PART TWENTY SEVEN; hair.

        Radosne krzyki dzieci prawdopodobnie w wieku wczesnoszkolnym przedostały się przez uchylone okno Domu Czerwieni i Zobojętnienia. James spojrzał na zegarek w telefonie; kilka minut po trzynastej to była godzina, gdy pojawiały się na osiedlu, wracając w tygodniu po zajęciach w szkole. Ruch samochodów wzmożył się i po raz pierwszy nie sprawiło to, że brunet poczuł zirytowanie, zsuwając się nieco z kanapy. Książka, którą męczył już od kilku, jeśli nie kilkunastu dni, spoczywała na jego podbrzuszu, otwarta w połowie.

    — Nadal w tym samym miejscu? — zapytała Natasha, opierając się o kanapę tak, by móc spojrzeć na stronę przez ramię Barnesa.

    — Nie — odpowiedział krótko, cofając się o trzy strony. — Byłem tutaj.

    — Kiedy? Pół godziny temu? — Droczyła się, jak zwykle. Ale to dobrze; przynajmniej część jej humoru wróciła.

    — Czy ty właśnie robisz sobie żarty z prędkości mojego czytania? — Zmarszczył brwi i zadarł głowę, chcąc spojrzeć na rudowłosą.

        Ale Natasha nie stała już nad kanapą, powoli spacerując po salonie; jakby pierwszy raz znalazła się w tym pomieszczeniu. Jakby nie była częścią domu, który kupiła i w którym mieszkała już… ile, dwa lata? Może, James nie pamiętał dokładnie. Dla niego to już była wieczność; szczęśliwa wieczność u boku Natashy.

    — Być może — odpowiedziała na wydechu, wzruszając ramionami. — To i tak nie sprawi, że przestaniesz czytać.

    — Cóż, racja. — Wsunął między strony zakładkę i w pełni skupił się na kobiecie, chowającej się w męskiej bluzie.

        Oczywiście nie była jej; kupowała czasami coś w sekcji męskiej, to prawda, ale ta bluza zdecydowanie nie należała do rudowłosej. Ale to nic, bo… bo pod jakimś względem jednak była jej i tak też już zostało.

        James wstał z kanapy. Natasha stała za stolikiem, przy uchylonym oknie, trzymając ręce w dużej kieszeni bluzy. Oh, wiedział, co robiła – odkąd brzuszek ciążowy zaczął być widoczny, palce kobiety zaskakująco często znajdowały sobie miejsce właśnie na nim. I mimo iż chowała je pod materiałem, Barnes wiedział. Zawsze wiedział, niestety lub stety.

        Podejście do zielonookiej nie zajęło mu wiele czasu; również zastanawianie się co zrobić nie zabrało mu wielu cennych minut. Dlatego też, stojąc za Natashą, oparł podbródek o ramię młodszej i ostrożnie, jakby była z porcelany, umieścił dłonie pod brzuchem zielonookiej tak, by móc w razie kaprysu zacząć jeździć po nim palcami.

    — Hej — mruknęła, odchylając głowę; jej tyłem uderzyła lekko o obojczyk mężczyzny, wyjmując ręce z kieszeni bluzy. — Znudziła ci się już książka?

    — Być może. I tak nie pamiętam, co się działo na początku, kontynuowanie jej jest trochę bez sensu. — odpowiedział, kciukiem przejeżdżając po materiale. — Jak się czujesz?

        Po stronie Natashy wyczuł zawahanie; nigdy nie wiedziała, co odpowiedzieć na takie pytanie poza sarkazmem, który nie opuszczał jej na krok. Milkła wtedy, gdy postanawiała być szczera, a James za bardzo to doceniał, by zmącić jej chwile skupienia się.

    — Lepiej. Chyba — wymruczała, opierając się bardziej całym ciałem o bruneta. Z jej ust uciekło westchnienie ulgi. — Nie znoszę czekać.

    — Wiem, Nat — powiedział, unosząc głowę z ramienia młodszej; nieprzyjemny ból w szyi zaczął dawać już o sobie znać. — Ale jesteś już za połową. Niewiele ci już zostało.

     — No właśnie. — Znowu w tonie jej głosu usłyszał wahanie. — Nie wiem, czy to, co mnie czeka, nie jest przypadkiem gorsze niż samo czekanie.

    — Co masz na myśli?

