PART THIRTY ONE; stairs.

        Rosyjski domek zdecydowanie nie był domkiem letniskowym. Być może James miał nadzieję, że będzie na odwrót; szybko jednak przekonał się, iż nie ma co liczyć na taki zwrot akcji. Przede wszystkim dlatego, że nie byli tu na wakacjach (żadne z ich dwójki nie chciałoby przylecieć tutaj na wakacje).

        James nie czuł się tutaj komfortowo. Nie wiedział, czy są bezpieczni, a nawet gdyby wiedział – nie czułby się tak w kraju, który skrzywdził ich dwójkę. Który skrzywdził Natashę.

        Budynek sam w sobie nie był bardzo zaniedbany, wymagał jednak odrobiny ciepła, związanego ze sprzątaniem. Lekka warstwa kurzu znajdowała się na niektórych, mniej używanych meblach, które obrzucił wzrokiem, wciąż będąc w niewielkim salonie. Jeszcze nie odważył się pójść do kuchni, a co dopiero na górę do rudowłosej.

        Wiedział, że musiał tam wyjść. Znowu pojawiły się tematy, które musieli poruszyć, nieważne jak bardzo Natasha czy James zapierali się rękami i nogami, by jednak tego nie robić.

        Więc brunet, z wielkim ociąganiem, ruszył w stronę schodów. Każdy stopień wydawał inny dźwięk, gdy na niego stawał – skupił się na tym tak bardzo, że nie zauważył, kiedy stanął między dwoma drzwiami, będącymi po jego lewej i prawej. Jedne z nich były otwarte; nie trudził się więc sprawdzeniem co jest za zamkniętymi, i pchnął te, które już były uchylone.

        Pomieszczenie to było niewielkie. Mieściło w sobie zaledwie duża szafę, dwuosobowe łóżko i dwie szafki nocne, ustawione po jego obu stronach. A na materacu – James na pewno się tego nie spodziewał – przebywała Natasha. Ta sama Natasha, która kilkanaście minut temu wymieniła się z Jamesem krzykami

    — Niezbyt ci się spieszyło, żeby tu przyjść — mruknęła obojętnym tonem, nie ruszając się nawet o milimetr.

    — Nie wiedziałem, czy chcesz, żebym przyszedł — odparł więc, wpatrując się w jej plecy.

        Leżała zwinięta na łóżku, po drugiej stronie, dalej od drzwi. Zdawało mu się, że rzadko kiedy odwracała się plecami do wyjścia, nieważne, czy stała, czy przebywała akurat na materacu. Chyba że w tym samym budynku był James – wtedy i tylko wtedy pozwalała sobie na opuszczenie gardy. Wiedziała, że nie jest sama. Że w razie czego będzie tu ktoś, kto jej pomoże.

        James poczuł rosnące gdzieś w środku ciepło na myśl, że nadal mu ufała.

        Teraz jednak nie odpowiedziała na domysł bruneta. Być może zastanawiała się nad odpowiedzią, nie wiedział. Wiedział tylko, że znowu robi mu próbę – zdanie jej zależało tylko od niego samego.

        Ruszył, nie zamknął drzwi. Stare deski trzeszczały pod butami mężczyzny, gdy przemieszczał się przez niewielki pokój. Nie usiadł na łóżku obok kobiety – nie, jeszcze nie czuł, żeby to był odpowiedni moment. Zamiast tego usadowił się obok mebla, na podłodze, opierając się o niego plecami. Nie spojrzał na Natashę – na to również miał przyjść czas.

    — Martwiłem się — oznajmił. To była już typowa fraza dla typowego Jamesa, jeśli w grę wchodziła typowa Natasha.

    — Wiem — odpowiedziała, ale dopiero po chwili. Długiej chwili. Jakby zastanawiała się, czy tym razem również zareaguje irytacją. — Przepraszam za ściągnięcie ciebie tutaj.

    — Dużo mnie to kosztowało — mruknął, rozstawiając nogi tak, by móc oprzeć o kolana przedramiona. — Cholernie dużo.

    — Jesteś bezpieczny, James — wyznała z wahaniem.

        Być może. Być może był bezpieczny.

    — To Rosja, Nat — wyszeptał brunet. — Tutaj nikt nie jest bezpieczny.

    — Szybko to ogarniemy — zapewniła go. — Ja. Ja to szybko ogarnę. Kilka dni i wrócimy do Stanów.

