PART TWENTY FOUR; machine.

    — Która godzina? — zapytała szeptem Natasha Romanoff, przebijając się przez ścianę milczenia, którą ustawiła już dłuższą chwilę temu.

        James, będący do tej pory po drugiej stronie łóżka, ruszył z miejsca. Maszyny, próbujące utrzymać Yelenę przy życiu przerażały człowieka wychowanego w czasie drugiej wojny światowej.

    — Kilka minut po czwartej nad ranem — odpowiedział, bezszelestnie stając za krzesłem rudowłosej, by ułożyć dłonie na barkach kobiety. — Jesteś zmęczona? Bardzo długo nie spałaś.

    — Jestem zmęczona — odpowiedziała bez wahania. — Cholernie, cholernie zmęczona — dodała, poprawiając się nieco na krześle. — I bolą mnie plecy.

    — Wiesz, że tu jest łóżko obok? — przypomniał mężczyzna, zaciskając delikatnie dłonie na ciele młodszej.

    — Wiem. — Kiwnęła z wahaniem głową, przyglądając się zmęczonej, poszarzałej twarzy Yeleny Belovy. — Ale nie chcę jej zostawiać.

    — Obudzę cię, jeśli coś będzie się działo — powiedział zaraz Barnes, przesuwając się tak, by móc kucnąć obok krzesła Natashy. — Brak snu źle wpływa na waszą dwójkę.

          Romanoff z wahaniem spojrzała na swój brzuch. Wiedziała, do czego James pił i wiedziała też, że prędzej czy później poruszy ten temat. Wolała jednak, żeby był on niedotykalny.

    — Przepraszam, nie myślę teraz o dziecku — wyznała, mimo to przysuwając ręce bliżej ciała, by móc ułożyć je na zaokrąglonym brzuchu.

    — Rozumiem Tasha, to w porządku — przyznał, kiwając powoli głową. — Ale proszę, połóż się. Chociaż na godzinę.

        Romanoff westchnęła, ciężko i głośno. Miała chyba nadzieję, że jednak James się rozmyśli i powie, że może zostać tu jeszcze chwilę. Ale nie poruszył się, nie powiedział nic, obserwował tylko jak wstaje z miejsca i podchodzi do wolnego łóżka.

    — Ona nie będzie na ciebie zła, Nat — wyszeptał, z wahaniem obejmując kobietę od tyłu.

        Chyba potrzebowała to usłyszeć.

        Westchnęła, ścisnęła krótko dłoń mężczyzny i wreszcie usiadła na łóżku, zaraz po tym kładąc się na szpitalnym materacu. Barnes natomiast złapał za jej nogi i nie mówiąc nic podniósł je, by położyć je na własnych udach.

    — Czuwałam już raz przy umierającej osobie — powiedziała cicho, rozluźniając się pod delikatnym dotykiem Jamesa. — To też działo się w nocy.

    — W Czerwonej Komnacie? — zapytał cicho, przekrzywiając nieco głowę w bok.

    — Tak. — Kiwnęła głową, kładąc obie dłonie na brzuchu. — Czasami specjalnie zostawiali umierające dziewczyny z nami, żeby reszta obyła się ze śmiercią — dodała z wahaniem, wygładzając materiał bluzy. Wyglądało to tak, jakby głaskała zaokrągloną część ciała.

    — Kto to był?

    — Nie pamiętam — odpowiedziała, wbijając spojrzenie w sufit. — Miała takie ładne, niebieskie oczy. Bała się. Ale chciała już odejść.

    — Naprawdę nie mogą nic zrobić? — James zacisnął lekko dłoń na kolanie Natashy. — Zatrzymać tego wszystkiego?

     — Nie potrafią — wymruczała. — Wanda powiedziała, że dzwonili do Bannera.

    — Wanda tu była? — Zmarszczył lekko brwi, przyglądając się młodszej.

    — Tak, kiedy poszedłeś do łazienki — oznajmiła, kierując spojrzenie z powrotem na brunecie. — Powiedział, że postara się przylecieć najszybciej jak się da, ale wątpię, żeby zdążył.

    — Nie mów tak, Nat.

    — Lekarz powiedział, że jeśli Yelena dostanie przeciwbólowe, nie dożyje poranka — przypomniała, zaciskając dłonie w pięści. — A Bruce będzie tutaj najszybciej o ósmej.

    — Ale jeszcze nie dostała żadnych leków.

    — Ale cały czas cierpi, James.

