PART TWELVE; word.

    — Co jeszcze musisz niby sprawdzić? — zapytała zmęczonym tonem Natasha, gdy zsunęła się nieco z fotela, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji do siedzenia.

    — Niczego nie sprawdzałem — zaprzeczył zaraz James, zapinając pas.

    — Tak samo, jak nie sprawdzałeś mnie przez ostanie cztery dni? Zajebiście ciekawe — mruknęła rudowłosa, chowają się bardziej w płaszczu, byleby nie patrzeć na bruneta.

    — To nie było... sprawdzanie — stwierdził, poprawiając jeszcze raz górne lusterko, zanim złapał za klucz i go przekręcił.

        Natasha westchnęła zirytowana, prostując bardziej swoją sylwetkę i otwierając drzwi. Wysiadła, zanim James mógł zareagować, i w chwili, gdy był gotowy wyskoczyć z pojazdu za nią, ona poszła do tyłu, kładąc się na siedzeniach. Oczywiście tyłem do Jamesa, nie mogła sobie odpuścić pokazania, iż jest na niego wciąż zdenerwowana.

        Nie skomentował tego. Po prostu ruszył spod domu, włączając się w ruch drogowy.

        Natasha nie odzywała się często od tamtego poranka. Była osowiała i nie miała ochoty wchodzić w jakiekolwiek interakcje z Jamesem. Jedynie czasami opierała głowę o jego ramię na kanapie, ale nawet to było krótkie, bo zaraz odpychała się od Barnesa z pewną dozą obrzydzenia, której nie potrafił sobie wytłumaczyć. Zdawała się powziąć próbę zmniejszenia ich fizycznego kontaktu do minimum, nie pozwalając choćby musnąć się palcem, więc nie forsował jej do niczego. Nie chciała przyzwyczaić się do tego razem z nim, więc to szanował.

    — Chcesz się gdzieś zatrzymać albo...

    — Po prostu jedź, Barnes — przerwała mu, a w lusterku widział, jak przewraca się na plecy, zdejmując z nóg buty.

    — Ale gdyby coś się działo, to mów — rzucił, sięgając do pokrętła regulacji głośności radia, które miał zamiar nieco podgłosić.

        Na to już Natasha nie odpowiedziała.

        Cztery dni gwałtownego wyciszenia były czymś w rodzaju kary dla Jamesa. Musiał zebrać wszelkie pokłady cierpliwości, których ostatnimi czasy nie było za wiele, a jednocześnie nie popaść w „syndrom cichych dni”, jak określił ostatni tydzień. Te dwa okresy co prawda miały kilka różnic, co nie znaczyło, że się tym faktem cieszył. Chciał wrócić do normalnej relacji, kiedy Natasha głupio dogadywała albo prowokowała go do różnych zachowań. Albo kiedy przysuwała się do jego dłoni lub pozwalała układać się do snu poprzez bawienie włosami. Tęsknił do tego. Tęsknił i nie mógł nic na to poradzić, bo... miała rację. To była jego wina.

    — James — odezwała się po kilku minutach Natasha, nie podnosząc się ze swojego miejsca.

    — Tak? Coś się dzieje? — zapytał zaraz, starając się rozluźnić palce lewej ręki na kierownicy, by przypadkiem z nerwów jej nie zniszczyć.

    — Nie. — Wyłożyła nogę na wezgłowie tylnego siedzenia, co James zobaczył w lusterku. — Szczerze mówiąc, denerwuje mnie to, jak nagle zacząłeś... świrować.

    — Świrować? — powtórzył, płynnie zmieniając bieg, by wyprzedzić jakiś samochód jadący przed nimi.

    — Tak, świrować — oznajmiła, a w jej głosie odnalazł... spokój. Chyba rozbawienie. — Zachowujesz się jak pieprzony samiec alfa. Chodzisz wokół mnie na palcach, a mi do cholery nic nie jest.

    — Martwi mnie po prostu twoje zachowanie, Nat — powiedział z wahaniem, krótko zerkając przez ramię na rudowłosą.

    — Patrz na drogę. — Nawiązała w nim kontakt wzrokowy, który szybko przerwał, nie mogąc jechać na ślepo.

    — Znowu się ode mnie odsunęłaś.

        Poruszył ten temat, oczywiście, że musiał to zrobić. Romanoff przetarła dłonią twarz, nie wiedząc, jak zareagować na jego słowa. Po raz pierwszy miała kompletną pustkę w głowie. Może to przez to zmęczenie? Albo przez... cokolwiek, co było w ostatnich czterech dniach?

    — Wyciszyłaś się — dodał po chwili, nieświadomie nie pozwalając podjąć Natashy tego tematu.

    — Ale ciebie nie unikam — zauważyła, wbijając wzrok w duży palec stopy, którym zaczęła jeździć przez skarpetkę po szybie.

    — Tak, ale za to pokazujesz, że nie chcesz być blisko mnie.

