i dostałem pochwałę.

– To cudownie! – W głosie dziewczyny słychać było autentyczną radość.

– Cudownie to by było, gdyby za tym nie szło przyspieszenie ukończenia treningu. Chcą mnie przerzucić do ostatniej grupy, przez co będę musiał nadrabiać, żeby zrównać z nimi poziom.

– Ojć...

– Ręka wyżej i z ramienia! Znowu chowasz kciuk.

– Co poradzę, że tak mi jest wygodniej!

– Teraz jest, ale jak zaczniesz trzymać w dłoni miecz zamiast palcata, to wystarczy drobne podbicie i zostajesz bez broni. Im wcześniej się nauczysz porządnego chwytu, tym lepiej dla ciebie. Jeszcze raz, ale od lewej. Kontynuując więc... Będę musiał nadrabiać, a co za tym idzie, nie będę miał aż tylu możliwości, żeby Ci pomagać. Przykro mi, naprawdę.

– Ale... – Dúnadanka wiedziała, że powinna cieszyć się z sukcesu Wakira, ale jednocześnie czuła zawód, że po raz kolejny może się jej nie udać, spełnić marzenia.

Chciała udowodnić przede wszystkim sobie, ale i Tarkilowi, że będąc kobietą, może być tak samo dobrą Strażniczką, co płeć przeciwna. Opuściła bezradnie rękę, w której trzymała palcat, by następnie odłożyć go pod pal. Gdy splotła ramiona na piersi, odwróciła się i odeszła kilka kroków na bok.

– Ircia... – Również w głosie kadeta słychać było żal.

– Nie przejmuj się... Wiem, że starasz się wykonywać, jak najlepiej to, co od ciebie wymagają. Ja sobie jakoś poradzę... – ostatnie zdanie powiedziała znacznie ciszej, zdając sobie sprawę, jak płonne są to nadzieje.

– Irith... – Wakir zmniejszył dzielącą ich odległość i stanął przed nią. – Obiecałem, że Ci pomogę, więc nadal będę to robił, ale już nie tak często jak do tej pory. Będziesz musiała więcej czasu spędzać na samotnych treningach. Jesteś na tyle zdolna, że wiem, iż sobie poradzisz, jeśli będziesz się stosować do tych rad, które próbuję ci wbić do tej twojej jasnej łepetyny. Ircia, spójrz na mnie, proszę... – Szepnął, unosząc ostrożnie dwoma palcami podbródek dziewczyny. – Mam nadzieję, że wybaczysz mi poranne stwierdzenie, że niektórym powinno się poświęcać więcej uwagi...

– Ja... – zacięła się, nie mogąc chwilowo wydusić z siebie słowa.

Patrząc w błękitne oczy przyjaciela, czuła jak niemal cała złość, która chwilę temu w niej szalała, powoli ulatuje, zastępowana przez coś, czego nie czuła dotychczas. Stali na tyle blisko siebie, iż po twarzy smyrał ją ciepły oddech Wakira, by w następnym momencie zarejestrować, iż jest opleciona w pasie ramionami, znacznie dłuższymi niż jej. Przełknęła ślinę, po czym zwilżyła usta czubkiem języka, czując ich spierzchnięcie. Oboje mieli wrażenie, jakby czas się zatrzymał, a świat ograniczył się wyłącznie do ich dwójki. Przekręciła odrobinę głowę w prawą stronę, obserwując przy tym uważnie twarz młodziana. Nie minęła chwila a poczuła na swoich wargach nieśmiałe muśnięcie, niczym dotknięcie skrzydeł motyla mijanego na łące pełnej kwiatów.

– Wybacz... – Szepnął cicho, odwracając wzrok w drugą stronę. – Nie powi...

Urwał, gdyż tym razem jego usta zostały delikatnie ucałowane przez stojącą na palcach młodą kobietę.

– Nie musisz przepraszać za coś, czego obie strony chcą... – Odpowiedziała równie cicho co kadet.