        Jakby na potwierdzenie tych słów z ust Yeleny wydarł się cichy, zduszony jęk, towarzyszący przekręceniu głowy z lewej do prawej strony. Nie byli pewni, czy wciąż spała, chociaż na to wszystko wskazywało – maszyna monitorująca pracę jej organizmu potwierdzała, że blondynka wciąż się nie obudziła. Jej czoło zroszone było potem, jakby trwała w ciężkiej gorączce, a klatka piersiowa ciężko unosiła się i opadała, nie pozwalając nabrać powietrza bez zbędnego świstu.

        Natashy znowu łzy zebrały się w oczach. Nie miała siły patrzeć na siostrę będącą blisko śmierci, czegoś, czego miała uniknąć przez cholernie długi czas. Wciąż nie mogła uwierzyć, że tak szybko była zmuszona się z nią pożegnać.

    — Kiedy byłyśmy małe — zaczęła cicho, kierując spojrzenie z powrotem na Jamesa — musiałyśmy odgrywać scenkę z dwoma pracownikami Czerwonej Komnaty. To trwało trzy lata.

        James kiwnął głową, zbyt onieśmielony faktem, że rudowłosa zdecydowała się podzielić z nim swoją przeszłością, by wydusić z siebie jakiekolwiek słowo. Zwłaszcza, że niewiele z niej pamiętała.

    — Wiem, że mieliśmy udawać rodzinę — powiedziała, kręcąc palcami niewielkie kółka na brzuchu. — Rodziców i dwie córeczki, będące w stanie pójść za sobą w ogień.

    — Chciałbym to zobaczyć — wyznał cicho, gładząc nogi Natashy spokojnym, jednostajnym ruchem.

        Kobieta uśmiechnęła się lekko.

    — Nie pamiętam, ile miałam lat. Ale Yelena miała chyba siedem, kiedy musieliśmy uciec z Ohio. — Westchnęła cicho, jak przez mgłę pamiętając poszczególne rzeczy. — Nie założyła nawet butów, bo powiedzieli jej, że nie będzie ich potrzebować.

    — Co się wtedy stało? — zapytał z wahaniem po długim milczeniu, podczas którego Natasha studiowała strukturę sufitu. Chyba nie chciała dalej zagłębiać się w tę historię.

    — Spalili wszystkie dowody, żeby nic po nas nie zostało, zapakowali nas do samochodu i pojechali na lotnisko — odpowiedziała pustym głosem, zmuszając się do nie zaciśnięcia palców na materiale bluzy. — Nasza „mama” — powiedziała to robiąc cudzysłów palcami — została postrzelona, a „tata” strzelał do pościgu, więc to ja musiałam pilotować.

    — Sterowałaś samolotem będąc dzieckiem?

    — Robiłam wiele rzeczy, które nie powinno robić dziecko — oznajmiła z gorzkim śmiechem, wbijając spojrzenie w Jamesa. — Ale pamiętam, że robiłyśmy też całkiem… normalne rzeczy.

    — Jakie na przykład? — James przekrzywił nieco głowę w bok, obserwując jak mimika twarzy Nat zmienia się odrobinę.

    — Farbowałyśmy moje włosy na niebiesko — odpowiedziała, uśmiechając się delikatnie. — W jednym dniu miałyśmy też zrobione zdjęcia z każdego święta, urodzin i wakacji — dodała, ściągając z ud Jamesa nogi i przekręcając się ostrożnie na bok, by móc patrzeć na Yelenę.

        James nie miał serca powiedzieć Natashy, że farbowanie dziecku włosów nie było normalne. Ale gdzieś w środku miał nadzieję, że Romanoff zdawała sobie z tego sprawę – i że uparcie wypierała z siebie tę myśl.

    — Strasznie się bałam o Yelenę — powiedziała z wahaniem, wsuwając dłoń pod poduszkę. — Wszędzie za nią chodziłam. Bałam się, że… że jak spuszczę ją z oczu zostanie zabrana do Czerwonej Komnaty jak ja.

        Barnes z wahaniem ułożył dłoń na udzie młodszej, powoli ruszając nią w górę i w dół, starając się jakoś dodać jej otuchy.

    — Jestem okropną siostrą, prawda? — zapytała, śmiejąc się zbyt gorzko. — Nie sprawdziłam co się z nią dzieje po ucieczce.

