PART TWENTY ONE; mind.

    — Hej.

        Jej cichy głos okraszony chrypką sprawił, że mężczyzna przekrzywił nieco głowę. Chciał spojrzeć na jej twarz – wbić wzrok w zielone oczy, policzyć niewielkie i ledwo widoczne piegi na policzkach. I to właśnie robił, a ona mu pozwalała, przyglądając się jego obliczu.

    — Hej.

        Odpowiedział, w jego głosie również znajdowała się chrypka. Długo się nie odzywał, jak zakładał. A miał wrażenie, że siedzi tutaj tylko dziesięć minut.

     — Dlaczego nie położyłeś się obok? — zapytała cicho, wyciągając rękę spod poduszki, by przysunąć ją do policzka bruneta.

    — Nie chciałem cię obudzić — odpowiedział, całując krótko przegub dłoni.

    — Czyli w ogóle nie spałeś? — zapytała i zmarszczyła brwi, przyglądając się jak opiera brodę o wnętrze dłoni. — James, jesteśmy...

    — Tutaj bezpieczni. Wiem — powiedział, szybko dokańczając to, co chciała powiedzieć po raz kolejny. — Ale nie czuję się tutaj bezpiecznie.

    — A w tamtym budynku? Nie był w ogóle strzeżony — przypomniała, pozwalając, by ułożył dłoń blisko jej brzucha.

    — Byłem zmęczony, to chyba dlatego zasnąłem — mruknął, wzruszając ramionami. — Jak się czujesz?

    — Lepiej — odpowiedziała krótko, przyglądając się zgiętym palcom Jamesa, powoli głądzącymi jej brzuch. — Steve i Sam już przyjechali?

    — Jeszcze nie — odpowiedział James, wzdychając krótko. — Yelena znowu zasnęła.

    — To dobrze.

    — Myślisz, że na jaki temat kłamała? — zapytał cicho mężczyzna, nie przestając jej delikatnie głaskać.

    — Jestem w stanie stwierdzić, że na każdy — mruknęła Natasha, wzdychając krótko. — Nie wiem tylko dlaczego.

        James westchnął, cicho, ale przeciągle. Nie wiedział, co mógłby w tym momencie powiedzieć, toteż milczał, śledząc ruchy własnych palców, które z wahaniem jeździły po jej brzuchu.

    — Chciałbyś, żeby to był chłopczyk czy dziewczynka? — zapytała po dłuższej chwili ciszy, wbijając spojrzenie w niebieskie oczy partnera.

        James spojrzał na nią zaskoczonym spojrzeniem, na moment wstrzymując wszelkie ruchy dłonią. Widziała, że się zastanawiał; zmarszczył lekko brwi, zęby zaczęły skubać powoli dolną wargę. Natasha nie mówiła często o dziecku, sama również nie inicjowała tematu związanego z nim, więc wcale nie dziwiła się zdziwieniu bruneta.

    — Nie wiem — odpowiedział, unosząc lekko kąciki ust ku górze. — A ty?

    — Chyba chłopczyk — powiedziała, bawiąc się rogiem poduszki. — Nie będzie się bać, że Czerwona Komnata go zabierze. Będzie bezpieczny.

        Jej smutny uśmiech wbijał szpilkę w serce Jamesa, której nie potrafił wyciągnąć sam.

    — Dziewczynka też będzie z nami bezpieczna — powiedział, przesuwając drugą rękę tak, by móc ścisnąć nią dłoń Natashy. — Będzie miała nas. A my nie pozwolimy, żeby stała jej się krzywda.

    — Więc jednak chcesz dziewczynkę? — zapytała, odwzajemniając uścisk dłoni. — Szczerze mówiąc, wiedziałam.

    — Ty wszystko wiesz — stwierdził, uśmiechając się lekko. Często to powtarzał.

        Po tym zawsze patrzył na nią… z uwielbieniem. Jakby była całym jego światem, jedyną prawdziwą rzeczą w świecie zbudowanym na kłamstwach jako fundamenty. Jakby tylko ona była jedyną wiadomą w labiryncie niepewności, przez który musiał przechodzić na nowo, codziennie od początku, nigdy nie znajdując z niego wyjścia.

        Być może była jedyną rzeczą, która trzymała go na tym świecie.

    — Nieważne, jakiej będzie płci — powiedział w końcu, gładząc brzuszek kciukiem. — Nauczymy je walczyć, jeśli będziesz tego chciała. Bronić. Nie będzie bezbronne.

    — Nie chcę, żeby przeżywało to samo, co my — wyznała cicho, bawiąc się palcem Jamesa. — Wiem, że nie mówię o nim często, ale naprawdę chcę, żeby miało normalne dzieciństwo.

    — Ja też tego chcę — powiedział łagodnie Barnes, wbijając spojrzenie w brzuch młodszej. — I będzie miało normalne dzieciństwo.

    — Już teraz nie jest normalnie — zauważyła, zaciskając nieco mocniej palce na dłoni starszego. — Skąd wiesz, że jak się urodzi, będzie lepiej?

    — Nie wiem — odpowiedział zgodnie z prawdą, wzdychając cicho. — Ale postaramy się, żeby tak było. Ja się postaram.

    — Nie zrobisz tego sam, James.

        Miała rację, jak zwykle. Wiedział, że nie stawi wszystkiemu czoła w pojedynkę. Ale już nie był skazany na własne towarzystwo.

    — Nie jestem sam, Natasha — oznajmił w końcu, unosząc kąciki ust ku górze.