    — Cóż, na pewno nie misję — sapnęła, przewracając oczami. Chciała coś dodać, zapewne rozwinąć myśl, ale zamiast tego położyła dłoń na wierzchu dłoni bruneta. — Czujesz? James poczułeś to?

    — Chyba tak — odpowiedział szybko, dając sobie przesunąć dłoń bardziej w lewo i w górę. — Czy to boli?

    — Nie James, kopnięcia nie bolą — zaśmiała się, krótko i czysto, tak, jak już dawno się nie śmiała. — Cóż, przynajmniej teraz.

        Zamilkli, jakby delikatne kopnięcia dziecka nie były do wyczuwania, tylko do słuchania. Teraz słyszeli tylko dzieciaki za oknem, choć nie skupiali na nich w ogóle uwagi.

    — To pierwszy raz? — zapytał brunet, naciskając palcem wskazującym na brzuch nieco mocniej; jakby czynność ta miała zmotywować małą do ponownego ruchu.

    — Pierwszy mocniejszy — odpowiedziała Natasha i uśmiechnęła się lekko, czego James nie mógł zobaczyć. — Łagodniejsze czułam już wcześniej.

    — Czyli zaczyna się okres…

    — Robienia mi wiosny ludów z macicy, tak — dokończyła kobieta i tym razem to James zaśmiał się krótko.

    — Nie to miałem na myśli — mruknął, przewracając oczami.

    — Jasne, oczywiście — powiedziała, poddając się delikatnemu kołysaniu na boki. — Ale to było zabawne.

    — Oh, bardzo.

        Natasha westchnęła; nie ze smutku czy zmartwienia, po prostu ot tak, dla samego faktu wykonania tej czynności. Było jej dobrze; mimo… śmierci Yeleny i tego cholernego strachu o przyszłość czuła się naprawdę w porządku. To chyba było jednym wielkim absurdem; później będzie się o to winić i nie pozwoli sobie na ciepły prysznic, ale teraz… teraz po prostu delektowała się tą chwilą.

        Nie mieli ich za wiele, zdawała sobie sprawę, że to właśnie ona była tego powodem. Częste wahania nastroju i brak chęci na bliskość nie pozwalała rudowłosej spokojnie leżeć w ramionach Barnesa lub po prostu siedzieć blisko, czytając lub oglądając kolejne głupie seriale. To było cholernie trudne, izolować się od bruneta, bo jej umysł zabraniał jej być blisko i czuć się dobrze.

         Ale teraz po prostu stała, opierając się o starszego i bez celu wyglądając przez okno.

    — Chyba przestała — powiedział cicho James, jakby normalnym tonem miał spłoszyć dziecko, które przecież nigdzie się nie wybierało.

    — Jeszcze będzie się ruszać, nie martw się — oznajmiła z lekkim śmiechem, odchylając nieco głowę, by móc spojrzeć na partnera.

    — Co myślisz o Elizabeth? — zapytał nagle, w dalszym ciągu obserwując sytuację za oknem.

    — Staroświeckie — mruknęła, zakrywając dłonie mężczyzny swoimi dłońmi.

    — Tak myślałem, że tak powiesz — stwierdził James, wzruszając lekko ramionami.

    — No to po co pytałeś?

    — Dla pewności — odpowiedział, pochylając się lekko, by móc pocałować jej policzek. — Hunter?

    — Absolutnie nie — powiedziała nieco głośniej, choć wcale nie było to w jej intencji. — Brzydkie jest. Nie podoba mi się. I nie pasuje do jej drugiego imienia.

    — Elena?

    — Elena Yelena?

    — Nie było tematu.

        Temat był i czasami James poruszał go na nowo, wyszukując najróżniejsze imiona, jakie tylko był w stanie znaleźć. Mieszały się ze sobą; starsze, nowsze, najczęściej angielskie. Natasha nie chciała, by mała miała dwa rosyjskie.

        Ale to nie był jedyny problem; o nim jednak nie rozmawiali na głos.

        Czasami, czasami, Natasha zaczynała temat dziecka ot tak. Bo miała taki kaprys, bo tak chciała, bo coś ją naszło. Za to za każdym razem informowała Jamesa, że właśnie w tej chwili kopnęła lub bez słowa przykładała dłoń mężczyzny do swojego brzucha, kiedy był obok. Zawsze wtedy patrzyła mu prosto w oczy – jakby w taki sposób mogła mu przekazać, że to stało się piętnaście sekund temu i za chwilę znowu się odezwie. James był cholernie wdzięczny za te momenty.

