3. Impreza urodzinowa.


Weekend rozpoczął się naprawdę dobrze. Wstałam po dziewiątej, posprzątałam w domu, pomogłam w przygotowaniu obiadu, kiedy David razem z Isaakiem krzątali się po ogrodzie, a finalnie pojechaliśmy do Barstow. A dokładniej ja, mój brat oraz ojczym. Niestety mama musiała zostać na miejscu, ponieważ miała klienta. O godzinie trzeciej po południu zajechaliśmy do miasteczka, więc od razu poinformowałam o tym Giannę oraz Zacha, którzy natychmiast zjawili się pod starym domem, z którego niedawno się wyprowadziłam.

Mężczyzna spotkał się ze swoim przyjacielem, który od razu pomógł z załadowywaniem naszych rzeczy do busa. Pozwolił nam się ulotnić, abyśmy mogli spotkać się z przyjaciółmi, więc mój brat wylądował u Manuela, a ja z tymi dwoma przygłupami powędrowałam do naszej ulubionej pizzerii, gdzie przebywaliśmy średnio co tydzień.

     – Okej, Vivi. Opowiedz nam coś jeszcze – oparł się wygodnie o tył kanapy siedzący naprzeciwko mnie Zach i przerzucił przez nią ramię. Odetchnęłam nieco głębiej, wzruszając ramionami.

     – Nie wiem co. Wszystko wam już powiedziałam – rzekłam, również przybierając wygodną pozę, jaką było oparcie się o skórzaną kanapę. Wystrój knajpy cholernie mi się podobał, ponieważ był on w stylu retro.

     – A co z tą imprezą dziś? Idziesz na nią? – zagaiła Gianna, a w tym samym momencie podszedł do nas kelner, więc skupiliśmy swą uwagę na nim. Nie musieliśmy dyskutować i głowić się nad tym, co zamówić, ponieważ stale braliśmy to samo.

     – Duża meksykańska z litrem Coca Coli oraz małym sokiem pomarańczowym – rzekł z pamięci Zach, a kelner przytakując z uśmiechem głową, odszedł od naszego stolika, więc zaczęłam mówić:

     – Sama nie wiem – przyznałam szczerze. – Zależy o której wrócimy, to po pierwsze. Po drugie - nie mam prezentu, a głupio przyjść z pustymi rękoma – stwierdziłam z grymasem na twarzy, co Zach podsumował wzruszeniem ramionami.

     – Ja bym kupił flachę i po sprawie. Najlepszy prezent – powiedział pokrótce.

     – Może – zasznurowałam wargi z krzywym uśmiechem, kiedy Gianna westchnęła głośno, zwracając się do mnie.

     – Wspominałaś, że Beatrice na ciebie liczy – spojrzałam na nią. – Poza tym – machnęła dłonią. – Idziesz tam, żeby świetnie się bawić. Dziewczyno, gdzie jest moja przebojowa Viviana? – szturchnęła mnie lekko w ramię, gdy ja westchnęłam ze spuszczoną głową.

– Sama się nad tym zastanawiam – mruknęłam tylko.

Kelner, który nas obsługiwał podszedł w jednej chwili do naszego stolika, stawiając napoje wraz z talerzami, szklankami oraz sztućcami. Podziękowaliśmy, po czym wróciliśmy do rozmowy.

     – A co u was? Jakieś nowe ploteczki macie? – oparłam się niemal od razu łokciami o ładne, ciemne drewno i dłońmi o objęłam swoje policzki. Na wargi wpłynął mi uśmiech, kiedy przyjaciele zaczęli mówić.

     – Właściwie to nic nowego – westchnął chłopak, przejeżdżając dłonią po kruczoczarnych włosach.

     Zach był naprawdę atrakcyjny. I nie chodziło tu o sam jego wygląd, który rzeczywiście powalał przez połowiczne korzenie Indonezyjskie. Jego matka pochodziła właśnie stamtąd, natomiast ojciec był czystej krwi Amerykaninem, co czyniło mojego przyjaciela wyjątkowo przystojną mieszanką tych dwóch różnych pochodzeń. Tu, znaczącą rolę odgrywał jego charakter, który miał największy wpływ na atrakcyjność tego chłopaka. Pewność siebie jaką posiadał była niezawodna w każdej sytuacji, jednak pod nią kryła się również skromność, której na szczęście nie przykrywał egoizm wraz z pychą. Prawdę mówiąc nie wiem czy byłabym w stanie wytknąć mu chociaż jedną negatywną cechę, ponieważ większość z nich była pozytywna i niejeden mu ich zazdrościł. Cóż, może jedynie lenistwo wraz z szybkim irytowaniem się mogłam zaliczyć do jego wad. Poza tym, był dobry, inteligenty, cholernie otwarty na nowych ludzi, bezproblemowy, pomocny i wiecznie uśmiechnięty. Miał niewiele dziewczyn, jednak każda z nich zwyczajnie na niego nie zasługiwała. Manipulowała nim oraz wykorzystywała jego dobroć, lecz na szczęście ten chłopak potrafił to dostrzec i w porę z nimi zrywał. Dlatego też Zach Wood od jakiegoś czasu nie szukał pary. Żył w zgodzie sam ze sobą i nikogo do szczęścia więcej nie potrzebował, prócz swoich przyjaciół, jakimi byłyśmy my z Gianną.

Co do tej szalonej blondynki z wieloma pasmami brązowych włosów na głowie...

     Ona odznaczała się za to zadziornością, sprytem i wyrafinowaniem. Potrafiła wybrnąć z każdej sytuacji, posługując się swoją przebiegłością oraz owinąć wokół palca wszystkich chłopców, którzy znaleźliby się na jej celowniku. Była cholernie pewna siebie, ale jednocześnie kochana dla bliskich osób. Dlatego się przyjaźniłyśmy, choć nasze pierwsze spotkanie okazało się wiązanką przekleństw i wymianą najgorszych wyzwisk. Od tamtego momentu wiedziałam, że to nie koniec przygód z tą dziewczyną, jednak nigdy nie podejrzewałam, iż zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami. To było w tym wszystkim chyba najśmieszniejsze. Giannę Lewis znał każdy i każdy bał się z nią zadzierać, co mi nieco imponowało, ponieważ ja byłam bezproblemowa i wolałam przemilczeć niektóre rzeczy. Oczywiście gdy coś mi wyjątkowo mocno działało na nerwy, mówiłam o tym otwarcie, a wtedy każdy uważający mnie za cichą oraz spokojną nastolatkę, zmieniał zdanie i nie wiedział co w takich sytuacjach odpowiedzieć.