    — A co w tym złego!? — Natasha oburzyła się wsuwając ręce we włosy, których nie miała siły wiązać. — Każdy potrzebuje...

    — Chwili dla siebie? Natasha, ty nie chcesz mieć chwili dla siebie — powiedział tonem zaskakująco pewnym siebie, zerkając na rudowłosą dzięki górnemu lusterku.

    — A skąd, do cholery, możesz to wiedzieć!?

    — Bo słyszę, jak płaczesz, będąc sama w pokoju!

        Silnik Audi pracował, z radia wciąż puszczali muzykę, a jednak mieli wrażenie, że w samochodzie jest przeraźliwie cicho. Że wypowiedziane słowa odbijają się echem w środku.

    — Czyli teraz nie tylko będziesz obserwował każdy mój krok, ale też wysłuchiwał wszystkiego co powiem albo zrobię? — zapytała drwiąco, przystawiając stopy do szyby.

    — Zacznij mi mówić co się z tobą dzieje, to nie będę tego robił — odpowiedział nadwyraz spokojnie, wzruszając ot tak ramionami. Zastanawiało ją, jakim cudem był w stanie przejść tak szybko z przeciwstawnych sobie emocji.

    — Boże, Barnes, jaki ty jesteś namolny. Powiedz mi to, powiedz mi tamto — przedrzeźniła go, mając nadzieję, że zwróci tym samym jego uwagę na siebie. — Nie zesraj się z tej troski.

    — Widzisz? Irytuje ciebie ta rozmowa, bo zaczynasz mówić jak gówniara — stwierdził brunet bez wahania, nie racząc jej nawet krótkim spojrzeniem

    — Gówniara? — powtórzyła z cichym parsknięciem, zmuszając się do siąścia na środkowym miejscu. — Więc, drogi panie Barnes, jak się pan czuje z faktem, że zaciążył pan gówniarę?

    — Przestań — zarządził. Widziała, jak palce, zarówno te metalowe jak i te Jamesowe, zacisnęły się mocniej na kierownicy.

    — Oh więc ty możesz mnie tak nazywać, ale ja już niezbyt? — Miała niemiłą ochotę rozpętania kolejnej kłótni, a ta rozmowa właśnie do tego zmierzała. Serce Natashy już od dobrej chwili pracowało na przyśpieszeniu.

    — Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi — mruknął, przewracając oczami, co zauważyła po podniesieniu wzroku na górne lusterko. Widziała też zmarszczone brwi Jamesa. Chyba wstrzymywał nerwy, by nie wybuchnąć.

    — Problem w tym, że w ogóle nie wiem, o co ci chodzi. Nie mam bladego pojęcia — oznajmiła swobodnie, wycofując się z powrotem na tył, powracając do wcześniejszej pozycji. Błagała w myślach, żeby tamta chęć się zamknęła.

        Na szczęście James również postanowił zacisnąć usta, nie pozwalając słowom wyjść na wierzch. Zamiast tego odetchnął – głęboko i głośno – a potem po prostu przyciszył irytujące radio. Myślała, że będzie chciał mieć go jeszcze głośniej, by zagłuszyć jej słowa, bo zdawała sobie sprawę, że była cholernie irytująca, a głupie gadanie tylko irytowało Barnesa. Ale nie, on zaskoczył ją po raz kolejny. Jakim cudem wciąż chciał ją słuchać?

       Natasha przetarła twarz dłońmi.

    — James — powiedziała głosem ni to cichym, ni to głośnym. Wiedziała jednak, że brunet ją usłyszał. — Czy ty chcesz to dziecko?

        Dotarło do niej, że nigdy nie zapytała o jego zdanie. Poczuła się przez to cholernie egocentryczna.

    — Moje zdanie chyba nie jest teraz ważne — odpowiedział po dłuższej chwili, być może próbując nastroić się do przejścia ze zdenerwowanego tonu na bardziej spokojniejszy.

    — Ale ułatwiłoby mi podjęcie decyzji — burknęła, choć nie była zła jego słowami. Była właściwie... zaskoczona.

    — Myślałem, że już ją podjęłaś — wyznał również zdziwiony; nawet nie próbował tego ukryć.

        Natasha wzruszyła ramionami, choć James nie mógł tego zobaczyć.

    — Jak się czujesz? — zapytał, burząc tym samym scenariusz dalszej rozmowy, którą rudowłosa ułożyła w myślach.

    — Na razie dobrze. — Otuliła się bardziej płaszczem, wypowiadając te trzy słowa. — Dam ci znać, jak coś się zmieni.

    — Okej.

        Brzmiał... dziwnie spokojnie. Jakby te siedem słów dały mu gwarancję na życie wieczne, którego wcale nie pragnął.

         James milczał przez resztę jazdy tak, jak milczała Natasha. Nie szczędził krótkich zerknięć na rudowłosą, zauważając, iż po kolejnym wybuchu znowu stała się osowiała, być może zmęczona ostrą wymianą zdań. Naprawdę tego nie zauważył? Że przez ostatni czas zachowywała się inaczej? A może faktycznie sama nie odczuwała niczego dziwnego? Może... może po prostu dowiedzenie się o ciąży tak na nią wpłynęło?

