1. Miasteczko Riverside.


     Dzień przeprowadzki był dla mnie koszmarem. Pozostawienie cząstki siebie w rodzinnym miasteczku, w którym wychowywałam się od małego przyswoiło mi wiele smutku. Przepłakałam kilka tygodni, błagając rodziców, aby zmienili decyzję. Nie chciałam zostawiać swojego dawnego życia. Było ono naprawdę dobre, z małymi przeszkodami, jednak w dalszym ciągu prawie idealne. Lecz potem spojrzałam na to z całkowicie innej strony, tym bardziej, że nasze nowe miejsce zamieszkania znajdowało się około dziewięćdziesięciu mil od Barstow. Otwierały się dla mnie nowe drzwi jakimi była wyżej położona szkoła w rankingu jednych z lepszych w stanie Kalifornia. Studia bliżej rodziny oraz nowe znajomości. W końcu zaczęłam to postrzegać jako nowy, może nawet lepszy start.

     I tak właśnie mijał siedemnasty dzień w miasteczku Riverside.

     Upiłam ostatniego łyka czarnej kawy i odetchnęłam głęboko. Spakowałam kanapki do torebki, a po chwili szłam do swojego białego Forda, przy którym stał już Isaac.

     – Dłużej się nie dało? Sterczę tak od dziesięciu minut – jęknął naburmuszony i oboje wsiedliśmy do auta.

     – Cud, że dziś się wyszykowałeś na czas – wzruszyłam ramionami.

     Odpaliłam samochód, po czym wyjechałam z posesji, kierując się w kierunku szkoły położonej bliżej centrum miasta. Na drodze pojawiało się coraz więcej aut i ludzi, którzy pędzili do pracy, rodziny, sklepu lub zwyczajnie do szkoły.

     Isaac nie był moim biologicznym bratem. Moja rodzina rozpadła się dokładnie siedem lat temu, kiedy mój ojciec postanowił pozostawić nas bez słowa wyjaśnienia, po tym jak zdradził matkę z przypadkową kobietą, która jak później się okazało, była jego koleżanką z pracy. Pięć lat temu Isabelle związała się z mężczyzną o kasztanowych włosach z namiastką siwizny, piwnych oczach oraz zaraźliwym uśmiechu. Znali się wtedy już ponad dwa lata, gdyż David w dniu ich pierwszego spotkania wjechał w nią koszykiem w supermarkecie. Z racji, iż ta kobieta jest mieszanką wybuchową, z początku zrobiła mu kazanie dziesięciominutowe, a tuż po tym wymieniła się z nim numerem telefonu. Ślub natomiast wzięli niecałe trzy lata temu, a ja tym samym wzbogaciłam się o brata. Jednakże pomimo małżeństwa, Isabelle pozostała przy swoim panieńskim nazwisku, co również poczyniłam i ja.

     – Dostałem dziś zaproszenie na małą domówkę od Dylana – poinformował po chwili ciszy. – Chcesz wpaść? Chcą cię w końcu poznać.

     Mimowolnie wykrzywiłam wargi w grymasie. Odkąd zobaczyłam z kim Isaac zaczął się spotykać, unikałam jego nowych znajomych najlepiej jak potrafiłam.

     – Nie, dzięki. Umówiłam się z Beatrice i Celią u Moli – odparłam natychmiast, ucinając temat.

     – Jak chcesz – wzruszył ramionami.

     Beatrice wraz z Celią poznałam pierwszego dnia w szkole, gdy nie potrafiłam odnaleźć szafki oraz sali lekcyjnej. Celia, rudowłosa osiemnastolatka, była głową całej szkoły, podczas gdy Bea sprawiała problemy niemal co tydzień swoim niezbyt odpowiednim zachowaniem. Były totalnym przeciwieństwem, niczym ogień i woda, jednak dogadywały się ze sobą, jak mało kto.

     Zaparkowałam pod szkołą niecałe piętnaście minut później. Wysiedliśmy z Isaakiem z pojazdu, po czym ruszyliśmy w kierunku budynku, gdzie było coraz więcej osób. Każdy wyglądał niemal tak samo. Zmęczony, niewyspany z kubkiem kawy w ręku lub energetykiem. Odszukałam wzrokiem swoich znajomych i już po chwili znalazłam się przy nich, żegnając wcześniej brata.

     – Ta placówka wysysa ze mnie resztki mojej energii do życia, nie wspominając już o tych wszystkich ludziach – zawył żałośnie na wstępie Alex.

     Widziałam, jak blondynka przewraca oczami, a Celia chichocze cicho pod nosem, odpisując na wiadomości w komórce.