– Poza Fallon w ciąży, odejścia Montgomery na emeryturę i moją matką, która myśli o wyjechaniu na miesiąc do Pensylwanii, to nic – wzruszyła ramionami, jednocześnie przybierając znużoną minę, kiedy do mnie dotarło co powiedziała.

– Jedziesz na miesiąc do Pensylwanii? – powtórzyłam, patrząc na nią zszokowana, ponieważ nie wspominała o tym ani razu.

– Yup, prawdopodobnie tak – odpowiedziała i od razu westchnęła. Zerknęłam na Zacha, który jedynie zacisnął wargi, patrząc na mnie smutno. Wiedział o tym wcześniej.

– Do Pittsburgha? – dopytałam, a ona pokiwała głową.

– Ciocia nas zaprosiła, ale to dlatego, że babci zdrowie szwankuje. Nie wiem, nie chcę nigdzie wyjeżdżać, wiecie jak znoszę takie rzeczy, jeśli chodzi o bliskich – odwróciła natychmiast wzrok widocznie zmartwiona, więc ułożyłam z automatu dłoń na jej spiętym ramieniu. Uśmiechnęłam się smutno, kiedy Zach pochylił się w naszą stronę.

     – Wszystko będzie dobrze. Wierz mi – zapewniłam ją, co podsumowała jedynie słabym uniesieniem kącików warg.

     – Nieważne, nie spotkaliśmy się, aby dyskutować tu o mnie lub o czymś dołującym.

     Ceniłam to w Giannie, że potrafiła zmienić swój humor oraz nastawienie do danej sytuacji dosłownie w parę sekund. To tak strasznie unosiło mnie niekiedy na duchu.

     – Wiecie, że nadchodzi mecz decydujący o tym czy wychodzimy z grupy? – dołączył do konwersacji czarnowłosy, zmieniając temat na zbliżające się mistrzostwa koszykówki. Popatrzyłyśmy na siebie z blondynką, a potem na niego z rozszerzonymi powiekami.

     – Kiedy dokładnie? – dopytałam.

– No właśnie! Myślisz, że transparenty same się przygotują? – luknęłam na dziewczynę, która uniosła jedynie jedną brew z uśmiechem na twarzy. Sama parsknęłam śmiechem i przeniosłam z powrotem wzrok na Zacha, który wywrócił oczami.

     – Za trzy tygodnie – spojrzał na nas, a na jego twarzy dostrzegłam determinację.

     Wiele rzeczy mnie zaskakiwało w życiu, ale jego miłość do tego sportu była czymś, co nigdy nie przestanie wzbudzać we mnie zachwytu.

     – Od przyszłego tygodnia zaczynamy treningi. Liczę na przejście dalej, bo ostatnio nieco się poprawiliśmy, więc mam nadzieję, że tym razem nam się uda – wzruszył ramionami i ponownie padł plecami na skórzaną kanapę.

     – I bardzo dobre nastawienie, Zachary Woodzie! Trzymamy mocno kciuki – orzekła głośno z szerokim uśmiechem na twarzy. Uniosła dłoń, aby przybić piątkę z chłopakiem, gdy moje wargi także wykrzywiły się w uśmiechu.

     – Z pewnością wam się uda.

     – Lepiej powiedz co z twoimi treningami. Rzuciłaś to na amen? – szturchnęła mnie w ramię piąstką blondynka.

     – Wiesz, że po ostatniej kontuzji moje umiejętności nieco spadły – mój humor uległ pogorszeniu. Oparłam się wygodnie o tył skórzanej kanapy i przeczesałam palcami blond włosy, które zdołały się lekko poplątać.

     – Pieprzenie, Vivi – machnęła dłonią Gianna, a z jej ust wydobyło się prychnięcie. – Takich rzeczy się nie zapomina, a poza tym jestem pewna, że grasz dalej tak samo dobrze jak grałaś. Kontuzja nie jest tu jedyną wymówką, mam rację? – uniosła sugestywnie brew, patrząc na mnie tymi swoimi pięknymi ślepiami, w których niejeden się zakochał.

     Przełknęłam jedynie rosnącą gulę w gardle. Wielokrotnie zastanawiałam się czy mam na twarzy wypisaną każdą emocję, czy po prostu to oni mnie tak doskonale znają, iż nie byłam w stanie niczego przed nimi ukryć.

     – Możesz poszukać w Riverside jakiegoś klubu i się zapisać. Jestem pewien, że jest tam ich mnóstwo, a zajebiście dobrych zawodniczek nigdy za wiele – mrugnął do mnie z wesołym uśmiechem tym razem Zachary.

     Cholera.

     – Rozważę tę propozycję – rzekłam.

     Rozmawialiśmy jeszcze na wiele tematów do przyjścia kelnera z naszym zamówieniem, aż finalnie wyszliśmy z knajpy, uprzednio płacąc i poszliśmy do sklepu, gdyż oboje zadecydowali, że nie pójdę z pustymi rękoma na imprezę do Alexa. Po długiej namowie, która trwała może z godzinę, uległam, przyznając im rację i stwierdziwszy, iż to dobra okazja do zbliżenia się do tamtych ludzi, kupiliśmy butelkę whisky, a dokładniej Evana Williamsa. Po dwóch godzinach spędzania razem czasu wylądowaliśmy pod starym moim domem, żegnając się oraz obiecując, że spotkamy się już niedługo. Tylko tym razem, to oni mieli przyjechać do mnie.

     Po piątej wsiadłam do auta Isaaca. W końcu je odebrał i nie musiałam więcej się kłócić z tym kretynem każdego ranka o wyjazd do szkoły. David jechał za nami niewielkim busem z pozostałymi rzeczami zostawionymi w moim do niedawna rodzinnym miasteczku Barstow, gdzie się wychowałam. A teraz je opuszczałam ze świadomością, że już nigdy tam na stałe nie powrócę.

