Rozdział 29
Widziałem jak Mark wyjmuje pistolet. Broń miał za paskiem z tyłu spodni. Louis jej nie widział. Szarpnąłem się w przód, uwalniając od policjantów. Biegłem w kierunku niebieskookiego. Nikt mnie nie zatrzymał. Huk wystrzału był głośny. Nie wiedziałem kto strzelił pierwszy. Nie przestawałem biec. Po chwili już się dowiedziałem. Mark był szybszy.
Louis padł na ziemię. Ruszyłem w jego stronę. Po tym nastąpił drugi strzał. Mark oberwał w ramię. Byłem coraz bliżej Louisa, w końcu się przy nim znalazłem. Złapałem go za rękę i uniosłem mu głowę, kładąc ją na swoje kolana. Widziałem jak Mark mierzy we mnie z pistoletu. Na twarzy miał szeroki uśmiech. Nie mogłem w żaden sposób zareagować. W okół panował chaos. W mojej głowie szumiało. Nie mogłem pozbierać myśli. Kolejny wystrzał. Mark leżał na ziemi w kałuży krwi.
Kilkanaście metrów dalej widziałem swojego ojca. To jego ludzie rozpoczęli tą strzelaninę. Policjanci wycofywali się. Liam z Zaynem biegli w stronę Nialla. Blondyn siedział na ziemi. Nie wiem czy był ranny czy nie.
Patrzyłem się teraz na twarz Lou. Był wystraszony. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się we mnie. Na chwilę się skrzywił, próbował wstać, lecz go zatrzymałem.
- Harry... - powiedział i od razu z jego ust wyciekła stróża krwi.
- Nic nie mów. - zacząłem próbując się nie rozkleić. - Wszystko będzie dobrze.
Powiedziałem to tak jakbym sam siebie chciał przekonać. Ściągnąłem z siebie bluzę i przyłożyłem do rany na brzuchu brązowowłosego. Sądząc po obfitym krwawieniu była poważna. Przyciskałem materiał i czułem jak drżą mi ręce.
- To nic... - powiedział chłopak.
- Miałeś nic nie mówić. Musisz oszczędzać siły. Wszystko będzie dobrze.
Tomlinson pokręcił głową i lekko się uśmiechnął. Dłonią odszukał moją rękę i chwycił ją. Splotłem nasze palce.
Dopiero po jakimś czasie zauważyłem, że strzelanina się skończyła. Zapanowała cisza.
- Des! - krzyknąłem widząc idącego w moją stronę ojca.
Schował broń za pasek i spojrzał się w moją stronę. Gestem ręki zawołał dwóch ludzi. Zatrzymali się przy nas.
- Musimy go zabrać do szpitala! Jest ranny! - zawołałem głośno.
Wpatrywałem się w twarz ojca. Ujrzałem w jego oczach smutek. Pokręcił jedynie głową. Co?! Dlaczego?! Położył dłoń na moim ramieniu w celu uspokojenia mnie. To wcale nie pomagało. Wciąż byłem zdenerwowany.
- Przykro mi synu, już nic nie możemy zrobić... - powiedział ledwo słyszalnie.
- Co ty pieprzysz?! - wrzasnąłem.
- On odszedł Harry, nic nie mogłeś zrobić. - wskazał na chłopaka.
Dopiero teraz spojrzałem na zamknięte powieki chłopaka. To nie może być prawda! Potrząsnąłem Louisem. Niech on otworzy oczy! Nie mógł tak po prostu umrzeć! Nie teraz... Nie tak... Nie kiedy stał się dla mnie najważniejszą osobą w moim życiu.
Przyłożyłem głowę do jego klatki piersiowej. Serce wciąż biło. Było słabe, ale jednak. Była jeszcze szansa.
- On żyje, Des pomóż mu... - spojrzałem błagalnie na ojca.
