❝ 𝐓𝐑𝐔𝐒𝐓 ❞
▬▬▬▬▬▬
「 treść może zawierać lekkie spoilery dotyczące przeszłości ranpo 」
▬▬▬▬▬▬
RANPO EDOGAWA
ONE SHOT STORY
、、❝ JEŚLI NIE MASZ DLA MNIE NICZEGO DO JEDZENIA, MOGŁABYŚ CHOCIAŻ MNIE POGŁASKAĆ? ❞
𝒄𝒊𝒄𝒉𝒆 westchnienie opuściło usta białowłosej dziewczyny, kiedy tylko wyjrzała za okno autobusu. padało. nie, wróć. lało jak z cebra, a ona zapomniała zabrać dziś do pracy parasola. dodatkowo, przez całą drogę musiała niańczyć przyczepionego do niej ukochanego, który wydawał się zasnąć na stojąco, wciskając twarz w jej ciemną bluzę. trochę dziwił ją fakt, iż wstrząsy nie zakłócały jego spokoju, ale nie zamierzała dopytywać o wygodę czy komfort jazdy. zbyt się bała, iż wtedy obudzi istnego, marudnego demona. młody detektyw był naprawdę nieznośny, kiedy zaczynał narzekać.
— ranpo, niedługo wysiadamy. słyszysz mnie? — wreszcie potarła jego plecy, spoglądając w dół. cóż, była sporo wyższa od edogawy, który sięgał jej zaledwie do ramion. — rusz się, leniu. nie mam zamiaru cię nieść.
chłopak zareagował na jej słowa błyskawicznie.
— nie? proszę, ponieś mnie. tylko dzisiaj... — wymamrotał, ściskając wątłymi ramionami posturę kobiety. — tylko dzisiaj, aya... proszę, niczego nie jadłem.
— nie, znaczy nie. to już nie pierwszy raz, kiedy próbujesz mnie nabrać na ten tekst. aha? serio? nic nie jadłeś? dziesięciominutowy odwyk od cukierków tak bardzo ci zaszkodził? o, nie. nie sięgaj mi tymi wstrętnymi paluchami do torebki. jesteś uzależniony od słodyczy, idioto. nic więcej nie dostaniesz. — uniosła brew, nie zwracając uwagi na zaciekawione spojrzenia pozostałych pasażerów. niech sobie patrzyli, nie zamierzała im tego zabraniać. zresztą, nic dziwnego, iż interesowali się widowiskiem. w końcu, ranpo niezaprzeczalnie był dorosłym facetem i jego zachowanie uchodziło za dosyć niecodzienne.
— dlaczego? — jęknął, zadzierając głowę. nie rozumiał, z jakiego powodu ukochana była dla niego taka surowa. zrobił coś nie tak? — ale ja chcę.
— może jeszcze tupnij nogą dla lepszego efektu, hm? — zerknęła na wyświetlacz, aby upewnić się, kiedy znajdą się na właściwym przystanku. na szczęście zostały jeszcze tylko dwa. czuła, że za chwilę naprawdę nie wytrzyma i wysiądzie, zostawiając partnera samego w autobusie. wiedziała doskonale, iż byłaby to dla niego istna katorga. dlatego też miała nadzieję, że nie będzie musiała tego robić. — wtedy staniesz się bardziej wiarygodny, jak na przerośniętego bachora przystało.
ciemnowłosy fuknął cicho, wtulając policzek w ciepły materiał. nadął wargi, nie zamierzając jej ustąpić.
— nie mam siły. jestem zbyt głodny, zaraz zasnę. — to nie było nawet ostrzeżenie, a informacja. chwilę później już smacznie sobie drzemał, opierając się całym swoim ciężarem na pracownicy biura detektywistycznego. ta syknęła jedynie z poirytowaniem i ułożyła dłonie w taki sposób, aby podczas wysiadania móc bez trudu go podnieść.
gdy więc zatrzymali się w okolicach jej mieszkania, zignorowała coraz głośniejsze komentarze obcych i wzięła chłopaka na ręce, wychodząc na zewnątrz. dobrze, iż edogawa naprawdę niewiele ważył w porównaniu do tego, ile jadł. miałaby spory problem, gdyby był ciężki. nie, żeby ten fakt stanowił jakiś wielki problem, ale wolałaby nie przeciążać organizmu.