     Po siódmej byliśmy z powrotem w Riverside, więc pomogliśmy ojcu. Mama także się przyłączyła, ponieważ nie miała więcej klientów, dlatego sprawnie rozpakowaliśmy wszystko, co musieliśmy, a później zaczęłam szykować się na imprezę. Wcisnęłam na siebie skórzane, obcisłe spodnie, które podkreślały moje kształty. Do tego dobrałam białą koszulę, którą podwinęłam do łokci i pozostawiłam dwa pierwsze guziki odpięte, buty na niewielkim koturnie oraz torebkę w kolorze czerni. Założyłam również swój ulubiony wisiorek w kształcie księżyca, który dopełnił calutki strój, a na palcach zagościło kilka pierścionków. Z nimi to się nigdy nie rozstawałam.

     Po odnowieniu makijażu oraz wzięciu najpotrzebniejszych rzeczy takich jak telefon, klucze od domu oraz chusteczki wraz z błyszczykiem i prezentem, zeszłam na dół, gdzie rodzice jedli kolację. Było koło ósmej, a na dworze zdecydowanie zbyt ciemno, aby maszerować pieszo na drugi koniec miasta.

     – Podrzucicie mnie na imprezę urodzinową? – zapytałam, kiedy weszłam do kuchni, gdzie przebywali rodzice. Zmierzyli mnie wzrokiem, przerywając pogawędkę.

     – Pięknie wyglądasz – powiedziała miękko na wstępie mama, więc posłałam jej uśmiech.

     – Dziękuję – wzruszyłam beztrosko ramionami. – To jak? – ponowiłam pytanie, a David zareagował od razu po tym, jak odłożył kubek z herbatą.

     – Może Isaac cię podrzuci? Też się gdzieś wybiera dzisiaj – zaproponował.

     – Zapytam – posłałam im grymas i wskazałam na nich palcem wskazującym, dając do zrozumienia, że załapałam, iż zwyczajnie im się nie chciało ruszyć z domu. I cóż, nie dziwiłam się, bo każdy z nas miał dziś trochę ciężki dzień. – Isaac!

     – Czego się drzesz, jestem tu – zjawił się obok mnie, niczym duch, wywracając swoimi orzechowymi tęczówkami. Posłałam mu zniesmaczoną minę, a potem zlustrowałam go wzrokiem, kiedy rodzice nam się przyglądali.

     – Dokąd jedziesz? – oparłam się o pobliską ścianę, zakładając ramiona na piersi, gdy on przejechał po brązowej fryzurze dłonią.

     – Na imprezę urodzinową – odparł, a ja odbiłam się sprawnym ruchem od jasnej ściany i go wyminęłam.

     – To świetnie, bo ja też. Zawieziesz mnie.

     I w jednej sekundzie zatrzymałam się w miejscu, nieruchomiejąc, podobnie jak on. Odwróciłam się na pięcie w stronę chłopaka, dostrzegając, że przybrał identyczną minę, co ja. Minę pełną zdezorientowania, a jednocześnie przerażenia, bo oboje nie chcieliśmy, aby to okazało się prawdą.

     – Tylko nie mów mi, że ty...

     – Do Alexa – tymi słowami potwierdził mą obawę przed tym koszmarem.

     To nie tak, że nie lubiłam z nim imprezować, bo w końcu byliśmy rodzeństwem (co prawda przybranym) i dogadywaliśmy się niekiedy lepiej niż z naszymi przyjaciółmi. Po prostu znacznie większą część czasu działaliśmy sobie na nerwy i kłóciliśmy o wszystko wokół. Ostatnio pożarliśmy się o to kto zjadł ostatnie dwie kromki chleba tostowego, o które walczyłam z każdym domownikiem i powtarzałam niejednokrotnie, że mają mi go zostawić, gdyż kochałam tosty, i była to najprostsza rzecz do zrobienia na śniadanie rano przed szkołą. Oczywiście okazało się, iż ten baran je wcisnął w siebie, a potem w żywe oczy się tego wypierał.

     – Pierdolę to, nie jadę – machnęłam jedynie dłonią, idąc do korytarza, po którym chodziłam w kółko z założonymi rękoma na biodrach.

     – Viviana! – skarciła mnie za przekleństwo kobieta.

     – Zachowujesz się tak, jakby to była moja wina, że mnie zaprosił! – ryknął, wyrzucając rękoma w górę i również okręcając się w przeciwnym kierunku.

     – Bo to jest twoja wina! – wytknęłam mu, po czym ruszyłam do niego z wściekłym wyrazem twarzy. Miałam ochotę zacząć szarpać za te jego łachmany. Jednak mój dość niebezpieczny plan przerwał David, wkraczając do tej głupiej, dziecinnej sprzeczki.

     – Dosyć! – podniósł tembr wystarczająco, abym zatrzymała się przed Isaakiem, który mierzył mnie ze wstrętem z góry. – Jak zwykle robicie problem z niczego. Za chwilę nigdzie nie pójdziecie, więc albo wsiadacie do auta i wracacie razem z imprezy, albo zapraszam do waszych pokojów z powrotem.

     Oboje spojrzeliśmy na niego, odrywając od siebie wzrok.

     – W porządku – odparliśmy jednocześnie, więc kolejny raz rzuciliśmy w swoją stronę mordercze spojrzenia.

– Ani słowa – ostrzegł zirytowany, unosząc dłoń i dając nam do zrozumienia, że za moment z domu nie wyjdziemy.

Przytaknęliśmy głowami z naburmuszonymi minami i przeszliśmy do holu. Isaac wcisnął na stopy czarne Jordany, po czym nałożył na ramiona swoją ulubioną bomberkę również w kolorze czerni, ponieważ jego garderoba składała się w osiemdziesięciu procentach właśnie z tego koloru. Pozostałe dwadzieścia zajmowała barwa biała i czerwona. Do niedawna powiedziałabym, że u mnie wygląda identycznie, lecz wyszłam z nastoletniego okresu buntowniczego i zaczęłam kupować ubrania w każdym możliwym kolorze. Przestałam również chodzić w typowych czarnych rurkach i tego samego koloru bluzie, choć musiałam przyznać, że to był najwygodniejszy outfit, zwłaszcza jeśli czekało mnie mnóstwo godzin w szkole oraz nie miałam najmniejszej ochoty się stroić.