        Przewrócił oczami. Oczywiście, że to na nią wpłynęło. Przecież Natasha nigdy nie chciała zajść w ciążę.

        Nigdy? Skąd mógł o tym wiedzieć, skoro nie zaczęli takiego tematu? Być może było inaczej, być może Romanoff chciała mieć dziecko, ale nie teraz, nie w tym czasie, nie z nim.

        Teraz to on poczuł się zmęczony własnymi myślami.

        Wjechał na drogę prowadzącą do parceli Anthony'ego Starka, zaciskając na kierownicy mocniej palce. To nie tak, że coś do niego miał, bo naprawdę tak nie było. James po prostu... czuł od starszego niechęć do jego osoby, a to wystarczyło, by jego dyskomfort budził się w otoczeniu miliardera. Wcale się nie dziwił – on też nie mógłby przekonać się do mordercy, który pozbawił go dwójki najważniejszych osób w jego życiu. Podziwiał bruneta, że jeszcze nie kazał swoim robotom rzucić się na jego osobę, w celu dokonania na nim powolnej egzekucji, którą oglądałby na żywo. A może nie? Może po prostu satysfakcjonowałaby go informacja o jego śmierci? Nie sądził, ale... kto wie.

        Wjechał na podziemny parking wraz z irytującymi myślami, których za wszelką cenę chciał się pozbyć. Chyba dlatego zaparkował najszybciej jak się dało i wyszedł z pojazdu, zamykając cicho drzwi. Okrążył samochód, przez szybę zaglądając do środka i dopiero po tym postanowił otworzyćt tylne drzwi będące za siedzeniem pasażera.

        Natasha spała, tego był w stu procentach pewien. Lekko unosząca się klatka piersiowa i zamknięte oczy były tego dowodem. Zaczął skubać policzek od środka, nie odrywając spojrzenia od rudowłosej. Chyba nie spała w nocy najlepiej, skoro udało jej się zasnąć w akompaniamencie muzyki i nie obudzić, gdy James wyłączył silnik i zaglądnął do tyłu. Przez moment, krótki moment, w jego głowie pojawiło się wspomnienie ich ostatniej nocy, gdy tak, jak zwykle leżał za nią, mając rękę położoną na jej podbrzuszu. Teraz ona sama miała tam dłoń i... Barnes miał wrażenie, że był to bardzo opiekuńczy gest, choć równocześnie zupełnie nieświadomy.

        Mimo iż bardzo nie chciał jej budzić, nie mógł pozwolić, by spała na niewygodnym siedzeniu w samodzie.

    — Natasha — powiedział cicho, pochylając się nad nieco skuloną postacią młodszej. — Nat.

        Romanoff jednak nie reagowała na jego głos. Westchnął, cicho i z cieniem rezygnacji. Z wahaniem sięgnął dłonią do twarzy rudowłosej, odgarniając kosmyki włosów z policzka i dopiero to ją zaczęło rozbudzać.

    — Wstawaj Nat. Dojechaliśmy — powiedział łagodnie, podnosząc z podłogi jasne buty Natashy.

    — Jezu — mruknęła, przewracając się leniwie na plecy.

    — Przestań, jestem James.

        Natasha rzuciła w stronę bruneta zażenowane spojrzenie, na widok którego mężczyzna zaśmiał się krótko. Wycofał się, podając młodszej obuwie i poczekał, aż ta podniesie się do siadu i założy buty.

    — Zamierzamy rozmawiać o twoim zasypianiu w mojej obecności? — zapytał James, gdy rudowłosa wysiadła z samochodu, zamykając głośno drzwi.

    — Jeśli masz zamiar się tym szczycić, to lepiej będzie, jeśli poprzestaniesz na tym pytaniu — oznajmiła, wciskając ręce do kieszeni płaszcza. — Chyba że wolisz słuchać jakim to nudziarzem jesteś. Bo jeśli tak, to proszę bardzo, możemy rozmawiać.

    — Sugerujesz, że nie potrafiłbym znaleźć komuś rozrywki?

    — Sugeruję, żebyś się zamknął, Barnes — warknęła rozdrażniona, przyśpieszając nieco krok, by szybciej dojść do drzwi.

        James zaczął skubać policzek od środka, podążając za Natashą.

        Romanoff westchnęła cicho, zaraz po wejściu do głównej części wieży ściągając z ramion płaszcz. Była zmęczona, zirytowana (nie tyle co zachowaniem Barnesa, a sobą samą), do tego tylne siedzenie samochodu nie jest jednak najwygodniejsze, więc przełożyło się to na bolące plecy. Poza tym... naprawdę nie chciała nigdzie jechać. Chyba ani razu jej niechęć do wyjazdu nie była tak duża, jak ta dzisiejsza. Najchętniej zostałaby w domu – zadzwoniłaby, że nie może jednak przyjechać, bo ma pracę, a Natasha rzadko kiedy tak robiła, więc nie rzucałaby podejrzeń. Zamknęłaby się w swoim pokoju i... i nie robiłaby zupełnie nic.