     – Widzę, że dziś tak samo cudowne nastawienie, jak wczoraj – rzuciłam na powitanie, przez co cała trójka skupiła na mnie wzrok. Uśmiechnęłam się i poprawiłam torbę na ramieniu.

     – Viviana! – zawołał radośnie, a po sekundzie czułam jego kościste ramiona, którymi mnie oplótł.

     – Ciebie też miło widzieć, Alex – zaśmiałam się. – Co nowego?

     – Po staremu – odrzekła Bea. – Jedyne co mnie podtrzymuje na duchu, to fakt, że dziś piątek – ziewnęła głośno, przeciągając się.

     Beatrice Hill była rzeczywiście piękna. Jej blond włosy sięgały za biust, a zgrabna sylwetka idealnie kontrastowała z jej wzrostem. Wyższa ode mnie, ubrana w skórzane i obcisłe spodnie w kolorze czerni, tej samej barwy kurtkę również ze skóry, którą narzuciła na białą bluzkę na ramiączkach. Bardzo ładnie uwydatniała jej nie za duży biust. Opinała się ona na jej płaskim brzuchu oraz wąskiej talii. Niebieskie oczy podkreślały opaloną cerę oraz łagodne rysy twarzy.

     Natomiast ja z moimi blond włosami, przeciętnym wzrostem, dużymi udami oraz szerokimi biodrami prezentowałam się przy niej naprawdę kiepsko. Odziana w za dużą, białą bluzę, znalezione w szafie pierwsze lepsze trampki i obcisłe jeansy w jasnym kolorze, obserwowałam ją niejednokrotnie swymi zielonymi ślepiami, podziwiając jej urodę.

     – Dla ciebie zawsze jest piątek, Bea – wtrąciła Celia z uśmiechem. Alex wówczas odczepił się ode mnie, wzdychając ciężko, gdy blondynka wzruszyła ramionami.

     – Moli aktualna? – spytałam dla pewności.

     – Jasne – posłała mi szeroki uśmiech ruda. – Potem możemy wpaść do mnie, jeśli macie ochotę. Z pewnością coś wymyślimy do roboty, więc to nie problem.

     – Przeszłabym się na dobrą imprezę – zwróciłam uwagę na blondynkę, która rozmarzonym wzrokiem spoglądała w niebo i zaciskała usta. Mimowolnie zagryzłam wargę, aby się nie roześmiać.

     – Ja tak samo! – jak grom z jasnego nieba Alex wrócił do żywych i już po chwili dyskutował z przyjaciółką na temat dzisiejszych imprez w barach.

     Zerknęłam na Celię, która jedynie westchnęła i przewróciła oczami. Teraz to ja posłałam dziewczynie motywujący uśmiech.

     Niecałe trzy minuty później byliśmy już w szkole, szukając swojej klasy. Rozpoczynałam ten dzień od literatury, na którą uczęszczałam razem z Beatrice. Odszukałam szafkę, gdzie znajdował się mój podręcznik i schowałam go do torby. W momencie zamykania metalowych drzwi, które zdołały się zaciąć, niespodziewanie wpadłam na czyjś tors. Zachwiałam się, lecz smukłe palce zwinnie oplotły mój nadgarstek. Uniosłam wolno spojrzenie, dostrzegając nieznajomą twarz.

     – Wybacz m'lady – przyjemny dla ucha głos rozbrzmiał tuż obok mnie. – Mam nadzieję, że wszystko w porządku?

     Pomrugałam gwałtownie, widząc przed sobą wyższego ode mnie chłopaka z blond czupryną na głowie. Uśmiechał się w łagodny sposób, więc bez problemu mogłam zauważyć jego ładne usta oraz niebieskie tęczówki, którymi mnie taksował.

     – Tak – westchnęłam, przecierając dłonią czoło. – Muszę bardziej uważać.

     Blondyn roześmiał się cicho, ukazując rząd swych białych, niczym śnieg zębów.

     – Jeśli moje oczy mnie nie mylą, jesteś nowa w tej szkole – oparł się ramieniem o jedną z szafek.

     – Zgadza się – odpowiedziałam i poprawiłam torbę na ramieniu. Następnie utkwiłam wzrokiem w nieznajomym, gdy on potarł palcami swą brodę. – Przeprowadziłam się niedawno.

     – Powiedziałbym, że całkiem fajnie, ale nie zamierzam cię zrażać do siebie po jednej rozmowie – oznajmił luźno, aż sama poczułam jak moje napięte do tej pory mięśnie pomału się rozluźniają.

     – Lepiej zachowaj to dla siebie – parsknęłam, co wywołało podobny efekt u mojego rozmówcy. Chłopak roześmiał się cicho i pokręcił głową, zaglądając do moich tęczówek.