        Większość spraw, które wymagały załatwienia w krótkim terminie (umówienie się na wizytę, zadzwonienie do Fury'ego, jakieś zakupy i tym podobne), załatwiali na bieżąco, nieco uspokajając się z wiecznie zabieganym trybem życia. W zasadzie zwolnił on niemal do chodu, a to było cholernie dziwne dla osób, które całe życie biegły, uciekając przed przeszłością i jej konsekwencjami.

        Teraz było inaczej; siedzieli na kanapie, często bardzo blisko siebie i jakimś cudem nie nudzili się obecnością drugiej osoby.

        Pozostawała tylko jedna kwestia; taka, której James nie miał zamiaru poruszać. I z którą Natasha i tak do niego przyszła.

    — Wydaje mi się, że powinnam powiedzieć Clintowi — oznajmiła pewnego późnego wieczoru, gdy James wrócił z krótkiej misji i zasiadł przed laptopem, by na nim uzupełnić dokumenty.

        Odwrócił się na obrotowym krześle i spojrzał prosto w zielone oczy rudowłosej. Nie zmieniła się przez ostatni czas, naprawdę; ale może to James nie był względem niej obiektywny.

    — Patrzysz na mnie tak, jakbyś oczekiwała odpowiedzi — zauważył, przykładając plecy do oparcia. — A nie zadałaś pytania.

    — Szukam opinii — odbiła zgrabnie Nat, wzruszając ramionami. — Chcę wiedzieć, czy czujesz się z tym w porządku. To też ciebie dotyczy.

    — To nie moje ciało produkuje nowe życie — zauważył, powoli zbliżając się na krześle do rudowłosej, być może trochę zarysowując podłogę.

    — Ale twoje ciało przyczyniło się do tego, że moje ciało produkuje to nowe życie — mruknęła, przewracając oczami i jednocześnie zaplatając ręce na klatce piersiowej.

        James ułożył dłonie na biodrach młodszej, zadzierając głowę tak, by móc swobodnie spojrzeć na rudowłosą. Była chyba podirytowana, ale nawet jeśli; starała się tego nie pokazywać. I nie odeszła od dotyku, co było przecież bardzo w jej stylu.

    — Cokolwiek postanowisz, będę wspierał twoją decyzję — powiedział James, przekrzywiając lekko głowę w bok. — Myślę, że to dobry pomysł, żeby mu powiedzieć.

    — Mówisz tak, żeby mi się lepiej żyło? — zapytała, obrzucając wzrokiem włosy bruneta, które z jakiegoś powodu były oklapnięte. Siłą woli powstrzymała się, by ich nie ruszać.

    — Nie wiem. Być może. — Tym razem to on wzruszył ramionami, odwracając od Natashy na moment wzrok. — Mam pewne… powściągliwości względem jego osoby.

    — Boisz się Clinta? — zaśmiała się cicho, przekrzywiając lekko głowę w bok.

    — Clinta nie, ale jego reakcji… — nie dokończył, chociaż wcale nie musiał tego robić. — Mam na myśli, jest twoim przyjacielem.

    — No właśnie, przyjacielem — powiedziała Natasha z naciskiem na to słowo, ściągając dłonie Jamesa ze swoich bioder i siadając bokiem na jego kolanach. — Nie może niczego mi zabronić.

    — Nie miałem… Nieważne. — Przejechał dłonią po twarzy w akcie zrezygnowania i objął ramieniem rudowłosą. — Cóż, niech się dowie teraz, a nie jak już urodzisz.

    — O widzisz, jak się szybko dogadaliśmy — mruknęła, wyciągając z kieszeni telefon i opierając się o klatkę piersiową bruneta.

        Zapadła między nimi cisza. Przez uchylone okno przedzierała się kakofonia wielkiego miasta, z parteru mieszkania – ciche dźwięki nocnej sesji radiowej, podczas której puszczali starsze utwory. James westchnął; tak bez powodu, dla samego faktu westchnienia. Natasha znała ten rodzaj, dlatego nie zareagowała, szukając w kontaktach Bartona.