    — Jestem tutaj pierwszy raz — powiedział James, zrównując z Natashą krok.

        Rudowłosa zerknęła krótko na starszego. Rozglądał się, patrzył po ścianach, wyłapywał wzrokiem kamery. Wiedziała, co robił. Przecież ona też zrobiła to samo, kiedy pierwszy raz się tutaj znalazła.

    — Nie wszedłeś do środka, kiedy tutaj przyjechaliśmy? — zapytała, podejmując rozmowę. Na nią chyba też nie miała zbytnio rozmowy, ale rozmowa o niczym była lepsza, niż brak jakiejkolwiek rozmowy.

    — Nie — odpowiedział, kręcąc głową. — Nie chciałem... nie chciałem spotkać Tony'ego. To jego dom, jego bezpieczna przestrzeń, a ja... naruszyłbym to — dodał, wsuwając ręce do kieszeni skórzanej kurtki.

    — A teraz?

    — Teraz wiem, że w środku nie ma Tony'ego — odpowiedział, wchodząc za Natashą do windy, do której kierowała się od momentu wyjścia z garażu.

        Kiwnęła w zrozumieniu głową, wciskając guzik z numerem dwa i opierając się o ścianę. James stanął naprzeciw, chowając dłonie do kieszeni spodni. Przyglądał jej się. Wiedziała to, bo robiła dokładnie to samo, patrząc wprost w jego oczy. Nie ze spokojem, nie neutralnie – jej spojrzenie zdawało się wyzywać bruneta na niemą walkę pozbawioną wszelkich gestów i czynów. Bronią były tylko oczy, od których ani ona, ani on nie mógł i nie potrafił uciec. Wyglądali jak posągi, nie ruszając się, ograniczając ruchy do minimów, patrząc w tęczówki tak, jakby chcieli wedrzeć się do duszy drugiej osoby.

    — Co ty robisz? — zapytał w końcu James, unosząc lekko głowę.

    — Patrzę — odpowiedziała zgodnie z prawdą. — Zastanawiasz się czy planuję twoją śmierć?

    — Sądząc po twojej minie, już planujesz miejsce mojego spoczynku — odbił, odpychając się od ściany, gdy drzwi windy się otworzyły.

        Wzruszyła ramionami.

        Wieża była ogromnym budynkiem, w którym Natasha naprawdę początkowo gubiła się, niespokojnie klucząc w korytarzach, przejściach, schodach i innych pomieszczeniach, które zdawała się widzieć po raz pierwszy. Dlatego w niepewnych ruchach Jamesa, idącego niesamowicie blisko jej, widziała siebie. Ona przecież też rozglądała się wokół, zbyt uparta, by zapytać gdzie jest i jak dojść do danego miejsca. Brunet miał o tyle łatwiej, że obok szła ona. Czuła się dziwnie ze świadomością, że ktoś pokłada w niej tyle... zaufania.

    — Już myślałem, że nie przyjedziecie.

        Natasha przesunęła spojrzenie na Steve'a, wychylającego się właśnie z wnętrza kuchni, do której niekoniecznie się kierowała.

    — Cześć Steve. — Uśmiechnęła się lekko, czując się jednocześnie cholernie fałszywie z tym, co właśnie robiła. — Jest gdzieś tutaj Wanda?

    — W salonie, ogląda film z Visionem i Pietro — odpowiedział blondyn, zerkając na najlepszego przyjaciela kątem oka. — Napijesz się czegoś?

    — Herbaty. — Przejechała koniuszkiem języka po wargach, które miały w zwyczaju być spierzchnięte. — Wandzie też zrób.

        Rogers kiwnął głową, mając zamiar cofnąć się z powrotem do pomieszczenia.

    — To wy sobie porozmawiajcie — rzuciła szybko, zerkając na Jamesa i z powrotem na Steve'a — a ja pójdę do dużych dzieci.

        Odwróciła się, a oni nie zaprotestowali. Tylko przez krótki moment w oczach Jamesa widziała niezrozumienie.

        Po przejściu kilkunastu kroków, Natasha znalazła się w salonie. Telewizor prezentował obserwującym jakiś sitcom, Natasha nie wiedziała dokładnie z którego był roku. Mogła jedynie strzelać, że pomiędzy latami osiemdziesiątymi a dziewięćdziesiątymi. Widziała Pietro, siedzącego po jednej stronie obszernej kanapy i Visiona, usytuowanego na drugim końcu. Między nimi lewitowała miska, okraszona czerwienią, więc Natasha nie widziała powodu, by nie sądzić, że Wandy nie było z nimi. Podeszła więc do kanapy, swoją obecnością nie zaskakując Visiona, i pochyliła się lekko nad oparciem, wbijając wzrok w twarz Wandy, rozjaśnioną uśmiechem.