    — Nie miałaś jak, Natasha — przypomniał cicho, zaciskając nieco palce. — Nie mogłaś przecież sama powstrzymać całej organizacji, żeby jej pomóc.

    — Pewnie masz rację — wyszeptała, choć doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że kobieta miała jeszcze wiele do powiedzenia w tej sprawie. Tylko po to, by dowieść, że jest okropną siostrą. — A ty?

    — Co ja?

    — Miałeś rodzeństwo? — zapytała, zerkając krótko na mężczyznę.

    — Tak — odpowiedział, przekrzywiając lekko głowę w bok. — Starszą siostrę. Miała na imię Rebecca.

    — Rebecca — powtórzyła po nim Natasha, o wiele ciszej, jakby próbowała to imię we własnych ustach. — James i Rebecca.

    — Kiedy wyjechałem na wojnę, miała urodzić swoje pierwsze dziecko — wyznał, wznawiając łagodny ruch na udzie rudowłosej. — W jednym z listów napisała, że jeśli urodzi synka, to nazwie go Buchanan po wujku. Odpisałem jej, żeby nie krzywdziła tak dziecka — dodał, a z jego ust uciekł cichy, przyjemny dla ucha śmiech.

    — I kogo ostatecznie miała? Córkę czy syna? — zapytała Natasha, z wahaniem kładąc dłoń na własny brzuch.

    — Nie wiem — odpowiedział, podgryzając policzek od środka. — Wiem tylko, że zostałem wujkiem niedługo po wysłaniu mojego listu. Miałem się dowiedzieć osobiście, czy mam siostrzeńca czy siostrzenicę.

        Natasha kiwnęła z wahaniem głową. Nie wiedziała, czy mogłaby cokolwiek powiedzieć na ten temat.

    — Robisz to specjalnie, co? — zapytał z lekkim uśmiechem. — Odwracasz moją uwagę, żeby nie zasnąć?

    — Być może. — Uniosła kąciki ust, ale nie uśmiechnęła się tak, jak James. — Lubię, kiedy mi coś opowiadasz.

    — Mimo wszystko powinnaś się przespać — stwierdził mężczyzna, zabierając dłoń z uda kobiety.

    — Możesz położyć się ze mną?

        James westchnął, cicho i z wahaniem. Ostatnio Natasha nie często chciała, by był tak blisko niej, by obejmował ją, by broń Boże nie dotknął zaokrąglonego brzucha. Miała dni, kiedy na to pozwalała i nawet sama zachęcała Barnesa do położenia dłoni na brzuchu, ale nie trwało to długo i zazwyczaj po tym Romanoff znikała z pomieszczenia. Jakby brzydziła się pozwolenia na to. Albo co gorsze – jakby brzydziła się własnego ciała.

    — Oczywiście.

        Wstał, okrążył łóżko. Nie przejmując się butami wszedł na materac i położył się za Natashą, nie do końca wiedząc, co mógł zrobić ze swoją ręką. Na ratunek jak zwykle przyszła rudowłosa, sklejając ich palce razem i przesuwając dłoń mężczyzny tak, by mieć ją blisko siebie.

        Pracujące maszyny i rzadkie dźwięki wydawane przez Yelenę nie były atrakcyjnym klipem do słuchanie przed snem. Mimo to po kilkunastu, kilkudziesięciu minutach oddech Natashy stał się stabilny i równomierny. Ucisk na jego dłoni zelżał już chwilę temu, mimo to wciąż bał się ruszyć – nie chciał obudzić Romanoff. Nie ze świadomością, że nie spała od zbyt długiego czasu.

         Jego palce od czasu do czasu przejechały po dłoni kobiety, a oddech podwiewał nieco rude włoski, które oddzieliły się od większych kosmyków. Jej oddech był właściwie niesłyszalny wśród działania maszyn i rzadkich, znikomych pojękiwań Yeleny, które były zbyt gardłowe, by mógł je za takowe uznać.

        Minuty mijały boleśnie wolno. James czuł się tak, jakby został znowu zamknięty w małym pokoiku starego mieszkania w Budapeszcie, gdzie bezcelowo wpatrywał się w sufit. Gdzie spędzał godziny, notując jakieś rzeczy w grubym zeszycie, mając nadzieję, że pozwoli mu to połączyć wszystko w całość i dać mu pełny obraz tego, kim był. Lub kim jest. Gdzie błagał, by koszmary nie spędzały z jego oczu snów, a one wciąż przychodziły, wciąż nie chciały dać mu spokoju.

