PART EIGHT; warm.

        James westchnął przeciągle, zaciskając mocno oczy, choć światło wcale go nie drażniło. Prawą ręką przetarł nieprzytomnie twarz i powziął próbę dźwignięcia się z łóżka po rozchyleniu powiek. Udało mu się jedynie oprzeć na przedramionach, ciężko przełykając ślinę. Miał wrażenie, że w ustach nie miał wody od cholernie długiego czasu, jednak nie zmusiło go to do opuszczenia łóżka. Przynajmniej nie teraz. Przekręcił jedynie obolałą głowę w stronę okna, mrugając kilkukrotnie, by widok nabrał ostrości, a on mógł przyglądnąć się ciemnymi chmurami, które wciąż unosiły się nad Nowym Jorkiem po nocnej burzy. Musiała więc trwać dłużej niż kilka minut.

        Westchnął, wsuwając lewą ręką pod poduszkę, mając zamiar położyć się jeszcze przez chwilę, być może znowu zasnąć. Coś jednak wydało dziwny dźwięk, gdy dotknął to palcami protezy. Sen mógł więc poczekać.

        Z wahaniem odwinął poduszkę na bok, łapiąc przedmiot w palce, by przypadkiem nie zgubić go i zmarszczył brwi, widząc w swojej dłoni nóż sprężynowy. Czarne elementy nie błyszczały jednak złowieszczo, jak zawsze mu się zdawało, widząc tego typu broń.

        Wtedy też zorientował się, że nigdy nie trzymał tego typu rzeczy pod poduszką.

        Podniósł głowę, neutralnym spojrzeniem taksując białą, ceglaną ścianę, przed którą mieściło się łóżko, okupowane w tym momencie przez niego. Wiedział, gdzie był, nie miał ku temu wątpliwości, dlatego też przeniósł spojrzenie na drugą część łóżka. Pustą część łóżka. Natashy nie było w pomieszczeniu, co zrozumiał zaraz, gdy odłożył poduszkę na swoje miejsce, puszczając nóż i odwracając głowę w celu rozejrzenia się po pokoju. Przewrócił się więc na plecy, kładąc dłonie na twarzy w bliżej nieokreślonym celu.

    — Skoro się już obudziłeś, to mógłbyś zejść na dół. Kawa zaraz będzie gotowa.

        Na dźwięk jej głosu opuścił ręce, wbijając wzrok w stojącą w progu Natashę. Poczuł... ulgę, widząc ją rozczesującą włosy. Uśmiechnął się lekko, czego nie zauważył, dopóki Romanoff nie odwzajemniła gestu, wracając wolnym krokiem do łazienki. Podniósł się więc z łóżka, odrzucając na bok kołdrę i sięgnął po poskładane bokserki z pufy, by nie świecić nagością przy przejściu z pokoju Natashy do jego pokoju. Właściwie tylko je znalazł, wnioskując, że rudowłosa pozbierała wcześniej ubrania rozrzucone po podłodze poprzedniej nocy.

     — Przyniosłabym ci coś do ubrania oprócz majtek, ale nie chciałam ci grzebać po szafkach — stwierdziła, z powrotem pojawiając się w korytarzu. Uniósł jednak prawą brew, obrzucając wzrokiem szarą koszulkę, która należała do niego, i która teraz wcale nie była na nim. — Żartowałam, grzebałem ci po szafkach.

    — Zauważyłem — powiedział, a w jego głosie rozbrzmiała poranna chrypka. Przeciągnął się leniwie, chcąc wyzbyć się resztki senności, a kiedy zerknął z powrotem w stronę drzwi, Natashy już nie było.

        Westchnął cicho, poprawiając za sobą kołdrę i wyszedł z pomieszczenia. Chłód paneli drażnił nieco jego stopy, gdy przechodził do swojego pokoju, ale nawet wtedy nie postanowił się pośpieszyć, szukając ubrań dość powoli. W końcu jednak udało mu się wcisnąć w standardowy dla siebie zestaw, składający się z jakiejś koszulki i dresów, których sznurki wiązał schodząc na dół. W kuchni słyszał już muzykę płynącą z radia, które Natasha musiała włączyć wcześniej.