— co ja z tobą mam... idiotka ze mnie, sama... z własnej nieprzymuszonej woli ściągnęłam sobie do domu prawdziwe utrapienie. — słowa te wypowiedziała cichutko, choć i tak była pewna, że ranpo śpi. szczerze? czasem za nim nie nadążała. jakim cudem mógł odpłynąć w takich momentach? naprawdę nie potrafił choć trochę dłużej pozostać przytomnym? przecież jej mieszkanie nie było wcale tak daleko od miejsca chwilowego zatrzymania pojazdu. spacerkiem szło się mniej więcej pięć minut. — ale przebierać cię nie będę, zapomnij. — deszcz nie ułatwiał jej zadania. ubrania stawały się coraz bardziej mokre. zarówno ayi, jak i te partnera. — obudź się, rzesz. muszę otworzyć drzwi. nie mam trzeciej ręki. ranpo! — potrząsnęła nim, a gdy poruszył się, wyraźnie niezadowolony, zrobiła to ponownie. teraz albo nigdy.
— nie trzep tak, to boli. — poskarżył się, przecierając oczy. następnie rozejrzał się wokół, ściągając brwi. kiedy rozpoznał okolicę i drzwi przed sobą, znacznie się rozbudził. czyżby w końcu dotarł do krainy słodkości? już nie mógł się doczekać momentu, aż dziewczyna na moment spuści z niego wzrok. wtedy będzie w stanie bezproblemowo dostać się do jej szafki z cukierkami. — trochę pospałem. ale to nie znaczy, że przestałem być głodny.
— oh? to cudownie, ale ja nie zmienię zdania. — tanaka wyciągnęła z torebki klucze i otworzyła mieszkanie, pozwalając chłopakowi wejść do środka pierwszemu. następnie sama znalazła się na korytarzu, zdejmując w pośpiechu przemoczone buty. postawiła je tuż obok grzejnika, po czym przełożyła w te miejsce również obuwie ranpo. — zanim mi znowu się rozładujesz, ubierz coś suchego, proszę. nie daruję, jeśli usiądziesz cały przemoczony na kanapie... albo na łóżku. — tak naprawdę, najzwyczajniej w świecie, nie zamierzała pozwolić mu się rozchorować. wtedy już totalnie nie potrafiłaby sobie z nim poradzić. gdy dostawał gorączki, często musiała błagać kunikidę, aby przyjechał choć na moment ją wyręczyć. oczywiście, mężczyzna w takich momentach sporo krzyczał i jej wygrażał, ale koniec końców zawsze przybywał na wezwanie. z towarzyszącym mu dazaiem lub nie. cóż, ten drugi zazwyczaj uwielbiał pływać w rzece do góry nogami lub obserwować dostępne w jej skrytce trucizny. nie potrafiła zliczyć, ile razy pragnęła go za to udusić. — zjesz normalny posiłek. konkretny. żadnych landrynek.
zielone oczy przesunęły się po jej sylwetce, a wargi po raz kolejny zacisnęły się, sygnalizując ogromne niezadowolenie. jak ona mogła mu to robić? przecież wypełnił wszystkie papiery tak, jak kazała! no, prawie... chyba nie dowiedziała się, iż zabrał się tylko za jedne akta, a resztę powierzył astushiemu?
— zjem cokolwiek — odparł wreszcie, podając jej wilgotne nakrycie głowy. później odwrócił się i ruszył w stronę sypialni, pochylając się nad jedną z szuflad. oczywiście, zanim ją otworzył, przyjrzał jej się podejrzliwie. nawet w miejscu, gdzie de facto powinien czuć się bezpieczny, wolał dmuchać na zimne. w końcu, nigdy nie można było być pewnym, iż ktoś nie próbuje ich aktualnie zlikwidować. edogawa zamierzał jeszcze trochę pożyć. zwłaszcza, że wreszcie zdobył upragnione mieszkanie, za które niewiele płacił. marzenie, prawda? — ale chociaż kakao mi zrób! — zawołał, układając obok swojej stopy suchą koszulkę. dresowe spodnie w końcu również wygrzebał z dna szuflady. nie zwrócił nawet większej uwagi na fakt, iż miały na sobie wzór w pieski. — jestem głodny... — westchnął cicho, a gdy pozbierał wszystko z podłogi, wreszcie ruszył w stronę łazienki. wszedł do środka i rozebrał się z przemoczonych ubrań, biorąc przed ubraniem czystych szybki prysznic. aya chyba nie pozwoliłaby mu położyć się wraz z nią w jednym łóżku, gdyby nie pachniał na kilometr mydłem z jej łazienki. troszkę uciążliwie, ale dzięki tym ciut rygorystycznym zasadom, cera ranpo bardzo się poprawiła, a włosy w końcu lśniły.
wytarł ciemne, krótkie włosy w ręcznik, a kiedy wreszcie wszedł do salonu, zastał na stoliczku przygotowane dla niego kulki ryżowe. momentalnie zielone oczy błysnęły, a na usta wpełzł zadowolony uśmieszek.