        Miała niewiele kontaktów, a i tak przewijała listę w taki sposób, jakby było na odwrót.

    — James? — odezwała się w końcu, trzymając palec nad numerem blondyna, gotowa zadzwonić.

    — Tak? — Zerknął na nią i wtedy zauważył, że jej wzrok wbity był nie w ekran telefonu, ale w niego.

        To wciąż zdawało się być niecodzienne.

    — Jestem cięższa?

    — Czy ty tak na poważnie?

    — Żartowałam, Jezu. — Przewróciła oczami, ale i tak zobaczył ten cień uśmiechu, który osadził się w kąciku ust młodszej.

        Zadzwoniła. Przez chwilę po pokoju rozbrzmiewała regularna, długa nuta ciągnięta przez połączenie; Natasha włączyła tryb głośnomówiący i tak, opierając głowę o obojczyk mężczyzny, czekała w milczeniu na odebranie telefonu przez blondyna.

        James zestresował się dopiero, gdy Barton faktycznie odebrał.

    — Hej Nat — powiedział swobodnie mężczyzna. — Długo się nie odzywałaś.

    — Zbierałam wydarzenia, żeby mieć co ci opowiedzieć, jak już zadzwonię — stwierdziła rudowłosa, wzruszając ot tak ramieniem. — Jak tam dzieciaki?

    — W porządku. — To chyba było w ich stylu; odpowiadać na pytania zdawkowo. — Lila i Cooper wymyślają coraz nowsze rzeczy, żeby nie pójść do szkoły i przedszkola. Nate nie robi wiele oprócz budzenia nas w nocy. Standard.

    — Zero nowych zwierząt?

    — Na szczęście. — Clint zaśmiał się. — Dobra, to co ty masz mi do powiedzenia?

         Natasha odsunęła głowę od obojczyka Jamesa, tracąc możliwość słuchania jego przyspieszonego bicia serca, i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy. Brunet zrozumiał niemal od razu, co oczekiwała od niego agentka.

    — Cześć Clint — przywitał się więc, oblizując końcem języka spierzchnięte wargi.

    — Bu… James — powiedział blondyn; w jego głosie usłyszeli zaskoczenie. — Nie wiedziałem, że jesteś obok.

    — Przyszedłem dopiero teraz — palnął, od razu zarabiając od Natashy przewrócenie oczami.

    — Był od początku rozmowy, prawda? — zapytał i zamiast poczekać na odpowiedź, znowu zabrał głos. — Coś się stało, mam rację?

    — Cóż, to nie jest…

    — Jestem w ciąży. — Natasha przerwała Jamesowi, zaraz po tym łapiąc własną wargę między zęby.

        Barnes zamilkł. W ślad za nim poszedł Clint, bo teraz słychać było tylko przygłuchy dźwięk telewizora i nic poza tym. Romanoff spojrzała krótko na bruneta, mając nadzieję, że przynajmniej on coś powie, ale James tylko patrzył jej w oczy. Nie obwiniała go za fakt, że sam nie wiedział, co powiedzieć – to nie tak, że ustalali jakiś plan przekazania tej informacji Clintowi, to po prostu… było groteskowo spontaniczne. Szczególnie w wykonaniu Natashy, która prawdopodobnie po raz pierwszy powiedziała o czymś ważnym bez owijania tego w folię pierdół i związywania wstążką irytacji.

    — To żart? — wydusił w końcu Barton, zbierając się na odezwanie po rekordowych pięciu minutach.

        W mniemaniu Natashy minęło już szesnaście lat.

    — Czy ja wyglądam na kogoś, komu chce się z tego żartować? — zapytała Rosjanka, po raz kolejny podczas tej rozmowy wykonując tęczówkami pełne koło.

    — Mam być szczery?

    — Okłam mnie — mruknęła rudowłosa, zaczynając ruszać nogą tak, że piętą w regularnych odstępach czasu uderzała o łydkę James.

    — Czyje to dziecko? — zapytał koniec końców blondyn, ignorując odpowiedź rudowłosej.

    — Na litość boską… Rogersa, do cholery — warknęła podirytowana, wstając z kolan bruneta.

    — Clint — powiedział James, udając się w ślad rudowłosej, na którą krótko zerknął. — To moje dziecko. Ja jestem ojcem.

    — Wiesz, domyśliłem się, biorąc pod uwagę, że Natasha żaliła mi się, że się z tobą przespała.