     – Pocieszę cię, gdy powiem, że po miesiącu będziesz miała dość wrażeń? – uniósł sugestywnie brew i zarzucił ramiona na klatce piersiowej. Miał podkoszulek z krótkimi rękawami, przez co byłam w stanie dostrzec jak bardzo kościsty był.

     – Zaskakujące – wydęłam dolną wargę. – Usłyszałam to już setki razy od moich nowych znajomych.

     – A więc stanę się twoim kolejnym znajomym, który będzie rzucał pocieszającymi gadkami – w jednej chwili się wyprostował i odchrząknął, przybierając oficjalną postawę, co mnie nieco rozbawiło. – Adrien. Adrien Lawrence.

     Także wypięłam klatkę piersiową i uścisnęłam jego dłoń z poważną miną.

     – Viviana Griffin – rzekłam z zaciśniętymi wargami. Blondyn wówczas nachylił się słabo i unosząc moją dłoń, ucałował jej wierzch.

     – Bardzo miło mi cię poznać, Viviano – zawadiacki uśmieszek wkradł się prędko na jego wargi. – Musisz mi wybaczyć, ale lekcja historii wzywa. Ten gość mnie nienawidzi, więc kolejne spóźnienie będzie gwoździem do trumny – powiedział z jawnym rozbawieniem. Skinęłam głową, po czym odetchnęłam.

     – Tak, też się będę zbierać.

     – Mam nadzieję, że do zobaczenia – posłał mi uśmiech, mrugając łobuzersko.

     Pokręciłam głową i pomaszerowałam w swoim kierunku. Przechodziłam koło niektórych znajomych twarzy, z którymi dzieliłam poszczególne zajęcia. Odszukałam właściwej sali, a po chwili weszłam do niej, widząc stojącą Beatrice nad osobą siedzącą w jej ostatniej ławce, z którą się nie rozstawała. Z daleka było widać jej zdenerwowaną postawę oraz chłopaka z naszych zajęć, który z nią dyskutował. Westchnęłam i podeszłam do tej dwójki, kładąc dłoń na ramieniu blondynki.

     – O co chodzi? – zapytałam, zerkając to na jednego, to na drugiego.

     – Ten kurwiszon usiadł w mojej ławce.

– Twojej? – uniósł brew i rozsiadł się wygodniej z perfidnym uśmieszkiem na twarzy. – Nie widzę żadnego podpisu, Bea. Czy się mylę?

Czułam, jak dziewczyna się spina, dlatego wkroczyłam do akcji.

– Wystarczy – odsunęłam blondynkę na bezpieczniejszą odległość. – Usiądziemy gdzieś indziej, prawda?

     Beatrice stała jeszcze chwilę nad kolegą z zajęć, mierząc go wściekłym wzrokiem, lecz ostatecznie odpuściła. Zaprowadziłam ją na przód klasy i usiadłyśmy wygodnie. Krótki czas po tym, nauczyciel wszedł klasy, witając nas ponurym głosem.

***

Dopiłam swojego drinka do końca. Był to drugi, odkąd wyszliśmy z domu i zagnieździliśmy się w Yard House od razu po wizycie w Molinos Coffee. Niecałą minutę później podszedł do nas kelner, a my zapłaciliśmy należną kwotę, po czym wyszliśmy z o wiele lepszym humorem, niż na początku.

– Ale bym poszedł jeszcze na jakąś imprezę. Ten bar to dla mnie za mało – jęknął Alex, spoglądając w gwieździste niebo. Temperatura spadła poniżej piętnastu stopni, dlatego okryłam się ramionami, pocierając je.

     – Możemy się przejechać do centrum, na pewno są jakieś imprezy – blondynka założyła na siebie czarną skórę i odgarnęła włosy.

     – Ja spadam do domu – zaalarmowałam. Byłam cholernie zmęczona, potrzebowałam ciepłego łóżka.

     – Ja też – wtrąciła Celia. – Odwieźć cię, Vi?

– Jeśli to nie problem – uśmiechnęłam się.

     Pożegnałyśmy się z resztą, którzy zwyzywali nas od nudziarzy i weszłyśmy do auta. Miałam o tyle dobrze, że ruda dziś postanowiła nie pić i przyjechać samochodem, więc nie musiałam włóczyć się taksówkami. A fakt, że ten cymbał, był dziś u Dylana dodatkowo mnie unosił na duchu i wywoływał uśmiech na twarzy.