Można powiedzieć, iż mój styl zależał od danego nastroju z jakim rano się budziłam.

– Weźcie klucze od domu, bo pewnie wrócicie późno! – zawołała kobieta z kuchni, kiedy my nie patrząc nawet na siebie, zabraliśmy to, co potrzebne.

– Bawcie się dobrze! – rzucił na odchodne i wówczas wyszliśmy z domu, zamykając drzwi.

Na podjeździe stał czarny Ford, do którego wsiedliśmy już po chwili. Zapięliśmy oboje pasy, włączyłam radio, a później odjechaliśmy w wyznaczonym kierunku. Jak się okazało dom Alexa znajdował się na peryferiach miasta, więc czekała nas nie za krótka podróż.

     – Co kupiłaś? – zapytał po chwili, a mój wzrok spoczął na chłopaku. Skupiony był na drodze i nie odrywał od niej spojrzenia, dlatego mogłam przyjrzeć mu się dokładniej. Nie musiałam nawet się zastanawiać w jakich kolorach był jego ubiór. Oczywiście czarne jeansy wraz z białą koszulką oraz swoją bomberką również w kolorze czerni. Typowe.

     – Huh? – zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu, gdy on głośno westchnął, jedną dłonią trzymając kierownicę, a drugą zmieniając bieg.

     – No... na prezent. Co kupiłaś? – sprecyzował. Widziałam na jego twarzy nieustępującą irytację, więc i ja mimowolnie wywróciłam oczami.

     – Whisky, Evan Williams – mruknęłam cicho pod nosem.

– Przynajmniej w tym jesteśmy różni – podsumował.

     Dłuższą część drogi milczeliśmy, patrząc przed siebie, a gdy stawaliśmy na światłach, Isaac kierował wzrok do telefonu, aby komuś odpisać. Podejrzewałam, że swoim nowym poznanym znajomym, którzy także mieli być na imprezie urodzinowej Alexa. Sama Beatrice stwierdziła, iż ten blondyn o niebieskim spojrzeniu imprezował na sto jeden i większość osób na jego imprezach była przypadkowa. To mnie odrobinę podnosiło na duchu, ponieważ mogłam wtopić się w tłum, jeśli czułabym, że to nie dla mnie i oglądać wszystko z boku, czekając aż łaskawie mojemu bratu zachce się do domu wracać. Podejrzewałam, że nie będzie on miał żadnego problemu z imprezowaniem. Posiadał umiejetność zawierania znajomości dosłownie w parę chwil, a jego pewność siebie i zaradność w tym mu najbardziej pomagała. Stąd też Isaaca prawie każdy w poprzedniej szkole kojarzył, bo się nie bał wyzwań i nowych rzeczy. Gdyby nie fakt, iż byłam jego siostrą, byłabym raczej średnio rozpoznawalną dziewczyną.

     Wówczas w radiu skończyły się reklamy, a kolejne co rozbrzmiało w aucie to "International Love" od Pitbulla i Chrisa Browna. I okej, moglibyśmy być pokłóceni najbardziej na świecie, ale kiedy oboje usłyszeliśmy tę melodię, od razu na siebie spojrzeliśmy porozumiewawczo. Bo to była nasza wspólna piosenka, której słuchaliśmy zawsze kiedy łapaliśmy głupawkę, jechaliśmy do sklepu, na wakacje, sprzątaliśmy w domu lub w garażu, bądź zwyczajnie nam się nudziło i nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić. Dlatego też chwyciłam za pokrętło, a potem oboje zaczęliśmy śpiewać głośno pierwsze wersy tej boskiej serenady.

     – You can't catch me boy... I'm overseas at about hundred g's for sho' – zaśpiewałam z pamięci, wymachując przy tym rękoma, gdy Isaac do mnie dołączył już po chwili.

     – Don't test me boy... 'Cause I rap with the best for sho' – szeroki uśmiech rozkwitł na jego wargach, podobnie jak u mnie.

     Cała ma irytacja tym przeklętym człowiekiem zniknęła w sekundę. Nie potrzebowaliśmy wiele do kłótni tak samo jak i do pozbycia się wszelkich negatywnych emocji. W tym przypadku wystarczyła tylko piosenka, aby nasze nastroje uległy znaczącej poprawie i abyśmy zaczęli ze sobą rozmawiać. To mi się chyba najbardziej w naszej relacji podobało.

     Po jakiś pięciu minutach byliśmy w odpowiedniej dzielnicy. Dzięki nawigacji trafiliśmy bez problemu na ulicę, na której mieszkał Alex i wcale nie musieliśmy szukać jego domu, ponieważ z daleka dostrzegliśmy ozdobiony calutki budynek różnymi balonami, lampkami, a także łańcuchami wraz z porozrzucanym po ogrodzie confetti.

     Wow.

     – Nieźle się urządził – skomentowałam krótko, poruszając brwiami i śmiejąc pod nosem zaskoczona. Mój brat poczynił to samo.

     – Mam flashbacki z imprez u Manuela – zreasumował rozbawiony, po czym zaparkował na wolnym miejscu na chodniku przy czyimś domu.

Kiedy Isaac zgasił samochód, wysiedliśmy z niego, biorąc z tylnego siedzenia prezenty. Maszerowaliśmy wzdłuż zapełnionej innymi autami ulicy, które stały podobnie jak my i rozglądałam się wokół, dochodząc do wniosku, że Alex Pintera nie należał do biednej rodziny. Samo to, iż jego dom nie był wielkości zwykłego domu jednorodzinnego, a dwa razy większy, w dodatku pięknie przystrojony mnóstwem dekoracji. Reszta budynków na tej ulicy również nie świeciła biedą, patrząc na to jakie wille po drodze mijaliśmy. Lecz tylko jedna z nich wyróżniała się na tyle mocno, że nikt nie był w stanie jej pomylić z żadną inną.

     Dlatego też stając przy bramie, brunet otworzył jej furtkę i przepuścił mnie w niej, a potem ruszyliśmy do drzwi. Stanęliśmy na patio, po czym chwyciłam za klamkę, jednak uprzedził mnie wysoki blondyn o niebieskim spojrzeniu.