        James zmarszczył brwi. Niebieskie tęczówki wbił w kobietę, jakby oczekiwał jakiegoś wytłumaczenia. Albo chociaż zaprzeczenia, że coś takiego nie miało miejsca, ale najwidoczniej nie było mu dane tego usłyszeć.

    — Naprawdę mu powiedziałaś?

    — Słuchaj, miałam wybór albo dusić w sobie wszystko, albo mu powiedzieć — odpowiedziała Natasha, odciążając jedna nogę. — Zresztą, to nie jest teraz tematem rozmów.

    — Trochę jest, skoro…

    — Zamknij się Clint — warknęła zaraz, zagłuszając mężczyznę. — Jestem w ciąży, James jest ojcem, jak chcesz to możesz być wujkiem, to tyle, co chciałam ci powiedzieć.

    — Nat, spokojnie — szepnął brunet, podchodząc natychmiast do rudowłosej. — On się chyba martwi — mruknął tym samym tonem wprost do jej ucha, gdy stanął tuż za nią.

    — Cóż, ja… Gratulację. Mam na myśli, naprawdę się cieszę — oznajmił z wahaniem blondyn. — Po prostu… nie sądziłem, że kiedykolwiek będziesz chciała założyć rodzinę.

    — Niespodzianka — wymruczała, pozwalając samej sobie oprzeć połowę ciężaru własnego ciała o Jamesa, obejmującego ją od tyłu. Ostatnio dość często to robił.

    — Więc… który to miesiąc?

    — Szósty — odpowiedziała, kładąc dłoń na dłoni Jamesa. Jakby tym gestem chciała uspokoić samą siebie. — To dziewczynka.

    — Szósty!? I mówisz mi o tym dopiero teraz? — To nie był pierwszy raz, kiedy Clint był zaskoczony, ale to wciąż wydawało się być zabawne, w mniemaniu Romanoff.

    — Wcześniej nie było okazji — odpowiedziała, wzruszając ramionami. Barton nie mógł tego zobaczyć, ale to nie miało teraz znaczenia.

    — Nie wierzę, że nie znalazłaś dla mnie chociaż pięciu minut, żeby mi o tym powiedzieć.

    — To chyba lepiej nie mówić, że miałam możliwość powiedzenia ci o tym w twarz? Okej, powstrzymam się.

    — Ty bestio — sapnął żartobliwie Clint i zaśmiał się krótko. — Muszę kończyć, ale zadzwoń do mnie jeszcze. Mam na myśli, trochę wcześniej, niż kiedy urodzisz.

    — Niczego nie obiecuję — powiedziała jedynie, odchylając nieco głowę, by oprzeć ją o obojczyk bruneta.

    — Postaram się, żeby zadzwoniła — oznajmił brunet i po raz pierwszy na słowa Jamesa Clint zareagował krótkim śmiechem.

    — Okej, dzięki. To trzymajcie się tam.

        Natasha rozłączyła się kilka sekund po tym. Telefon, jeszcze z podświetlonym ekranem, wylądował na łóżku, a ona w pełni oparła się o Jamesa. To nie był pierwszy raz, kiedy tak robiła, doskonale wiedząc, że brunet będzie ją trzymał i nie pozwoli upaść.

    — Nie było aż tak źle — odezwał się po chwili, powoli kołysząc się na boki z kobietą w ramionach.

    — Nie było — przyznała, wzdychając z ulgą. — Cieszę się, że przy mnie byłeś — stwierdziła, przymykając oczy.

    — Raczej nie miałem innego wyjścia. — Żartował, wiedziała o tym, a mimo to i tak szturchnela go łokciem w brzuch. — No już nic nie mówię.

    — I dobrze, marnujesz tylko powietrze — mruknęła, a brunet zaśmiał się, przyzwyczajony do jej przekomarzania się. — Chyba pójdę spać.

    — Jak sobie życzysz — powiedział, całując krótko Natashę w głowę. — Jadłaś już coś?

        Z ust Romanoff uciekło ciche i jednocześnie zmęczone „yhym”. James uśmiechnął się lekko.

    — Długo będziesz siedział przy laptopie? — zapytała zadzierając nieco głowę, by móc spojrzeć na starszego.