    — Czego ty chcesz, Natasha?

        To nie brzmiało jak atak. James naprawdę rzadko używał takiego tonu względem rudowłosej. To brzmiało bardziej jak pytanie: „Co chciałabyś dzisiaj na obiad?” albo „Co będziemy dzisiaj oglądać?”. Nie było tu złośliwości, irytacji, zniecierpliwienia. Ciekawość i… może trochę zmęczenia.

        Natasha znała odpowiedź. I, o dziwo, nie wahała się, by ją wygłosić.

    — Chcę, żebyś tutaj był. — Zamilkła, odchrząknęła, oblizała spierzchnięte wargi. — Nie oczekuję, że pójdziesz tam ze mną, chcę tylko, żebyś był w tym pieprzonym domku jak wrócę, rozumiesz? Tylko tyle.

    — Aż tyle — poprawił wbijając spojrzenie w lewą dłoń. — Na co mam czekać? Nigdy nie odbierasz telefonów i nigdy nie dzwonisz, żeby cokolwiek powiedzieć. Nie dajesz znaku życia, kiedy jesteś na misjach, nie mówisz, że masz jakiś problem. Ile razy jeszcze będę musiał się domyślić takich rzeczy?

    — Będę się odzywać — oznajmiła twardo, zaciskając palce na poduszce. — Posłuchaj…

    — Dobrze wiesz, że pójdę tam razem z tobą. — James przerwał młodszej, nawet nie starając się jej wysłuchać. — Problem w tym, że nie chcę tego robić.

    — Nie musisz.

    — Jasne, że muszę — prychnął, dość lekceważąco. Pozwolił sobie na ten ton, bo wiedział, że tym razem Natasha na niego nie zareaguje. — Zawsze muszę.

        Natasha chciała coś powiedzieć, naprawdę miała już otwierać usta, by wygłosić krótki monolog. Ale jedyne, co zrobiła, to odczepienie palców od poduszki i wsunięcie ich w miękkie włosy Barnesa. Jego głowa z wahaniem odchyliła się do tyłu, poddając się delikatnemu dotykowi.

    — Nie rozumiem, dlaczego chcesz to zrobić — wyznał. — To do ciebie niepodobne.

    — To ja zniszczyłam Czerwoną Komnatę — przypomniała, obserwując, jak włosy mężczyzny układają się pod jej palcami. — Powiedziałabym, że zemsta jest w moim stylu.

    — To są dwie różne rzeczy — stwierdził mężczyzna, marszcząc brwi. — Uratowałaś mnóstwo kobiet i dziewczyn, niszcząc Czerwoną Komnatę. Zrobiłaś coś dobrego, Natasha.

    — Nie chcesz, żebym szła do Meliny — zauważyła.

    — Nie chcę.

    — Ale wiesz, że ja i tak to zrobię?

    — Nie podoba mi się to. — Jak zwykle był szczery. — Nie możesz raz posłuchać kogoś innego? Kogoś, kto inaczej postrzega tę sytuację?

    — Już postanowiłam, co zrobię — sapnęła, zabierając dłoń z głowy Jamesa. — Czy tego chcesz, czy nie.

        Słyszał, że przemieszcza się na łóżku, więc zerwał się z podłogi i pomaszerował w kierunku drzwi.

    — Co ty robisz? — zapytała ostro, sadowiąc się na skraju materacu, gotowa by wstać, opierając się o niego.

    — Kim, do cholery, jest Melina? — Tym razem spojrzał jej prosto w oczy i, przez bardzo krótki moment, Natasha poczuła się tak jakby znalazła się z powrotem w Czerwonej Komnacie.

        Wyparła tę myśl z głowy.

    — Dlaczego pytasz o to akurat teraz? — Przewróciła oczami, niezadowolona faktem, iż zaczyna akurat ten temat. — Kronikę piszesz?

    — Przestań się wygłupiać — sarknął, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Nie robiłabyś z tego takiej tajemnicy, gdyby była obcą osobą.

    — James, nie sądzę, żeby to był dobry moment na kolejną kłótnię — oznajmiła już nie tak zirytowanym tonem, kładąc dłonie po bokach brzucha.

    — To kiedy, twoim zdaniem, będę godzien dowiedzieć się wszystkiego?