        Romanoff odwzajemniła gest. Cieszyła się, że James po latach samotności i wiary o byciu skazanym na własne towarzystwo, był w stanie przyznać, iż tak naprawdę ma wokół siebie bliskich.

    — Wiesz, moglibyśmy uciec — stwierdził z wahaniem, wbijając wzrok w oczy Natashy. — Daleko. I żyć jak Clint.

    — Nie wiem, czy potrafię żyć tak, jak on — wyznała, śmiejąc się krótko. — Poza tym, nie chcę żadnej farmy.

    — Nie musimy mieszkać na farmie — powiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej. — Możemy mieć tylko psa.

    — Psa? — powtórzyła, marszcząc lekko brwi.

    — Tak, psa. — Kiwnął głową, wypuszczając spomiędzy ust krótki śmiech. — Ewentualnie kota.

    — A może bez żadnych zwierząt?

    — Też w porządku — stwierdziwszy to wzruszył ramionami, nie przestając się uśmiechać.

        Natasha również nie rozluźniła mięśni twarzy, utrzymując swój uśmiech tak długo, jak tylko mogła. Potem już tylko patrzyła na Jamesa – jak gładzi jej brzuch, jak waha się z przesunięciem dłoni. To był pierwszy raz, kiedy tak długo trzymał na nim rękę i, szczerze mówiąc, wcale nie przeszkadzało to Natashy.

    — Mam domek za Nowym Jorkiem — wyznała z wahaniem, podciągając nieco nogi pod siebie. — Chciałam ciebie tam zabrać, bo wiedziałam, że nikt go nie znajdzie.

    — Ale?

    — Nie mogłam ryzykować, że ktoś oprócz ciebie tam przyjedzie — odpowiedziała Natasha, wzruszając ramieniem. — Więc wysłałam ci współrzędne ze starym budynkiem. A potem pojawiła się Yelena i jechanie do tego domku nagle przestało być dobrym pomysłem.

    — Myślisz, że mogłaby komuś powiedzieć, gdzie jesteś? — zapytał cicho, przekrzywiając lekko głowę w bok.

    — Nie wiem. Nie mam pojęcia — odpowiedziała, wzdychając krótko. — Z nią wszystko jest możliwe.

    — Może powinnaś poprosić Wandę, żeby, no wiesz… pozaglądała jej do głowy — zaproponował z wahaniem James, skubiąc policzek od środka.

    — Najpierw chyba spróbuję porozmawiać z nią sama. — Westchnęła cicho. Nie wyglądała, jakby faktycznie chciała to zrobić.

        James kiwnął z wahaniem głową, by zaraz po tym odwrócić ją w stronę drzwi, do których ktoś cicho zapukał. Odczekali kilka sekund, by upewnić się, że to na pewno było do nich, i dopiero wtedy James powiedział „proszę”, patrząc cały czas w stronę wrót.

        W progu stanęła Wanda. Jej rozpuszczone włosy opadały swobodnie na ramiona, zakryte nieco za dużym sweterkiem, którego rękawy miała podwinięte. Wyglądała na lekko zestresowaną, jak zauważył James.

    — Nie przeszkadzam? — zapytała z wahaniem, zerkając krótko to na Natashę, to na Jamesa.

    — Nie, spokojnie — odpowiedziała Romanoff, podnosząc się do siadu. — Coś się stało?

    — Yelena wciąż śpi, jeśli o to pytasz — powiedziała Wanda, opierając się o framugę drzwi. — Przyjechał Sam i Steve.

    — W czas — mruknął Barnes, przewracając oczami. — W jakich są nastrojach?

    — Ciężko stwierdzić, szczerze mówiąc — odpowiedziała z wahaniem Maximoff. — Powiedziałabym, że w nie najlepszym.

    — Świetnie — mruknął brunet, pomagając Natashy wstać z łóżka. — Nie możesz ich jakoś… uspokoić? Wejść do głowy i, no wiesz, wyłączyć agresję.

    — James — mruknęła Natasha. — Wiesz, że to nic nie da.

    — Warto było spróbować — stwierdził tylko, wzruszając ramionami. — Czy to moja bluza?

    — Dopiero teraz zauważyłeś, że chodzę w twoich ubraniach? — zapytała rudowłosa, poprawiają materiał bluzy na brzuchu. — Chodź, demonie spostrzeżeń.

        Wanda uniosła kąciki ust, widząc tę scenę, i odsunęła się, by zrobić ich dwójce miejsce w progu. James, jak prawdziwy gentleman przepuścił w drzwiach Natashę, a następnie zamknął za nimi wrota. Był zestresowany, co Maximoff zobaczyła z łatwością. Nie próbowała jednak tego komentować, odprowadzając ich spojrzeniem aż do schodów.

        Natasha schowała ręce do kieszeni bluzy kierując się od razu do salonu, gdzie przeczuwała, że Sam i Steve będą siedzieć. Konfrontacja z nimi nie była czymś, czego na ten moment pragnęła; już i tak wystarczająco męczyło ją wszystko wokół. Rozmowa z nimi na pewno też nie będzie łatwa – już nie była, a trwała tylko dwanaście minut, jeśli nie więcej.

        Z każdym krokiem bliżej salonu coraz bardziej marzyła o powrocie do pokoju w wieży. Mogłaby pójść spać i udawać, że… że nic takiego nigdy nie będzie miało miejsca.

        Być może wolała, żeby to wszystko zostało tylko między nią i Jamesem. Żeby tylko oni byli w to zamieszani i żeby tylko oni wiedzieli co się dzieje. I o ile z ciążą mogli tak postąpić, tak z Yeleną i Czerwoną Komnatą już niezupełnie.

