Rozdział 23
Zszedłem na dół kierując się w stronę kuchni. To tam świeciło się światło. Już na schodach słyszałem odgłosy rozmów. Wciąż pamiętałem, aby wziąć jakiś syrop dla Louisa lub jakiś inne lekarstwa. Najchętniej to sprowadziłbym naszego osobistego lekarza, aby zbadał Tomlinsona, ale wiedziałem jak to się skończy. Chłopak nikomu nie ufa, tylko by się wystraszył. To tylko zwykłe przeziębienie. Syrop powinien być w porządku.
Pokonałem ostatnie stopnie i już byłem w kuchni. Przy stole siedział Des z moją mamą. Jedli dość późną kolację. Rozmawiali o czymś i się śmiali. Rzadko kiedy mój ojciec jada z nami posiłki. Często jest zapracowany. Nikt nie ma mu tego za złe.
- Wołałeś mnie. - zacząłem na wstępie.
Podszedłem do stołu i usiadłem na krześle pomiędzy rodzicami. Chciałem jak najszybciej załatwić tą sprawę i znów znaleźć się przy Louisie.
- Tak, chodzi o Tomlinsona. A konkretnie miejsce jego obecnego pobytu.
- Coś nie tak? - zapytałem po chwili, gdy nic więcej nie dodał.
- Harry... - westchnął i odłożył sztućce na talerz.
Popatrzył na mnie uważnie. Czułem jak przewierca mnie spojrzeniem. Moja mama wstała od stołu i zgarnęła brudne naczynia. Podeszła do zlewu i zaczęła zmywać. Zapewne nie chciała przeszkadzać nam w rozmowie. Nigdy nie interesowała się sprawą mafii. Zawsze uważała, że woli trzymać się od tego wszystkiego z daleka. Nawet ją rozumiałem. To mnie cięgle ciągnęło do brudnych interesów jakie robił Des. Jako nastolatek byłem tym zafascynowany.
- Carter dzwonił do mnie, że Tomlinson uciekł. Byłem w drodze do domu. Ta wiadomość bardzo mnie wkurzyła, łagodnie powiedziawszy. Nasza jedyna karta przetargowa tak po prostu wyparowała.
- Tato... - zacząłem, lecz mi przerwał.
- Nie przerywaj. - zganił mnie. - Nie mógł tak po prostu przemknąć przez ochronę. To niewykonalne. Wiedziałem, że to pewnie twoja sprawka. Za bardzo się wczułeś w tą sprawę. To niedobrze. Nie powinieneś aż tak się angażować.
- Ja tylko...
- Gdy tylko przyjechałem, sam to sprawdziłem. Postawiłem na nogi wszystkich ludzi. Dopiero Liam oznajmił mi, że Louis jest z tobą. Jest w tym domu, prawda?
- Tak. Przyniosłem go tutaj. On jest chory i...
- Wraca z powrotem do drugiego budynku. Zapomniałeś? Nie łączymy spraw rodzinnych z mafią. Nie pozwolę, aby nasz zakładnik mieszkał pod jednym dachem z moją rodziną. Ty nie rozumiesz, że...
- To ty nie rozumiesz! - warknąłem, a gdy próbował mi po raz kolejny przerwać uderzyłem dłonią w blat stołu. Po pomieszczeniu rozniósł się huk.
- Harry! - zawołała moja matka spoglądając w naszą stronę.
Zupełnie ją zignorowałem. Des nie rozumiał. Nikt nie rozumiał. Byłem tym sfrustrowany. Rzadko kiedy kłóciłem się z ojcem. Zawsze jesteśmy ze sobą zgodni. Traktuję go bardziej jak kumpla niż sztywnego ojca. Ale on się myli.
- Dałeś mi dwa tygodnie. Dałeś mi też wolną rękę co do tego chłopaka. Nie łam obietnicy. - mruknąłem nieco się uspokajając.
- Masz wyciągnąć z niego informacje. Na to dostałeś dwa tygodnie, nie zapominaj. - westchnął.
Zapadła między nami krępująca cisza. Anne wyszła z kuchni, zostawiając nas samych. Mierzyłem ojca spojrzeniem. Przez chwilę po prostu patrzyliśmy sobie w oczy. W końcu Des odpuścił. Westchnął i podniósł się od stołu.