    — Kiedy te zasrane bóle mi przejdą — warknęła wściekle, by zaraz po tym głośno wypuścić powietrze. — Więc jeśli teraz się nie zamkniesz, albo zacznę strzelać, albo urodzę ci dziecko na tym pieprzonym łóżku. Rozumiesz czy ci powtórzyć?

        James zacisnął palce w pięści, jednak zaraz po tym i wzięciu głębokiego oddechu, rozprostował je. Być może to faktycznie nie był dobry moment.

    — Potrzebujesz czegoś? — zapytał, podchodząc nieco bliżej Natashy.

        Ona również nabrała w płuca mnóstwo powietrza.

    — Spokoju — odpowiedziała zaraz. — Cholernie dużo spokoju. I wiesz co? Przeciwbólowe też byłyby bardzo przydatne, gdybym w ogóle mogła je wziąć.

        Bała się, tak Jamesowi się wydawało. Nie mógł wyczytać tego z jej twarzy.

        Brunet kolejny raz zbliżył się do Natashy. Zsunął buty ze stóp; nie oczekiwał żadnych pytań, a tym bardziej nie myślał nad odpowiadaniem na nie. Wsunął się tylko za kobietę siedzącą na łóżku i położył dłonie na jej.

         I siedział.

    — Co się dzieje? — zapytał cicho, opierając czoło o jej potylicę.

        Jeśli Natasha wahała się, nie wiedząc, czy odpowiedzieć, nie dała tego po sobie poznać.

    — Brzuch mnie boli — westchnęła, przymykając oczy. — Ginekolożka stwierdziła, że to normalne. Dopiero jak pojawią się silne bóle i, nie daj Boże, mocniejsze skurcze, mam jechać do szpitala.

    — Jak bardzo cię boli?

    — W skali od jeden do dziesięć? — Czuła, że kiwnął głową. — Dwa. Może trzy, takie słabe. Nie jest źle, ale wolałabym, żeby już przestało.

    — Może chcesz się położyć? — zapytał, gotowy przesunąć się tak, by zrobić młodszej miejsce.

    — Będziemy dalej się kłócić? — Zdawała się ignorować pytanie bruneta, wiedział bowiem, że wypowiedział słowa normalnym tonem, które musiała usłyszeć.

        James westchnął cicho.

    — Wiesz, że tego nie chcę — mruknął, kciukami przejeżdżając po zaokrąglonym brzuchu rudowłosej. Tylko nimi dostawał do tego miejsca.

    — Ale? — ciągnęła Natasha, przekrzywiając lekko głowę w bok.

    — Ale nie chce też niczego nie wiedzieć przez cały czas — dokończył, chociaż tak naprawdę nie było co kończyć, bo Natasha wiedziała, jak brzmiała dalsza część.

        Zawsze wiedziała.

    — Jeśli ci powiem… obiecasz mi coś? — zapytała ciszej, zmieniając miejscami ich dłonie tak, by teraz to jej, po części, zakrywały Jamesa.

       Chyba bicie serca Jamesa przyspieszyło. Chyba nie wiedział, czego dokładnie miał oczekiwać od Natashy.

    — Zależy co będzie tym czymś — odpowiedział ostrożnie, pozwalając, by wsunęła palce między jego i zacisnęła je.

    — Chcę, żebyś tutaj był — oznajmiła, opierając się całym ciałem o Jamesa. — Nie chcę znowu wracać do pustego domu i czekać, aż coś się zmieni. Obiecasz mi to? Że zostaniesz tutaj ze mną i mnie nie zostawisz?

        Boże, pomyślał James. Rosja cholernie ją złamała.

    — Dlaczego pomyślałaś, że zostawię ciebie samą? — zapytał cichym tonem, opierając głowę o głowę Natashy.

    — Widzę, że nie chcesz tutaj być.

    — To nie znaczy, że chcę stąd uciec bez ciebie. — Zaśmiał się cicho; ciężko było stwierdzić, jakiego rodzaju był ten śmiech. — Obiecuję, że zostanę z tobą.

    — Na pewno?

    — Na pewno i naprawdę.

        Dopiero teraz zdawała się w pełni rozluźnić, bo odetchnęła z ulgą.

    — Teraz możemy się położyć — oznajmiła, wreszcie puszczając dłonie mężczyzny z żelaznego uścisku.

    — A z tym rodzeniem…

    — Nie mam zamiaru robić tego tutaj — uspokoiła go zaraz, przewracając oczami. — Okej, dobra, myślałam, że to stanie. Ale to był tylko lekki ból.