    — Cześć chłopaki — powiedziała, zwracając na siebie uwagę dwójki mężczyzn. — Jak się jechało?

    — Czy to bluza Barnesa? — zapytał od razu Sam, pokazując na materiał, który miała na sobie.

    — Nie wiedziałam, że akurat bluza jest tak ważna — stwierdziła, naciągając lekko materiał. — Ale tak, to jest bluza Barnesa. Chcecie herbatę?

     — Jeśli myślisz, że po tym wszystkim będziemy rozmawiać na spokojnie przy herbatce, to grubo się mylisz — warknął Wilson, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Znikasz na ponad cztery miesiące. Nie ma z tobą żadnego kontaktu, jedynie Barnes czasami wspomina, że wszystko u ciebie w porządku i nagle wracasz, i robisz… to!?

    — Robię co? — zapytała niewinnie, przekrzywiając lekko głowę w bok.

    — Udajesz, że nic się do cholery nie stało! — odpowiedział Falcon, podchodząc nieco bliżej niej.

    — Znikałam na dłużej i jakoś wtedy nie było problemu — przypomniała, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

    — Przestań pieprzyć — sarknął czarnoskóry, ostentacyjnie przewracając oczami.

    — Sam. — Głos Steve'a rozbrzmiał po pomieszczeniu bardzo stanowczo. — Oskarżanie jej nie pomoże ci w zrozumieniu niczego.

    — Posłuchaj swojego kapitana, dobrze ci radzi — rzuciła, puszczając brunetowi oczko. Wiedziała, że prowokuje go do wybuchu, co więcej; robiła to specjalnie.

    — Może po prostu siądziecie i po raz pierwszy posłuchacie co mamy do powiedzenia? — mruknął Barnes, stojąc blisko Natashy ze splecionymi rękami na torsie.

        Steve wiedział, że kierował te słowa głównie do niego. Inaczej nie spojrzałby na blondyna… w taki sposób.

    — Nie — oznajmił Sam. — Mam za dużo pytań.

    — Trudno, siądź na kanapie, zamknij się i słuchaj — warknął James, wbijając w bruneta ostre spojrzenie, które tylko potęgowało jego irytację.

         Steve posłuchał. Westchnął, chyba chciał coś nawet powiedzieć, ale posłuchał, idąc w stronę miejsca wyznaczonego przez Jamesa. Zerknął przy tym na Natashę przez ramię, nie do końca wiedząc w jakim celu. Ostatecznie z jego ust nie uciekło ani jedno słowo. Sam zacisnął usta w wąską linię – nie podobał mu się taki obrót sytuacji.

    — Jak się czujesz? — zapytał z wahaniem blondyn, kiedy Natasha usiadła w poprzek fotelu. Za nią, jak ochroniarz, stanął James, wspierając się o oparcie mebla.

    — Bywało lepiej — odpowiedziała, łącząc palce na brzuchu. — Zamierzasz zadać swoje pytanie Sam, czy po prostu będziesz mnie przewiercał wzrokiem?

    — Przecież miałem się zamknąć — przypomniał, zerkając krótko na Jamesa.

    — I niech tak zostanie — mruknął Barnes, strzelając palcami prawej ręki. Powoli, palec za palcem, byleby zirytować czarnoskórego jeszcze bardziej.

    — Jak już zdążyliście zauważyć — zaczęła Natasha, zerkając krótko na Jamesa — zrobiło się trochę niebezpiecznie.

    — Trochę — powtórzył mrukliwie Wilson, wbijając się bardziej w oparcie.

    — Mieliście po drodze jakieś trudności? — zapytała Romanoff, udając, że wcale nie usłyszała przytyku kolegi.

    — Na szczęście nie — odpowiedział Rogers, pochylając się do przodu tak, by móc oprzeć przedramiona o kolana. — Co się dzieje? Dlaczego…

    — Kurwa, nie mogę ciebie słuchać Rogers — warknął nagle James, gwałtownie odpychając się od fotelu. — Kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy miałeś w dupie to, co dzieje się z Natashą, dlaczego nagle teraz chcesz wiedzieć co się dzieje? Miałeś do cholery gdzieś jej stan twierdząc, że wcale nie mówię prawdy.

    — Bo nie rozumiałem, co się dzieje!

    — Nie bądź śmieszny — sapnął Barnes, przewracając oczami. — Natasha jest najlepszą agentką T.A.R.C.Z.Y., ale nie da rady sama ochronić siebie przed całą organizacją.

    — Źle oceniłem sytuację, przyznaję się — powiedział blondyn, łącząc ze sobą dłonie. — Przepraszam. Naprawdę jest mi przykro.

    — Super, dobrze dla ciebie — mruknął James, ostentacyjnie odwracając od blondyna spojrzenie. — Możesz kontynuować, Nat — powiedział ciszej, zerkając krótko na kobietę.

    — Jest tutaj moja siostra — oznajmiła z wahaniem Natasha, cicho wzdychając. — Prawdopodobnie zostanie tutaj jeszcze chwilę.

    — Okej, a możesz nam powiedzieć co się dzieje? Od początku? — zapytał Sam, unosząc ku górze lewą brew.

    — To nie jest takie proste, Wilson — mruknęła Natasha, drapiąc niewielką skórkę, będąca blisko paznokcia na kciuku.

    — Dlatego wybierasz ucieczkę, żeby nie musieć o niczym mówić? — Czarnoskóry pochylił się i przybrał podobną pozę do Rogersa, wbijając spojrzenie w rudowłosą.

