Rozdział 17
- Już idę. - powiedziałem odkładając kartonowe pudełko.
Nie chciałem opuszczać Louisa, ale obiecałem ojcu, że będę przy przesłuchiwaniu. Mellark miał dostarczyć nam informacji o Marku Tomlinsonie. Liczyłem, że jak Des dowie się tego wszystkiego, zostawi Lou w spokoju. Zostawała jeszcze sprawa z zamianą chłopaka na spokój ze strony policji. Mój ojciec uważał, że Mark zrobi wszystko, aby odzyskać syna i tym sposobem zapewni sobie nietykalność ze strony policji. Ale ja sam nie wiedziałem, czy chcę rozstawać się z tym chłopcem.
Odłożyłem pizze obok niego i podniosłem się, kierując się w stronę drzwi. Zanim wyszedłem obejrzałem się przez ramię na chłopaka. Nie patrzył w naszą stronę. Westchnąłem i po chwili byłem już na korytarzu. Zamknąłem za sobą drzwi i skierowałem się za Niallem. Nie musieliśmy daleko odchodzić, ponieważ sala do której zaprowadzili Mellarka była oddalona o niecałe dwadzieścia metrów, cztery drzwi dalej.
- Des jest w środku? - zapytałem.
Niall oparł się o ścianę i pokiwał energicznie głową. Raczej nie zamierzał wchodzić.
- Carter również, twój ojciec chciał, aby to on wydusił z niego informacje.
- On go zmasakruje, zanim ten zdąży powiedzieć cokolwiek. - prychnąłem. - Ale nie współczuję mu.
Miałem na myśli jego przeszłość, która zawarta była w karcie jaką Dan nam dał. Mellark był gwałcicielem a takich ludzi nienawidziłem najbardziej. Gardziłem nimi, były potworami w ludzkiej skórze.
Po chwili złapałem za klamkę i wszedłem do środka. W pomieszczeniu był tylko mały stoliczek i dwa krzesła. Na jednym siedział nasz poszukiwany. Wyglądał identycznie jak ze zdjęcia. Czarne włosy miał w nieładzie. Na twarzy widać było kilkudniowy zarost a oprócz niego znajdowało się kilka tatuaży. Był przerażający. Na przeciwko mężczyzny siedział mój ojciec. Carter stał obok niego i nachylał się nad blatem stolika. Zamknąłem za sobą drzwi i znalazłem się bliżej nich.
- Więc możemy kontynuować. - mruknął Matt prostując się nagle.
- Już mówiłem, że nic nie słyszałem, nic nie widziałem. - powiedział spokojnym tonem Mellark i splótł za swoją głową palce u rąk uśmiechając się parszywie.
- Mówi ci coś nazwisko Tomlinson? - Des zadał mu pytanie, cały czas bacznie go obserwując.
- Może tak, może nie... - zaśmiał się.
To wystarczyło, aby Carter się wkurzył. Pokonał odległość jaka ich dzieliła i przywalił mu z pięści w twarz. Od razu polała się krew z nosa ofiary. Ale to był dopiero początek. Matt powoli się rozgrzewał. Uwielbiał stosować przemoc. Jeśli nadarzyła się okazja do bójki to zawsze znajdował się tam pierwszy. Z jednej strony przerażał mnie ten facet, ale dobrze było mieć go po swojej stronie, nawet jeśli był nieznośnym dupkiem.
- Jesteś tego pewien? - syknął mu nad uchem. - Chętnie odświeżę ci pamięć.
- Czego ode mnie chcecie? - jęknął mężczyzna.
- Informacji. Chcemy od ciebie informacji o tym psie Tomlinsonie! Co mu zaoferowałeś w zamian za to, że wypuścił cię z aresztu?!
- Nic, przysięgam!
- Lubię takich jak ty. - Carter zaśmiał się i usiadł na stoliczku. - Biedni, pokrzywdzeni, niewinni. Ale zaczynam tracić cierpliwość, więc zastanów się, czy twoje palce są warte takiej ceny.