– I co zamierzasz robić, gdy wrócisz? – zagadnęłam, zapinając pas. Celia odpaliła pojazd, a po chwili jechałyśmy główną drogą. Yard House miał to do siebie, że niestety znajdował się na obrzeżach miasteczka, niemal za jego granicą. Nie był dość popularnym barem, ale też nie należał do tych, gdzie panowała stęchlizna, ludzi można było policzyć na palcach, a muzyka to tylko stary jazz, do którego bujali się faceci po czterdziestce z gęstą brodą i kurtkami z logiem na plecach ich klubu motocyklowego. Każdy mógł znaleźć tam dla siebie swój własny kąt.

– Muszę przejrzeć broszury na studia, które ojciec mi przywiózł – słyszałam w jej głosie wyraźne zmęczenie, dlatego na moich wargach pojawił się grymas. Przez te siedemnaście dni zdołałam dosyć dużo dowiedzieć się o swoich znajomych, jak na przykład to, że ojciec Moore był uparty i surowy w sprawach przyszłości córki.

– Może chcesz wpaść do mnie? – posłałam jej uśmiech, którego nie mogła dostrzec, ponieważ skupiała wzrok na drodze. – Obejrzymy jakiś film, pogadamy i zrobimy coś dobrego do jedzenia.

Zauważyłam, jak zaciska wargi w niemrawym uśmiechu.

     – Chciałabym... – zaczęła.

     – ...ale? – popatrzyłam na nią, co podsumowała westchnięciem.

     – W sumie pieprzyć to, jutro je przejrzę.

Ucieszyłam się, choć moje plany spędzania reszty wieczoru w ciszy poszły w zapomnienie. Aczkolwiek, myśl o tym, że mogłam zakończyć ten dzień, spędzając czas z Celią, powodowała uśmiech na mojej twarzy. Bardzo lubiłam tę dziewczynę, tak samo jak Alexa oraz Beatrice. Byli tacy... normalni, więc od razu złapałam z nimi wspólny język, a później przygarnęli mnie do swojej paczki.

Rozsiadłam się wygodniej w fotelu, chwytając pokrętło od radia. Chase Atlantic rozbrzmiał na głośnikach, przyjemnie otulając moje uszy. Przymknęłam powieki i zaczęłam nucić moją ulubioną piosenkę, jaką była Into It. Celia dołączyła pokrótce do mnie, a jej paznokcie stukały o kierownicę. Nic bardziej mnie nie uspokajało, niż muzyka, bez której nie wyobrażałam sobie żywota. Była lekarstwem na wszystko.

Dziewczyna skręciła w ulicę prowadzącą do mojej dzielnicy i po chwili parkowała na podjeździe przed domem. Wybałuszając oczy, przeklęłam pod nosem, a kolejno odpięłam pas.

– Co to ma znaczyć? – spytałam samą siebie. Wyszłam z auta, gdy ruda wyłączała silnik i dołączyła wkrótce do mnie.

Zdziwienie moje sięgnęło zenitu, kiedy wpatrywałam się w pojazd koło garażu nienależący ani do mojego brata, ani do rodziców. Pomaszerowałam szybko do drzwi frontowych, które okazały się być otwarte. Weszłam do środka, a później wszystko zaczynało nabierać sensu.

Kilka par męskich butów porozrzucanych po korytarzu utwierdziły mnie w przekonaniu, że Isaac zrobił z naszego domu miejsce spotkaniowe. Nie musiałam nawet tego widzieć, aby o tym wiedzieć. Celia weszła tuż po mnie, zamykając drzwi, gdy zwinnie przemieszczałam się w kierunku salonu, z którego dochodziła muzyka oraz głośne rozmowy.

– Co ty wyprawiasz, do cholery jasnej? – warknęłam na wstępie.

     Niemal natychmiast tego pożałowałam, ponieważ jeden z chłopaków przyciszył muzykę, a wszystkie obecne osoby w tym pomieszczeniu wlepiły we mnie wzrok. Speszyło mnie to dość mocno, zważywszy na to, iż nie należałam nigdy do bardzo śmiałych osób, które niczego się nie obawiają. Kwalifikowałam się raczej do grupy ludzi, którzy w większym tłumie czuli się znacznie mniej pewnie siebie, a już na pewno, gdy cała uwaga była im poświęcona.

     – Och, wróciłaś! – Isaac wstał pospiesznie z pufy i odłożył pada od konsoli, podchodząc do mnie. Na jego ładnych wargach rozkwitł szeroki uśmiech, gdy gromiłam go wzrokiem, a spocone dłonie z nerwów zaciskałam w pięści. – Poznaj moich znajomych.