Obojgu serca biły w szalonym, znanym tylko sobie rytmie. Również oddechy przyspieszyły, przez co raz po raz czuli jak dotykali się żebrami, przy głębszym wdechu. Niemal w tym samym momencie przełknęli ślinę i złączyli wargi w nieco dłuższym i śmielszym pocałunku, podczas którego dwie pary rąk zaplątały się we włosach osoby przeciwnej. Gdy Wakir przypadkiem trącił odrobinę zaostrzone czubki uszu Irith, usłyszał cichutkie mruknięcie połączone z delikatną wibracją na ustach. Gdy Dúnadanka zdała sobie sprawę ze swojej reakcji, odsunęła się, czerwieniejąc na twarzy niczym dorodny burak.

– Prze–przepraszam – wyjąkała, czując zażenowanie i wstyd.

– Nie masz za co – mruknął tuż przy jej uchu.

Słysząc szept, tak blisko małżowiny zadrżała, co zostało spotęgowane jeszcze przez ciepły oddech owiewający jej szyję.

– Nie? – Niemal pisnęła, nie mogąc zapanować nad tym co się dzieje.

– Mhmm... – kolejne mruknięcie spowodowało u Irith lekkie ugięcie się kolan, przez co musiała się ratować złapaniem wakirowych ramion, aby utrzymać równowagę.

„Co się ze mną dzieje?!" myśli młodej kobiety krzyczały w jej głowie, wywołując tam niemały chaos.

– Ostrożnie... – Dúnadan odezwał się równie cicho co wcześniej, tyle że teraz do głosu wkradła się nuta troski, gdy zauważył zachwianie się dziewczyny – Usiądź lepiej...

Gdy tylko zajęli miejsca na udeptanej trawie, Irith skrzyżowała nogi w kolanach i schowała twarz w dłoniach. Czuła się szczęśliwa, ale jednocześnie zagubiona i zdezorientowana. Bała się tego, czy ich relacja nie pogorszy się, gdy tylko wróci im racjonalne myślenie, jakim zwykle starali się kierować. Starała cieszyć się chwilą, ale jeden natrętny wytwór jej umysłu nie pozwalał na to. Gdy możliwe konsekwencje zaczęły kłębić się jej w głowie, poczuła okalające ją w barkach ramiona.

– Postaraj się wyłączyć myślenie... – Uspokajający głos Wakira zaczął działać, jak balsam na zbolałą duszę. – Wbrew pozorom jest to możliwe. Nie martw się niczym, bo to, co się wydarzyło, nie pogorszy naszej relacji, a co najwyżej, wzmocni i stanie się lepsza. Jeśli oczywiście ty będziesz tego chciała...

– Nawet nie wiesz, jak bardzo... – Mruknęła cicho, by po chwili się spiąć. – Czy ja to powiedziałam na głos?

– Tak jakby... – Kadet starał się nie roześmiać, jednak zdradzały go drgające kąciki ust, które chwilowo były niezauważone przez dziewczynę.

– Ale wstyd... – Dotknęła drżącymi od nadmiaru emocji dłońmi gorących policzków.

– Czy ja wiem, czy taki wstyd? Ja bym prędzej powiedział, że twoja podświadomość wyprzedziła logiczne myślenie i zdradziła coś z twojego wnętrza.

– Ale...

– Ale ja nie wiedzę żadnego „ale" – wciął się w jej wypowiedź, nachylając się bliżej twarzy Irith.

Oboje na moment wstrzymali oddechy, chcąc oddać się przyjemności skradanych sobie pocałunków. Żadne z nich nie miało doświadczenia w tej materii, próbowali więc nieśpiesznie to co nieświadomie podpowiadały im ukryte głęboko pragnienia.

Jednakże nie trwało to długo, gdyż usłyszeli nadchodzącą osobę. Odsunęli się szybko od siebie, by w następnej chwili, rozejrzeć się kto się zbliżał. Okazało się, że był to dwudziestotrzyletni Dougal, który niegdyś był prowodyrem prześladowań Dúnadanki.

– Jego tu tylko brakowało – syknęła wściekle, wciąż czując głęboką niechęć do mężczyzny.

– Kogo tu przywiało... Wioskowe wiewióreczki nierozłączki – głos Dougala wręcz ociekał ironią i sarkazmem.

– Zaraz mu poprzestawiam mu te ząbki – mruknęła, wstając z trawy – To samo możemy ciebie zapytać, co ty tu robisz, po tym jak już kilkukrotnie wylano Cię ze szkolenia...