    — Raczej nie. — Zmarszczył lekko brwi, obrzucając wzrokiem przenośny komputer. — Postaram się to zrobić szybko.

        Stali tak jednak jeszcze chwilę, kołysząc się na boki i wsłuchując w nocną kakofonię miasta. Dopiero po tym, po kilku minutach, Natasha odsunęła się od Jamesa, mrucząc coś o prysznicu i po zebraniu kilku rzeczy wyszła z pomieszczenia, kierując do łazienki. Brunet natomiast z powrotem usiadł przy biurku.

        Raport nie wydawał się już ani trochę interesujący. Nie, żeby kiedyś taki był, bo nie był, i James zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Chyba tylko się łudził, by kłamstwem umilić sobie pracę.

        Drzwi od łazienki były otwarte; słyszał, że nawet nie próbowała ich przymknąć, po prostu wchodząc do środka. W zasadzie rzadko to robiła, chociaż oboje mieli świadomość, iż może to zrobić. Po prostu… wybierała taką opcję. James zresztą wcale nie był lepszy, robiąc dokładnie to samo.

    — James?

        Palce przestały stukać w klawiaturę.

    — Tak?

    — Możesz tutaj przyjść?

        Nie odpowiedział. Zamiast tego odsunął się od laptopa i wstał, kierując się od razu w stronę łazienki.

        Podłoga była lekko schlapana; widać było, że był tutaj przed chwilą brany prysznic. Lustro, przed którym aktualnie stała Natasha, było lekko zaparowane. To był dobry znak – tak sądził James, mając świadomość, że coraz częściej prysznice rudowłosej były ciepłymi prysznicami. Nie lodowatymi, jak zazwyczaj.

        Sama Natasha nie miała na sobie nic prócz zwykłego, białego ręcznika, który trzymała przy klatce piersiowej. To nie był pierwszy raz, kiedy James widział ją taką – nagą, z kroplami wody na ciele, z rozpuszczonymi, mokrymi włosami (które ostatnio przycięła i odnowiła jasne końcówki, od razu to zauważył) i lekko zarumienioną twarzą. Za każdym jednak razem bicie serca mu przyspieszało; myślał, że jest cholernym szczęściarzem, widząc Natashę… taką. Że mógł patrzeć na nią w każdej jej wersji, nie myśląc przy tym, że nie powinien.

    — Będziesz się tak gapił? — zapytała, odwracając się w jego stronę. Nagim biodrem oparła się o umywalkę, przyglądając się stojącemu w progu pomieszczenia mężczyźnie.

    — Czekam na to, co chcesz mi powiedzieć — odparł, być może żałując, że ten ręcznik nie wisi z powrotem na wieszaku.

    — Nie mogę sięgnąć po koszulkę — oznajmiła, wskazując stopą leżący na podłodze materiał.

        James zaśmiał się, ale schylił, by podnieść bluzkę z podłogi i odwrócić ją na prawą stronę.

    — Przywłaszczyłaś ją sobie? — zapytał, obrzucając wzrokiem białą koszulkę z jakimś czarnym napisem, którego nie zdążył już przeczytać.

    — Już dawno — stwierdziła, wymieniając się z Jamesem.

        Chociaż do wymiany to było raczej dalekie; zabrała mu po prostu koszulkę i wcisnęła w dłonie ręcznik.

        To nie było tak, że widział jej całe nagie ciało po raz pierwszy, naprawdę; ono wciąż go zachwycało, wciąż uwielbiał na nie patrzeć i podziwiać, całować i dotykać.

    — Przestań tak patrzeć — powiedziała Natasha, wyciągając spod koszulki włosy.

    — Jak?

    — Jakbyś widział mnie po raz pierwszy. — Przewróciła oczami i sięgnęła po bieliznę, leżącą w dalszym ciągu na blacie.

    — Jesteś piękna, Natasha — powiedział, uśmiechając się delikatnie. — Lubię na ciebie patrzeć.

    — Dosłownie wyglądam jak siedem nieszczęść — stwierdziła. — I nadal trzymam w ręce majtki.

    — I nadal jesteś piękna.

    — Uspokój się może, co? — mruknęła, chociaż widział, że na jej policzkach wystąpił lekki rumieniec. — Idź lepiej po suszarkę.