        Odruchowo przycisnął Natashę do siebie bardziej, wydychając przez nos nieco więcej powietrza. Nie mógł teraz o tym myśleć.

×××

        Dłonie Wandy drżały.

        Nie było to rzadkim zjawiskiem, bo często tak się działo, kiedy była pod wpływem silnych emocji lub kiedy używała magii – była więc do tego przyzwyczajona.

        Problem pojawiał się wtedy, kiedy te silne emocje zaczynały oddziaływać na magię, a magia to bezczelnie wykorzystywała.

        Po raz kolejny z ust kobiety wyrwało się zmęczone westchnięcie, którego nie była w stanie powstrzymać. Zaraz za nim w ślad poszedł zanik czerwonej mgiełki, która otulała przedmioty lewitujące w pokoju Wandy. Upadły one na podłogę, a przez fakt, iż dźwięki w nocy zdawały się działać inaczej, wytworzyło to ogromną falę huku, zdaniem Maximoff.

        Miała już siebie dość. Bywało gorzej, oczywiście, ale nawet kiedy tak było, ustępowało to w niedługim czasie. A teraz było inaczej i wcale nie uśmiechało jej się iść spać, kiedy jej pokój wywracał się do góry nogami.

        A jedynym sposobem na ratunek było odrzucenie kołdry i wyjście z pomieszczenia.

        Tak więc szatynka zrobiła. Nie kwapiła się zbieraniem porozrzucanych przedmiotów po podłodze, miała gdzie to, że parę z nich mogło być zepsute. Trudno, stało się, kiedy to naprawi. Teraz chciała stąd tylko wyjść, uciec, żeby nie musieć już się sama za siebie wstydzić.

         Swoje kroki jak zwykle skierowała najpierw do pokoju Pietro, ale kiedy już trzymała dłoń na klamce, cofnęła się o krok. Czy to, że miała problem, z którym przecież mierzyła się kilka razy faktycznie było powodem, dla którego miała budzić brata? I to o takiej godzinie? Zasługiwał na odpoczynek albo choćby chwilę spokoju, niezmąconego jej obecnością.

        Westchnęła. Czuła, że powinna wrócić do swojego pokoju, skoro nic innego nie mogła zrobić, ale coś jej podpowiadało, że nie mogła tego zrobić teraz. Że ktoś w części pokojowej również nie spał.

        Używanie teraz mocy nie było najrozsądniejszym pomysłem, toteż Wanda poprzestała tylko na ostrożnym zapukaniu w drzwi, będącymi bardzo blisko schodów. Ze środka doszedł do niej dźwięk zgrzytającego materacu, a zaraz po tym kroki kierowane ku drzwiom. Nie była przygotowana na to, że tak szybko zostanie przywitana przez osobę w środku, ale nie narzekała.

        Nie usłyszała szczęki klucza przekręcanego w zamku. Rzadko kiedy ktoś zamykał tutaj drzwi od sypialni, więc nie była zdziwiona faktem, że te również nie zostały tak zamknięte. Obserwowała natomiast jak klamka cicho pociągana jest w dół, a następnie jak drzwi otwierają się, ukazując postawną sylwetkę wysokiego blondyna, ubranego w dresy i szarą koszulkę. Włosy, zazwyczaj ułożone i sprawiające wrażenie, że nic ich nie ruszy, teraz były roztrzepane i opadały na nieskazitelnie czyste czoło mężczyzny.

        Steven Rogers uniósł lekko kąciki ust ku górze.

    — Nie obudziłam cię? — zapytała na wstępie kobieta, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że na twarzy blondyna nie było nawet cienia zaspania.

        To nie było dziwne, że mieszkańcy wieży nie spali. Rzadko kiedy ktoś tu przespał spokojnie całą noc, nie kręcąc się z boku na bok przez senne koszmary. Urok bycia Avengerem – wszystkie najgorsze misje i wydarzenia odbijały się echem w głowie nawet podczas snu.

    — Nie, nie obudziłaś — odpowiedział, przekrzywiając nieco głowę w bok. — Oglądam film, chcesz dołączyć?

    — Oglądasz film po czwartej nad ranem?

    — Ja nie komentuję tego, że pukasz po czwartej nad ranem — zauważył, wzruszając ot tak ramionami.

    — Racja — mruknęła przeczesując włosy palcami. — Nie mam ochoty na oglądanie filmów. Przyszłam chyba pogadać — dodała, zdając sobie sprawę, że wciąż nie odpowiedziała na propozycję starszego.