– Sam odszedłem. – Celna uwaga dziewczyny spowodowała u nowoprzybyłego utratę odrobiny animuszu.

– Jasne, jasne... A pod okiem olifant mi biegnie i gra na trąbie...

– Coś taka zadziorna się zrobiła? Taki Hobbicik wśród ludzi – parsknął ironicznie, wiedząc, że wzrost kobiety jest jej czułym punktem.

Mimo wzrostu nadal prezentowała się dość nikle wśród wysokiego społeczeństwa. W najlepszych wypadkach dosięgała ludziom do nosa czy też brody, ale bywały i przypadki, że czubek głowy miała na poziomie barku.

– Ja Ci dam Hobbicika – warknęła, czując ogarniającą ją wściekłość.

Sprawnym ruchem ściągnęła z siebie płaszcz, który narzuciła w międzyczasie na ramiona, po czym sięgnęła swój palcat.

– Widzę, że swój już masz... – Odezwała się do Dougala, gdy ten poprawiał uchwyt na swojej broni.

Wakir w pierwszej chwili chciał przeszkodzić i nie dopuścić do pojedynku, jednak ciekawość jak poradzi sobie jego podopieczna wzięła górę, po czym odsunął się na bezpieczną odległość, by móc obserwować starcie.

Irith natarła niemal od razu na przeciwnika, uderzając w jego lewe udo, samej umykając przed ciosem w bark. Z każdą chwilą walka nabierała tempa i brutalności, a żadne z atakujących nie miało w planach się poddać.

– Długoś ją szkolił? – Wakir usłyszał głos Tarkila tuż obok siebie, gdy ten postanowił podejść bliżej, aby mieć lepszy pogląd na sytuację.

– Na przesilenie jesienne zaczęliśmy, czyli będzie z dwa miesiące – padła rzeczowa odpowiedź młodego mężczyzny, który uważnie obserwował to co się działo między Irith a Dougalem.

– Szybko załapała...

– Prędzej to on taki głupi. Zawsze był niechlujem i nie zwracał uwagi na szczegóły. Ircia jest perfekcjonistką... Ćwiczy dane sekwencje do momentu, w którym nie osiągnie jakiegoś swojego założenia. Niejednokrotnie musiałem jej wręcz zabierać siłą zabierać palcat, by poszła wypocząć. Odsłania ci się lewą... – Szepnął do siebie, widząc, jak niedoszły Strażnik ma niemalże całą lewą stronę odkrytą.

– Jak ty to zrobiłeś, że w tak krótkim czasie osiągnęła taki efekt? – Tarkil był szczerze zdumiony poziomem młodej kobiety. – Niektórym długie miesiące zajmuje osiągnięcie takich efektów.

– Tyle że niektórzy przychodzą na szkolenie by się pośmiać i zabawić a dla innych jest to marzenie od wczesnych lat nastoletnich, które na wiele kolejnych zostało pogrzebane w odmętach świadomości, przez jedno zdanie, mówiące o tym, że kobieta nie może zostać Strażnikiem. Tak, do tej pory to pamiętam, mimo że minęło tyle czasu, a sama opinia nie dotyczyła mnie – Wakir spojrzał z wyrzutem na Tarkila, który pobladł lekko. – A jeśli mnie to ubodło to co dopiero ją!

Tu wskazał dłonią Irith, która wymierzała silny cios w nadgarstek Dougala, powodując, że jej przeciwnik wypuścił broń. Dúnadanka cofnęła się o kilka kroków, skłaniając sztywno głową przeciwnikowi próbującemu rozmasować obolałą rękę. Gdy dziewczyna założyła na siebie gruby płaszcz i odwróciła się w stronę Wakira, zamarła widząc stojącego obok mężczyznę.

– Przekaż jej, żeby stawiła się na treningu drugorocznych za dwa dni – Tarkil odezwał się cicho do kadeta – Lepiej, żeby ciągnęła w górę, niż zawyżała poziom.

Kiedy skończył, odwrócił się na pięcie i ruszył szybkim krokiem przed siebie. Podobnie zachował się Dougal, tyle że mamrotał pod nosem wiązanki godne samego karczmarza.