    — Na pewno? — zapytał ostrożnie, obserwując jak wstaje z łóżka i poprawia bluzę na brzuchu.

    — Tak, na pewno — odpowiedziała. — Chcesz… chcesz rozmawiać teraz?

    — Mogę poczekać, jeśli tego potrzebujesz — oznajmił, odchylając się nieco do tyłu, by móc oprzeć się na rękach.

    — Tylko czy potem będzie mi się chciało rozmawiać? — mruknęła i po chwili wahania podeszła do łóżka od drugiej strony.

        James obserwował, jak układa się na tym samym miejscu, na którym była już wcześniej. Teraz jednak leżała na drugim boku, bo móc wpatrywać się w jego osobę, a poduszkę, która leżała pośrodku łóżka, zgięła w pół i wsadziła między nogi.

    — Położysz się obok czy będziesz tak się gapił? — zapytała w końcu.

        Miał zamiar patrzeć, tak w zasadzie. Ale wolał nie irytować już młodszej; położył się więc obok, twarzą w twarz z Natashą.

    — Więc — zaczęła, omijając twarz Jamesa wzrokiem.

    — Więc — powtórzył za nią. Kącik ust rudowłosej drgnął, jakby próbował unieść wargi w uśmiechu, ale nic takiego się nie stało.

         Westchnęła. Odgarnęła warkocz z ramienia, podkuliła bardziej nogi. Nie wiedziała, jak zacząć, co było dość typowym zachowaniem dla Natashy, bo nigdy nie potrafiła rozmawiać na ciężkie dla niej tematy. Bo i po co? Nikt nie znał jej przeszłości i nikt nie próbował na siłę się jej dowiedzieć, a Romanoff nigdy na tyle wylewna nie była, by zacząć opowiadać ot tak.

        James nie chciał jej popędzać; wiedziała to, gdy zadawał pierwsze pytanie.

    — Kim jest Melina?

        Miał nadzieję, że pomoże jej to znaleźć rytm.

    — Agentką Czerwonej Komnaty. Czarną Wdową. Jedną ze starszego pokolenia. Przeszła przez program pięć razy — odpowiedziała. Poskubała wargę, zanim zdecydowała się kontynuować. — Udawała naszą matkę. Moją i Yeleny.

    — W jakim sensie? — zapytał, marszcząc lekko brwi.

    — To była taka misja — wytłumaczyła Natasha, wyciągając prawą dłoń, by odnaleźć dłoń mężczyzny. — Trwała trzy lata. Tak myślę. Nie pamiętam, co mieli zrobić, ale…

    — Mieli?

        Oh.

    — Melina Vostokoff i Alexei Shostakov — odpowiedziała z wahaniem; jakby bała się, że wypowiadanie ich nazwisk w Rosji przyniesie im samych kłopotów. — Red Guardian. No wiesz.

    — Wiem — powiedział cicho James. — Udawali waszych rodziców?

    — Wiedziałam, że to tak wygląda — brzmiała, jakby próbowała się wytłumaczyć — ale i tak byli dla mnie rodziną. Yelena myślała tak od samego początku. Miała… trzy lata, kiedy to się zaczęło.

    — A jak się skończyło?

    — Cóż. — Natasha zmarszczyła brwi; James nie wiedział, dlaczego to zrobiła. — Udawany tata pewnego razu wrócił do domu i stwierdził, że jedziemy na wycieczkę. Dojechał w miejsce, gdzie ukryty był samolot i kazał nam do niego wsiąść.

        Natasha nienawidziła latać. Za każdym razem przypominała sobie cały ten koszmar, który zapoczątkował tragedię jej żałosnego życia.

    — Kiedy wylądowaliśmy, przekazali nas Czerwonej Komnacie — powiedziała rudowłosa, skubiąc róg poduszki. — Yelena przeżyła tylko dlatego, że Melina sfałszowała jej akt zgonu i namieszała w organizmie.

    — Yelena cały czas mówiła o Czerwonej Komnacie — zauważył. — Jakby wciąż istniała.

    — Nie sądzę, żeby cokolwiek z tego, co mówiła, było prawdziwe — stwierdziła z wahaniem Natasha. — Działała pod toksyną Meliny. Mogła jej wmówić co tylko chciała.

    — Masz pewność, że budynek został zniszczony? — zapytał mężczyzna, odwracając w końcu dłoń tak, by spleść z Natashą palce.