     – Viviana! Isaac! – rozłożył ramiona, zgarniając nas do uścisku. – Co tak długo? Impreza zdążyła się rozkręcić! – zawołał widocznie zadowolony i kiedy zajrzałam głębiej do jego oczu, dostrzegłam jak mocno były przekrwione oraz zapadnięte przez towarzyszące zmęczenie pomieszane z alkoholem.

     – Wszystkiego najlepszego, Alex! – wręczyłam mu prezent, który odebrał z zadowoleniem. Momentalnie zgarnął mnie do czułego uścisku. 

     – Wiecie, że nie trzeba było! Nie zaprosiłem was dla prezentów, a dla dobrej zabawy – ogłosił wysokim tonem głosu, a potem z uśmiechem przepuścił nas w drzwiach. – Zapraszam do środka, kochani.

     Razem z bratem weszliśmy do dużego domu, a Pintera zamknął drzwi.

     – Najlepszego, stary – tym razem to Isaac złożył mu życzenia oraz wręczył prezent, który Alex odebrał z oburzeniem.

     – Dzięki wielkie – oznajmił szczerze, ukazując swoje śnieżnobiałe, równe zęby. Miał bardzo ładny uśmiech i wyjątkowo pozytywny charakter, co także mnie się udzielało. Przebywając w pobliżu tego chłopaka byłam w o wiele lepszym nastroju. I zdołałam się o tym przekonać już od pierwszego dnia w szkole, gdy wpadł na mnie roztargniony, od razu wyłapując, iż jestem nowa i wymieniając się ze mną numerem telefonu. Do tej pory nie poznałam chyba pozytywniejszego chłopca od niego. – Bawcie się dobrze! Alkohol znajdziecie wszędzie!

     I zniknął, biegnąc w podskokach w głąb swojej willi z czapeczką urodzinową na głowie, dwiema torebkami z prezentem, skarpetkach podciągniętych do połowy łydek w SpongeBob'a i rozpiętą do połowy białą koszulą.

     – Widzimy się potem? – pytanie Isaaca pozwoliło mi oderwać wzrok od blondyna, który zniknął w pewnym momencie za rogiem. Wtedy skupiłam się na brunecie, który chowając telefon do kurtki, patrzył na mnie.

     – A ty dokąd? – spytałam ze zmarszczonymi brwiami nieco zaskoczona. Nie powinno mnie to dziwić, bo taki był już mój brat, ale za każdym razem reagowałam w ten sam sposób, co podsumowywał przewróceniem oczami. Tak było i tym razem.

     – Umówiłem się – odpowiedział szorstko. – To co? Do zobaczenia? – upewnił się, unosząc brew, co skwitowałam westchnięciem i pokiwaniem twierdząco głową.

     – Jasne – rzekłam.

     Obserwowałam bruneta do momentu, aż również zniknął mi z pola widzenia na najbliższym zakręcie. I dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak wielu ludzi tu się znajdowało oraz jaki potworny zaduch panował w każdym zakamarku tego domu. Powędrowałam przed siebie, rozglądając się co nieco, a następnie dochodząc do wniosku, że wystrój chałupy był nowoczesny, lecz dziś przystrojony całkowicie urodzinowo. Nawet cholerne balustrady przy schodach prowadzących na pierwsze piętro były obwieszone świecącymi łańcuchami i lampkami kolorowymi. Wyciągnęłam po chwili telefon, aby napisać do Celii, bądź Beatrice, gdy wówczas minęłam całującą się parę przy ścianie na całkowitym uboczu, gdzie nikogo poza mną oraz nimi nie było. Zlałam to, a później wysłałam kilka SMS'ów z zapytaniem gdzie są dziewczyny.

     Po tym, jak poinformowały mnie, że są w kuchni, przeszłam do niej czym prędzej, jednak zanim tam trafiłam, musiałam przedostać się przez tłum ludzi w salonie, zgubić się na ogromnym korytarzu, gdzie grupa znajomych grała w butelkę na podłodze, natrafić na wymiotującego chłopaka do doniczki z kwiatem oraz uprawiającą niemal seks na kolejnych schodach parę.

     – Vi! – zawołała z daleka Celia, którą dostrzegłam od razu po przekroczeniu progu kuchni, która okazała się być za pierwszym zakrętem w lewo od wejścia do domu. – Co słychać?

     – Jest... dobrze – przyznałam z grymasem. Przytuliłyśmy się na powitanie, a później przywitałam się z Beatrice stojącą obok, która szeroko się uśmiechała z zapełnionym kubeczkiem w dłoni. – Hej, Bea.

     – No nareszcie, ile można czekać? – zapytała zmysłowo, upijając łyk prawdopodobnie alkoholu. – Polać ci?

     – Tak, przyda mi się coś na rozluźnienie – przyznałam i w tym samym momencie strzeliłam z karku, a to pozwoliło mi zrozumieć jak bardzo byłam spięta. – Byłam z rodzicami w Barstow. Musieliśmy zabrać pozostałe rzeczy i później spotkałam się z przyjaciółmi – dodałam pokrótce.

     – I jak było? – dopytała Celia, podczas gdy Bea robiła mi drinka niedaleko przy blacie kuchennym.

     – Wszystko dobrze. Wróciłam niedawno i przyjechałam od razu tutaj z Isaakiem – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. W tym samym momencie podeszła blondynka, wręczając mi trunek.

     – Twój brat tutaj jest? – popatrzyła na mnie i oblizała spokojnie górną wargę, kiedy ja parsknęłam śmiechem, jednocześnie wywracając oczami.

     – Taa, właśnie poszedł dokądś, bo się z kimś umówił. Obstawiam, że z Dylanem i resztą, z którymi nie za dobre mam stosunki – rzekłam i oparłam się o wyspę kuchenną ze zwieszoną głową. – Gdy pojechałaś z Alexem do klubu, Bea, Celia do mnie wpadła, a do Isaaca Dylan z dwoma innymi chłopakami. – dodałam, parskając ponownie. – Przez to, że unikałam ich jak ognia i nie starałam się nawet zamienić słowa, ci kretyni założyli się o mnie. A dokładniej o to, iż nie dadzą rady przeprowadzić ze mną rozmowy ze względu na moje zbyt duże ego i słuchanie opinii innych.