        Zaśmiał się, cicho i krótko, ale poszedł na dół po suszarkę. Rzadko kiedy suszyła włosy przed snem; chyba że robił to James, masując przy tym jej głowę. To była kolejna czynność, którą polubiła przez ostatni czas i do lubienia której nie miała najmniejszego zamiaru się przyznać. Ot, cała Natasha.

        Kiedy wrócił, światło w łazience było już zgaszone, a Natasha siedziała po turecku na łóżku w ich sypialni, przeglądając coś na telefonie. Na dźwięk otwieranych szerzej drzwi uniosła spojrzenie i uśmiechnęła się lekko, co James zaraz odwzajemnił.

        W myślach błagał, by takich dni było więcej. By nie było już takich, w których unikała go jak ognia, w których wszystko ją przytłaczało, potrzebowała wsparcia, a jednocześnie odtrącała go od siebie, twierdząc, że nie chce jego dotyku czy choćby obecności.

       To było męczące; nie chciał się do tego przyznawać nawet w myślach, a tak właśnie było. I James nie potrafił nic z tym zrobić.

    — Chcesz mi pomóc? — zapytała, gdy po podłączeniu suszarki do gniazda chciał oddać przedmiot w jej ręce.

    — W suszeniu twoich włosów? — Przekrzywił lekko głowę, uważnie przyglądając się rudej.

        Natasha wzruszyła ramionami.

    — Wiem, że lubisz je dotykać — powiedziała, poprawiając za dużą koszulkę, która nawet na siedząco spokojnie zakrywała jej uda.

        James uniósł kącik ust ku górze. To prawda, oczywiście, że tak – zawsze miała rację, jeśli chodziło o niego. Jakby weszła do jego umysłu i przewertowała wszystkie myśli, wyobrażenia i wspomnienia, jakie kiedykolwiek miał. Może nie pamiętał ich wszystkich, ale jeśli nie on, to robiła to Natasha, pielęgnując wszystko to gdzieś w spokojnym kącie. A to było dziwne, niepodobne do Romanoff, bo ona nie robiła takich rzeczy, ona nawet o swoje wspomnienia nie dbała, dlaczego miała tak robić z cudzymi?

        Barnes nie wiedział. Może nie było mu dane tego wiedzieć, ale to w porządku, tak też mogło być. Chyba po prostu cieszył się, że może ją mieć na własność. Że nie musiał się nią z nikim dzielić, że nie musiał udawać, że nic między nimi nie ma.

        Monotonny dźwięk suszarki wypełnił pomieszczenie, gdy brunet stanął przy łóżku i zaczął suszyć włosy młodszej. Były gęste, miękkie w dotyku, takie… piękne. James kochał rozwodzić się nad nimi, przeczesywać palcami, robić luźne warkocze, bawić się, gdy siedziała między jego nogami, opierając się plecami o jego tors. Boże, on uwielbiał te momenty. Takie ciche, spokojne, beztroskie. Jakby świat specjalnie dla nich zatrzymał się w miejscu i pozwolił trwać w tej chwili dłużej, niż było to nakazane.

    — Chyba się już położę — powiedziała Natasha, gdy jej włosy zostały prawie wysuszone.

        James wyłączył suszarkę.

    — Dobrze skarbie. — Uniósł na moment kąciki ust, odkładając przedmiot na rzecz gumki do włosów. — Związać ci je?

    — Jeśli chcesz.

        Chciał, zawsze chciał.

        Prowizorycznie przeczesał włosy kobiety palcami, starając się za nie nie ciągnąć aż tak mocno, i rozdzielił je na trzy grube pasma. Z nich, w zaskakująco szybkim tempie, zrobił warkocza i ułożył go na prawym ramieniu kobiety.

    — Nieźle — skomentowała, zadzierając głowę tak, by móc spojrzeć na bruneta. — Coraz lepiej ci idzie.

    — Miło mi to słyszeć — mruknął pochylając się nad nią.

    — Długo ci zejdzie przy tym laptopie? — zapytała, nawet nie siląc się na wskazanie ciemnego ekranu palcem.

    — Już kończę. — Rzucił okiem na przenośny komputer, chociaż nie mógł mu powiedzieć, czy faktycznie już kończył. — Potrzebujesz czegoś?

    — Chyba nie — odpowiedziała, sięgając dłonią do policzka bruneta. — Masz piękne oczy, James.