    — Zostały po nim zgliszcza — odpowiedziała. — Kiedy sprawa się uspokoiła, zidentyfikowałam z Clintem ciała. Pod każdym względem. Jeśli ktoś przeżył wybuch, umierał w niedługim czasie przez obrażenia.

    — Więc?

    — Więc muszę złożyć Melinie wizytę i dowiedzieć się, dlaczego wykorzystała Yelenę, żeby dotrzeć do mnie.

        James słyszał determinację w jej głosie. Wiedział, że pod hasłem „złożyć wizytę” kryła się wściekła chęć wymierzenia sprawiedliwości.

    — Wiesz już, gdzie jest?

    — Wiem wszystko, co chciałam wiedzieć — odpowiedziała natychmiast. — Jadę tam jutro.

    — Jedziemy. Nie zostawię ciebie samej.

       Pozwolił sobie wierzyć, że Natasha uniosła szczerze kąciki ust, by obdarzyć go jednym z tych delikatnych uśmiechów, o jakie próbował ubiegać się za każdym razem.

×××

        James siedział na łóżku. Z tego jednego, konkretnego miejsca, miał idealny wzgląd do łazienki, w której aktualnie przebywała Natasha, puszczając zaskakująco ciepłą wodę; przez nią lustro już dawno zostało zaparowane, podobnie jak cała kabina prysznicowa. Nie widział więc dokładnie jej ciała, jedynie zarys, kryjący się za prawie mleczną szybą.

        Specjalnie zostawiła drzwi otwarte. Nie znał tak naprawdę celu, w jakim to zrobiła. Zapytał, czy nie ma zamiaru ich zamknąć, a w odpowiedzi usłyszał: „A po co?” i już temat nie został podjęty drugi raz.

        Jak na taki domek, kabina prysznicowa była dość… spora. Natasha miała w niej praktycznie tyle samo miejsca, co w tej w ich domu. To było aktualnie bardzo na rękę, zwłaszcza w jej stanie. Tak przynajmniej Jamesowi powiedziała jednego wieczoru w Nowym Jorku, pół żartem, pół serio.

        Wstał. Kroki stawiał powoli, kierując się w stronę łazienki. Jeszcze nie do końca wiedział, co chce i w jakim celu tam idzie, ale stanął w końcu w progu, opierając się ramieniem o framugę. Woda w prysznicu wciąż leciała.

        A Natasha stała po środku z zaplecionymi na klatce piersiowej rękami.

        James oblizał spierzchnięte wargi koniuszkiem języka. Ciężko było odgadnąć myśli Natashy normalnie, a co dopiero pod natryskiem, gdzie często nie powstrzymywała się przed niczym. Pomyślał, że musi to przerwać – i że musi to zrobić teraz.

        Tak więc podłogę zapełnił kolejny zestaw ciuchów rzuconych nieskładnie, zostawiając ją w takim zdobieniu. Nie przejął się tym – bo jaki był w tym cel? To i tak nie było teraz najważniejsze.

        Złapał za drzwiczki, w miejscu, gdzie można było je otworzyć, i pociągnął lekko w bok. Szybko wsunął się do środka, nie chcąc, by wlatywało do środka chłodne powietrze i takim oto sposobem stanął pod natryskiem za nagą Natashą Romanoff.

        W życiu nie wyobrażał sobie takiego scenariusza. Prysznic to była dla rudowłosej rzecz święta i nie wolno było jej w jakikolwiek sposób przeszkadzać. Nie sądził, by oczekiwał wygnania, mimo to podświadomie czekał, aż coś takiego nastąpi. A jednak młodsza zerknęła tylko przez ramię – to, które pocierała kciukiem – i uniosła lekko kąciki ust w słabym, krótkim uśmiechu.

        Zawahał się. Przecież dotykał Natashę już tyle razy, że nie powinno to stanowić żadnej różnicy. A jednak teraz ostrożnie kładł ręce na biodrach kobiety, stając praktycznie tuż za nią, zastanawiając się, czy aby na pewno może tak zrobić.

        Nie czuł, by Natasha była spięta.

    — Hej — szepnął jej prosto do ucha. Jego ciepły oddech owiał mokry policzek Romanoff.

        Mogło mu się wydawać, ale wolał trzymać się wersji, iż zielonooka naprawdę parsknęła cichym śmiechem.