    — Dzień dobry — mruknął wciąż z chrypką, wchodząc do pomieszczenia. — Coś się stało? Boli cię coś? — zapytał zaraz, gdy zobaczył w dłoniach Romanoff pudełko tabletek.

    — To nie są przeciwbólowe — odpowiedziała z dość krzywym uśmiechem, wyciskając z opakowania jedną pigułkę. — A mi nic nie jest — dodała, chowając lek z powrotem do górnej szafki.

    — Oh, okej — westchnął nieco uspokojony, chowając ręce w kieszeni. — Możemy porozmawiać o tym, co się stało wczoraj?

    — Po co? — Zmarszczyła brwi, połykając przygotowaną przez siebie tabletkę. — To było po prostu... zaspokojenie swoich potrzeb — mruknęła, wzruszając ramionami.

    — Natasha — powiedział, podchodząc blisko zielonookiej, by złapać ją lekko za przedramiona. — Nie chcę, żeby to było określane jako zaspokajanie potrzeb.

       Natasha spojrzała w dół, przyglądając się dłoniom Jamesa przez dość długi czas. Jeszcze wczoraj nie mogła się nacieszyć ich bliskością, gdy badały jej nagą skórę, a teraz... Nie chciała się od nich uzależnić. Nie chciała się uzależnić od Barnesa.

    — Możesz to określać jak ci się podoba — oznajmiła w końcu, podnosząc wzrok na Jamesa. — Nie interesuje mnie to. — Wzruszyła lekko ramionami, czując powoli przyśpieszające bicie własnego serca.

    — Ale tu nie chodzi tylko o mnie. — Zacisnął nieco mocniej palce na przedramionach rudowłosej. Wydawało jej się, że widziała w jego oczach desperację. — Natasha, rozmawiaj ze mną. To nie wyjdzie, jak tylko ja będę się odzywać — powiedział, starając się włożyć w uśmiech jak najwięcej szczerości.

    — Więc co chcesz usłyszeć? — zapytała w końcu, nie okazując choćby cienia niepewności, jaka powoli kwitła coraz bardziej w jej umyśle. Nie wiedziała, że kiedyś zostanie postawiona w takiej sytuacji.

    — Nie wiem, Nat. Że czujesz to samo, co ja? Że tak, jak ja, nie chcesz, żeby to było tylko zaspokojeniem potrzeb? Chcę usłyszeć cokolwiek, co nie będzie powiedziane przez międzynarodową agentkę, tylko przez Natashę. Moją Natashę.

        Brzmiał na bardzo stanowczego. Prawie tak stanowczego jak w Czerwonej Komnacie, gdy powtarzał do znudzenia „jeszcze raz" lub „nie starasz się". Westchnęła nieco głośniej, wpatrując się w niebieskie tęczówki z nadzieją, że może jednak odpuści, ale James nie miał raczej takiego zamiaru. Zdawał się też być niezrażony czekaniem, więc to Natasha byłaby pierwszą, która straciłaby cierpliwość. Nie miała pojęcia, jak miałaby wybrnąć z tej sytuacji, bo James nie dałby drugi raz się nabrać na atak paniki, a próba rozpoczęcia walki byłaby niezbyt skuteczna przez fakt, że brunet miał lepszą pozycję. Poza tym... nie miała ochoty takowej rozpoczynać.

    — Boisz się, prawda? — zapytał cicho.

        Chyba maska silnej agentki upadła. Nie chciała kiwać głową.

    — Nikt nas nie ukaże, Natasha.

        Więc zrobiła to, co wychodziło jej najlepiej.

    — To twoje — mruknęła, wyciągając spod koszulki nieśmiertelnik wciąż ciepły od jej skóry. Raczej nie miała ochoty oddawać go w ręce właściciela.