– Zzimno mi... – Irith zaszczękała zębami, gdy tylko została sama z Wakirem, który ponownie stał obok niej.

– Nie dziwię się, masz całą głowę mokrą, a ochłodziło się. Masz, załóż... – Narzucił na ramiona jasnowłosej swój płaszcz i otulił szczelnie, zakładając dodatkowo na jej czuprynę głęboki kaptur.

– Czego chciał Tarkil? – Spytała z niechęcią w głosie.

– Czy było coś, o co konkretnie chciał zapytać czy sprawdzić, tego nie wiem. Ale za to wiem, że za dwa dni masz się stawić na treningu grupy drugorocznej.

– Nie... Ty sobie teraz ze mnie żartujesz prawda? – Kobieta szukała u Wakira jakichkolwiek oznak rozbawienia, których jednak nie znalazła. – Valarom dzięki...

Cichy szept wydostał się z ust Dúnadanki, otaczającej pas towarzysza. Po chwili jednak poczuł on na jesiennej koszuli lnianej mokre plamy, które powiększały się co jakiś czas.

– Hej Wojowniczko ty moja... Płaczesz? – Spytał delikatnie, odsuwając się odrobinę, by spojrzeć na jej twarz.

Gdy dostrzegł na niej dwie mokre ścieżki, starł je ostrożnie kciukami, by po chwili złączyć ich czoła.

– Jestem z ciebie dumny, że tak wspaniale dałaś sobie radę. Nie sądziłem, iż twoja ciężka praca przyniesie aż tak szybkie efekty.

– Gdyby nie pewien nauczyciel, nadal siedziałabym godzinami w domu i wyglądała przez okno. Dziękuję Ci...

Uniosła odrobinę wzrok i ponownie przyjrzała się wakirowym tęczówkom. Tchnięta impulsem w ramach podziękowań ucałowała jego usta, chcąc, chociaż częściowo, przekazać to co działo się w jej wnętrzu. Gdy po kilku chwilach odsunęli się od siebie Irith uśmiechnęła się niewinnie, zerkając na odrobinę zdziwionego Dúnadana.

– Em... – Sam po chwili parsknął cichym śmiechem. – To było niespodziewane...

– Ups? – Wzruszyła ramionami, czując, jak kąciki ust wędrują jeszcze wyżej, by po chwili się speszyć, gdy zaburczało jej głośno w brzuchu.

– Chyba pora coś zjeść... Ty moja coś więcej niż przyjaciółko – szepnął obejmując w pasie Irith.


2953 rok Trzeciej Ery

Lata mijały szybciej, niźli komuś się zdawało. Dni przemieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a miesiące w kolejne pory roku. Coraz krótsze listopadowe dni, przepełnione w większości szarówką i pluchą nie napawały optymizmem, nawet tych najbardziej wesołych. Jednak nawet mżawka, która padała od rana, nie przeszkadzała kończącej już swoje szkolenie kobiecie. Przywykła do ćwiczeń w różnych warunkach, hartując przy tym zarówno ciało, jak i ducha. Można było dostrzec, że niegdysiejsze nieco kanciaste i toporne ruchy zmieniły się w płynne i pełne gracji. Postronna osoba, tak jak przed laty Irith, mogłaby spokojnie je określić jako taniec życia ze śmiercią, gdzie do końca nie było wiadomo, na którą szalę przeważy się los. Z każdym kolejnym treningiem Dúnadanka czuła rosnącą w niej siłę i satysfakcję. Miała wrażenie, że z palcatem, a ostatnio i mieczem treningowym, stała jednością i tworzyły zabójcze przedłużenie jej ręki.

Po jednej z dłuższych i cięższych sekwencji oparła się o pal, zamykając oczy. Mżawka przyjemnie chłodziła rozgrzaną twarz, a rześkie poranne powietrze przynosiło ulgę w oddychaniu.

– To co? Jeszcze raz?

Słysząc głos oraz kroki za sobą Irith spięła się natychmiastowo i po szybkim obrocie przez lewe ramię, wyciągnęła przed siebie palcat, aby zaatakować.

– Nie strasz mnie tak! Chyba że lubisz dostawać wciry to wtedy inna sprawa.