    — Wchodzisz mi pod prysznic i zamiast „wyglądasz pięknie” mówisz „hej”? — zapytała, odchylając głowę tak, by móc oprzeć ja o ramię Jamesa.

    — Kazałabyś mi przestać, gdybym tak powiedział — stwierdził ot tak, zbliżając wargi do szyi rudowłosej.

        Natasha nie odpowiedziała, nie słowami. Wymruczała tylko „yhym” i westchnęła, gdy James pocałował kilkukrotnie jej szyję. Poruszał wargami powoli, jakby smakował skórę rudowłosej, a tak naprawdę nic w niej takiego nie było.

        Czuła natomiast, że dłonie bruneta przesunęły się bardziej pod jej brzuch, a sekundę po tym – jak jej kręgosłup zostaje odciążony. Natychmiast złapała mężczyznę za nadgarstki, który mimo to nie opuścił z powrotem brzuszka.

    — Zabiję cię, jeśli zabierzesz ręce — sapnęła, wbijając paznokcie w skórę Barnesa.

    — Czytałem, że to bardzo pomaga w odciążeniu kręgosłupa — powiedział, uśmiechając się lekko.

    — Czytasz o ciąży? — zapytała i w tym samym momencie zmarszczyła brwi.

    — Bardziej jak ci pomóc ją przetrwać — odpowiedział, zaczynając kołysać się z rudowłosą w miejscu. — Zauważyłem, że częściej grasz na pianinie.

    — Bo to uspokaja tego grzdyla.

    — Naprawdę?

    — Też się zdziwiłam — stwierdziła, wzruszając ramionami. — Ale jak rusza się za długo i mam już dość, zaczynam grać. Przy naszej kołysance uspokaja się praktycznie natychmiast.

    — Lubi, jak jej mama gra — powiedział James, ponownie całując szyję Natashy.

        Spięła się lekko, od razu to poczuł.

    — Nie nazywaj mnie tak.

        Powoli odepchnęła od siebie dłonie mężczyzny i przez moment zaczęła żałować, że wsparcie pod brzuchem zniknęło. Mimo to nie powiedziała na ten temat nic, przeciskając się między ścianką prysznica a Jamesem, by wyjść z kabiny.

        W Barnesa uderzył momentalnie chłód, gdy otworzyła drzwi. Widział również, że zadygotała z zimna; że na przedramionach pojawiła się jej gęsia skórka, a włoski zjeżyły się.

        James westchnął cicho.

        Reszta wieczoru przebiegła w milczeniu, okraszonym sporadycznymi pytaniami i krótkimi odpowiedziami. Barnes nienawidził takich momentów. Przecież zachowywali się jak dzieci, zbyt dumne, by powiedzieć o co chodzi i naprostować sprawę. A teraz nawet nie sądził, żeby zrobił coś nie tak.

    — Chcesz, żebym spał na kanapie? — zapytał, kiedy wybiła dwudziesta trzecia, a oni powoli zaczęli szykować się do snu.

        Natasha spojrzała na niego tak, jakby nie zrozumiała pytania. Mimo obojętnego wyrazu twarzy zdołał wyłapać moment uniesienia na moment brwi.

    — Nie — odpowiedziała. Krótko, oczywiście. Jak przez cały wieczór. — Sprawdź, czy drzwi na pewno są zamknięte.

        Sprawdził, już któryś raz. Kobieta poprosiła o to po raz pierwszy, ale wcześniej… cóż, James nienawidził nowych miejsc. Szczególnie, gdy znajdowały się one gdzieś w Rosji.

        Pociągnął za klamkę. Drzwi ani drgnęły, zamknięte na trzy zamki i wzmocnione specjalnym urządzeniem, które nie pozwoliłoby na otworzenie ich. Chyba oboje mieli obsesję na punkcie nowych miejsc.

        Nie zaświecali światła, w ogóle z niego nie skorzystali, gdy słońce zaczęło zachodzić. Stopniowo przyzwyczajali się do ciemności, i choć wciąż niezbyt dobrze widzieli, nie używali żadnego telefonu czy latarki. Być może dlatego James pozwalał sobie na tak długie przyglądanie się Natashy, tłumacząc sobie, że próbuje zobaczyć jej twarz w ciemnościach.