     Przełknęłam nerwowo ślinę, nie odrywając wzroku od jego przekrwionych i nieobecnych tęczówek. Wiedziałam z czym się to wiązało, dlatego moja złość wzrosła na sile, jednak pozostawiłam to bez komentarza. Nie mogłam kłócić się w obecności Celii oraz bandy jego znajomych, którzy komentowaliby to przez kolejny miesiąc. Słyszałam co nieco od innych ludzi o nich, a po szkole i całym mieście krążyły podobno nieustające plotki na temat ich przewinień. Nie byli odpowiednimi ludźmi dla mojego skretyniałego, podatnego na wpływy innych brata.

     – Dlaczego nie jesteście u Dylana? – zapytałam cicho, gdy powrócili do rozmów, co dostrzegłam kątem oka.

     – Wypadło mu coś, więc stwierdziłem, że możemy przenieść się do nas – wzruszył ramionami, wciąż się uśmiechając. Westchnęłam przeciągle, rozglądając się i zerkając na Celię, która stała niepewnie za mną. Nie wyglądała na zadowoloną takim obrotem spraw, ale posłała mi uśmiech mimo to.

     – Gdzie są rodzice? – przypomniałam sobie nagle. – I przestańcie palić, bo śmierdzi w całym domu!

     – Dobrze, uspokój się, kwiatuszku. Zajmę się tym zaraz – poklepał mnie po ramionach, po czym odwrócił w stronę chłopców.

     Przewróciłam jedynie oczami, kiedy towarzystwo zaśmiało się krótko po jego prośbie, a pokrótce zwróciłam się w kierunku Celii, która rozłożyła bezradnie ramiona. Pokręciłam zirytowana głową w odpowiedzi i ruszyłam do kuchni razem z rudą, aby przygotować nam coś do przegryzienia oraz jakiś napój. Starałam się nie reagować na wszystko tak gwałtownie i nie zachowywać się jak stara panna po pięćdziesiątce, której przeszkadzał nawet najmniejszy hałas. Po prostu zwyczajnie nie podobało mi się to wszystko, co tu się działo. Wiem, że nie powinno oceniać się ludzi po opowieściach innych, czego sama zawsze się pilnowałam, ale to było niemożliwe! Sam fakt, jak ci ludzie wyglądali, mnie denerwował, więc co dopiero jakbym miała zamienić z nimi chociażby słowo.

     W momencie przekroczenia progu kuchni, moje nerwy puściły.

     – Ten człowiek doprowadza mnie do szewskiej pasji! – warknęłam i szybkim krokiem podeszłam do lodówki. Zajrzałam do środka w poszukiwaniu czegoś dobrego, jednak nic nie znalazłam. – Sprowadza do domu Bóg wie kogo i jeszcze ma czelność urządzać z naszego domu pieprzoną palarnię! – odwróciłam się w stronę wyspy kuchennej, gdzie dostrzegłam duży karton pizzy. To poprawiło minimalnie mój humor.

     – Nie denerwuj się tak – usłyszałam spokojny głos Celii z boku. Podeszła do mnie, kładąc dłoń na mym ramieniu, kiedy dopadłam do pizzy i sprawdzałam, czy aby na pewno jej nie zatruli. – Też byliśmy w barze. Domyślam się, że gdyby Dylanowi nic nie wypadło, to znajdowaliby się teraz u niego.

     – Cholera, wiem to – przymknęłam na moment powieki, aby uspokoić nerwy i wzięłam głęboki wdech. – Po prostu nie potrafię ich zdzierżyć. Z tego co słyszałam od innych, to nie są ludzie odpowiedni dla Isaaca. Wierz mi – popatrzyłam na nią porozumiewawczo, co podsumowała delikatnym skinieniem głowy.

     – Fakt, może nie są towarzystwem na medal – przyznała. – Ale skoro twój brat dostrzegł w nich coś dobrego, to może też powinnaś się przekonać na własnej skórze czy rzeczywiście są tacy źli? – uniosła brew sugestywnie, opierając się o wyspę kuchenną.

     Celia była inteligentna. Tak bardzo potrafiła wpłynąć na myślenie oraz podejście drugiego człowieka do różnych spraw, że czasem zastanawiałam się, jak ona to robi. W momencie przyjścia do szkoły długo głowiłam nad tym, dlaczego dziewczyna z trzeciej klasy liceum jest przewodniczącą szkoły, lecz z czasem to zrozumiałam. Jej mądrość sięgała niekiedy rzeczywiście zenitu, czym zaskakiwała nie tylko nauczycieli, ale też była bardzo szanowana wśród uczniów. Nawet tych spod ciemnej gwiazdy. Założę się, że nawet tych, co obecnie siedzieli w salonie obok.