    — Gdybyś nie była w ciąży, posądziłbym cię o bycie pijaną — stwierdził rozbawiony, składając krótki pocałunek na ustach młodszej.

    — Bardzo śmieszne — mruknęła, ale nie pozwoliła mu się oddalić.

        To były momenty, w których James miał wrażenie, że śni. Że to nie dzieje się naprawdę, bo jak w takim okrutnym świecie, pośród krwi i mordu, było miejsce na miłość, na delikatność i spokój. To… naprawdę było jak wyrwane z jakiejś bajki.

        Wkrótce po tym, gdy wziął prysznic i skończył wreszcie prace nad laptopem, James odsunął się od biurka. Przeciągnął się, zmęczony siedzeniem przed komputerem, i wstał, od razu kierując się do łóżka. Natasha spała; musiała być naprawdę zmęczona, skoro zasnęła przy świetle.

        Wsunął się za kobietę pod kołdrę. Ten ruch sprawił, że spomiędzy warg Natashy uciekło ciche westchnięcie, ale poza tym, nie stało się nic. James z wahaniem przysunął się bliżej, bezczelnie przyciskając się do jej ciała i kładąc dłoń na „jego” miejscu. Musiał przegapić wieczorną sesję, bo nic pod jego ręką się nie poruszyło. Ale to dobrze; przynajmniej sen Natashy nie będzie przerywany.

    — Kocham cię — wyszeptał, doskonale wiedząc, że nikt mu nie odpowie.

        Rano również nie usłyszał ani słowa. Zamiast tego ręka przejechała po pustym miejscu obok. Jej właściciel zerwał się natychmiast, nieprzyzwyczajony do wstawania jako drugi. Imię rudowłosej opuściło jego usta raz; cicho i z wahaniem, jeszcze niezaznajomiony do brzmienia własnego głosu i do jasności, przed jaką bronił się wyciągniętą dłonią. Gdy nie usłyszał odzewu, odrzucił kołdrę i przecierając oczy ruszył na poszukiwania kobiety.

        Przecież nie miał się czego bać. Pewnie obudziła się przez dziecko i postanowiła przejść się po domu, by jakoś je uspokoić. Często tak robiła. James jednak nie usłyszał kroków z góry. W łazience było pusto, jego dawny pokój nie miał w sobie nawet małego śladu obecności, a z kuchni radio nie grało. Serce Jamesa przyspieszyło, gdy schodząc po schodach wciąż nikogo nie znalazł, a na wezwania nie było odzewu.

        W kuchni, przerażony całą tą sytuacją, oparł się o stolik, bojąc się, że jego własna klatka piersiowa zaraz odbierze mu możliwość pobierania tlenu. I dopiero wtedy, dopiero gdy po zaciśnięciu oczu otworzył je, mając nadzieję, że to tylko sen, zobaczył niedbale zgiętą w pół kartkę, wyrwaną najprawdopodobniej z notesu, w którym spisywali rzeczy do kupienia.

        Było na niej pięć słów; James zamiast je przeczytać, obrzucił je wzrokiem. To była pierwsza rzecz, jaką wywnioskował, patrząc na kratkę, którą cechowała się kartka.

        „Ja Ciebie też kocham” napisane starannie i zgrabnie, nieco wychodziło poza kratkę, jaką wyznaczyła na napisanie tej frazy.

        Zaraz pod tym, jakby w pośpiechu, dopisane „Przepraszam” i to zapewne była ostatnia rzecz, jaką Natasha Romanoff napisała przed wyjściem z Domu Czerwieni i Zobojętnienia.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

4010 słów 😌✨

HEHE OBUDZIŁEM SIĘ OSTATNIO I WYBRAŁEM PRZEMOC, TAK, ZGADZA SIĘ

no słuchajcie, kiedyś musiało do tego dojść. chyba nie myśleliście, że natasha wytrzyma? 🤔

ale słuchajcie... przynajmniej nie leci sama

i know, im hilarious, no need to tell me that lmfao

but anyway, tak, oto rozdział, tak, oto rozpiernicz, tak, jestem z tego dumny i nie, nie powstrzymacie mnie przed dalszą destrukcją.

znaczy, jedna osoba może, ale to na razie jest nieważne.

OKAY, TO TYLE NA DZISIAJ, TRZYMAJCIE SIĘ URWISY, ŚCISKAM WAS






koszyk na opinie: \_____/

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top