        Nie słyszał, by wychodziła po schodach, więc nie sądził, by w ogóle opuściła parter. Odwrócił się od drzwi i w ciemnościach, na pierwszym stopniu, zobaczył Natashę, czekającą aż w końcu ruszy z miejsca. To było coś, co za każdym razem zaskakiwało bruneta; w domu robiła dokładnie to samo. A nigdy nie prosił, by czekała.

    — Długo będziemy tak na siebie patrzeć? — zapytał, przekrzywiając lekko głowę w bok.

        Natasha drgnęła, przesuwając dłoń na brzuchu tak, by złączyć ją z drugą, będąc pod nim. Jakby próbowała odtworzyć to, co James zrobił będąc pod prysznicem.

    — Zależy jak długo będziesz stał pod drzwiami — odpowiedziała ot tak. Biodrem oparła się o barierkę schodów.

    — Niedługo — stwierdził James i ruszył w końcu w stronę schodów, stawiając boleśnie powolne kroki. Zdawał się tym denerwować zarówno Natashę jak i samego siebie. — Ile jeszcze będziemy do siebie milczeć, zamiast normalnie porozmawiać?

        Natasha wzruszyła ramionami. Nie miał pojęcia, co to mogło znaczyć i co takiego się za tym kryło. Ale nie sądził, żeby było to jej obojętne.

    — Nie chcę być nazywana mamą — mruknęła. — To do mnie nie pasuje. Mama, mam na myśli.

    — Dlaczego tak myślisz? — zapytał, stając tuż przed kobietą, będącą teraz praktycznie jego wzrostu, dzięki pierwszemu stopniowi.

    — To delikatne słowo — odpowiedziała i zerknęła krótko na dłoń Barnesa, którą ułożył na barierce tuż przy niej. — Ważne. To nie jest określenie, które można użyć względem mnie. Jestem agentką, James.

    — To się nie wyklucza, Nat. — Jego głos brzmiał tak… delikatnie. Spokojnie. — Możesz być i agentką, i mamą.

        Coś ją gryzło, teraz to zrozumiał. Że nie próbowała przez cały ten czas zirytować Jamesa swoim milczeniem, próbowała tylko pozbierać myśli, a jego pytania wytrącały ją z równowagi.

    — Czy to nie jest śmieszne? — zapytała w końcu, marszcząc lekko brwi. — Że to akurat ja jestem w ciąży?

    — Nie, Nat. To nie jest śmieszne — powiedział, z wahaniem kładąc wolną rękę na biodrze rudowłosej. — Ani ironiczne, ani dziwne. Ktoś ci coś powiedział?

    — Widzę, jak na mnie patrzą w wieży. — Znowu wzruszyła ramionami. — Jakby to nie miało prawa się wydarzyć.

    — Oczywiście, że miało — powiedział zaraz James. — Od kiedy obchodzi ciebie zdanie ich wszystkich?

    — Zawsze podświadomie zwracałam na to uwagę.

    — Wiesz — zaczął, przenosząc drugą rękę z barierki na biodro Natashy — na koniec dnia jesteśmy już tylko my. Nie ma nikogo więcej.

        To były ich słowa zastępcze na „nie bierz pod uwagę myśli innych”.

        Natasha uśmiechnęła się lekko, czego prawie nie zauważył przez otaczającą ich ciemność. Natomiast idealnie poczuł, jak kobieta obejmuje jego szyję, wtulając się w sposób, w jaki robiła to bardzo rzadko.

    — Pójdziesz ze mną jutro do Meliny, prawda?

    — Oczywiście, że tak.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

3410 słów!

na początek bardzo przepraszam za dwudniowe opóźnienie :| aktualnie pracuję i mimo iż nie jest to ciężka praca, przychodzę z niej zmęczony, łapie mnie leń i ogólnie jest meh :|

anyway! jest rozdział a wraz z nim... cóż, wyjaśnienie jednej kwestii jamesowi. a co z drugą...?

NO I SPOTKANIE Z MELINĄ. ngl trochę to odwlekałem; bałem się, że wciąż jest za wcześnie, a tymczasem jesteśmy dosłownie na 31 rozdziale XD rychło wczas, holleman, rychło w czas...

zobaczymy, jak przebiegnie i jak się skończy 😬✌🏻

A TYMCZASEM MIŁEGO DNIA I TRZYMAM KCIUKI, ŻEBY TEN ROK SZKOLNY BYŁ DLA WAS ŁASKAWY!







koszyk na opinie: \_____/

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top