     – Jak to jest, że zawsze masz rację? – zapytałam, posyłając jej szeroki uśmiech. – Z każdym dniem zaskakujesz mnie bardziej, dziewczyno, a nie wiem czy to możliwe.

     W zamian otrzymałam jej chichot.

     – Taki mój dar – wzruszyła ramionami. – To co? Pizza, cola i komedia romantyczna?

     – Nie śmiałabym odmówić – odrzekłam z o wiele lepszym humorem.

     Zabrałyśmy to, co potrzebne i już po chwili szłyśmy na górę. Kiedy przechodziłyśmy koło salonu, zerknęłam w głąb, aby przyjrzeć się im wszystkim trochę lepiej. Nie zauważyłam nic nadzwyczajnego oprócz grania na konsoli, śmiania głośno i picia piwa. Jednak w pewnym momencie wyczułam czyjeś spojrzenie na sobie. Przejechałam wzrokiem raz jeszcze uważanie po pomieszczeniu i wówczas spotkałam się z tęczówkami pewnego osobnika, który niewłączony do rozmowy, przyglądał mi się badawczo, siedząc wygodnie w fotelu i popijając ze szklanki sok pomarańczowy. Odprowadził mnie wzrokiem aż do samych schodów, gdy zniknęłam mu z oczu. Zmarszczyłam brwi, lecz finalnie wywróciłam ślepiami, podążając w kierunku sypialni.

     Zdążyłyśmy obejrzeć komedię romantyczną z Jennifer Aniston, obgadać pół szkoły i porozmawiać z Alexem oraz Beatrice na kamerkach, którzy szli do kolejnego baru. Nie miałam pojęcia ile czasu zdołało upłynąć, gdy zerknęłam na ekran telefonu, dostrzegając drugą trzydzieści w nocy. Gwałtownie wstałam z łóżka razem z Celią. Kiedy ruda szukała swojego telefonu i informowała rodzinę, że zaraz będzie, ja sprawdziłam swój własny. Wiadomość od rodziców, że wrócą jutro po południu, ponieważ są u wujka i opijają awans taty w pracy, przywrócił mój uśmiech na twarzy.

– Ojciec mnie zabije – pokręciła głową, lecz szeroko się uśmiechnęła. – Założę się, że stoi już przed domem z piłą łańcuchową.

Mimo, iż szczerze jej współczułam, parsknęłam śmiechem.

– Daj znać jak poszło – skrzyżowałyśmy wzrok i ruszyłyśmy do wyjścia z pokoju, a następnie w kierunku drzwi frontowych.

Gdy schodziłyśmy po schodach, do moich uszu dotarła muzyka. Od razu zorientowałam się, że towarzystwo Isaaca nie opuściło jeszcze naszego domu, dlatego westchnęłam. Jednak dużo myślałam o słowach rudej. Wypadało ich najpierw poznać osobiście, a dopiero później przykleić łatkę. Już po chwili stałyśmy w holu, więc Celia ubrała buty, a ja luknęłam delikatnie w stronę kuchni, gdzie stał mój brat z Dylanem, o którym nieco słyszałam. Rozmawiali o czymś zawzięcie, śmiejąc się i biorąc po kawałku pizzy z kartonu. Po jakimś czasie wpatrywania się w nich, przeniosłam wzrok z powrotem na koleżankę, która stała wyprostowana i uśmiechała w moją stronę.

– Bawiłam się świetnie, dzięki Vivi – mrugnęła do mnie i przytuliła na pożegnanie, co od razu odwzajemniłam.

     – Do następnego – pożegnałam ją. Ruda zniknęła za drzwiami wyjściowymi, które po chwili zamknęłam.

Głośne westchnięcie opuściło moje wargi, kiedy opadłam plecami na ciemno drewno za sobą. Jedyne o czym marzyłam w tym momencie to łóżko. Nie miałam siły nawet na kąpiel, więc postanowiłam odłożyć to na następny dzień. Uniosłam głowę, w tym samym momencie co Isaac z Dylanem wyszli z kuchni i spotkali się ze mną w holu.

     – Och, Celia pojechała? – zapytał mój brat z uśmiechem na twarzy. W jednej ręce trzymał nowo otwarte piwo, a w drugiej kawałek pizzy. Kiwnęłam głową w odpowiedzi.

Chciałam ich wyminąć i ruszyć do sypialni, jednak oboje pokrzyżowali mój plan. Dylan rzucił porozumiewawcze spojrzenie Isaacowi, który mrugnął do mnie i zniknął w salonie. Chciałam krzyczeć, a następnie wyrwać sobie włosy z głowy, bo wiedziałam z czym się to wiąże. Chłopak podszedł do mnie z niepewnym uśmiechem, zatrzymując w bezpieczniej odległości.