    — Natasha! — powiedziała głośniej, widząc nad sobą rudowłosą.

    — Cześć pani starsza. — Pietro strącił z ud stopy siostry, krótko zerkając w stronę agentki T.A.R.C.Z.Y.

    — Cześć McQueen.

    — Kiedy przyjechałaś? Długo zostaniesz? — zapytała Wanda, odstawiając miskę na stolik i przerywając krótkie przywitanie Visiona z Romanoff.

    — Przed chwilą — odpowiedziała, z powrotem się prostując. — Mogę wam ją porwać?

    — Tak, proszę — powiedział szybko Pietro, zatrzymując lecący sitcom. — Mogę jeszcze dopłacić.

    — Zamknij się — mruknęła Wanda, wstając z kanapy. — Pójdziemy do mnie?

    — W porządku. — Natasha uśmiechnęła się lekko, odkładając płaszcz na oparcie kanapy.

        Maximoff, obchodząc sofę, celowo szturchnęła brata. Rosjanka uniosła kącik ust ku górze – wciąż zachowywali się jak osiemnastolatkowie.

    — Więc? — Szatynka opuściła duży salon ramię w ramię z Natashą, chowając ręce za plecami.

    — Więc? — powtórzyła rudowłosa, zerkając na młodszą.

    — Mam zacząć ciągnąć ciebie za język, żebyś zaczęła mi cokolwiek mówić? — zapytała, przewracając oczami. — Jesteś dziwnie cicha.

    — Jesteśmy na korytarzu — zauważyła. — Rozmawianie tutaj o czymkolwiek jest ryzykowne.

    — Nie o to mi chodzi. — Wanda podkręciła głową. — Coś się stało? — To pytanie zadała o wiele ciszej, by tylko Natasha mogła je usłyszeć.

        Romanoff uniosła lekko kąciki ust, skręcając do kuchni.

    — Jak ci idzie robienie herbaty, Steve? — zapytała szybko, by zwrócić na siebie uwagę zanim dowie się jakichś szczegółów rozmowy dwójki najlepszych przyjaciół.

    — Już na was czeka — odpowiedział z lekkim uśmiechem, podnosząc z blatu dwa duże kubki.

    — Super. — Natasha odebrała od blondyna herbaty i wychodząc podała jedną z nich nieco zdziwionej Wandzie. — Barnes, mogę na słówko?

        James kiwnął głową, wstając od wysepki kuchennej. Natasha zauważyła, że przed nim stał kubek najpewniej z czarną kawą.

        Wanda, dzięki Bogu, podeszła do Steve'a, mówiąc coś o dobrej herbacie, chyba. Natasha nie przyszłuchiwała się ich rozmowie, stojąc przed kuchnią i wycofując się za ścianę, gdy Barnes przybliżał się do wyjścia z kuchni.

    — Myślałam, że będziesz się cieszył z wizyty u Steve'a — stwierdziła Natasha, stukając paznokciami o grubą ściankę kubka.

    — Cieszę się — oznajmił zaraz, jednak jego mina wcale na to nie wskazywała.

    — A ja chcę wrócić do Rosji — mruknęła, przewracając oczami. — Powiedziałeś mu?

    — O czym?

        Natasha rozejrzała się wokół i schowała się bardziej za sylwetką Barnesa, zanim dłonią wykonała krótki ruch blisko brzucha. James zaplótł ręce na klatce piersiowej.

    — Boję się, że zniszczyłoby mu to pogląd na życie małżeńskie — mruknął, dopiero po chwili odrywając wzrok od miejsca, które wskazała Natasha. — Jak się czujesz?

    — Zwymiotuję, jeśli jeszcze raz usłyszę to pytanie — oznajmiła, wymijając bruneta.

    — Nie musisz reagować na wszystkie moje słowa irytacją. — James zmrużył lekko oczy, podążając spojrzeniem za młodszą.

    — To przestań się powtarzać.

    — Więc jak twoim zdaniem mam wiedzieć, co się z tobą dzieje? — zapytał, a po jego tonie wywnioskowała, że on również był już podirytowany.

    — Wcześniej nie potrzebowałeś o nic pytać — odpowiedziała rudowłosa, patrząc prosto w oczy Jamesa spojrzeniem, które mogły posłać i wytrzymać tylko osoby skrzywdzone w Rosji. Brunet nie załamał się pod nim. — Wanda, idziesz?

    — Tak, tak, idę! — powiedziała z kuchni szatynka. Jej głos nie był w stanie przerwać ciężkiego spojrzenia.

        Widziała, jak szczęka Barnesa, zacisnęła się nieco bardziej, gdy nabrał więcej powietrza.

    — Baw się dobrze — mruknął, choć zdecydowanie nie to chciał powiedzieć, i wszedł z powrotem do kuchni, nie czekając na jej reakcję. Gdyby sobie na to pozwoliła, fuknęłaby na bruneta w złości.