        Zmieniła temat.

    — Nat...

    — James, proszę — stęknęła, przeciągając łańcuszek ponad głową, by oddać go Jamesowi. Nie miała odwagi zawieszać go na szyi bruneta. — Puść mnie. Chcę wyjść z kuchni.

        Może nie powinien, ale rozluźnił palce, nie przytrzymując już rudowłosej za przedramiona. W jego dłoń zostały wciśnięte blaszki, na które spojrzał, gdy Natasha wymijała go przy wyjściu z kuchni. Przez jeden krótki moment chciał odwrócić się i z powrotem ją złapać, może nawet przytulić do klatki piersiowej, szepcząc coś na ucho.

        Pozwolił jej jednak wyjść z kuchni, wsłuchując się w ciche, aczkolwiek szybkie kroki.

×××

    — Clint, do cholery, nie jestem dzieckiem — warknęła w głośniczek, siadając na już zatrzymanej taśmie bieżni. — Pieprzysz trzy po trzy, jakbym nie wiedziała, na co się piszę, zgadzając się na bycie agentką.

    — Trzeba było poczekać z emeryturą — mruknął blondyn. — Wtedy ktoś pilnowałby ciebie na misjach.

    — Jak w Budapeszcie? Podziękuję — stwierdziła, sięgając po mały ręcznik, by wytrzeć nim mokrą od potu twarz.

    — Pamiętamy Budapeszt bardzo inaczej — oznajmił bez wahania Clint, wywołując u Natashy krótki śmiech.

    — Przynajmniej ja byłam przytomna przez całą misję, nie to, co ty. — Wzruszyła ramionami w takim stylu, jakby właściwie wcale nie chciała tego zrobić. — Poza tym, nic mi nie jest, niepotrzebnie się martwisz. Kto ci o tym powiedział?

    — Lepsze pytanie brzmi: „Dlaczego nie dowiedziałem się tego od ciebie?" Chyba nikt z nas nie dostanie upragnionej odpowiedzi — mówił całkiem poważnie, Natasha śmiała wątpić, że się ugnie. Był jedną z nielicznych osób, które nie bały się robić przed Romanoff tajemnic. Nie miał ku temu powodu, widząc ją w najgorszym możliwym stanie.

    — Jesteś dupkiem, Clint — mruknęła, przewracając oczami.

    — Z wzajemnością kochanie.

        Oh, widziała jego głupi, sarkastyczny uśmiech, kiedy wypowiadał jedną ze swoich ulubionych fraz. Uwielbiał się z nią droczyć, ale jeśli miała być szczera, również nie szczędziła sobie tej przyjemności. Oczywiście, profesjonalizm zawsze był na pierwszym miejscu, ale będąc razem nie potrafili ot tak skończyć dogryzania i zacząć w pełnym skupieniu pracować. Szczególnie, gdy przepracowali wspólnie kilkaset godzin, a czas wolny spędzali zazwyczaj w domu Bartona, w towarzystwie Laury. Boże, to były czasy.

    — Jak dzieciaki? — zapytała rudowłosa, skubiąc ze skarpetki drobne kuleczki, których pochodzenia nie znała.

    — Dokazują, jak zwykle — zaśmiał się. — Czekaj, właśnie przyszła Lila. Lila, przywitaj się z Natashą — oznajmił blondyn.

        Chwilę prosił dziecko o zrobienie tej rzeczy, ale w końcu Lila wydusiła z siebie „cześć", na które Rosjanka zaraz odpowiedziała.

    — Czy ty ćwiczyłaś?

        W pierwszej chwili miała nadzieję, że powiedział to Clint, bo nie widział jej i nie wiedział, co robiła przed odebraniem telefonu, ale barwa i natężenie głosu zupełnie się nie zgadzały. Ponadto, najważniejszym czynnikiem był fakt, że słowa wybrzmiały w tym samym pomieszczeniu, a nie przez komórkę.