    — Dlatego wróciłam, żeby w końcu przestać uciekać — odpowiedziała, wbijając zmęczony wzrok w oczy Falcona.

        Mężczyzna zacisnął usta i kiwnął głową. Być może dla niego nie miało to sensu, ale będąc szczerym, wcale nie musiało go mieć.

    — W Rosji jest taka organizacja — powiedziała. James zauważył, że jej prawa dłoń zaczęła powoli gładzić brzuch przez materiał bluzy. — Nazywają ją Czerwoną Komnatą. Należałam do niej.

    — To było w tych dokumentach, tak? — zapytał cicho Rogers. — W tych, które usunięto po kilku godzinach od wrzucenia ich?

    — Tak — odpowiedziała cicho Natasha, kiwając głową. — Tego, czego w nich nie było, to informacji, że z niej uciekłam.

        W pomieszczeniu nastała cisza. James skubał nad głową Natashy fotel, nie chcąc wtrącać się w opowieść młodszej, i obserwował reakcje dwóch mężczyzn, siedzących na kanapie. To nie jego to dotyczyło, nie w całości, a i tak stresował się każdym kolejnym zdaniem.

    — Znalazł mnie Clint. On zaproponował, żeby przyjęli mnie do T.A.R.C.Z.Y. Warunkiem była pomoc w obaleniu Czerwonej Komnaty — kontynuowała, nie patrząc ani na Steve'a, ani na Sama. — Myślałam, że już nie istnieje, ale… pojawiła się Yelena i teraz już nic nie jest pewne.

    — Kiedy się obudzi, Natasha spróbuje z nią porozmawiać — dodał James, zerkając na dłoń Natashy. Rogers kiwnął z wahaniem głową. — Może dowie się więcej.

    — Nat, możesz powiedzieć, co to za organizacja? — zapytał cicho blondyn.  Chyba zauważył, że Natashy ciężko się o tym mówi.

        Wcale się temu nie dziwił. Powrót do przeszłości, nieprzyjemnej przeszłości, nie był miłym powrotem. Zwłaszcza, jeśli jej przeważająca część okraszona była cierpieniem.

    — Mają taki program — zaczęła. — Porywają dziewczynki z całego świata i trenują na zabójczynie, służące Rosji. Jak maszyny.

    — Co zamierzasz teraz zrobić? — zapytał Wilson. — Mam na myśli, jeśli Czerwona Komnata…

    — Na razie muszę porozmawiać z Yeleną — przerwała mu, a ręka zastygła w miejscu. — Potem będę myśleć, co dalej.

    — Bardzo nie chcę was straszyć — zaczął ostrożnie Sam, przerzucając spojrzenie z Jamesa na Natashę — ale obawiam się, że… że wasze dziecko może być ich celem.

    — Dziecko? — dopytała Natasha dość drwiącym tonem. — Ma dopiero czternaście tygodni i zaręczam, że nie przypomina dziecka.

    — Dobrze wiesz, o co mi chodzi — mruknął Wilson, przewracając oczami.

    — Przestań snuć teorie spiskowe — sapnął James. — Skąd niby mogą wiedzieć, że Natasha jest w ciąży?

    — To po pierwsze. — Natasha zsunęła nogi z podłokietnika, zmieniając tym samym pozycję siedzenia. — Po drugie ich nie interesują płody, Wilson. Znajdują dziewczynki, które mają po sześć, siedem lat.

    — Mimo wszystko wydaje mi się, że nie powinniśmy lekceważyć tej opcji — stwierdził blondyn, przejeżdżając dłonią po potylicy.

    — Oh błagam, nie pomyślelibyście tak, gdyby to ktoś inny był w ciąży — burknęła, przewracając oczami. — Na razie ten temat uważam za zamknięty.

    — Jak sobie życzysz. — Sam opadł na oparcie kanapy. — A jak zamierzasz się bronić przed towarzystwem, które miało nas napaść w drodze do wieży?

    — Na razie nijak — odpowiedziała, wzruszając ramionami. — Wieża ma włączony zewnętrzny protokół ochrony i wpuszcza tylko naszych, więc… jesteśmy bezpieczni. Przynajmniej chwilowo.

        W pomieszczeniu nagle rozeszło się głośne odchrząknięcie. James natychmiast zadarł nieco głowę, by zaraz po tym wbić spojrzenie w stojącego w progu Anthony'ego Starka.

        Nie wyglądał na zadowolonego, ale tak naprawdę Tony nigdy na takiego nie wyglądał. Oczy schowane były za ciemnymi szkiełkami, mimo iż wcale tego nie potrzebował. Nosił je „bo tak”, bez większej potrzeby, żeby tylko wpasowały się w jego strój. On również odbiegał od codziennego, luźnego ubioru; zastąpiony był ciemnymi, eleganckimi spodniami i marynarką. Ręce położone miał na biodrach i z jakiegoś powodu wyglądał jak wkurzony Fury.

    — Czy ktoś ma może ochotę wyjaśnić mi co tu się do cholery dzieje? — zapytał, obrzucając spojrzeniem wszystkich, którzy akurat byli w pomieszczeniu.

    — Co ty tutaj robisz? — zapytała Natasha, marszcząc mocno brwi.

    — Z tego, co pamiętam, jestem właścicielem tego budynku i mam prawo przebywać w nim, jeśli tak mi się akurat podoba — odpowiedział brunet, podchodząc do pomieszczeń. — W przeciwieństwie do ciebie, Barnes.