    — Wanda, poflirtujesz ze Stevem później — powiedziała Natasha, stając z powrotem w progu obszernego pomieszczenia, śmiejąc się krótko, gdy i szatynka, i blondyn zarumienili się lekko.

    — Znalazła się święta — mruknęła Sokovianka, przewracając oczami i ruszając w jej stronę.

    — Nie jestem święta, dobrze o tym wiesz. — Natasha przystawiła kubek do ust, obserwując, jak Maximoff szybko opuszcza najważniejsze pomieszczenie wieży. — Do zobaczenia później, dziadki — rzuciła w stronę mężczyzn, być może celowo próbując zirytować już i tak wyprowadzonego z równowagi Jamesa.

        Nie czekała na ich reakcję, choć była pewna, iż usłyszała śmiech blondyna, zanim ruszyła za Wandą. Droga od kuchni do jej pokoju nie była daleka, więc już po chwili młodsza otwierała drzwi, gestem dłoni zapraszając Natashę do środka.

        Pokój Wandy wciął pałał nastoletnią nutą, jakimś cudem. Natasha często była pod wrażeniem, jak bardzo się różniły między sobą, choć nie dzieliła ich wielka różnica wiekowa. Maximoff... chyba nie pozwoliła sobie odebrać tej dziecięcej, rześkiej duszy, podczas gdy Romanoff oddała swoją bez wahania, wiedząc, że prędzej czy później ją stłamszą.

    — Więc — zaczęła Wanda tonem dziwnie poważnym — co się stało?

        Natasha zmierzyła ją niezrozumiałym spojrzeniem, siadając wygodnie na łóżku młodszej.

    — Coś musiało stać, żebym przyjechała ciebie odwiedzić?

        Wanda westchnęła ciężko, za pomocą swojej mocy zamykając drzwi pokoju. Natasha zauważyła też, że klucz został przekręcony.

    — Zamierzamy rozmawiać normalnie czy grać nieczysto? — zapytała szatynka, powoli zbliżając się do Natashy i przystawiając kubek do ust.

    — Cóż, zależy, co uważasz...

        Zapewne dokończyłaby to zdanie, gdyby Wanda nie przerwała jej głośnym kaszlem, okraszonym pieprzoną herbatą, bo najwidoczniej Maximoff nie potrafiła jej normalnie pić. Natasha patrzyła, jak odsuwa od siebie nieco kubek, zasłaniając usta dłonią, stając się niesamowicie czerwona na policzkach.

    — Umarłabym, a ty nie kiwnęłabyś nawet palcem — burknęła Wanda, podchodząc do okna, by zaraz je otworzyć i przy okazji odstawić herbatę na blat biurka. — Poza tym, teraz musisz mi wszystko wytłumaczyć.

    — Na litość boską...

    — Nie, Natasha. Masz mi powiedzieć wszystko. — Wanda zaplotła ręce na klatce piersiowej, patrząc buńczucznie w zielone oczy starszej.

    — Czytałaś mi w myślach, więc chyba już nic nie muszę — stwierdziła z wyraźną nutą obojętności w głosie, na dźwięk której Wanda przewróciła oczami.

    — Widziałam wspomnienie — wyjaśniła Wanda, podchodząc wreszcie do łóżka, by usiąść obok Natashy, bacznie ją obserwującej. — Domyślam się, co się stało.

    — Bozhe moy — sapnęła rudowłosa, odwracając wzrok od Wandy. — Co chcesz usłyszeć?

    — A z czym do mnie przyszłaś? — odbiła pytanie, wsłuchując się w spokojne stukanie paznokci o ściankę kubka.

        Natasha wbiła wzrok w ramkę, stojącą na komodzie z nadzieją, że jeśli nie będzie patrzyła na szatynkę, ta magicznie da sobie spokój i o nic nie będzie pytać. Wiedziała jednak, że Maximoff nie odpuści.

    — Przespałam się z Jamesem — powiedziała w końcu, odwracając się w stronę Wandy.

    — Domyśliłam się — mruknęła młodsza, siadając po turecku przed rudowłosą. — Mam na myśli... widziałam półnagiego Buckyego, będącego nad tobą.

    — No to może opowiesz mi o tym ze szczegółami? Chętnie posłucham — warknęła Romanoff. W ślad za zakończeniem zdania poszedł ruch tęczówek, które wykonały szybko pełne koło.

    — Wolałabym pozostać tylko na tym momencie.

    — Super, dziękuję za nie wchodzenie w dalszą część moich pornograficznych wspomnień — burknęła Rosjanka, chowając zażenowanie w herbacie, która wciąż była bardzo ciepła. — Dlaczego w ogóle wywiało cię akurat do tego wspomnienia?

    — Cóż... Było bardzo wyraźne. Często o nim myślisz. — Wanda odgarnęła włosy z zaczerwienionych policzków, których widok nie umknął Natashy.