- C-co? - zdziwił się Mellark.
- Uwielbiam palić cygara, wiesz? - przemawiał teraz spokojnym tonem. - A wiesz czym się je przycina, prawda?
Carter przez chwilę udawał, że coś szuka po kieszeniach. To wystarczyło, aby facet się wystraszył. To oczywiste, że nie chciał tracić swoich paców. Znając Cartera, ten posunąłby się do takich rzeczy jak obcinanie członków. Łamanie kończyn to nic w porównaniu z innymi okropnymi rzeczami jakie zdarzyło mu się zrobić podczas przesłuchiwania.
- Powiem wam. - jęknął, gdy pięść Matta ponownie spotkała się z jego policzkiem.
- Więc?
- Tomlinson sam do mnie przyszedł, Nie chciał żadnych informacji. Nic się mnie nawet nie spytał.
- Nuuudy... - westchnął Matt i niespodziewanie złapał jego rękę, wykręcając ją do tyłu pod dziwnym kątem. - Ostatnia szansa. - pociągnął jego kończynę mocniej, a Mellark zaczął wyć z bólu.
- Ale ja mówię prawdę! Nic mu nie powiedziałem!
- Ale jesteś uparty. - zaśmiał się Carter i szarpnął mocniej i słychać było okropny wrzask faceta.
Przyglądałem się temu w milczeniu. Nawet Des się nie odzywał. Dał wolną rękę Carterowi. Ten to miał dopiero frajdę.
- Więc, gdy twój dobry kolega policjant do ciebie przyszedł, to zaprosił cię na kawę? A może zaproponował rodzinny obiadek? - zakpił Matt i znów znalazł się przed facetem.
Zapadło milczenie. Atmosfera w pomieszczeniu była napięta.
- Pomóc ci sobie przypomnieć? - kontynuował Matt.
- Ja naprawdę nic mu nie powiedziałem. Nawet go nie znałem! Przysięgam, musicie mi uwierzyć!
- Nuuuda! - zawołał po raz kolejny Carter.
Już szykował się do uszkodzenia mu drugiej ręki, kiedy Mellark zerwał się z krzesła.
- Nic mu nie powiedziałem, bo nic ode mnie nie chciał. Zaoferował mi pewien układ. - powiedział po chwili, gdy Carter siłą usadził go z powrotem na krześle.
- Widzę, że kolega robi się coraz bardziej rozmowny. Zamieniamy się w słuch. - na jego twarzy zagościł charakterystyczny uśmiech.
- Powiedział, że jeśli wykonam zadanie jakie mi zleci, to będę wolny. Zniszczy wszystkie dowody, będę niewinny.
- Co takiego ci zlecił? - do rozmowy przyłączył się mój ojciec.
Mellark przeniósł na niego wystraszone spojrzenie. Wyglądał jak zwierzę w klatce. Zapanowała długa cisza. Dopiero po interwencji Cartera, czyli kolejny cios w głowę go otrzeźwił.
- Chodziło o jego dzieciaka! - powiedział. - Ma syna, lub miał, nie wiem czy w końcu się nie zabił. - prychnął.
- O co z nim chodziło? - kontynuował Carter będąc wciąż blisko, gotowy w każdej chwili ,,przypomnieć'' facetowi pewne fakty.
- Dzieciak okazał się być gejem. Jego stary był strasznie wkurwiony. Jak to on określił, miałem ,,wyleczyć jego syna''. - zaśmiał się.
- A jakim sensie? - drążył temat Matt.
- Domyśl się. Miałem go wypieprzyć. - parsknął śmiechem. - Rozumiecie to? Facet jest chory psychicznie.
- Co było dalej? - wtrącił się po raz kolejny Des.
- A co miało być? Poszedłem z nim do jego domu. Zaczął prowadzić mnie do jakiejś piwnicy, nie wiem. Było ciemno. I ten debil mnie zamknął! Miał być to jeden dzień, a on mnie więził przez kilka długich, pieprzonych dni! Mówię wam to jakiś pojeb!
- Dalej. - zażądał.