    — Musimy porozmawiać — oznajmiła Natasha, wstając z fotelu najszybciej, jak potrafiła. — Najlepiej teraz.

    — Tak myślałem, że to ty jesteś sprawczynią całego zamieszania — mruknął Tony. — Steve zapewne najpierw zadzwoniłbym o pozwolenie.

    — Chodź, nie obrażaj Kapitana — mruknęła Natasha, podchodząc do Starka.

    — Racja. Mamy wiele do omówienia — rzucił miliarder, idąc za Natashą. — Może chodźmy do biura?

    — Z wielką przyjemnością. — Przewróciła oczami, doskonale wiedząc, co Stark próbuje osiągnąć. — Nie pozabijajcie się — dodała, zerkając kontrolnie na trójkę mężczyzn, siedzących jeszcze w środku salonu.

        Nie dostała żadnej odpowiedzi, ale też takowej nie oczekiwała.

        Droga do biura Tony'ego nie była skomplikowana; mieściło się ono na piętrze wyżej i było jednym z nielicznych tam pomieszczeń. Było dość obszerne i dobrze wyposażone, jak na pokój, w którym ktoś przebywał raz na ruski rok.

    — Więc, agentko Romanoff — mruknął Tony, kiedy weszli do pomieszczenia. — Co do cholery jasnej robi tutaj Barnes?

    — Jest ze mną — odpowiedziała zdawkowo, wzruszając ramionami. — Przestań traktować go jak zagrożenie.

    — Oczywiście, może jeszcze ścisnę mu dłoń i powiem: „Spoko, że zabiłeś moich rodziców, nic się nie stało”? — zapytał prześmiewczo, podchodząc do barku, który otworzył jednym ruchem ręki. — Nie bądź śmieszna, Romanoff.

    — Dobrze wiesz, że był pod kontrolą Hydry. Nie miał wyboru — warknęła Natasha, zaciskając ręce na ramionach, kiedy zauważyła, że mężczyzna nalewa do szklanki whisky.

    — Patrz na moje usta — powiedział Tony, odwracając się przodem do agentki. — Mam to do cholery gdzieś — oznajmił twardo Stark, po czym uśmiechnął się, sprawiając, że Romanoff przewróciła oczami.

    — Może wrócę, kiedy już się uspokoisz, co? — zaproponowała, jednak nie ruszyła się z miejsca.

    — Nie ma mowy — mruknął, biorąc do ręki drugą szklankę z podobną ilością napoju. — Trzymaj, zanim się rozmyślę.

        Natasha przełknęła ciężko ślinę. Jak w spowolnionym tempie widziała bursztynową ciecz, obijającą się o ściany szklanki. Praktycznie czuła jej smak na własnym języku, jak spływa w dół jej gardła, i już chciała sięgnąć po szklankę, tak niewiele brakowało, żeby odebrała ją od Starka.

        Ale na szczęście tylko obrzuciła ją wzrokiem, nabierając więcej powietrza w płuca.

    — Dzięki, nie piję — powiedziała. Dziwnie było usłyszeć te słowa we własnych ustach.

        Stark popatrzył na nią z… zawiedzeniem. Zwiesił nawet ramiona i przekrzywił głowę w bok, dobitnie pokazując, że nie jest przychylny tej informacji.

    — Czyżby antybiotyk w postaci „zatrzymało mi okres na dziewięć miesięcy”? — zapytał, przelewając whisky z jednej szklanki do drugiej, by pustą odstawić na drzwiczki barku.

    — Coś w ten deseń — mruknęła, odwracając spojrzenie od szklanki z alkoholem.

    — Kto jest szczęśliwym tatusiem? — zapytał, podchodząc do biurka, by usiąść za nim na czarnym fotelu.

    — Chcesz to po prostu usłyszeć z moich ust, prawda? — odbiła kobieta, unosząc prawą brew ku górze.

    — Być może. — Stark wzruszył ramionami, przystawiając szklankę do ust.

    — Więc nie dam ci tej satysfakcji — oznajmiła i usiadła przed biurkiem. —  Wiesz, że normalnie nie szukałabym tutaj pomocy — zaczęła, wbijając spojrzenie w oczy mężczyzny.

    — Wiem — mruknął, kiwając powoli głową. — Ale też wiem, że normalnie w ogóle nie szukałabyś pomocy.

    — To też prawda — przyznała, kiwając powoli głową.

        Stark zmierzył ją krytycznym spojrzeniem. Patrzył, a to nie znaczyło nic dobrego.

    — Więc to nie jest normalna sytuacja — wywnioskował. — Nie jestem tym właściwie zdziwiony.

    — Cieszę się.

    — Tylko czy konieczne było przewracanie całej wieży do góry nogami? — zapytał zirytowany, przewracając oczami.

    — Jest jeszcze coś — powiedziała, udając, że ułożenie nóg na blacie wcale nie sprawiło jej problemu. — W twoim szpitalu jest moja siostra.

    — Powtórz to jeszcze raz, bo powietrze za głośno chodzi w tym pokoju — oznajmił, głośno stawiając szklankę na blacie. — Kto jest w moim szpitalu?

    — Moja siostra — odpowiedziała ot tak Natasha, wzruszając ramionami. Chciała pokazać Starkowi jak bardzo jej to zwisa i powiewa, jakby to wcale nie był problem, ale gdzieś w środku… tam wszystko było na opak.

        Natasha nie miała siły, by z tym walczyć.

    — Brakowało mi kolejnej wściekłej, rudej Rosjanki do wesołej gromadki emocjonalnego wsparcia — mruknął, przewracając zmęczony oczami. Jakby to on sprawował pieczę nad całym tym cyrkiem.