    — Ta rozmowa z sekundy na sekundę staje się coraz bardziej niekomfortowa — oznajmiła Romanoff, odstawiając kubek na stolik nocny, z którego najpewniej zapomni go później zabrać.

    — Więc przejdźmy do meritum — podsunęła Maximoff, na pewno zgadzając się ze starszą.

        Natasha wbiła wzrok w jasne tęczówki Wandy.

    — Proszę, nie czytaj mi w myślach — jęknęła, chociaż tym razem nie miała stuprocentowej pewności co do tej rzeczy. Była... prawie pewna, że lekko zsunięte brwi i spojrzenie wbite w nią były oznaką używania właśnie tej mocy.

    — Nie będę.

        Wiedziała, że nie kłamie. Tylko dlatego pozwoliła sobie na wzięcie głębokiego oddechu, zanim płuca nie zmniejszyły swej objętości, gdy umysł uparcie wzbudzał moment, w którym się dowiedziała. Wszystkie sekundy, jak w zwolnionym tempie, każda chwila na nowo odciskała piętno gdzieś w środku głowy Natashy. Motywowały przy tym najgorsze reakcje, jakimi w większości uraczyła wówczas Jamesa. Nawet nie starała się ukryć drżących dłoni, którymi założyła sobie kosmyki włosów za uszy. A Wanda cały czas czekała. Być może analizowała jej czyny, jej gesty. Nie zajmowała się innymi rzeczami, podczas gdy Romanoff walczyła sama ze sobą, by złożyć jedno lub dwa zdania. To było trudne – powiedzenie o czymś takim komuś, kogo to nie dotyczy. To nie była wina Wandy, nie mogła więc wściekła wpaść do jej pokoju i wyżywać się na niej z tego powodu. To było też trudne ze względu na Natashę, która nigdy nie starała się szukać wsparcia, osoby, której mogłaby się zwierzyć z kilku rzeczy. Poczuła się nagle głupio, że przyszła z tym tutaj, do Wandy.

    — Jestem w ciąży — oznajmiła w końcu, cicho i mrukliwie, nie patrząc w oczy Wandy.

        Bała się, ale nie wiedziała dokładnie, czego. Ocenienia? Wytknięcia czegoś? Niepochlebnej opinii?

        Do oczu napłynęły jej łzy, których nie odgoniła głębokim wdechem. Było nawet jeszcze gorzej, gdy Maximoff przysunęła się bliżej, by objąć ją ramieniem.

    — Spokojnie Nat — powiedziała łagodnie, gładząc zielonooką po włosach, jak matka, gdy dziecko miało zły sen.

    — Nie chcę tego dziecka — wyszeptała, podciągając nosem podczas wbijania Wandzie paznokci w przedramię.

    — Bucky każe ci urodzić? — zapytała Maximoff. Natashy wydawało się, że mięśnie szatynki napięły się lekko.

    — Nie — odpowiedziała krótko, dusząc w sobie chęć wybuchnięcia głośnym płaczem. — Przepraszam, ja...

    — Shhh, nie przepraszaj — powiedziała zaraz młodsza, odsuwając na moment od siebie Natashę, by sięgnąć po paczkę chusteczek, zostawionych na szafce nocnej.

    — Nie wiem, co robić — wyznała rudowłosa, odgarniając jedną ręką włosy do tyłu, by nie przyklejały się do zaczerwienionych policzków. — Po raz pierwszy w życiu nie wiem, co robić.

    — Byłaś już u lekarza? — zapytała Wanda, podając starszej niewielką paczuszkę.

    — Nie. Boję się umówić. — Natasha opadła na materac, wyciągając z paczuszki jedną chusteczkę. — Nie możesz... no wiesz, sprawdzić...

    — Nie wiem, czy potrafię — mruknęła Maximoff, odwracając się bardziej w jej stronę, by móc spojrzeć Natashy w oczy. — I nie jestem lekarzem.

    — Nie chcę, żebyś coś z tym robiła — przypomniała, przewracając oczami. Wanda widziała, że z kącika tego prawego wyleciała łza. — Chcę, żebyś to zobaczyła.

    — Nigdy tego nie robiłam — zauważyła szybko, zagryzając dolną wargę.

    — Ja nigdy nie chciałam się znaleźć w takim położeniu, a tu proszę, jestem! — Z ust Natashy wyrwał się gorzki śmiech, który stłumiła dosłownie po chwili, trąc chusteczką miejsce pod oczami.

    — Nat, nie wiem, czy to jest dobry pomysł — stwierdziła Wanda, strzelając palcami. — Okej, już nie patrz tak na mnie. Przestań, słyszysz? Zrobię to.

        Natasha przeniosła spojrzenie na sufit, nabierają w płuca o wiele więcej powietrza, niż w tamtym momencie potrzebowała. Wiedziała, że nie powinna forsować Wandy do czegoś takiego, ale było już za późno na zatrzymanie jej i przeproszenie – Maximoff delikatnie położyła dłoń na brzuchu starszej, najpewniej zamykając przy tym oczy. Jej palce nie drgały w nerwowym geście, nie czuła też żadnego naporu ze strony szatynki, więc i ona się nie ruszała, czekając. Raz tylko Wanda nie pozwoliła jej się odezwać, najpewniej zdając sobie sprawę, że to właśnie Natasha chciała zrobić.