    — Przepraszam Clint, muszę kończyć, napiszę później — oznajmiła szybko, doskonale zdając sobie sprawę, że Barton już szykował się do złożenia jej soczystego wykładu, dotyczącego samozachowania. Nie chciała go wysłuchiwać i to był jedyny powód, dla którego nacisnęła czerwoną słuchawkę bez pożegnania blondyna. — Nie mogłeś zaczekać, kiedy skończę rozmawiać?

    — Nie widziałem, że rozmawiasz — stwierdził, choć doskonale wiedziała, że zdawał sobie sprawę o telefonie spoczywającym w jej dłoni.

    — Być może w to uwierzę — powiedziała, podnosząc się z czarnej taśmy. Nogi drżały od wysiłku, jaki sobie zafundowała. — Ale jest większa szansa na to, że wcale tego nie zrobię — dodała, podnosząc z podłogi bidon z połową zawartości.

    — Natasha. — Znowu zabrzmiał niemiłosiernie stanowczo, w sposób, jaki niekoniecznie lubiła. Nie miała na to siły po prawie dwóch dniach milczenia.

    — W rzeczy samej, jest to moje imię. — Uśmiechnęła się niewinnie, nie mogąc zrobić kroku w stronę bruneta. Nie chciała, by zobaczył, do czego doprowadziła wyczerpującym biegiem, który tak naprawdę nie powinien mieć miejsca nigdy, a w szczególności po pobycie w szpitalu i ciągłym dochodzeniu do siebie. — Podejrzewam, że mówienie „Natasha" jest twoim kolejnym fetyszem.

    — Yuki kazała ci odpoczywać i nie ćwiczyć przez najbliższy czas — przypomniał, ignorując jej przytyk. On chyba też nie miał na to siły.

    — A ty powinieneś być tym, który wie, że ćwiczyłam ciężej, będąc bardziej okaleczona. — Skrzywiła się lekko na ostatnie słowo, ale szybko zmieniła to w kolejny uśmiech, byleby Barnes nie zauważył.

    — To nie jest Czerwona Komnata. Możesz odpocząć, nikt będzie ciebie za to karał — oznajmił spokojnie, podchodząc nieco bliżej Romanoff.

    — Wiesz, może nie wszystko robię przez Czerwoną Komnatę? — Zmrużyła oczy, gotowa w tej chwili zacząć kłótnię i James o tym doskonale wiedział, bo nabrał więcej powietrza w płuca.

    — Więc powiedz mi, dlaczego zignorowałaś zalecenie lekarza? — zapytał, zatrzymując się jakieś dwa metry przed sylwetką Natashy, która wciąż nie spuszczała z niego spojrzenia.

    — Bo tak.

        Czy Natasha próbowała zdenerwować Jamesa? Ciężko stwierdzić, co tak naprawdę chciała, ale zdecydowanie było to na jej liście rzeczy do zrobienia dzisiejszego dnia. Nie, żeby taką zrobiła, nienawidziła planowania, a to do tego się sprowadzało.

    — „Bo tak" nie jest odpowiedzią. — Chyba celowo udawał spokojnego i łagodnego. Natasha wierzyła, że w środku puszczają mu nerwy.

    — Dziwne, właśnie tak odpowiedziałam — powiedziała, przybierając zdziwioną minę. — A teraz przepraszam, muszę się odświeżyć — dodała, rozpoczynając marsz w stronę schodów. Miała wrażenie, że James doskonale widział jej drżące od wysiłku nogi.

    — Zauważyłaś, że — zaczął, z łatwością zagradzając rudowłosej drogę — ilekroć temat robi się dla ciebie niewygodny, zmieniasz go lub wychodzisz?

    — Pierwsze słyszę — stwierdziła, choć doskonale zdawała sobie z tego sprawę. — Ja zauważyłam na przykład, że koniecznie chcesz zagrodzić mi dostęp do łazienki.

    — Więc porozmawiajmy teraz, a ja cię przepuszczę.