    — Nie jest ruda — sprostowała Natasha, choć kolor włosów Yeleny był najmniej ważną rzeczą w całym tym zamieszaniu.

    — Czy my teraz…

    — Jest ciężko ranna — przerwała szybko, poprawiając się na krześle. — Nie mogłam jej zostawić przed wieżą.

    — A jest ciężko ranna, bo?

        Tak bardzo nie chciała się powtarzać. Tak cholernie miała dość do wracania myślami do Rosji i Czerwonej Komnaty. Na sam jej przebłysk w umyśle Romanoff wstrząsnął dreszcz, który nie był spowodowany zimnem. Przynajmniej nie tym razem.

    — Została zaatakowana przez członków organizacji, której byłyśmy częścią — odpowiedziała, wzdychając krótko. Już miała dość, tak cholernie dość tej rozmowy.

    — I teraz ta sama organizacja próbuje się do ciebie dobrać? — dopytał Tony, opadając na fotel.

    — Podejrzewam, że tak — mruknęła. — Właściwie do naszej dwójki. Nie jestem pewna co do Jamesa.

    — A dziecko? — Mężczyzna przekrzywił lekko głowę, przyglądając się uważnie Natashy. — Wzięłaś pod uwagę, że ono też może być celem?

    — To nawet nie przypomina na razie dziecka, czego oni w ogóle od niego mogą chcieć?

    — Wszystkiego — odparł Stark i wzruszył ramionami. — Dobrze wiesz, że to dziecko nie będzie normalne.

    — Słucham? — Natasha zaplotła ręce na klatce piersiowej, wbijając spojrzenie w bruneta. Wiedział, że była oburzona i normalnie nie omieszkałby wspomnieć o tym na głos.

    — Cokolwiek pływa w żyłach Barnesa, zostało przekazane dziecku — powiedział Tony, ciężko wzdychając. Jakby tłumaczył nastolatkowi podstawową matematykę bez większych sukcesów. — A wiesz co to znaczy?

        Romanoff wzruszyła ramionami. Chciała mieć to naprawdę gdzieś.

    — Nie będzie jak inne dzieci, Natasha — oznajmił. — Właściwie nie jestem tym zdziwiony. Matka tajny agent z umiejętnościami tak wieloma, jak dyplomy Bannera, i podróbka super żołnierza z metalowym ramieniem. Dziwi mnie natomiast, że ta siła jeszcze nie rozsadziła cię od środka.

    — Jest wielkości pieprzonej brzoskwini, Stark. Co miałoby niby mi zrobić? — zapytała, przewracając ze zirytowaniem oczami.

    — Zobaczysz za niedługo.

    — Od kiedy stałeś się znawcą od tych spraw? — zapytała mrukliwie, stukając palcami w przedramiona. — O Boże, Tony, jesteś obrzydliwy — warknęła po chwili ciszy, kiedy zrozumiała co chodziło po głowie mężczyzny.

    — Ja? To Banner prowadził badania na Rogersie — stwierdził, wzruszając ramionami. — Ja tylko przejrzałem papiery.

    — Badań, do których nie miałeś dostępu.

    — Widzisz, ja nie mam dostępu do jego badań, ty nie masz dostępu do komputera Nicka, a jakoś oboje świetnie dajemy sobie radę, omijając blokady.

        Natasha przewróciła oczami. Tłumaczenie Starka zdawało się być… bezcelowe, bo i tak przecież wiedziała, że najprawdopodobniej brał w tym udział osobiście.

        Mimo to pozwoliła sobie uwierzyć, że grzebał w papierach dotyczących tylko badania krwi.

    — Czerwona Komnata nie wie o dziecku — powiedziała w końcu, zmieniając temat i tym samym z powrotem kierując spojrzenie na mężczyznę.

    — Skąd ta pewność? — odbił, opierając się przedramionami o stolik. Pchnął nieco szklankę, którą odstawił wcześniej, a ona tylko zachwiała się niebezpiecznie, nie upadając końcowo na bok.

    — Nie mieli jak się dowiedzieć. Natasha Romanoff nie istnieje w mediach — stwierdziła rudowłosa, wzruszając ramionami.

    — Więc jak znalazła cię twoja siostra? — zapytał mężczyzna, przekrzywiając głowę w bok.

    — Miała szczęście. — Natasha nie sądziła, by młodsza faktycznie miała szczęście. — Jestem pewna, że zauważyłam ją pierwsza.

    — Czyli równie dobrze ta cała Czerwona Komnata również mogła ciebie znaleźć. Nie wiesz, co się dzieje na ulicach Nowego Jorku.

    — Nawet jeśli, to i tak nie ma teraz znaczenia.

    — Teraz — powtórzył. — A pomyślałaś co będzie za tydzień? Za miesiąc?

    — Nie wiem, czy dożyję jutra, Tony — przypomniała, podobnie jak on przekrzywiając głowę w bok. — Na razie muszę się dowiedzieć o co chodzi z Yeleną.

    — To ty nie wiesz dlaczego ona tu jest? — Zmarszczył brwi, jakby nie wierzył, że Natasha Romanoff czegoś nie wie. Jakby to było niespodziewane zjawisko.

    — Myślałam, że wiem — westchnęła, poprawiając włosy tak, by nie leciały jej na policzek. — Ale udowodniła mi, że jest inaczej.

    — Natasha Romanoff została okłamana przez własną siostrę — powiedział mężczyzna, unosząc kąciki ust w dość szyderczym uśmiechu. — To nowość.