    — Chyba?

    — Nie wiem, czy coś z siebie wyduszę — stwierdziła Wanda z lekkim uśmiechem.

        Steve kiwnął głową, po czym przesunął się w bok, by pokazać tym Maximoff, że może wejść. Szatynka skorzystała z tego bez wahania, obrzucając pomieszczenie szybkim spojrzeniem.

        Za każdym razem, kiedy tutaj wchodziła, miała wrażenie, że cofie się w czasie. Jakby z dwudziestego pierwszego wieku przenosiła się do lat czterdziestych, bo tak właśnie Tony wystylizował pokój Rogersa. Często mówił, że wygląda identycznie jak ten, który miał za czasów wojny – ale Wanda wiedziała, że nie do końca tak było. Opowiadał przecież jak małą miał sypialnię i też często z jakimi problemami musiał się mierzyć na co dzień. Lubiła słuchać jego opowieści.

    — Wanda — powiedział łagodnie Steve, podkładając dłoń pod lewitującą książkę.

     — Przepraszam — wydusiła, wstrząsając dłońmi, by szybciej pozbyć się natrętnych efektów ubocznych posiadania mocy. — To przez stres.

    — Co się dzieje? — zapytał zmartwiony, odkładając przedmiot w bezpieczne miejsce. — Chcesz mi o czymś powiedzieć?

        Wanda spuściła z mężczyzny wzrok. Czy faktycznie chciała mu powiedzieć, co się dzieje? Chyba po to tu przyszła, tak? Żeby móc się komuś wygadać o tym, co leżało jej na sercu.

        Westchnęła, a za westchnieniem tym powędrowało opadnięcie na zaścielone łóżko blondyna. Steve widząc to podniósł laptopa, którego obsługę ostatnio dzielnie próbował się nauczyć, i przeniósł go na biurko, by samemu móc usiąść na materacu.

    — Wiesz, co się dzieje z Yeleną? — zapytała, przekręcając lekko głowę w bok, by spojrzeć blondynowi w oczy. Nie zdziwiła się, że pokręcił przecząco głową. — Jej ciało odmawia współpracy — wyszeptała, wstając do pozycji siedzącej.

        Jej plecy oparły się o ścianę, kiedy przyciągała nogi bliżej siebie. Była zmęczona, cholernie zmęczona i nie potrafiła sobie wyobrazić jak musiała czuć się Natasha.

    — Lekarze nie wiedzą, co się dzieje. Banner obiecał, że przyleci jak najszybciej, żeby spróbować pomóc, ale… chyba nie zdąży na czas — dodała, przejeżdżając dłonią po twarzy.

    — Natasha jest tam z nią?

    — Cały czas — odpowiedziała Maximoff, zaciskając palce na przedramionach. — Boję się, że przez stres stanie się coś i Nat i dziecku, i że Yelena…

    — Musimy być dobrej myśli, Wanda — powiedział, przysuwając się nieco bliżej, by móc zaoferować młodszej pocieszające ułożenie dłoni na barku. Na więcej nie potrafił się zebrać.

    — Tutaj się nie da, Steve — wyjaśniła, mrużąc lekko oczy. — Yelena umiera. Jeśli dostanie leki przeciwbólowe może nie dożyć poranka. A ona cierpi. Bardzo cierpi — powiedziała, przenosząc jedną z dłoni na dłoń Steve's, by zacisnąć na niej mocno palce.

        Steve kiwnął z wahaniem głową. Rozumiał, do czego Wanda piła i co chciała przez to wszystko powiedzieć – i to było najgorsze.

    — Steve, ja… ja chyba wiem, kto ją skrzywdził — wyszeptała Wanda, wypuszczając więcej powietrza z płuc.

    — Od jak dawna?

        Młoda kobieta wzruszyła z wahaniem ramionami. Nie była w stanie tego dokładnie określić.

    — Ale nie wiem, czy to coś da, wydawała się mieć… silne uczucia względem tej osoby i… Ja nie wiem, kim ona jest — dodała, przysuwając się bliżej Steve'a, by móc oprzeć głowę o jego klatkę piersiową.

        Rogers przeniósł wtedy dłoń na bardziej oddalone ramię, powoli jeżdżąc po nim w górę i w dół.

    — Może powinnaś powiedzieć o tym Natashy?