        Natasha szybko usiadła na podłodze, krzyżując nogi w siadzie skrzyżnym tak samo, jak James zrobił to przedwczoraj, kiedy byli razem w łazience.

    — Z drugiej strony wcale nie chce mi się schodzić — oznajmiła, rezygnując z pozycji siedzącej i opadając plecami na chłodne panele. — Więc oboje sobie poczekamy.

    — Świetnie.

    — Świetnie.

        James zmrużył oczy, patrząc z góry na Natashę. Miała nadzieję, że to go zniechęci i opuści poddasze, ale mężczyzna wcale nie miał zamiaru odpuszczać. Znowu. To sprawiało, że rudowłosa nabierała coraz więcej frustracji przez tę sytuację.

        Położyła splecione ręce na nagim brzuchu, doskonale wiedząc, że brunet cały czas jej się przygląda. Cholera wie, co chodziło mu w tym momencie po głowie, może sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, podobnie jak Natasha. Może... mogłaby ten jeden raz odpuścić i porozmawiać z nim? Ale to wiązałoby się z pokazaniem słabości, że męczy ją jego presja, a ona nie mogła pokazać, że można ją tak łatwo ugiąć, bo... mur mogła zburzyć tylko wojna, nie słowa.

    — Od czego ta blizna? Na twoim lewym biodrze? — zapytał cicho, kiwając brodą w stronę wspomnianego miejsca.

    — Kula — odpowiedziała płynnie, odciągając nieco gumkę legginsów, by pokazać mu całą bliznę. — Przeleciała na wylot. Rosyjska — dodała, puszczając rozciągliwy materiał z powrotem na płaski brzuch.

        Brunet kiwnął głową ze zrozumieniem, podnosząc nieco wzrok. Nie wyglądał zbyt korzystnie z tej perspektywy, ale nie przeszkadzało mu to. Tak samo, jak nie przeszkadzało to Natashy, wpatrującej się w jego zamyśloną minę od dołu. Zdawało jej się, że łączył fakty, a ona znowu poczuła się tak, jak tamtego dnia, głupia i bezbronna, nie wiedząca, co zrobić, by nie zginąć od morderczej broni Zimowego Żołnierza.

    — Przepraszam. Za bark też — powiedział cicho, zakładając ręce na klatce piersiowej. Nie chciał grać aroganckiego, ten gest wyglądał bardziej jakby... chciał otulić własny tors.

    — W porządku. Nie byłeś sobą. Nie winię ciebie za to. — Wzruszyła ramionami, bagatelizując sprawę. Chciała w to wierzyć tak, jak dobrze udawała, że wcale nie budzi się w nocy zlana potem, panicznie sprawdzając, czy dawno zabliźnione rany nie krwawią. Ale to było rzadko, bardzo rzadko.

        Częściej w snach pojawiała się Czerwona Komnata.

    — Clint przyprowadził mnie do T.A.R.C.Z.Y. — oznajmiła po ciężkim przełknięciu śliny. — Właściwie zawlókł. Gdyby nie on, Fury nie wiedziałby o moim istnieniu.

    — Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym od razu? — zapytał z wahaniem, z powrotem wbijając wzrok w jej zielone oczy.

    — Nie wiem. Przyzwyczaiłam się, że wie tylko Fury i Clint. — Przetarła dłonią twarz, na pewno robiąc przy tym niechcący drugi podbródek.

    — On pomógł ci uciec? — zapytał cicho James, siadając w końcu w pobliżu jej prawego uda, nie spuszczając Romanoff z oczu.

    — Nie, nie. — Zaśmiała się krótkim, dość pustym śmiechem, delikatnie wbijając paznokcie w brzuch. — Był na misji w Paryżu z T.A.R.C.Z.Y., spotkaliśmy się w tym samym archiwum. On wiedział co robił, ja nie.

    — Mówisz bardzo zagadkowo — parsknął krótko, zerkając na nogę Natashy, położoną bliżej niego, którą właśnie postanowiła zgiąć w kolanie. — Co masz na myśli?