Po opuszczeniu broni podeszła do Wakira i cmoknęła go w policzek.

– Przyszedłeś popatrzeć czy w jakieś konkretnej sprawie? – Spytała, nakładając na siebie płaszcz, by zbytnio się nie wyziębić, gdy stała w bezruchu.

– W zasadzie oba po trochu – odparł, samemu sięgając zapasowy palcat ze stojaka, ustawionego nieopodal słupa – Krótka rundka?

– A dlaczego by nie. Więc? – Padło pytanie, gdy stuknęli się czubkami broni.

– Co więc?

– Co Cię jeszcze tu przywiodło, oprócz chęci podpatrzenia jak ćwiczę. I skąd swoją drogą wiedziałeś, że tu będę?

– Niemal codziennie tu przychodzisz o tej godzinie. Ej! Nie tak mocno!

– Wybacz... Mogłam mocniej... – Dodała po chwili ze złośliwym uśmieszkiem.

– Babo!

– Irith, miło mi... – Schyliła się niby w ukłonie, by po chwili wyprowadzić uderzenie w udo mężczyzny.

– Chciałem zapytać, czy może dałabyś się zaprosić wieczorem na spacer po okolicy, jeśli nie masz jakichś planów...

– Już mam...

– Szkoda, bo akurat nie mam dzisiaj żadnego patrolu, to tak sobie pomyślałem, że dałabyś się namówić.

– Pacanie, w tych planach jest pójście z tobą. Auć! Tak się nie robi! Żebym ja Cię zaraz nie dźgnęła tam, gdzie nie potrzeba! – Sugestywnie opuściła palcat, wpatrując się złowieszczo w twarz wybranka.

– No już, już. Przepraszam... – Uniósł dłonie, geście poddania się.

– I tak bym tego nie zrobiła. – Wysłała mu całusa w powietrzu. – A gdzie chcesz mnie zabrać?

– Jeszcze nie wiem, się okaże w międzyczasie. Kiedy masz najbliższy trening?

– Nie mam pojęcia właśnie... Od kilku dni niemal każdy mnie zbywa, a reszta grupy jakby rozpłynęła się w powietrzu. Do tego niektórzy coś przebąkiwali o jakimś zaprzysiężeniu, ale wiem, że nic nie wiem. Także, dlatego przychodzę tu co rano i obijam ten słup do późnych godzin. Mam już serdecznie dość tych wszystkich tajemnic i sekretów! – Zaczęła z całej siły uderzać palcatem w stojącą kłodę. – Czemu nie mogą mnie traktować... jak... równą... sobie! – Z ostatnim słowem uderzyła najmocniej, jak potrafiła, by w następnej chwili odrzucić od siebie kij. – Mam już tego serdecznie dość! Wybacz, nie powinnam się tak unosić...

Z ciężkim westchnięciem odgarnęła z czoła pozlepianą od deszczu i potu grzywkę.

– Co ja robię nie tak, iż mimo tego, że staram się, jak mogę, większość kadetów oraz szkoleniowców nie przekazują mi tego co sami wiedzą? Choruję na coś, czym można się zarazić? Czy może robię albo mówię coś, czego nie powinnam? Ja już czasem się zastanawiam czy to, że jestem jedyną dwudziestolatką w gronie młodszych o rok czy dwa nie blokuje ich jakoś?

– Ircia... – Wakir objął kobietę ramionami, przytulając do siebie. – Mogę Ci zaręczyć, że wiek nie ma tu nic do rzeczy, bo inaczej sam bym się stał popychadłem, gdy byłem dwa lata młodszy od najstarszych w grupie.

Westchnął cicho, pocierając dłońmi plecy sympatii, żeby nie zmarzła oraz dla dodania jej otuchy.

– Też słyszałem, że coś jest szykowane, ale nie znam szczegółów, a nawet ogólnych wiadomości co to może być...