     Gdy skończyłam swój monolog, wywróciłam oczami, po czym przyssałam się do trunku. Specyficzny smak należący do drogiego alkoholu jakim było whisky, rozniósł się po moich kubkach smakowych. Prędko poczułam jak gardło zaczyna mnie piec, a usta wykrzywiają się w grymasie. Po moich słowach Celia posłała mi spojrzenie należące do tych z serii Nie przejmuj się tym, zrobiłaś swoje. Beatrice natomiast wytrzeszczyła swoje błękitne oczęta, po czym pokręciła głową.

     – Co za idioci – podsumowała z odrazą słyszalną w jej przepitym lekko głosie. – Wiesz jak się nazywają? – zapytała, więc uniosłam na nią wzrok.

     – Wiem tylko, że jeden z nich to William – na samą wzmiankę o tym imieniu, które z trudem przeszło mi przez gardło, mój żołądek boleśnie się ścisnął. Dziewczyny natomiast wymieniły porozumiewawcze spojrzenie. Zdziwiłam się nieco, marszcząc brwi, gdy jedna zabrała głos.

     – William Santez? – zwróciła się do Celii, która ta z zaciśniętymi wargami pokiwała głową. Zaczynałam pomału się w tym wszystkim gubić. – Skąd Isaac go wytrzasnął?

     – Nie wiem. Podejrzewam, że przez Dylana – odpowiedziałam krótko, wzruszając ramionami.

     Wtenczas do pomieszczenia wbiegł zdyszany chłopak, który wyglądał na może rok starszego od nas. Sapał ciężko, podpierając się dłońmi o swoje zgięte kolana i w jednej sekundzie uniósł swoje ciemne spojrzenie na wszystkich zgromadzonych w kuchni, wykrzykując:

     – Szybko! Chloe z Daisy skaczą sobie do gardeł, a drużyna futbolowa wznosi toast za Alexa w basenie, który tańczy na dmuchanym flamingu!

     Po tych słowach wszyscy zgromadzeni ruszyli w kierunku tarasu, a my wymieniając ze sobą pełne zdziwienia spojrzenie, poczyniłyśmy to samo. Niemal biegnąc, kierowałyśmy się do ogrodu, gdzie to wszystko miało miejsce i po drodze mijałyśmy mnóstwo innych osób, które podobnie jak my, pragnęły dowiedzieć się, co się dzieje. Przeciskając się do wyznaczonego miejsca, słyszałyśmy głośne wiwaty, krzyki, ale także śmiechy. Wszystko się ze sobą mieszało i przysięgam, że w jednym momencie poczułam się niczym w pieprzonym filmie, patrząc na to, co miało tutaj miejsce.

     Albowiem ogród, który myślałam, że nie był wcale taki duży, okazał się ogromny. Na jego środku znajdował się wielkich rozmiarów basen podświetlany, w którym nieznani mi chłopcy bez koszulek bawili się na całego wokół Alexa, który rzeczywiście na dużym, różowym flamingu tańczył do muzyki lecącej w tle. Wyglądał niemal tak samo, jak go zapamiętałam, wchodząc do tego pełnego wrażeń domu. Miał rozpiętą do połowy koszulę, czarne rurki podwinięte do łydek, brak skarpetek oraz złote Ray-Bany na nosie, podczas gdy na jego głowie znajdował się istny bałagan stworzony z blond włosów. Wszyscy głośno wiwatowali, kiedy Alex w pewnym momencie zaczął wywijać zmysłowo ciałem, co podsyciło ich jeszcze bardziej. Sama parsknęłam śmiechem, upijając łyk drinka zrobionego przez Beatrice. Było wyjątkowo... dobrze i naprawdę zabawnie.

     Okręciłam głowę w lewą stronę, dostrzegając szarpiące się za włosy dziewczyny. Przeraziłam się odrobinę tym widokiem, dlatego też postanowiłam je rozdzielić, gdyż mogło się to zwyczajnie źle skończyć. W drodze do nich, nieznajomy chłopak biegnący w jakimś kierunku, przepchnął mnie mocno całkowicie nieświadomie, wytrącając z mej dłoni trzymany przeze mnie trunek, który upadł na kostkę brukową. Uniosłam automatycznie ramiona w górę i kiedy spojrzałam na swoją białą koszulę, jęknęłam głośno, dostrzegając dwie małe plamy.

     – Po prostu, kurwa, świetnie – warknęłam, czym zwróciłam na siebie uwagę dwóch dziewcząt, które zwróciły się w moją stronę.

     – Co jest?

     – Wszystko gra? – blondynka pochyliła się nade mną, również dostrzegając to, co ja. – Ouhh, niedobrze. Chodź, pójdę z tobą to zmyć.

     – Nie trzeba, Bea – westchnęłam. – Pójdę sama, zostańcie tu.

     – Jesteś pewna? Przejdziemy się z tobą – upewniła się, lecz ja pokiwałam głową, posyłając im uśmiech.

– Dam radę. Niedługo przyjdę – mrugnęłam, przez co odwzajemniły od razu mój uśmiech, a potem powiedziały razem:

– Jakby co, to dzwoń.

     Z tymi słowami odwróciłam się na pięcie, aby ruszyć czym prędzej do łazienki. Jednakże zanim to poczyniłam, ostatni raz rozejrzałam się po ogrodzie, czując na sobie nieustępujące spojrzenie pewnej osoby, której początkowo nie mogłam wyłapać wzrokiem. Lecz po chwili do niej dotarłam. I wcale nie byłam zaskoczona faktem, że przygląda mi się zażarcie ten sam brunet, który zachowywał się w bezczelny sposób w moim własnym domu, obrażając mnie i czerpiąc z tego radość. Ten sam, o którym rozmawiałyśmy z dziewczynami jeszcze pięć minut temu. Posłałam mu zabójcze spojrzenie, marszcząc przy tym brwi, gdy on pochylając delikatnie głowę oraz mrużąc powieki, upił łyk swojego trunku, a później po jego twarzy przebiegł cień uśmiechu.