— zrobiłam na słodko, więc wcinaj. — tanaka dopiero teraz zsunęła z siebie mokrą bluzę. przewiesiła ją przez oparcie krzesła, po czym odwróciła się, idąc w kierunku łazienki. miając edogawę, na krótki moment przystanęła, aby zanurzyć palce w jego bujnej czuprynie. potarmosiła delikatnie kosmyki i pochyliła się, składając na policzku partnera lekki pocałunek. później, bez żadnego słowa zniknęła za ścianą, pozostawiając młodego detektywa samego. a szkoda.
w końcu niezbyt często się rumienił.
***
krople deszczu wciąż uderzały w szybę, a wiatr hulał po podwórku, podrywając z ziemi liście. aya westchnęła cicho i zerkając odrobinę w dół, przyjrzała się pogrążonej we śnie, twarzy ranpo. ciemnowłosy był całkiem spokojny. oddychał miarowo, wtulając się w klatkę piersiową ukochanej. koc, który ich okrywał, skutecznie ogrzewał oba, wątłe ciała w ten ponury, chłodny wieczór.
wibracja telefonu, która rozdarła panującą w salonie ciszę, spowodowała ciarki na plecach tanaki. mimo to, chwilę później otrząsnęła się i sięgnęła po urządzenie. zerknęła na ekran, a kiedy dostrzegła, że dzwoni do niej jeden z przyjaciół, bez ociągania odebrała. oczywiście, starała się mówić przyciszonym tonem, aby nie obudzić partnera.
— no, co tam? atsuhi, ja jestem już w domu — jęknęła z niezadowoleniem, zerkając na zegarek. było już po dwudziestej pierwszej. — jeśli liczysz, że przyjadę ogarnąć papiery, to...
chłopak po drugiej stronie wyraźnie się spiął.
— to... to nie tak! — zaprzeczył od razu, a aya zdołała sobie momentalnie wyobrazić, jak macha rękami. zawsze gestykulował, gdy się czym stresował. — no, j-jakby ci to... yhh?
białowłosa wywróciła oczami.
— zamordowali kogoś? dazai pływa w rzece? a może zabił się wreszcie? pogratulować mu mogę sukcesu? nie? hm, to może prezes kopnął w kalendarz? akutagawa znów rozrabia? kunikida ma napad szału? — wymieniała, przyciskając wskazujący palec lewej ręki do policzka. — no, gadaj. bo się tutaj wysłużę.
— jest u nas kolega ranpo. przyniósł jakiś pakunek, obawiam się, że to...
— jeśli chcesz powiedzieć, że bomba, to nie. pewnie znowu nowy kryminał. ugh, czy ten zapchlony, kudłaty szop może wreszcie dać sobie spokój? zaczyna mi być go szkoda.
— szop? a tak, też był. milusi, pozwolono mi pogłaskać.
uniosła brwi. czy on naprawdę zrozumiał, że chodzi jej o tego bogu ducha winnego zwierzaka?
— czyżby? nieźle, tygrysku. dobra, mniejsza z tym. do rzeczy.
nakajima zaśmiał się nerwowo.
— a, jasne. rzecz w tym, że... on... tego.
— on co?
— nie chce wracać. mówi, że umówił się z ranpo na dzisiejszy wieczór. wspomniał coś o zagadkach i prosi, żeby...
niebieskooka pacnęła się dłonią w czoło. no, tak. wiele razu zdarzyło się już, iż edogawa umawiał się na spotkania z biednym poe, a potem o nich zapominał. standard.
— ranpo... ranpo nie przyjdzie. — przymknęła oczy, słysząc w słuchawce nie tylko głos kolegi. edgar również wydał z siebie pomruk niezadowolenia. — poe? tak, wiem, że stoisz obok. słuchaj... przykro mi, że tak wyszło, ale on nie wstanie. nie ma bata, że się ruszy. nażarł się i śpi, jak dziecko.
— n-nie ma problemu. p-przyjdę następnym razem! — wywróciła oczami. czemu ten facet, do cholery, zawsze jąkał się, kiedy temat rozmowy schodził na jego rywala? — t-to na razie! lecę!