    — Nie wiem, czy to jest dobry pomysł — wyznała z wahaniem Wanda, przyciskając się do blondyna tak, jakby chciała schować się w jego ramionach. — Co jeśli zdenerwuję tym Natashę?

    — Nie będziesz żałować, że nie powiedziałaś jej tego teraz? — zapytał Steve, przekrzywiając lekko głowę w bok.

     — Będę — stwierdziła, zagrażając dolną wargę. — Ale będę też żałować tego, że jej powiedziałam.

    — Z dwojga złego chyba lepiej, żeby o wszystkim wiedziała, prawda?

        Wanda zawahała się. Jeśli osoba, którą zobaczyła w umyśle Yeleny, jest Natashy znana, jeśli dzięki temu będzie mogła ją uratować…

    — Która jest godzina? — zapytała szybko, zadzierając nieco głowę, by spojrzeć w oczy blondyna.

        Steve sięgnął po niewielki zegarek, leżący na nocnej szafce i wbił spojrzenie w tarczę.

    — Za pięć piąta — odpowiedział. — Chcesz tam do niej pójść?

    — Boję się — wyznała, mimo to wyswobadzając się z bezpiecznych ramion. — Ale to chyba jedyne słuszne rozwiązanie.

    — Iść tam z tobą?

    — Nie wiedzą, że powiedziałam tobie o tym — wyjaśniła ze skruchą, poprawiając rękawy swetra. — Nie chcę zdenerwować Natashy bardziej, niż już jest.

    — W porządku, rozumiem. — Uniósł lekko kąciki ust, idąc w ślad szatynki i wstając z materacu.

    — Dziękuję, że mnie wysłuchałeś — powiedziała, obejmując krótko Steve'a ramionami. — I że mi doradziłeś.

    — Nie ma sprawy. Od tego jestem.

        Wanda westchnęła, wdychając zapach Rogersowego żelu pod prysznic i z wahaniem, bardzo niepewnie stanęła na palcach i złożyła krótki pocałunek na lewym policzku blondyna, dość blisko kącika jego ust.

        A po tym wyszła z pomieszczenia, nie żegnając się ani słowem.

×××

        Zegarek pokazywał czwartą trzydzieści, kiedy James wbił spojrzenie w majaczącą Yelenę.

        Z początku zdawała się bełkotać, mieszać rosyjski z angielskim, i mimo iż Barnes znał oba języki doskonale, nie był w stanie zrozumieć co młoda kobieta mówiła. Dopiero jedno słowo, imię, sprawiło, że wysunął dłoń z uścisku śpiącej Natashy i zaczął delikatnie poruszać jej ramieniem.

        Obudzenie jej było wyzwaniem. James bał się, że nie będzie wstanie tego zrobić, że Natasha nie zdąży odpowiedzieć Yelenie, ale ostatecznie otworzyła zirytowana oczy.

        A potem przypomniała sobie, gdzie jest.

    — Chyba ciebie szuka — powiedział cicho, zaciskając dłoń na barku młodszej. — Wydaje mi się, że majaczy — dodał przepraszającym tonem, jakby to, co się stało, było jego winą.

        Natasha kiwnęła jedynie głową, wstając z łóżka za pomocą Barnesa. Po tym podeszła szybko do Yeleny, nie wiedząc, czy może choćby ścisnąć ją za rękę.

    — Yelena — powiedziała łagodnie, odgarniając mokre kosmyki włosów z rozpalonego czoła blondynki. — Jestem tutaj, słyszysz?

    — Muszę znaleźć Natashę — wyszeptała niewyraźnie Belova, zaraz po tym zaczynając ostro kaszleć. — Muszę znaleźć Natashę, muszę… muszę ją znaleźć.

    — Jestem tu Yelena, jestem tu cały czas, nie musisz mnie szukać. — Głos Natashy drżał. Oczy znowu zaszły łzami, słysząc co Yelena chciała zrobić.

    — Nie wiem, gdzie ona jest — załkała Yelena, kręcąc głową dla podkreślenia swojego zdania. — Muszę ją znaleźć, naprawdę, potrzebuję jej.

    — Lena, popatrz na mnie — poprosiła Natasha, wsuwając ostrożnie dłoń pod głowę Yeleny i przekręcając ją tak, by blondynka mogła na nią spojrzeć. Jej wzrok nie potrafił jednak pozostać tylko na jej sylwetce. — Jestem tu z tobą.