Byłem w rozsypce. Nie byłem zdolny do niczego. Nie mogłem myśleć logicznie. To Des zareagował szybciej ode mnie. Nie czekając ani chwili dłużej wziął chłopaka na ręce. Dwóch ludzi podążało za nim. On nie szedł, biegł. Zniknęli za budynkiem, a ja wciąż siedziałem w tym samym miejscu. Byłem jak w letargu. Nic do mnie nie docierało.
- Pośpiesz się Harry! - usłyszałem głos Liama.
Stał przy mnie z wyciągniętą ręką. Pomógł mi wstać. Ludzie ojca powoli zaczęli się wycofywać. Za kilka minut pojawi się tu więcej policjantów. Ci, którzy przeżyli wezwali posiłki. To było pewne. Wpatrywałem się w ścianę budynku przede mną. Dopiero gdy Liam mną potrząsnął ocknąłem się.
- Musimy jechać! - zawołał ciągnąc mnie za rękę.
Zanim opuściliśmy to miejsce, sięgnąłem po Glocka. Należał do Louisa. Upuścił go gdy upadał na ziemię. Schowałem teraz broń za pasek spodni i podążyłem za przyjacielem. W samochodzie czekał już Zayn. Niall siedział z tyłu. Trzymał się za nogę. Nie dopytywałem się co dokładnie mu było. Wsiadłem do pojazdu. Od razu ruszyliśmy. Całą drogę milczałem. Nie powiedziałem nic. Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w domu. Liam i Zayn zajęli się Niallem. Pomogli mu dostać się do budynku. Mike, nasz lekarz będzie miał ręce pełne roboty. Teraz powinien zajmować się Lou. Jego stan był krytyczny. Miałem nadzieję, że przeżyje. Innej myśli nie dopuszczałem do siebie. Obiecałem , że mu pomogę, że go nie zawiodę.
Biegłem w stronę budynku. Zatrzymałem się dopiero w sali, gdzie Mike zszywał ranę postrzałową Carterowi. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Oprócz Matt'a, Mike'go i dwóch mężczyzn nikogo nie było.
- Gdzie Des? - zapytałem.
- Myślałem, że jest z tobą. - odparł Carter i skrzywił się, gdy igła przebiła jego skórę. - Rozdzieliliśmy się.
- Dlaczego w ogóle się wróciliście?
- Mieliśmy wracać do domu, gdy zadzwonił Erick, że z magazynu zniknęła duża ilość broni oraz samochód. Des kazał nam zawracać. Był na ciebie wkurwiony. Potem sam wiesz jakie piekło się rozpętało. Straciliśmy kilku ludzi. Ostatni raz widziałem go przy tobie. Potem odjechaliśmy.
- Miał tu przyjechać! - uderzyłem pięścią w ścianę. - On pozwoli mu umrzeć. - mruknąłem do siebie. - Powinienem z nimi jechać...
Louis potrzebował natychmiastowej pomocy. Des miał zabrać go do lekarza. Nie mógł mi tego zrobić... On przecież wie ile dla mnie znaczy ten chłopak. Nie wybaczę mu tego.
Wybrałem jego numer, ale nie odebrał. Wyszedłem z budynku. Wypytywałem każdego kto był razem z nami na akcji. Nikt nie pomógł mi dowiedzieć się gdzie obecnie znajduje się mój ojciec. Nikt nic nie wiedział. Ta niewiedza doprowadzała mnie do szału. Nie wiedziałem gdzie są. Czy Louis żyje.
Po długich godzinach czekania na dworze w końcu na podjazd wjechał czarny Range Rover ojca. Zatrzymał się przy budynku. Wyszedł z niego Des i dwójka jego ludzi. Nie było z nimi Louisa. Jego z nimi nie było...
><><><><><><><><><><><><><
Miałam to zrobić w następnym ff, ale niech będzie tutaj :D :
Macie jakieś pytania do bohaterów tego ff?
Możecie zadawać pytania każdemu (Harry, Lou, Des, Mark, Kate itd.)!
Postaram się na nie odpowiedzieć. ^.^
<><><><><><><><><><><><><>
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top