- Ale jesteś uparty. - mruknął. - Teraz ten chłopak jest na twojej głowie. Musisz go pilnować, aby nie uciekł, może zawiadomić kogoś o tym całym zajściu.
- On nawet nie ma gdzie uciekać. - powiedziałem również się podnosząc.
- Skoro tak twierdzisz. Jakbyś miał z czymś problem to powiedz. Jestem wykończony, idę się położyć.
Minął mnie i wyszedł z kuchni. Zaczął kierować się w stronę swojej sypialni. Chwilę jeszcze stałem i po prostu patrzyłem na pusty blat stołu.
Dopiero po jakimś czasie przypomniałem sobie po co tu przyszedłem. Podszedłem do małej szafki, która służy nam za apteczkę. To tu znajdują się różnego rodzaju leki, tabletki na ból głowy, które przeważnie ratują mnie przed uciążliwym kacem po dobrej imprezie z chłopakami oraz bandaże czy plastry. Odnalazłem to po co tu przyszedłem i ruszyłem z powrotem do swojego pokoju.
Gdy wbiegałem po schodach o mało co się na nich nie wywróciłem. Przyczyną były rozwiązane sznurówki. Zaśmiałem się pod nosem i szybko schowałem je do butów. Chwyciłem za klamkę od drzwi i wszedłem do pokoju.
W środku było ciemno, jedynie świeciła się lampka na szafeczce nocnej. Odnalazłem spojrzeniem chłopaka i podszedłem do niego. Siedział w tym samym miejscu, w jakim znajdował się zanim wyszedłem. Talerz obok niego był pusty. Nie było kanapek. Zjadł wszystko, na co się ucieszyłem. Usiadłem na brzegu łóżka i ponownie przyłożyłem dłoń do jego czoła.
- Trzeba będzie jakoś zbić tą gorączkę. - powiedziałem.
Podniosłem się z łóżka i podszedłem do biurka. Tam nalałem do szklanki soku dla Louisa. Podałem mu ją razem z lekarstwami. Przyjął je i popił sokiem.
- Chcesz się jeszcze przespać? - zapytałem siadając na materacu obok niego.
- Już się wyspałem. - powiedział i chwilę mi się przyglądał. - Dziękuję. - dodał po chwili.
Uśmiechnąłem się i sięgnąłem na szafeczkę po pilot od telewizora.
- Masz ochotę na jakiś film? - zapytałem włączając urządzenie.
Pokiwał energicznie głową i spojrzał się na ekran. Przełączałem na różne kanały szukając czegoś ciekawego. Wszędzie były reklamy. W końcu zatrzymałem się na jednym. W telewizorze leciał horror. Trwał już pół godziny i do końca zostało sporo minut.
- Może być? - spytałem się go, uważnie obserwując jego zaciekawione spojrzenie utkwione w ekranie.
- Tak, jest w porządku. - odpowiedział.
Pierwsze minuty były nudne. Prawie nic się nie działo. Dopiero wraz z rozwojem akcji można było odczuć dreszczyk emocji. Jakiś mroczny duch opętał dziecko. Scena była naprawdę przerażająca, wyglądała realistycznie.
Oderwałem spojrzenie od ekranu dopiero wtedy gdy poczułem jak Louis położył swoją głowę na moim ramieniu i wczepił się rękami w moją bluzkę. Nie skomentowałem tego. Bałem się, że jeśli się odezwę, ten się odsunie.
Nie wiedziałem, że niebieskooki może tak bardzo bać się horroru. Musiałem przyznać, że sam miałem gęsią skórkę w niektórych scenach. Bliskość Louisa mi nie przeszkadzała. Cieszyłem się, że chłopak robi się coraz bardziej śmielszy. Nie boi się mojej obecności, czy dotyku. Coraz bardziej nie przypomina tego wystraszonego chłopca z oczami pełnymi bólu i cierpienia. Teraz w jego spojrzeniu widziałem spokój. Cieszyłem się, że mi zaufał. Nie mogę go zawieść.
><><><><><><><><><><><
Dziś rozdział wcześniej!
Do jutra....
<><><><><><><><><><><>
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top