     Olałam to. Zwyczajnie wywróciłam oczami jeszcze bardziej zirytowana niż wcześniej i ruszyłam przed siebie, wchodząc szybkim krokiem najpierw do salonu, a potem przedzierając się do holu i zatrzymując się, aby przypomnieć sobie, gdzie znajduje się łazienka. Znalazłam ją prędko po niedługiej chwili. Zamknęłam za sobą drzwi, po czym podeszłam do dużego zlewu, odkręcając wodę i biorąc w dłoń wiszący obok ręcznik. Pomoczyłam go delikatnie, a później nalałam niewielką ilość mydła, aby sprać te cholerne plamy. Jak na złość to nic nie dało, więc odwiesiłam go z powrotem na miejsce i oparłam się dłońmi o umywalkę, zaczerpując większej ilości powietrza.

Wiedziałam, że przyjście tutaj będzie złym pomysłem.

Poprawiłam swoje długie lekko pofalowane blond włosy sięgające do piersi i wyszłam z pomieszczenia, napotykając pożerającą siebie nawzajem parę. Wzięłam głębszy wdech, wykrzywiając usta w grymasie, a potem przeszłam do kuchni, aby zrobić sobie kolejnego drinka, ponieważ tamten wylądował, i na mnie, i na kostce brukowej.

Weszłam do pomieszczenia, gdzie znajdowały się tylko dwie osoby, które ze sobą rozmawiały w, o dziwo, normalny sposób. Dziewczyna siedziała na blacie kuchennym, popijając napój z plastikowego kubeczka, kiedy chłopak stał obok, uśmiechając się do niej widocznie w nią zapatrzony. Od razu milej się zrobiło na sercu. Rozejrzałam się wokół, szukając tych cholernych kubeczków, których jak na złość nie mogłam znaleźć. Już miałam zamiar zaczepić tę parę, gdy obok mnie rozbrzmiał męski bas.

– Tego szukasz?

Nie byłam pewna, czy to do mnie są kierowane te słowa, lecz z automatu wyprostowałam się i odwróciłam w kierunku dochodzącego głosu. Byłam pewna, że gdzieś go już słyszałam, i cóż, wcale się nie myliłam, ponieważ stając twarzą w twarz z osobnikiem, który od jakiegoś czasu wywoływał we mnie jedynie negatywne emocje, znieruchomiałam, mrużąc oczy.

– Tak – odpowiedziałam krótko, gdy dostrzegłam w jego dłoni plastikowy kubek. Przełknęłam ślinę, wyciągając po niego rękę, gdy on mi go łagodnie wręczył.

Dłuższą chwilę skanowałam jego postać i doszłam prędko do wniosku, że ten chłopak był przystojny. Ciemne włosy pozostawione w nieładzie, których kilka kosmyków opadało mu na czoło. Równe brwi, a pod nimi te brązowe oczy, w które wpatrywałam się chyba najdłużej. Momentalnie poczułam prądy przechodzące od karku po samą kość ogonową oraz zaciśnięty w supeł żołądek, ponieważ w jego spojrzeniu było coś hipnotyzującego. Zjechawszy tęczówkami nieco niżej na jego nos mogłam jasno stwierdzić, że nie należał do idealnych. Nieco spiczasty, lecz zachowany w dobrych proporcjach, co dodawało mu jeszcze większego uroku. Idealnej wielkości usta, przez które przebiegał cień uśmiechu oraz mocno zarysowana szczęka. Kości policzkowe również rzucały się w oczy. 

     Ocknąwszy się, potrząsnęłam głową i odwróciłam się do blatu, czując jego obecność. Jego zapach perfum uderzał we mnie naprawdę mocno, dlatego ciężko było mi się skoncentrować na czymkolwiek, gdy on stał oparty swobodnie o wyspę kuchenną i patrzył z zaciekawieniem na to co robię. To mnie jeszcze mocniej dekoncentrowało, lecz zmusiłam się do kolejnego ruchu, jakim było rozejrzenie się za alkoholem. Znalazłszy butelkę, sięgnęłam po nią, po czym wlałam odpowiednią ilość napoju do kubka.

     I dlaczego, do cholery, trzęsły mi się dłonie?!

     – Dekoncentruję cię? – usłyszałam wówczas nad uchem jego głęboki baryton, przez który zadrżałam i wylałam gorzałę na blat. Zaczerpnęłam większej ilości powietrza, a następnie odłożyłam butelkę i okręciłam głowę w kierunku stojącego znacznie bliżej mnie chłopaka, którego ten widok rozbawił. Pieprzony bipolar.

     – Zakłócasz moją przestrzeń osobistą – burknęłam pod nosem i sięgnęłam po ręczniki papierowe stojące niedaleko. – Więc tak, dekoncentrujesz mnie.

     – Co za miłe odczucie – uśmiechnął się szeroko, ukazując białe, równe zęby, gdy ja zmarszczyłam twarz w rozdrażnieniu.

– O co ci tym razem chodzi? – wywróciłam zirytowana oczami i sięgnęłam po karton soku pomarańczowego, wlewając go do kubeczka.

– Nie zwyzywałaś mnie jeszcze ani razu od początku naszej rozmowy, Viviano – zaakcentował dokładnie moje imię, przez co emocje zaczęły się we mnie powoli kumulować.

– Bo może jestem już zmęczona twoim pieprzeniem i chcę, abyś się odczepił? – zapytałam, odwracając się ponownie w jego stronę. William zmarszczył słabo brwi, a jego wargi uformowały się w głupawym uśmiechu.

     – Mówienie prawdy bez zbędnych ceregieli to wcale nie pieprzenie – stwierdził, dlatego skarciłam go wzrokiem niemal natychmiast.

– Nie jestem egoistką – fuknęłam rozeźlona. – Myślisz, że łatwo jest przeprowadzić się z innego miasta, poznać nowych ludzi i zaklimatyzować się w nowym miejscu, nie słuchając opinii innych? – prychnęłam pod nosem. Dlaczego w ogóle wdawałam się z nim w dyskusję?

– Skąd masz pewność, że również tego nie przechodziłem? – zapytał z nutą tajemniczości, pocierając brodę dłonią.

– Tak zakładam – parsknęłam śmiechem i upiłam łyk drinka. Był mocny. – Odkąd tylko postanowiłam dać wam szansę i z wami porozmawiać, a może nawet bliżej poznać, zwyzywałeś mnie od egoistek i zapatrzonych we własne potrzeby dziewczynek. Wykazałeś się równie idiotycznym podejściem, co ci wszyscy, o których wspomniałeś, że mają o was wyrobione zdanie, nie znając was. Jesteś pieprzonym hipokrytą, Williamie – wzięłam kolejnego łyka, krzywiąc się. Chłopak uśmiechnął się półgębkiem, prostując nieznacznie i obdarzając przeszywającym mnie na wskroś spojrzeniem.