— zaczekaj! ej! — po drugiej stronie rozległ się krzyk atsushiego i odgłos trzaśnięcia drzwiami. — umm... wybiegł. to ja... to ja już nie przeszkadzam, czy coś?
— ta, dzięki za telefon. ochrzanię go, jak tylko wstanie. masz ci los, co za człowiek... — odsunęła telefon od ucha i nacisnęła czerwoną słuchawkę. następnie odłożyła urządzenie z powrotem na stolik, przeczesując gęste, jasne włosy. westchnęła głośno, kiedy ranpo poruszył się, wciskając nos mocniej w jej koszulkę. — ej, mała cholero. nie myśl, że ci się upiecze. słyszałeś wszystko, prawda?
zielonooki zadarł głowę, przyglądając się ukochanej ciut zamglonym spojrzeniem. szczerze? obudził się w chwili, gdy wyczuł wibrację komórki, ale był tak rozespany, że oprzytomniał dopiero wtedy, kiedy do głosu doszedł poe. mimo to, niewiele zarejestrował.
— nie chcę zagadek... chcę spać. — ogłosił, znów zamykając powieki. dziewczyna jednak nie dała mu odpoczywać. co jakiś czas potrząsała nim, aby zmusić go do rozmowy. wyprostował się więc z niezadowoleniem, unosząc brwi. — no, co... nie moja wina. serio... nie moja... nie moja wina. nie chcę rozmawiać. spać. po prostu chcę spać. — tanaka od razu rozpoznała, iż wpadł w swój słynny stan gadania od rzeczy. wywróciła oczami, przyciągając go ponownie do siebie. przytuliła, chowając twarz w jego ciemnych włosach. oby tylko nie zaczął mówić o przeszłości. — nie moja wina. nie moja wina, że mnie zostawili. nie moja... nie moja, prawda? — skrzywiła się wyraźnie. chyba wykrakała. — nie odeszli... przeze mnie. to nie moja wina.
— już, cicho. pogadamy jutro. jutro, tak? nie twoja wina. — kiedy zacisnął palce na materiale jej ubrania, zagryzła wargę. zaczęła żałować, że go rozbudziła. niestety, edogawa bardzo często, gdy był wyrywany ze snu, wpędzał się w różnego rodzaju poczucia winy. był w stanie nawet wyciągać wydarzenia ze swojego dzieciństwa. aya nie potrafiła zliczyć, ile razy w środku nocy, usłyszała od niego historię o tym, jak dostał od prezesa w twarz za lekkomyślną postawę. o tym, że przed trafieniem pod jego skrzydła nie miał nikogo i błąkał się samotnie po świecie. ranpo z reguły z nikim o tym nie rozmawiał. jedynymi wyjątkami były właśnie takie chwile, w zaciszu ich wspólnego mieszkania. — nieważne. jesteś mądrym facetem, ranpo. wiesz, że nie zawiniłeś. już, spokojnie. śpij, jestem obok.
po kilku minutach oddech ciemnowłosego wreszcie się unormował. chwilę później zasnęła i sama tanaka, opierając głowę o swojego partnera. cóż, od zawsze istniały sprawy, o których lepiej nie rozmawiać. a raczej należało o nich mówić, ale tylko w zaufanym gronie, bez zbędnych, mdłych komentarzy. zresztą, sama miewała dni, gdy musiała z czegoś zwierzyć się edogawie. siadała wtedy wraz z nim w salonie i popijając kakao, mówiła. on zawsze słuchał jej w milczeniu. nie przerywał, nie dorzucał niczego od siebie. dopiero w momencie, kiedy jej głos zanikał, podnosił spojrzenie i ciepło się uśmiechał. następnie łapał jej dłoń i badając strukturę ciepłej skóry, wypowiadał jedno, ciche słowo.
ROZUMIEM.
ona również starała się zachowywać tak, jak on. poza tym, doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, iż ranpo następnego dnia będzie udawał, że do żadnej, poważniejszej rozmowy nie doszło. postara się ignorować łzy, które wylał poprzedniego wieczora i uśmiechnie się tak, jak zawsze.
odkąd aya bliżej go poznała, zapragnęła strzec właśnie tego, dziecięcego uśmiechu, jakim obdarzał ją każdego poranka. bo istnieli dla siebie. tylko dla siebie. nikt nie miał prawda odebrać im tego, co działo się tu i teraz. bez względu na to, co stało się w przeszłości.
──────────
po tak ogromnej przerwie od pisania nie wiem, czy cokolwiek dobrego z tego wyszło, ale stwierdziłam, że spróbuję opublikować ;>
ocenę one shota zostawiam wam <33
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top