    — Natasha? — powiedziała, ale jej mętne spojrzenie nie dawało wrażenia, jakby rozpoznawała siedzącą przed nią osobę. Mimo to Natasha gorliwie kiwnęła głową, pozwalając łzom wypłynąć spod powiek. — To boli — oznajmiła, wypuszczając spomiędzy ust brzydki szloch.

    — Ja wiem, ja wiem, ale musisz wytrzymać. — Natasha przejechała dłonią po włosach blondynki. — Będzie dobrze, tylko musisz zaczekać.

    — Natasha…

    — James, proszę — wyszeptała, nie potrafiąc się zebrać na spojrzenie przez ramię. — Ona da radę, wiem to.

        Yelena wypuściła ze świstem oddech, zakaszlała i zaczęła łapczywie łapać powietrze. Maszyna monitorująca pracę jej serca nie wydawała już spokojnych dźwięków, jak zaledwie kilka minut temu.

    — Yelena, Yelena spokojnie — powiedziała drżącym głosem Natasha, kładąc dłonie na policzkach młodszej. — Powtarzaj za mną, rób to, co ja — dodała szybko i choć płuca wcale nie chciały współpracować, nabrała w nie powietrze o wiele spokojniej, niż zrobiła to Yelena.

        Za sobą usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. James prawdopodobnie wyszedł z pomieszczenia, ale nie zwróciła na to większej uwagi.

    — To boli — zapłakała Yelena, unosząc dłoń tak, by położyć ją na przedramieniu Natashy. — To tak cholernie boli — dodała już ciszej. Jej łzy wyryły już ścieżki na obu policzkach.

    — Wiem, naprawdę wiem, ale wytrzymasz, prawda? Zawsze wytrzymywałaś, nie możesz…

        Głos Natashy przerwany został jej własnym płaczem, narastającym na sile z każdą minutą. Jak długo jeszcze zamierzała pozwolić Yelenie cierpieć? Jak długo zamierzała wmawiać wszystkim wokół, że da radę?

    — Nie mogę ciebie stracić — wyszeptała, pochylając się tak, by dotknąć czołem rozpalone czoło Yeleny. — Błagam cię, nie rób mi tego Lena, proszę, nie zostawiaj mnie samej.

        Nawet gdyby chciała, nie mogła dłużej wierzyć, że Yelena rozumie, co do niej mówi. Że zdaje sobie sprawę z czegokolwiek, co teraz wokół niej się działo.

    — Natasha — usłyszała wtedy za sobą. Nie potrafiła się zebrać na obejrzenie się przez ramię.

    — Przyszedłeś z lekarzem? — zapytała drżącym głosem, powoli jeżdżąc kciukami po policzkach Yeleny, gorących przez podwyższoną temperaturę.

    — Pani Romanoff…

    — Podaj jej leki — oznajmiła szorstko, ocierając nadgarstkiem łzy z policzków. Było to bez sensu, bo na ich miejsce zaraz pojawiły się nowe, większe i… cięższe.

    — Jest pani…

    — Wiem, co powiedziałam, do cholery, jestem tego pewna — warknęła, odwracając się w stronę tego samego lekarza, który wcześniej przekazał jej informacje dotyczące stanu jej siostry.

        Lekarz spojrzał krótko na Jamesa. James zacisnął zęby, kiwając z wahaniem głową tak, jakby chciał dać swoje przyzwolenie, a potem wbił spojrzenie w Natashę. Nie zdążył nawet spojrzeć jej w oczy – natychmiast odwróciła się w stronę Yeleny.

    — Już za chwilę będzie dobrze — powiedziała drżącym głosem. — Za chwilę będziesz mogła odpocząć.

    — Natasha, nie zostawiaj mnie — wyszeptała Yelena. — Boję się, Natasha.

    — Jestem z tobą — oznajmiła kolejny raz, łapiąc za jej dłoń. Już i tak nie mogła jej bardziej skrzywdzić. — Nie zostawię cię, rozumiesz?

        Lekarz w milczeniu przygotował lek, który już po chwili podał do kroplówki. Oprócz powszechnego milczenia, w pomieszczeniu roznosił się tylko dźwięk maszyny i płacz sióstr, przerywany wzięciem głębokiego oddechu.

    — Ile jej zostanie? — zapytała głosem wypranym z emocji Natasha, nie racząc lekarza nawet krótkim spojrzeniem.

    — Ma pani wystarczająco czasu na pożegnanie się z nią — odpowiedział dość wymijająco Immanuel Frees. Nie była to dokładna odpowiedź, ale z drugiej strony; Natasha wcale takiej nie oczekiwała.