– Ty nie byłbyś popychadłem. – Odezwała się cicho. – Zarówno młodsi jak i bardziej doświadczeni Strażnicy Cię szanują. Masz w sobie coś takiego, co sprawia, że ludzie do ciebie ciągną i chcą przebywać w twoim otoczeniu, niezależnie od poglądów. Zwłaszcza kiedy o czymś opowiadasz. Cokolwiek byś nie opisywał, mówisz całym sobą. Nie tylko głosem i rękoma, ale przede wszystkim oczami, które najbardziej potwierdzają, że słowa pochodzą z twojego wnętrza, a nie są tylko czczym gadaniem. I właśnie za tę umiejętność mówienia prosto z serducha i trafiania do umysłów innych szczególnie u ciebie cenię...

Blondynka wtuliła się bardziej w wakirowe ramiona, czując, jak zaczyna drżeć z chłodu i coraz bardziej przemoczonych ubrań.

– Odprowadzę Cię do domu... Wypij od razu herbatę, jak się przebierzesz. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że do wieczora przestanie padać i spacer się uda, bo pełnia dzisiaj.

– Również nie chciałabym zaprzepaścić takiej okazji. – Ścisnęła odrobinę mocniej dłoń mężczyzny, gdy ruszyli w stronę domostw.

– Ubierz się ciepło, może być mroźno. Wystarczy, że teraz się wyziębiłaś...

– Wakir...

– Hmm? – mruknął zerkając na Dúnadankę.

– Lubię, jak się o mnie martwisz. – Uniosła odrobinę kąciki ust, gdy w okolicach jej serca zaczęło delikatnie pulsować uczucie, które żywiła do Strażnika.

– Miło mi to słyszeć... – Szepnął przy jej uchu, by w następnej chwili ucałować czule skroń.

– Mniej więcej, o której mam się ciebie spodziewać? – Padło pytanie, gdy tylko znaleźli się przy furtce jasnowłosej.

– Tuż po zmroku, latarenkę i świeczki wezmę ze sobą, więc nie będziesz musiała się o nic martwić. Po prostu bądź gotowa.

– Coś mi się widzi, że będzie to długi spacer.

– Możliwe... – Strażnik uniósł odrobinę brew w zawadiackim uśmiechu.

– Do zobaczenia później. – Irith również uniosła kąciki ust, po czym obróciła się, ale zatrzymała ją dłoń zaciśnięta delikatnie na nadgarstku. – Wakir?

Zdążyła tylko spytać, gdy poczuła na ustach te należące do Dúnadana, które na wychłodzonej skórze niemal paliły. W pierwszej chwili była na tyle zaskoczona, że nie zareagowała, jednak z każdą kolejną, zaczęła oddawać pocałunek, nie zważając na wbijające się boleśnie w plecy sztachetki płotu.

Tymczasem w domostwie niemal wrzało, gdzie Anrain obserwował młodą parę i zamierzał zainterweniować.

– Siadaj na zadku i ani mi się waż im przerywać! – Powiedziała stanowczo Irisse.

– Ale przecież to jeszcze dziecko!

– To dziecko od września jest już pełnoletnie, a już wcześniej była wystarczająco dojrzała, więc może już decydować o swoim życiu. A tym bardziej z kim będzie się spotykać.

– A co, jeśli ją skrzywdzi? Przecież to delikatna dziewczyna...

– O to bym się nie martwiła... – Elfka położyła dłoń na ramieniu męża i ścisnęła delikatnie. – Dobry z niego chłopak, zaopiekuje się naszą Sarenką, jak trzeba. A spróbuj tylko, robić jej wyrzuty to będziesz spał tutaj, a nie w sypialni!

Zagroziła tuż przed wejściem ich córki do domu. Gdy tylko pojawiła się w izbie, widać było, że myślami jest jeszcze w innym miejscu, a opuszki dotykające delikatnie zaczerwienionych ust zdradzały jaki temat krążył jej w głowie.

– Ircia? – Spokojny głos matki wybił Dúnadankę z zamyślenia.

– Cześć, cześć... Wychodzę wieczorem, nie wiem kiedy wrócę – mruknęła tylko, po czym zniknęła w swoim pokoiku.

Irisse z Anrainem spojrzeli tylko po sobie, by po chwili parsknąć pod nosem, przypominając sobie, jak wyglądały początki ich związku.

Nim blondynka się zorientowała, nastawiał wieczór. Na tyle zatopiła się w czytaniu książki dotyczącej kultury Elfów, iż nie usłyszała pukania do drzwi i rozmowy prowadzonej pod nimi.

