Rozdział 5

       Ten piękny moment, gdy całe oprowadzanie zmienia się w randkę... No ja go, kurwa, zatłukę! Mieliśmy zwiedzać, a nie siedzieć w kinie na jakimś filmie! Wróć! To nie był jakiś film! To był horror! Nienawidzę horrorów! Moje krzyki podczas wszelkich strasznych scen dało się słyszeć na drugim końcu Gravity Falls! Co było jeszcze gorsze? On się świetnie bawił! Jego paskudny śmiech towarzyszył mi przez cały film i doprowadzał do szaleństwa! Ja już sam nie wiem czy bardziej się bałem psychopatycznego klauna z filmu, czy Billa siedzącego obok!

       Spokojnie Dipper. Myśl o blondynkach. Myśl o cycatych blondynkach. Myśl o cyckach. Myśl i przestań się denerwować! Gdy klaun znowu wyskoczył prawie podskoczyłem. Blondynki, Dipper. Blondynki. Myśl o nich! Nie myśl o klaunie! Myśl o blondynkach! Nie. Czekaj. Nie o blondynkach. Blondynki to zło. Uderzyłem się w czoło. Stop. Koniec myślenia o blondynkach, cyckach i wszystkim innym! Myśl o kurwa tęczy i jednorożcach! Nie! Nie myśl o tęczy! Myśl o... o... o... Myśl o Mabel! Tak! Myśl o niej, to zawsze pomaga! Myśl o swojej kochanej, cudownej, blondynce... Zaraz. Blondynce? Od kiedy Mabel...

       Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło i zerknąłem na Billa, który całkowicie skupił się na filmie... Może to i lepiej?

      Gdy wyszliśmy z sali kinowej, cały się trząsłem. Ze złości. Byłem cholernie zły... Na samego siebie...

      — Tooo... Gdzie teraz idziemy? — spytałem, próbując brzmieć jak ktoś, kto cieszy się z możliwości spędzenia czasu ze swoim obiektem westchnień, a nie jak ktoś, kto właśnie przeżywa najcięższe chwile swego życia. W odpowiedzi Bill spojrzał na mnie niczym sadysta, którego właśnie wyrwano ze świta krwi, kości i flaków.

      — Co powiesz na krótki spacer przez park w drodze do domu? — spytał po chwili i objął mnie jedną ręką. W pasie. Zaczynam czuć się zagrożony.

      — Może być. Chodźmy.

      Gdy tylko wyszliśmy z kina, odetchnąłem z ulgą i pozwoliłem zimnemu powietrzu wedrzeć się do moich płuc. Aż normalnie nabrałem nowych sił na dalsze okłamywanie samego siebie, że wcale nie jest tak źle!

      — Właściwie... co studiujesz? — spytałem, nie mogąc wytrzymać ciszy... Może i jego głos mnie irytował, ale to jak był cicho i wesoło dreptał obok mnie, trzymają swoją łapę wciąż blisko moich szlachetnych czterech liter, było jeszcze gorsze!

      — Medycynę.

      — Medycynę? Chcesz leczyć ludzi w przyszłości?

      A to ciekawe... złodziej truskawek jednak myśli o innych...

     — Nie. Chce móc ich bezkarnie kroić i grzebać we wnętrznościach.

     ...zmieniam zdanie. On jednak nie myśli o innych.

      — A-aha...

      Chciałem powiedzieć coś bardziej ambitnego, może zadać mu kolejne pytanie, ale wtedy coś wyskoczyło z krzaków, przeturlało się przed nami i wskoczyło w inne krzaki. Bill zmarszczył brwi.

      — Czy to był krasnal? — spytał.

      — Tak...

      — Aha.

      — No.

       Dobra... to teraz tylko pociągnąć jakoś tę rozmowę, a potem, gdy znajdziemy się już blisko domu, ucieknę szybciutko, zamknę się w pokoju i przez tydzień będę się użalał nad tym, jak mi źle. Piękny plan.

       — To ten... tego... Dlaczego właściwie ty i Will przeprowadziliście się do Gravity Falls?

        — Znudziło nam się nasze miasteczko.

       Ile oni muszą mieć kasy skoro od tak sobie było ich stać na przeprowadzkę?! I kurwa! Czemu przez to, że im się znudziło ja teraz muszę przez to wszystko przechodzić?! Niech oni wracają tam skąd przyszli!

       — A gdzie mieszkaliście wcześniej?

       — Gdzieś.

       Gdzieś to znaczy gdzie?! W czeluściach piekielnych?!

        — A co z tobą, Sosenko? Mabel mówiła, że kiedyś mieszkaliście gdzie indziej...

        — Bo mieszkaliśmy, ale potem zmarli nasi rodzice.

        — Aha.

        Aha? Serio? Tylko tyle miał do powiedzenia?! Jezu! Jak ja mam z nim rozmowę podtrzymywać, gdy większość jego wypowiedzi jest taka?! I znowu nazywa mnie w ten przeklęty sposób!

        Spojrzałem na niebo, próbując, chociaż na chwilę olać to, że obok mnie idzie Bill. Robiło się już ciemno... No tak, zanim poszliśmy ostatecznie do kina, trochę podchodziliśmy po Gravity Falls... A to „trochę" to kilka godzin... Kilka bardzo niezręcznych godzin, podczas których miałem ochotę wyrywać sobie włosy z głowy. Mnie naprawdę przydałaby się jakaś terapia...

        — O! Jesteśmy już na miejscu — powiedziałem, gdy dostrzegłem swój dom.

       — Wiesz, co Sosenko? Dzisiejszy dzień był całkiem fajny — odezwał się, gdy stanęliśmy przed bramą.... Tak niewiele dzieliło mnie od spokojnej strefy zwanej moim pokojem.

       — Ta... fajnie było...

       — Mhm. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze bawiłem się na randce.

       — T-to nie była randka! – Wydusiłem z siebie. Oczywiście, że nie była! Nie poszedłbym na randkę z facetem! To... to tylko zwiedzenie i kino... I to jeszcze w ramach zemsty! No właśnie! To tylko zemsta!

       Bill patrzył na mnie w jakiś dziwny sposób, a potem uśmiechnął się zadowolony.

       — Masz racje. Randki zazwyczaj kończą się w ciekawszy sposób... Na przykład pocałunkami.

       — No właś...! — Urwałem. To nie tak, że nagle zabrakło mi słów czy coś... Dlaczego więc zamilkłem?! Bo ten debil postanowił zaatakować moje usta! Dobra... tak serio to ich nie atakował... Po prostu mnie pocałował...

        Stałem w kompletnym bezruchu. Byłem tak zszokowany, że nawet nie odepchnąłem go od siebie.

        — Teraz możemy uznać to za randkę.

       Dopiero słysząc jego głos, otrząsnąłem się.... Tak jakby... Wciąż nie byłem zdolny do powiedzenia czegokolwiek...

        — To do jutra, Sosenko — powiedział i nie czekając na moją reakcję, ruszył w stronę swojego domu.

       A ja? Ja stałem dalej, jak ten debil... i stałem tak aż do momentu, w którym zjawiła się Mabel.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top