    — Oh, zamknij się — warknęła. — W moim stanie…

    — Jesteś w ciąży, nie ciężkim etapie demencji. — Tony przewrócił oczami.

    — Demencji — powtórzyła za nim Natasha, unosząc wyżej brew.

    — Chyba nie zapomniałaś, że siostrę trzeba sprawdzić? Oh, czekaj, zapomniałaś.

    — Nie miałam powodu, by myśleć, że kręci — sarknęła, przenosząc ręce na podłokietniki, by na nich zacisnąć mocno palce. — Nie znasz jej, Stark.

    — I szczerze mówiąc, nie chcę poznać — rzucił i wypił zawartość szklanki jednym duszkiem. Jego mina pozostawała wściekłe niezmienna, jakby właśnie wypił wodę. — Co z nią w ogóle jest?

        Natasha spojrzała krótko w oczy Starka. Przymknęła powieki, nie spuszczając wzroku z brązowych, zmęczonych tęczówek, i kiedy nie zauważyła w nich niczego, co było warte uwagi, spojrzała za brunetem. Okno ukazywało widok na Nowy Jork – obsesję Tony'ego, odkąd zaczął pracować nad zbrojami Iron Mana.

    — Jej stan jest stabilny — odpowiedziała, starając się rozluźnić palce. — Śpi, a jak już się budzi, niewiele jest w stanie powiedzieć.

    — Ale wciąż jest w stanie ciebie okłamać.

    — Jeszcze jeden komentarz na ten temat, a obiecuję, że wylecisz przez to okno — warknęła, co tylko sprawiło, że Stark poczuł jeszcze większe rozbawienie jej reakcją.

    — Przepraszam, po prostu bawią mnie twoje hormony — stwierdził ot tak, wzruszając ramionami. — Jak w ogóle się czujesz? Daje ci w kość?

    — Ty teraz dajesz mi w kość — oznajmiła, przewracając oczami tak, że Tony praktycznie mógł to usłyszeć.

    — Świetnie, bo już miałem obawy, że jednak nie. — Uśmiechnął się, tak po prostu, a to wcale nie sprawiło, że irytacja Natashy zmniejszyła się choć trochę. — No, daj spokój, wygadaj się. Barnes cię wkurza?

    — Wkurza mnie wszystko, więc ciężko stwierdzić — odpowiedziała, wzruszając ramionami. — Czasami to jest męczące, ale radzę sobie.

    — Cieszę się — rzucił, palcem jeżdżąc po krawędzi szklanki. — Znasz już płeć?

    — Nie. — Dlaczego wszyscy o to pytali? W jej mniemaniu nie było to ważne. — Słuchaj, nie…

    — Nigdy nie słyszałem, żebyś mówiła o dzieciach — stwierdził nagle, wstając od biurka. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek będziesz je mieć.

        Natasha zmarszczyła brwi, wiodąc wzrokiem za brunetem tak, jakby nie ufała jego krokom, czynom, gestom i słowom, jakie wypowiadał. Chyba to czuł – natarczywość jej spojrzenia. ale nie odwrócił się od okna, by na nią spojrzeć, by skonfrontować się ze spojrzeniem Romanoff.

    — Czy ty próbujesz zapytać, czy Barnes zmusił mnie do urodzenia dziecka?

        Tony odwrócił się dopiero wtedy, wbijając spojrzenie w Natashę w taki sposób, że przez moment myślała, że źle odebrała jego podchody. Ale Tony tylko udawał zaskoczenie.

    — Cóż, oboje wiemy, z jakich jest czasów.

    — Co nie zmienia faktu, że to moje ciało i to ja o nim decyduję. James o tym doskonale wie — oznajmiła, wzruszając ramionami. — Nie każdy facet jest skurwysynem, Tony.

    — Poczułem się urażony — stwierdził Stark, teatralnie łapiąc się za serce. — Powinienem teraz pogratulować?

    — A czujesz taką potrzebę?

    — Nie — powiedział Tony, wsuwając dłonie do kieszeni. — Szczerze mówiąc, czuję obrzydzenie. Wyobraziłem sobie…

    — Jesteś cholernie obrzydliwy Stark — warknęła Natasha, ale nie mogła znaleźć w sobie siły, by ukryć ten drobny uśmiech, cisnący się na jej usta. — Lepiej mi powiedz jak czuje się Pepper.

    — Wyśmienicie — odpowiedział krótko, przekrzywiając lekko głowę w bok. — Nałogowo czyta książki o porodzie.

    — Cóż, dobrze dla niej. — Wzruszyła ramionami, po czym wstała z wahaniem z fotelu. — Długo będziesz trzymać przed wszystkimi w tajemnicy to, że za niecały miesiąc urodzi ci się dziecko?

        Głowa Tony'ego drgnęła, jakby nie do końca wiedział, czy chciał nią kiwnąć, czy jednak pokręcić. Ostatecznie chwilowo zastygł, zastanawiając się nad odpowiedzią, co było dość ciekawym zjawiskiem – bo Tony nie myślał nad tym, co miał powiedzieć. Zawsze na wszystko miał przyszykowaną odpowiedź.

    — Będzie miała na imię Morgan — oznajmił, unosząc lekko kąciki ust ku górze. — Jak nie znikniecie z dnia na dzień, może będą się bawić we dwójkę.

    — Może — powtórzyła za nim Natasha, uśmiechając się lekko.

    — Będę już wracał — rzucił, zerkając na zegarek. — Nie rozwalcie tutaj niczego. W razie potrzeby jestem pod telefonem.