- Co jeszcze chcecie wiedzieć? Mam wam opowiadać ze szczegółami jak pieprzyłem tego chłopaczka dzień w dzień? A wierzcie mi, okropnie się wydzierał. Wywiązałem się z umowy. Liczyłem, że mnie wypuści, ale nie. Stary przychodził raz dziennie. Przynosił jedzenie i za każdym razem rozmawiał ze swoim synem, o ile katowanie można nazwać rozmową. W końcu po którymś z kolei dniu dzieciak próbował się zabić. Przygotował sobie pętlę ze sznurówek. Sprytne, nie powiem.
- Nic z tym nie zrobiłeś? - zaskoczyła mnie własna wypowiedź. Czułem rosnącą nienawiść. Byłem tak cholernie zły! Z trudem się jeszcze opanowywałem.
- Jego ojciec akurat przyszedł, odciął go, a szkoda. Wtedy szybciej byłbym wolny. Następnego dnia sam oddałem mu swój pasek, dałem mu kolejną szansę. Zwykle musiałem go nim wiązać, sami się domyślacie w jakim celu. - zaśmiał się i na jego ustach pojawił się obleśny uśmiech. - Ten dzieciak był naprawdę bardzo głośny, po którejś z kolei naszej zabawie już się nie odzywał. A szkoda, miał piękny głos...
Zacisnąłem pięści u rąk. Chciałem rzucić się na niego. Zatłuc jak psa. Jak można było robić takie rzeczy i jeszcze się tym chwalić? Być dumnym z tego?! Kurwa jak?!
- Harry, wyjdź. - odezwał się po chwili mój ojciec.
Patrzył się na mnie przenikliwym wzrokiem. To tak jakby czytał mi w myślach. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę. Pokręciłem jedynie głową. Po tym co usłyszałem już nic nie może wydawać się gorsze.
-Jak uciekliście stamtąd? - Carter zadał kolejne pytanie.
- Wytrych. Udało mi się jakoś otworzyć drzwi. Tomlinsona nie było w domu. Pojechał do pracy, kilkanaście minut przed słyszałem jak odjeżdża jego samochód z podjazdu. Postanowiłem spróbować i się udało. Uciekłem.
- A ten dzieciak? - zapytał Matt.
- Nie interesowałem się nim. Myślę, że udało mu się zwiać. Chociaż był w okropnym stanie po ostatniej wizycie ojca. Tomlinson dzień w dzień zadawał mu jedno pytanie, na które chłopak nigdy nie odpowiedział.
- Jakie pytanie? - dopytał.
- ,,Czy nadal jesteś gejem." Chłopak był tak zastraszony, że zapomniał języka w gębie. Nie odzywał się wtedy kilka dni. Nawet zacząłem go żałować... - westchnął i oparł się wygodnie na krześle. - Dla niego zostałbym i gejem. - zaśmiał się. - Był taki dobry i...
Nie zdążył więcej nic powiedzieć. W ułamku sekundy znalazłem się przy nim i przywaliłem z pięści w twarz. Nawet Carter nie uderzył go z taką siłą. Mellark zachwiał się na krześle i w końcu z niego zleciał. Leżał na podłodze a ja go kopałem bez opamiętania. Puściły mi wszelkie hamulce. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Matt próbował mnie od niego odsunąć, ale i on dostał. Gdy dołączył Des, wyprowadzili mnie na korytarz.
- Co się z tobą dzieje Harry?! - warknął ojciec. - Wyjdź i ochłoń.
Razem z blondynem znaleźli się z powrotem w środku. Przez dłuższą chwilę stałem na korytarzu i starałem się uspokoić. Chodziłem tam i z powrotem po korytarzu jak lew w klatce. W końcu zatrzymałem się pod drzwiami, gdzie przetrzymywaliśmy Louisa. Chwilę wahałem się czy wejść, czy wrócić do siebie. Wybrałem to pierwsze.
><><><><><><><><><><><><><><><><><
<><><><><><><><><><><><><><><><><>
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top