– Promyczku, ktoś do ciebie. – Anrain zajrzał do córki, która w pierwszej chwili nie drgnęła, ale gdy przeniosła wzrok z linijek tekstu na nie zasłonione okno zerwała się z miejsca, odrzucając książkę na łóżko.

Narzuciła na siebie grube, wełniane okrycie wierzchnie, które zawiązała rzemyczkiem pod brodą. Po uściskaniu taty przeszła do głównej izby, gdzie po zobaczeniu Wakira stanęła w miejscu z delikatnie rozchylonymi ustami. Strażnik żartował akurat z Irisse, jednak jego wyprostowana sylwetka i ciemnozielony, sięgający niemal ziemi płaszcz, powodowały niemożność oderwania wzroku. Połyskująca w świetle świec siedmioramienna gwiazda na piersi mężczyzny przykuwała spojrzenie, tak jak szczery uśmiech, którym obdarzył Irith.

– Gotowa? – Spytał, biorąc w dłoń latarenkę z palącą się wewnątrz świeczką.

– Sądzę, że bardziej nie będę.

– Odprowadzę Ircię po wszystkim do domu – powiedział spokojnie, patrząc się na ojca wybranki, który nadal spoglądał na niego nieco złowrogo.

– No ja myślę... – Mruknął, zaplatając ręce na piersi.

– Anrain! Co ty sobie myślisz?! – Irisse zaczęła besztać męża.

– Chodźmy lepiej... Długo tak potrafią.

Dúnadanka pociągnęła Strażnika za łokieć, by następnie wyjść na zewnątrz.

– Przynajmniej już nie pada. – Uśmiechnęła się delikatnie, przyjmując zaoferowane jej ramię – Ale szkoda, że chmury się nie rozwiały, popatrzyłabym na księżyc i gwiazdy...

– Może jeszcze się rozwieją.

Szli przez dłuższy czas w ciszy, wsłuchując się w dźwięki nocy. Raz po raz zahuczała jakaś sowa, czasem zarechotała jakaś nieśpiąca jeszcze żaba. Jednak najbardziej słyszalny był delikatny wiatr szumiący wśród wysokich, żółtawych traw i ruszający pozostałymi na drzewach zeschłymi liśćmi.

– Nie kojarzę tych okolic... – Irith odezwała się cicho, bojąc się, że każdy głośniejszy odgłos spłoszy ulotną chwilę, jaka obecnie panowała.

– Wysłali mnie ostatnio w te rejony na patrol i przy okazji znalazłem dość ładną polanę w lesie, która może ci się spodobać, zwłaszcza że na jej krańcu jest niewielka rzeczka i stawik.

– Hmm... Brzmi intrygująco, kontynuuj. – Uśmiechnęła się do Strażnika.

– Co by tu jeszcze... Dookoła rośnie gęsty las sosnowo–świerkowy, który aż przesiąknięty jest zapachem żywicy i igliwia. Jak byłem tam za dnia, to niemal na każdym drzewie siedziała gromadka jakichś ptaszków, ćwierkających tak donośnie, że miało się problemy z zebraniem myśli. Dodatkowo, kiedy już wracałem, trafiłem na zachód słońca, przez co przez gałęzie przesączało się złoto–pomarańczowe światło, dające takie długie pasma na ziemi jak i powietrzu.

– Musiał być to cudowny widok... Żałuję, że nie mam okazji ostatnio na podziwianie zachodowi.

– Bo się przetrenowujesz – Wakir odezwał się z troską – myślisz, że nie widziałem, jak ostatnio się krzywiłaś, gdy ruszałaś rękoma?

– Musiałam czym się zająć – mruknęła tylko, ściskając dłoń partnera – Czy mi się wydaje, czy tam w oddali jest zapalone ognisko?

Dúnadanka zatrzymała się i wskazała palcem o miejsce, które jej chodzi.

– Gotowa na przygodę?

– U twego boku na pewno – opowiedziała niemal natychmiast, by następnie ruszyć ramię w ramię w stronę światła.

Gdy zbliżyli się na tyle blisko by widzieć wyraźnie palące się ognisko, Irith dostrzegła również rozmawiających i krzątających się po polanie Strażników.