– Słuchaj, wiem, że mnie nie lubisz – zaczął. Zmrużyłam oczy, jednocześnie marszcząc brwi, gdyż wydawało mi się to podejrzane. – Ale daj mi najpierw się chociaż przedstawić i zamienić z tobą kilka zdań, dobrze?

Dylan był niedużo wyższy ode mnie, dobrze zbudowany i umięśniony. Był brunetem, lecz gdzieniegdzie widać było kilka blond kosmyków na jego głowie, co ewidentnie mu pasowało. Miał ładne, piwne oczy otoczone gęstymi rzęsami, które równocześnie odbijały się na tle jego pięknego uśmiechu. Prezentował się... normalnie, a właściwie najnormalniej z całej ich paczki. Z tego co słyszałam, dobrze się uczył, a nawet brał udział w zawodach sportowych i reprezentował dumnie naszą szkołę. Kapitan drużyny futbolowej, za którą podążało wiele osób.

     Wszystko wydawało się takie idealne.

     – Okej, w porządku – odpuściłam finalnie, wzdychając i wyciągając do niego dłoń. W zamian posłał mi swój uśmiech. – Jestem Viviana, przyrodnia siostra Isaaca.

     – Dylan Torres – przedstawił się. – Skoro formalności mamy za sobą, to powiesz mi chociaż co lubisz robić? – zapytał swobodnie, przeczesując dłonią czuprynę.

Na te słowa parsknęłam śmiechem, a na moim czole pojawiła się zmarszczka.

– Czy mój brat kazał ci odstawić całą tę szopkę? – spytałam z lepszym humorem, krzyżując ramiona. – Jeśli tak, to daruj sobie.

– Zwyczajnie jestem miły – posłał mi flirciarskie spojrzenie. A może zwyczajnie mi się wydawało przez zmęczenie, które mi towarzyszyło. – To co? Przyjdziesz do nas?

Pragnęłam wrócić do łóżka i po prostu zasnąć. Och, tak, to było jedyna rzecz, o której myślałam, dopóki Dylan nie zapytał, czy spędzę z nimi resztę wieczoru. Wtedy pojawiła się pierwsza wątpliwość. Wraz z nią przyszła kolejna, aż w końcu z moich ust samoistnie wypłynęło kilka słów:

– W sumie, czemu nie.

I ruszyłam w stronę salonu, gdzie przebywała pozostała trójka. Uśmiechnęłam się, przekraczając próg pomieszczenia, a ich spojrzenia skupiły się na mnie. Dostrzegłam Isaaca, który właśnie otwierał butelkę piwa, czarnowłosego o ciut ciemniejszej karnacji ze zjawiskowym uśmiechem oraz bruneta, którego ślepia wyczułam na sobie już jakiś czas temu. Siedział w fotelu nieprzerwanie i z pochyloną głową, mierzył mnie od stóp po czubek głowy. Uniósł po chwili jedną brew, a po tym na jego wargach przemknął cień uśmiechu. Niemal natychmiast odwróciłam wzrok.

     – Jak to możliwe? – zabrał głos jeden z nich. Stałam pośrodku salonu jak słup soli, nie wiedząc co poczynić.

     – Mówiłem, że mi się uda ją przekonać. Wisisz mi dwadzieścia dolców, Will – Dylan wskazał palcem na swojego przyjaciela, dlatego i ja powędrowałam na niego ślepiami. Gdy zmarszczyłam brwi, brunet uśmiechnął się półgębkiem i pokręcił głową.

     Miał na imię William.

     – Moment, czy wy się o mnie założyliście? – zapytałam, kiedy ułożyłam poszczególne części w całość. Nie do wiary!

Zapadła głucha cisza przerywana jedynie muzyką. Rozejrzałam się wokół, spoglądając na zakłopotane, lecz jednocześnie rozbawione twarze wszystkich osób w tym pokoju. Nawet mojego brata, który westchnął przeciągle, po czym upił łyk piwa z butelki. Byłam tak bardzo wściekła.

– To nie tak... – zaczął Torres, podchodząc do mnie, lecz szybko postawiłam krok do tyłu. – Will uznał, że nie uda mi się zamienić z tobą chociaż słowa. Stwierdziłem, iż się myli.

– I postanowiliście wyłożyć za mnie dwadzieścia dolarów? – uniosłam głos, nie panując nad emocjami. Posłałam Dylanowi wymowne spojrzenie, przez które zacisnął wargi, a następnie podrapał się nerwowo po karku. Wcale nie był miły i nie próbował nawiązać ze mną zwyczajnej relacji. Byłam pierdoloną kartą przetargową w ich durnym zakładzie.