– Masz rację – stwierdził rozbawiony. Przechylił delikatnie głowę, po czym obserwował jak wypijam ostatniego łyka trunku, a potem robię sobie kolejny. To nie skończy się dobrze.

     – Mam rację? – utkwiłam spojrzeniem w jego elektryzujących ślepiach, którymi mnie skanował. – Nie wierzę, czy ty właśnie przyznałeś mi rację?

Co za niespodziewany zwrot akcji!

     Brunet zamyślił się chwilę, pomrukując cicho z kpiącym uśmiechem na wargach.

     – To właśnie powiedziałem – odezwał się po namyśle.

     – Wow – sapnęłam, przykładając do ust kubeczek, aby wziąć kolejnego łyka alkoholu i nieprzerwanie patrzeć w jego rozbawione tęczówki. – Nie spodziewałam się czegoś takiego z twoich ust – skwitowałam, gdy on wówczas pochylił się znacząco nade mną, a woda kolońska uderzyła w moje nozdrza z potworną siłą do takiego stopnia, że aż zakręciło mi się w głowie. Czując jego oddech na twarzy, przełknęłam z automatu ślinę, gdy włosy na moim ciele stanęły na dęba.

     – Jeszcze o wielu rzeczach nie masz pojęcia – rzekł cicho i odsunął się z perfidnym uśmiechem na twarzy.

     – Nawet nie mam ochoty się ich dowiadywać – odparłam z grymasem na twarzy.

Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie.

– Och, czyżby? – zapytał z przekąsem, poruszając brwiami oraz kolejny raz przekręcając seksownie głowę, gdy kosmyki jego ciemnych włosów opadły mu na czoło. Seksownie?

– Tak – odrzekłam, wzruszając ramionami. – Nie obchodzi mnie to. Podobnie jak ty oraz wszystko co związane z tobą – roześmiał się gardłowo, a ja dopiłam do końca trunek. Byłam wstawiona.

– Nie jesteś Amerykanką – stwierdził pewnie siebie, co mnie zaskoczyło, po czym pochylił słabo głowę i zmrużył powieki.

– Nie jestem – dodałam nieco ciszej, a on uśmiechnął się zagadkowo.

– Hm... – mruknął w odpowiedzi, odsuwając się. – Więc skąd jesteś?

– Mam ci się teraz spowiadać ze swojego życia po tym jak pierwotnie mi groziłeś? – zauważyłam ze słabo zmarszczonymi brwiami, a między nimi pojawiła się malutka zmarszczka, którą wyłapał. – Czy czegoś takiego nie powinno się leczyć? Chorujesz na dwubiegunowość?

     Patrzyliśmy sobie w oczy przez długi czas i z każdą sekundą było mi coraz goręcej. Bo ten przystojny brunet rzucał nieumyślny, a może nawet i umyślny, urok na swoją ofiarę, bezwstydnie wpatrując się w nią, aby wytrącić ją z równowagi. I gdybym wpatrywała się w jego ślepia trochę dłużej, straciłabym resztki racjonalnego myślenia. Dlatego przerwałam kontakt wzrokowy, wbijając ślepia w kubeczek ściśnięty przeze mnie w dłoni. Rany, ten alkohol naprawdę źle na mnie działał.

     – A więc? – zerknęłam na niego przelotnie.

     – Powiedzmy, że wykorzystuję chwilę twojej słabości i staram się z ciebie wyciągnąć jak najwiecej – rzekł bez ogródek, przez co niemal zakrztusiłam się spożywanym przeze mnie trunkiem.

– I robisz to, bo? – popatrzyłam w jego rozbawione oczy, gdy on wzruszył ramionami z obojętną miną.

– Bo jesteś w stanie dać mi znacznie więcej niż możesz to sobie wyobrazić – zrobił krok w mą stronę. Wycofałam się, zadzierając nieco głowę.

– Teraz przypominasz psychopatę – stwierdziłam. – Zaczynasz mnie przerażać.

– I słusznie – wzruszył ramionami kolejny raz, gdy ja z nadchodzącego stresu przełknęłam ślinę, a potem dopiłam do końca napój w kubeczku za jednym zamachem. – Powinnaś się mnie bać.

     – Ponieważ?

     Brunet nachylił się nad moim uchem, owiewając mą skórę ciepłym oddechem i wyszeptał kilka słów, przez które zakręciło mi się ponownie w głowie, a moje kolana się pode mną ugięły.

     – Ponieważ, gdy coś nie idzie po mojej myśli, potrafię się zdenerwować – zakręcił kosmyk moich blond włosów wokół palca, po czym pociągnął za nie delikatnie. Z moich ust wydobyło się syknięcie. – A wtedy nie znam żadnych granic w tworzeniu piekła drugiemu człowiekowi.

     I odsunął się, biorąc w dłoń swój plastikowy kubeczek, który spoczywał niedaleko stąd. Upił łyk napoju, a potem zaczął oddalać się ode mnie wolnym krokiem, skanując dokładnie wzrokiem moją twarz, gdzie malowała się niepewność. Widziałam na jego wargach cień pewnego siebie uśmiechu, gdy przejechał smukłymi, długimi palcami po swoich włosach.

     – Miej się na baczności, Viviano.

     Z tymi słowami zniknął za framugą drzwi, pozostawiając mnie w niemałym szoku. Dłuższą chwilę stałam znieruchomiała i patrzyłam pusto przed siebie na alkohol, który postanowiłam po sekundzie wziąć w dłoń, a następnie nalać go do kubka. Lecz tym razem nie dodałam do niego soku. Wzięłam na jeden raz palącą w przełyk ciecz i wykrzywiłam twarz w grymasie. Dopiero teraz zrozumiałam, jak wiele wypiłam przez krótką rozmowę z Williamem. Moja głowa wolno zaczęła pulsować, więc rozmasowałam skronie palcami i przymknęłam na moment powieki, aby się ogarnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top