    — To było moje pierwsze zlecenie, na które mnie wysłali. Zgłupiałam, tak myślę. — Wzruszyła obojętnie ramionami, wbijając wzrok w sufit. — Walczyłam z Clintem, w pewnej chwili, wytrącił mi pistolety. Potem stracił mnie z oczu, a ja to wykorzystałam, zachodząc go od tyłu i przejmując jego łuk.

        Oh, pamiętała to spotkanie. Pamiętała dokładnie słowa blondyna, własne odpowiedzi i wszystko, co w tamtej chwili się stało. Gdyby to było nagrane, wiedziałaby dokładnie w której chwili zawiał mocniej wiatr, w której sekundzie Clint popatrzył w lewo, w której w prawo, w jakim momencie wspięła się na niskie rusztowanie i skoczyła na Bartona, powalając go na podłogę. Nie mogła się uwolnić od nawracających wspomnień, od których chciała się panicznie odciąć, bojąc się, że nie tylko przypomną ból, ale go stworzą. Zupełnie tak, jak napędzały strach w sercu rudowłosej.

    — Dlatego wtedy nie wróciłaś? — zadał pytanie, dość proste, jak na gusta rudowłosej. Właściwie, niewiele było w nim też jakichkolwiek emocji, jakby James znudził się uczuciowością przekazywaną w sposób werbalny.

    — Tak — odpowiedziała cicho, nie mając zamiaru kłamać w tej sprawie. Nie było sensu. — Widział, że się bałam, dlatego zachowywał się łagodnie.

    — Więc... Clint uratował ci życie — wymruczał z lekkim uśmiechem, na który siłą rzeczy musiała spojrzeć, tracąc zainteresowanie w suficie.

    — Tak, chyba tak — powiedziała półszeptem, podnosząc się w końcu do siadu. — Nie mów mi tego, bo sobie przypomni i znowu będzie marudził.

    — Będę milczał jak grób — oznajmił całkiem poważnie, uśmiechając się w bardzo zmęczony sposób. Nie wyglądał na takiego.

    — Na to liczę, inaczej skończyłbyś bardzo źle. I mówiąc to mam na myśli... naprawdę bardzo źle.

    — Zrozumiałem. — Zaśmiał się krótko, obserwując uważnie czyny Natashy, zginającą właśnie nogi w siad skrzyży, w celu wygodnego siąścia na podłodze.

        Chyba chciała coś powiedzieć, tak przynajmniej wyglądała, bawiąc się palcami. Westchnęła jednak zamiast wypowiedzenia jakiegokolwiek zdania i oparła głowę o ramię Jamesa, robiąc to bardzo swobodnie jak na kogoś, kto był w stanie pokłócić się po raz kolejny kilka minut temu. Barnes przyglądał się jej włosom splecionym w dwa warkocze, po których z wahaniem przejechał metalową dłonią w bardzo... opiekuńczym geście, zanim sam nie oparł policzek o Natashę. I tak siedzieli, pogrążeni we własnych, bardzo zbliżonych do siebie myśli, w które mogli się zagłębiać bez konsekwencji. Co jakiś czas James dotykał którymś palcem powoli wychładzających się pleców Natashy, gdy opuszczał nieco dłoń przy zabawie warkoczem zielonookiej, a ona tylko siedziała. Nie zmieniała pozycji ciała, choć ból kręgosłupa błagał o coś innego. Było jej... przyjemnie.

    — Przedwczoraj było mi ciepło — powiedziała szeptem, ciesząc się, że James nie widzi jej twarzy okalanej powoli narastającym rumieńcem. — Przyjemnie ciepło. W Czerwonej Komnacie zawsze było chłodno, więc to była miła odskocznia... Wiesz, poczuć czyjąś obecność i po prostu... mieć tego kogoś przy sobie.

        Nie wiedziała, jak James na to zareagował, ale wierzyła, że uniósł kąciki ust w celu uśmiechnięcia się. Być może tak zrobił przed ostrożnym odsunięciem się i pocałowaniem jej głowy.