        Nie miała zamiaru niczego oczekiwać w tym momencie.

        Lekarz wyszedł z pomieszczenia kilka minut po tym, szepcząc coś o zostawieniu ich samych i prywatności. Drzwi za nim zostały zamknięte cicho, bardzo cicho – prawie tego nie zauważyli.

        Zostali w pokoju we trójkę. James złapał za krzesło, stojące pod ścianą i postawił je tuż za Natashą, by ta mogła chociaż usiąść, a łóżko, na którym leżała Yelena, nieco obniżył. To wszystko, co mógł w tamtym momencie zrobić. To i stanięcie za przyniesionym krzesłem.

        Natasha podciągnęła nosem, nie mogąc dłużej znieść tego, co właśnie miało miejsce na jej oczach. To nie tak miało być. To nie tak Yelena miała odejść, nie w tak młodym wieku, nie tutaj. To wszystko zdawało się być chorym snem, koszmarem, z którego nie potrafiła się wybudzić, który progresywnie stawał się coraz gorszy i gorszy. A ona siedziała, gładząc siostrę po policzku.

    — Kocham cię Yelena — wyszeptała, wpatrując się w półprzymknięte oczy i lekko rozchylone wargi. Spomiędzy nich wciąż uciekały ciche jęki i szlochanie. — Nie chcę się z tobą żegnać, rozumiesz?

        Poczuła, jak dłoń Jamesa zaciska się na jej ramieniu, mocno, by pokazać, że jest tutaj z nią cały czas.

        Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i zapewne gdyby nie krzesło, upadłaby na podłogę. Ciałem wstrząsnęła kolejna dawka płaczu, kiedy dobiegł ją dźwięk zwalniającej pracy maszyny. Już nie dudniła – wróciła do spokojnej pracy. Chciała chyba oszukać parę, że wszystko, co dzieje się z Yeleną, jest w porządku. Że leki zadziałały i poczuje się dzięki temu lepiej, bo wreszcie przestanie cierpieć.

        Natasha wiedziała, że tak będzie. Ale wiedziała też, że będzie to jedyna rzecz, jaka jej zostanie po Yelenie – zwalniające pikanie, które wreszcie stanie się tylko długim, jednostajnym dźwiękiem.

    — Natasha…

    — Spokojnie, jestem tutaj — powiedziała, pochylając się nieco do przodu. — Jestem cały czas. — Głos znowu się załamał, znowu musiała otrzeć policzki od łez, znowu musiała udawać, że jest w porządku. Dla Yeleny. Żeby się nie bała.

    — Natasha, ja… — zaczęła, słabo i niewyraźnie, próbując zmotywować własne palce do tego, by zacisnąć je na dłoni starszej — ja ciebie też kocham.

        Romanoff zakryła usta dłonią. Próbowała, tak cholernie próbowała nie wybuchnąć teraz głośnym płaczem. Ale z każdą kolejną minutą przychodzilo jej to z coraz większym trudem. A nie chciała, żeby to była ostatnia rzecz, jaką Yelena usłyszy.

    — Nie zostawiaj mnie teraz, proszę cię.

        Minuty mijały.

    — Nie zostawię, obiecuję.

        Przeniosła się z trudem z krzesła na łóżko, za pomocą Jamesa podnosząc Yelenę tak, by mogła wsunąć się za nią. Zaczęła głaskać Yelenę po włosach, kołysząc nimi na boki, a drugą ręką wciąż ściskała dłoń młodszej.

    — Nie musisz się bać, wiesz? — wyszeptała Natasha, pochylając się nieco nad Yeleną. — Po prostu… zamknij oczy i… wszystko będzie dobrze, obiecuję.

        Nie sądziła, by Yelena to usłyszała. Zacisnęła lekko palce na dłoni Natashy mimo to, jakby chciała dać jej znać, że rozumie, co do niej powiedziała.

        Minuty wciąż mijały, nieubłaganie szybko. Zbyt szybko, by Natasha mogła powiedzieć o wszystkim, co chciała z siebie wyrzucić.

    — Przepraszam Yelena. Za wszystko — wyszeptała tylko, ostatni raz całując czoło młodszej siostry.

        Uścisk zelżał. Maszyna zaczęła zwalniać.

        Po piątej nad ranem w szpitalnym pomieszczeniu siedziby Avengersów zostały już dwie osoby.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top