    — Jest.

        To, że była przygotowana na to słowo, wcale nie znaczyło, że chciała je usłyszeć.

        To krótkie słowo prześladowało ją przez całą pierwszą wizytę u pani ginekolog, u której zarejestrowała się pod fałszywym nazwiskiem. Być może nie powiedziała o niczym Barnesowi – być może. Pewnie to ta domniemana niewiadoma była przyczyną, dla której dzwonił tamtym razem i dzisiaj, a Natasha nie odbierała, bębniąc palcami w kierownicę. Powinien się przyzwyczaić, że znikała bez słowa.

        Nie liczyła się z jego uczuciami? Prawdopodobnie. Być może. Nie chciała z nim o tym rozmawiać. Nie, żeby kiedykolwiek z kimkolwiek chciała uciąć pogawędkę z takim motywem przewodnim.

        Zastanawiała się, co mu powie. I jak mu powie. Oczywistym było, że nie mogła milczeć, bo nie dość, że James zacząłby się irytować, to jeszcze ona zaczęłaby się niemiłosiernie wściekać, a ich zła dwójka... była najgorszym połączeniem, jaki świat był w stanie ujrzeć.

        Natasha nie czuła się na siłach, by wyjść z samochodu. Miała jakieś dziesięć minut czasu do umówionej godziny, ale tak naprawdę wcale nie chciała ich mieć. Najchętniej wróciłaby do domu pod koc lub z powrotem do pokoju Wandy, która kilka dni temu starała się utrzymać ją w jednym kawałku i pomogła się ogarnąć, bo, Natasha musiała przyznać, wyglądała fatalnie po swoim kolejnym załamaniu. Przynajmniej w gabinecie nie pozwoliła się sobie rozkleić.

        Zerknęła z powrotem na zegarek. Minęły dwie minuty.

        Natasha westchnęła, podnosząc z siedzenia obok papiery i ignorując kolejne przychodzące połączenie od tej samej osoby. Przeczytała kilkukrotnie imię, wyświetlone na ekranie, pozwalając, by odbiło się echem w jej umyśle i wcisnęła wyciszoną komórkę do kieszeni płaszcza. Była pewna, że zadzwonił jeszcze raz, gdy wychodziła z pojazdu, kiedy blokowała drzwi Audi i kiedy szła w stronę drzwi wejściowych do jasnego budynku. Potem już nie liczyła, rejestrując się i idąc przestronnym korytarzem, w którym ludzi było niewielu. Poprawiła okulary. Zastanawiała się, czy dla innych osób wyglądała na zwykłą kobietę, pracującą w jakiejś firmie czy... czy pracującą gdziekolwiek indziej.

        Zapukała do drzwi. Może powinna zaczekać?

    — Proszę wejść!

        Rosjanka pociągnęła za klamkę.

        Miała wrażenie, że całą rozmowę oglądała z boku. Widziała, jak usta lekarza poruszają się, pytając lub mówiąc o czymś, czuła, jak jej usta również się ruszają, odpowiadając mężczyźnie. Nie słyszała jednak słów, jakby w ogóle nie było jej w pomieszczeniu. Wydawało jej się, że ocknęła się dopiero, gdy szatyn wstał od biurka.

    — Nie będzie mnie pan powstrzymywał? — zapytała i dopiero to zdanie zdało się przebić przez mur nieskazitelnej, Natashowej ciszy.

        Lekarz zatrzymał się. Chyba był zaskoczony jej słowami, bo wbił wzrok prosto w fałszywe, brązowe tęczówki Natashy, która w tej chwili nie do końca Natashą była.

    — A chce pani zostać powstrzymana? — odbił zgrabnie pytanie, unosząc ku górze prawą, jasną brew.

        Natasha zacisnęła usta w wąską linię.

•🔹•🔹•🔹•

4460 słów, whee!

JEŚLI MYŚLICIE, ŻE ZDANIE Z WSPOMNIENIAMI NAT TO TO ZDANIE, TO JEST TO TO ZDANIE XDD

rozdzialisko z dedykacją dla -HeatherBay i snootka

bo są cool i tyle

wiĘc

chciałem ukazać chyba tutaj to wahanie nat? idk czy mi się udało, w każdym razie tak miało być XD w ogóle też zauważyliście to, jak james stara się siedzieć w tym razem z nią, a jednocześnie nie wtrącać się w jej wybory? i mean, szanuje to i nie stara się usilnie zmienić jej zdania, chociaż urodził się w innych czasach i ciężko mu myśleć tak, jak natooshie

chociaż idk może tak jest, może nie

jA tEgO nIe PiSzĘ







poranny koszyk na opinie: \______/

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top