    — Ja się nigdzie nie wybieram — oznajmił podobnym tonem do tego, którego sama użyła.

    — Wiem, jesteś jak rzep na psim ogonie. — Pozwoliła sobie na krótki śmiech, którym brunet również odpowiedział.

        Znowu zapadła między nimi cisza, bardzo komfortowa zresztą. Natasha westchnęła łagodnie, nie mogąc przestać myśleć o jednej rzeczy, która krążyła jej po głowie od chwili oparcia się o Jamesa i... bardzo jej się to nie podobało. Wiedziała, że im szybciej wyrzuci to z siebie, tym lepiej jej będzie, ale... Zacisnęła mocno palce w pięści.

        Odsunęła się od Jamesa dość gwałtownie, nie ostrzegając go o tym, co zamierzała zrobić. Barnes spojrzał na nią nieco zaskoczonym wzrokiem, taksując jej zaczerwienione policzki, zielone tęczówki, które próbowały na niego nie patrzeć i ciało, niekoniecznie wiedzące, co teraz miało zrobić. Tak się w zasadzie czuła.

    — Możesz zamknąć oczy? — zapytała po odchrząknięciu, choć obydwoje wiedzieli, że to wcale nie pomoże jej przywrócić spokoju. James kiwnął z wahaniem głową, zamykają oczy tak, jak poprosiła o to Natasha.

    — Dlaczego to zrobiłem? — Wahał się, ale to dobrze, bardzo dobrze.

    — Cicho bądź przez chwilę — poprosiła być może odrobinę niemiło, łapiąc ostrożnie prawą dłoń mężczyzny tak, by swobodnie móc spleść z nią palce. — Nie obiecuję, że to wyjdzie... ale moglibyśmy spróbować wrócić do tego, co między nami było.

    — Nat...

    — Ja mówię — przerwała mu szybko, starając się opanować szybko bijące serce. — Nie chcę, żebyś myślał, że od teraz będzie słodko i kolorowo, bo nie będzie, może być nawet gorzej, nie mam pojęcia.

    — Nie przeszkadza mi to — powiedział, korzystając z okazji szukania słów przez Natashę. — Chcę być częścią twojego życia, Nat.

    — Czy po prostu spodobał ci się mój dom i nie chcesz się wynieść?

    — Uwielbiam cię — oznajmił, śmiejąc się krótko, wciąż z zamkniętymi oczami. — Mogę już otworzyć oczy? — zapytał z wahaniem, gładząc kciukiem dłoń Natashy z niezwykłą delikatnością.

    — Nie.

    — Nie?

    — Absolutnie nie.

        Usta Jamesa wykrzywiły się w lekkim uśmiechu, najwidoczniej rozbawiony dość dziecinnym zachowaniem młodszej. Siedział jednak w dalszym ciągu w bezruchu, trzymając Natashę za rękę i być może czekając na coś z jej strony. Więc wysunęła dłoń z uścisku, układając ją ostrożnie na policzku bruneta, wciąż szorstkim od nieogolonego zarostu, a on tylko wtulił się w jej dłoń z lekkim uśmiechem. Po tym przybliżyła się do niego, powoli i ostrożnie, jakby miał zaraz wykorzystać jej bliskość i zagrać nieczysto. Ale on wciąż siedział, wciąż czekał, a Natasha tylko wypuściła powietrze wprost na usta bruneta, który w dość konkretnym celu przekrzywił nieco głowę.

    — Idę wziąć prysznic — wyszeptała w jego usta, podnosząc się z podłogi.

        James być może wydał z siebie coś na wzór jęku, ale tego już nie słyszała. Chyba nie chciała słyszeć, będąc szczerym.

•🔹•🔹•🔹•

3170 słów whee

✨enjoyujcie spokój✨

chyba nie umiem już pisać spokojnie płak i jest ehh

no i nie wiem co jeszcze zabawa fest czy coś płak






koszyk na opinie: \_____/

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top