– No... teraz wydaje mi się to głupie – odparł, po czym wzruszył ramionami. Mój brat parsknął śmiechem, czarnowłosy zatopił wzrok w komórce z uśmiechem na twarzy, a za sobą usłyszałam głębokie westchnięcie.

– Nie dramatyzuj, Viviano – niski głos wstrząsnął moim ciałem wystarczająco. Jego akcent nie przystał na typowego Amerykanina. Powoli odwróciłam się w kierunku barytonu, a wówczas dostrzegłam przed sobą wyższego o głowę bruneta, który swoimi tęczówkami przyszpilał mnie do pobliskiej ściany. – To ja wpadłem na ten pomysł. Gdybyś nie była tak zadufana w sobie, ta sytuacja nie miałaby miejsca – dodał spokojnie, a jego powieki mozolnie się zamknęły, aby po chwili znowu się uchyliły.

– Nic o mnie nie wiesz – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, zwijając dłonie w pięści. Brunet przejechał dłonią po swojej bujnej czuprynie, po czym pochylił delikatnie nade mną, owiewając twarz swym ciepłym oddechem.

– Tak się składa, że zdołałem ci się przyjrzeć – mięta uderzyła w moje nozdrza, a zaraz po niej intensywny zapach perfum. – I nic poza własnym czubkiem nosa nie widzisz – dokończył dobitnie, odsuwając się.

Nie potrafiłam nic wydukać, więc stałam z otwartą szeroko buzią, patrząc na niego z niedowierzaniem. Co za bezczelny typ, który wpadł na pomysł, aby założyć się o mnie, a na końcu obrażać od zadufanych w sobie, gdy prawda była całkowicie inna! Wiedziałam, że jakakolwiek rozmowa z nimi nic dobrego do mojego życia nie wniesie, a teraz byłam tego całkowicie pewna i nie potrzebowałam już więcej dowodów. Badałam rozjuszona jego ociekającą kpiną mimikę twarzy. Dłuższą chwilę zajęło mi odetchnięcie głęboko i opanowanie swoich emocji, lecz gdy tego dokonałam, sama siebie zdziwiłam, jaka pewność siebie ode mnie biła w momencie wypowiadania kolejnych słów.

– Masz na imię William, prawda? – przechyliłam delikatnie głowę, uprzednio ją lekko zadzierając. Chłopak widocznie zainteresowany, skinął w odpowiedzi mozolnie, a kącik jego warg powędrował w górę. – A więc, Williamie... – wbiłam wzrok w jego ładne oczy. – Zapamiętaj sobie, iż jest to ostatni raz, gdy przekraczasz próg tego domu. Zapewniam cię, że jeśli zrobisz to raz jeszcze, nie będę tak łaskawa jak dziś.

     Ostatnie słowa wycedziłam, przykuwając uwagę pozostałych osób. Patrząc w jego oczy ze złością wypływającą ze mnie z każdej możliwej strony, nie liczyłam się z resztą grupy, która uważnie nam się przyglądała.

     – Viviano – rzekł głęboko, jednak jego bas dochodził do mnie jak zza gęstej mgły. Nie mrugałam. Nie byłam pewna, czy nawet oddychałam, ponieważ targało mną mnóstwo emocji na raz. Słyszałam tylko, jak Dylan rozmawia o czymś z moim bratem, ich kumpel dołączył po chwili do konwersacji, a ja stałam przed cholernie wysokim, postawnym i nieco starszym ode mnie brunetem, którego oczy rozjaśniły się na moment. Były piekielnie brązowe, niczym gorzka czekolada. – Ja za to cię zapewniam, że dzisiejszy dzień jest ostatnim, w którym zaznałaś wewnętrznego spokoju. Od teraz twoje życie nabierze nieco innego obrotu.

     Po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz, a w gardle pojawiła się gula. Nigdy nie bałam się ludzi, którzy rzucali w mą stronę groźbami lub panoszyli zbyt bardzo, pokazując swe wysokie ego oraz maskę straszliwego upiora, od którego każdy strzegł. Jednak stojąc pośrodku salonu przed tym nowo poznanym chłopakiem, coś podpowiadało mi w głębi duszy, iż moja przygoda z nim wcale nie dobiega końca.

     Wręcz przeciwnie, ona się dopiero zaczyna.

***

jak wrażenia? mam nadzieję, że się podobało, jeśli tak, zachęcam do pozostawienia po sobie jakiegokolwiek śladu!

do następnego x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top