– Wakir? Czy ty coś wiesz na ten temat? – Spytała mężczyznę z wyrzutem w głosie.

– Wiedziałem niemal o wszystkim, ale nie sądziłem, że aż taka grupa będzie – powiedział szczerze, całując Irith w skroń – Nie mogłem nic Ci, bo miała być to tajemnica i niespodzianka. Chodźmy i nie każmy im już dłużej czekać.

Ciemnowłosy wyciągnął dłoń w stronę Dúnadanki, by po spleceniu palców wejść na polanę. Przez moment po ich pojawieniu się zapadła cisza, jednak z każdą następną chwilą zamieszanie rosło, by zostać ostatecznie przerwane przez donośny głos Tarkila proszący o uwagę.

– Zebraliśmy się tutaj, żeby przyjąć do naszego grona jedną z osób, która przez ostatnie lata szkoliła się, by na koniec treningów złożyć oficjalną przysięgę. Przysięgę, która zobowiązuje na całe życie do chronienia zarówno wolnych ludów oraz ziem Śródziemia. Przysięgę, która obliguje do zachowania milczenia w sytuacjach, gdy zagrożone są sekrety położenia wiosek, powierzonych rozkazów czy informacji o randze wojskowej. Składając ślubowanie, obiecuje się również strzec i bronić współbraci oraz ród, z jakiego się wywodzi. Czy zdajesz sobie sprawę z odpowiedzialności od chwili zaprzysiężenia? – Spytał, patrząc na młodą kobietę.

– Tak, jestem świadoma – powiedziała uroczyście, kładąc rękę na piersi.

– Czy przysięgasz na Valarów i siedmioramienną gwiazdę wypełniać to, o czym mówiłem wcześniej?

– Przysięgam i Éru nich dopomoże. – Skinęła głową, czując, jak przepełnia ją duma i radość, ale jednocześnie zaczęła odczuwać odpowiedzialność za tych zgromadzonych wokół niej, jak i tych strzegących granic.

– Witaj wśród swoich Irith – Tarkil po raz pierwszy od dłuższego czasu uśmiechnął się serdecznie, po czym skinął komuś głową i wycofał się.

Ku jej zaskoczeniu jego miejsce zajął Wakir trzymający małą sakiewkę z zamszu. Zanim się odezwał, westchnął cicho, po czym spojrzał Dúnadance w oczy.

– Ircia... – zaczął cicho – Cieszę się, że to właśnie mi powierzono jeden z ważniejszych tuż po przysiędze momentów. W tym mieszku mam twoją siedmioramienną gwiazdę. Od momentu, gdy Ci ją przypnę, proszę, byś nosiła ją z dumą, a w pamięci zachowała wspomnienie dzisiejszego wieczora, jak najdłużej.

Po tych słowach wyciągnął broszę wielkości wewnętrznej strony dłoni. Jej białe kamienie opalizowały delikatnie różowym odcieniem w cienkiej srebrnej oprawie. Wakir ostrożnym ruchem uniósł brodę świeżo zaprzysiężonej Strażniczki, a następnie po odpowiednim naciągnięciu jej płaszcza upiął gwiazdę na wysokości jej serca.

– Witaj w strażniczej rodzinie... Kochanie... – W oczach mężczyzny malowało się szczęście, jak i duma.

Przy dokładniejszym przyjrzeniu się Irith dojrzała również uczucie, jakim została obdarzona przez Dúnadana. Jednak to jak się do niej zwrócił, najbardziej ją urzekło. Nie było wielu sytuacji, gdy zwrócił się do niej tak bezpośrednio, a ten moment, był do niej jednym z ważniejszych.

– Dziękuję Ci – szepnęła, czując zbierające się kącikach łzy radości – Doceniam, że to ty mi ją przypiąłeś...

Spojrzała z uśmiechem w dół, na broszę, by po chwili przytulić się mocno do Wakira.

– Kocham Cię moje Gwiazdeczko... – Szepnął ledwo słyszalnie przy jej uchu.

– Ja ciebie również...

I tak kończy się ta historia, która mogłaby się zdarzyć, gdyby nie pewne zawirowania przebiegłego losu, którego jeszcze żadna z żyjących osób nie zdołała przechytrzyć. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top