    — Dziękuję Tony.

        Mężczyzna kiwnął głową, jakby to, co robił, było zupełną drobnostką, która i tak nie wpłynęłaby za bardzo na życie Romanoff.

        Kiedy Stark odjechał, rzucając nie stosownymi komentarzami w stronę Rogersa, docinając Samowi i mierząc Jamesa spojrzeniem, w wieży z powrotem zrobiło się… cicho. Panowała napięta atmosfera, w dalszym ciągu, ale do tego był czas się przyzwyczaić i właściwie nikt już nie miał ochoty na to narzekać. W salonie nie było nikogo prócz Pietro, który okazjonalnie przychodził by sprawdzić, czy ktoś czegoś nie ogląda.

        Wychodzenie poza ściany wieży nie było zbyt rozsądnym pomysłem, toteż Sam nie pojechał do rodzinnego miasteczka, by spotkać się z siostrą i jej dzieciakami. Właściwie zaszył się w swoim tymczasowym pokoju, podobnie jak reszta nie wychylając nosa poza drzwi. Rogers zniknął; prawdopodobnie kręcił się po siłowni, gdzie niewiele osób chciało teraz przebywać, więc dopóki nie był potrzebny – nikt nie przerywał jego spokoju. O reszcie Natasha nie wiedziała, co robią. Podejrzewała, że Vision przesiaduje u Pietro, starając się znosić jego głupie docinki i jeszcze głupsze pytania.

        Natasha natomiast siedziała w sali Yeleny, wsłuchując się w maszynę monitorującą jej czynności życiowe. W jej ekran okazjonalnie wbijała spojrzenie, a wtedy palce budziły się do życia i zaczynały odruchowo gładzić to włosy Yeleny, to brzuch, dopóki nie ogarnęła, że znowu zaczęła to robić. By odgonić dziwne uczucie, wstawała z krzesła i rozpoczynała krótki spacer po pomieszczeniu, tam i z powrotem, zerkając na zegarek w telefonie i irytując się, gdy minęły tylko dwie minuty.

        Przez szpitalny korytarz ktoś postanowił zrobić sobie spacer, podobnie jak Natasha po niewielkiej przestrzeni. Dzięki lekko uchylonym drzwiom była w stanie rozpoznać, z której mniej więcej strony dochodzą. Rozpoznała też sposób chodu – lekki, aczkolwiek szybki. Taneczny, chociaż osoba ta nigdy nie miała styczności z profesjonalnym tańcem. Zatrzymała więc się w miejscu, wbijając spojrzenie w drzwi, i w końcu; by wbić spojrzenie w Wandę Maximoff, chowającej wiecznie zimne dłonie w rękawach odrobinę za dużego, beżowego sweterka.

    — Hej Nat, nie przeszkadzam? — zapytała, unosząc lekko kąciki ust ku górze.

    — Nie, nie przeszkadzasz — odpowiedziała Natasha, zerkając krótko na wciąż śpiącą Yelenę. — Coś się stało?

    — Musiało coś się stać, żebym przyszła? — Wanda przekrzywiła głowę, przymykając drzwi tak, jak wcześniej zostawiła je Romanoff. — Chciałam tylko powiedzieć, że uspałam ci Jamesa.

    — Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że uda ci się to zrobić — stwierdziła Natasha, przekrzywiając lekko głowę w bok.

    — Ja też nie. Ten człowiek nigdy nie odpoczywa — mruknęła Maximoff, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Był tu lekarz? Mówił coś?

    — Poza tym, że to normalne, że cały czas śpi, powiedział niewiele. — Romanoff wzruszyła ramionami. — Za niedługo morfina przestanie działać, więc jeśli nie będzie bardzo otępiała przez ból, może uda mi się z nią porozmawiać.

    — Wiesz — zaczęła Wanda, kiedy przeniosła spojrzenie z Yeleny na Natashę — wątpię, żeby chciała być z kimkolwiek szczera.

    — To znaczy?

        Natasha zmarszczyła brwi, przyglądając się z uwagą Maximoff. Była jedyną osobą, która przez moment była w stanie dojrzeć, co działo się w głowie blondynki i… sądząc po jej minie, nie było to miłe pięć minut.

    — Kiedy udało mi się wejść do jej umysłu poczułam… blokadę — wyjaśniła, zakładając kosmyk włosów za ucho. — Jakby nie pozwalała sobie o czymś myśleć. Czymś… traumatycznym. Podobnie jest u ciebie i Jamesa, ale Yelena…

    — Yelena co? — ciągnęła Natasha widząc, że szatynka nie chce kończyć swojej wypowiedzi.

        Wanda westchnęła cicho. Nie wiedziała, czy w tym momencie patrzeć na Natashę, czy na Yelenę.

    — Ktoś kontroluje umysł Yeleny — wydusiła w końcu Maximoff. — To nie są myśli normalnego człowieka, Nat.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

5410 słów!

tak, dzieje się, tak, będzie grubo, tAK, MAM NOWĄ POSTAĆ DO KRZYWDZENIA

tutaj przyjmuję zakłady na płeć naszej małej bubki:

also ja wiem, że w filmach avengersi mieli siebie w głębokim poważaniu, bUt myślę, że wszyscy tutaj zebrani lubią, jak są dla siebie rodzinką/przyjaciółmi, więc niech tak zostanie, amen

WIĘC, ZOSTAWIAM WAS Z KOSZYKIEM NA OPINIE I IDĘ... nie wiem, co idę, ale idę

\______/

miłej nocki urwisy!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top