Rozdział 18

      Zrobiłem to.

       Wyszedłem z domu ignorując Mabel, przechodząc przez ulicę minąłem Billa i Willa ale wyjątkowo ich olałem. Zawsze tak miałem, gdy wiedziałem, że coś nadnaturalnego czai się w pobliżu, olewałem wszystko inne. Mabel biegła za mną i krzyczała, że mam się ogarnąć.

       Jestem słaby, gdy chodzi o wspinaczkę, ale jednak jakimś cudem udało mi się wspiąć po drzewie, a potem przeskoczyć do okna. Mój brzuch boleśnie uderzył o parapet, a dłonie ledwie dały radę się go chwycić. Na szczęście okno było otwarte i bez problemu mogłem wczołgać się do środka.

        Pomieszczenie było całkiem ładne... pomijając głowy martwych zwierząt wiszące nad kominkiem. Z niektórych wciąż spływała krew. Cóż... Jeśli mój sąsiad nie jest wilkołakiem to przynajmniej mam dowód na to, że ma coś z głową.

        Wyszedłem na korytarz, starając się przy tym być cicho. I co? Chciałbym powiedzieć, że niczym prawdziwy ninja zakradłem się do sypialni sąsiada, cyknąłem mu fotkę w momencie, gdy się przemieniał i uciekłem do domu, ale... tak nie było.

        — Zastanawia mnie czy to już ten moment, w których powinienem dzwonić na policję — usłyszałem, a moje ciało przeszyły dreszcze. Odwróciłem się i ujrzałem mojego nowego sąsiada. Stał oparty o ścianę.

      — E, to...

      — Jesteś Dipper, prawda?

       Podszedł do mnie, a ja skrzywiłem się. Śmierdział mokrą sierścią. Ohyda.

        — T-tak... — wydusiłem z siebie i nim się zorientowałem byłem gdzieś ciągnięty.

        — A to ciekawe... Obserwuje cię, od kiedy tylko tu się wprowadziłem... Nawet chciałem pójść z tobą pogadać, a tymczasem... sam do mnie przyszedłeś — mówił, a ja byłem kompletnie skołowany... Chyba nie tak powinno wyglądać włamanie...

        Weszliśmy do pomieszczenia, które przypominało jadalnie. Na suficie wisiał żyrandol. Z kości. Stół był czarny, okrągły, a jedzenie na nim wyglądało paskudnie... i do tego śmierdziało... I... to krew? Przełknąłem głośno ślinę.

       — Chciałeś ze mną pogadać?

       Spiąłem się, gdy posadził mnie na jednym z dwóch krzeseł, a sam zajął drugie.

         Wszędzie śmierdziało krwią, rozkładającymi się ciałami i mokrym psem. W tej chwili zaczęło mi brakować zapachu Billa. Szczerze? Wolałbym już znosić jego chłodne spojrzenie przez cały dzień niż musieć tkwić w jadalni z tym cholernym wilkołakiem.

        — Tak.

        — Dlaczego...?

       — Pachniesz demonem — powiedział i napił się krwi. Tak po prostu pił ją z kieliszka. Jak nic byłem teraz blady.

        — N... No i?

      — Musisz być wyjątkowy skoro jakikolwiek demon zainteresował się tobą, a ja lubię wyjątkowych ludzi.

       Jego oczy świeciły niczym jakieś cholerne latarnie morskie... Umysł krzyczał „Uciekaj!" Ale ciało odmawiało posłuszeństwa.

        — Lubisz wyjątkowych ludzi... — wymamrotałem przez zaciśnięte gardło.

       — Lubię ich zjadać.

       Moje najgorsze obawy właśnie się potwierdziły. Chyba powinienem w końcu nauczyć się, że z istotami nadnaturalnymi się nie zadziera...

        — Chcesz mnie zjeść?

       — Jesteś zdziwiony?

       — Myślisz, że pozwolę się zjeść?

        Nerwowo rozglądałem się po pomieszczeniu. Poza stołem i krzesłami nie było w nim mebli... Okien też nie było.

        — Myślę, że nie będziesz miał wyboru.

        Krzyknąłem. Krzyknąłem tak głośno, że aż ochrypłem. Przemienił się. Zamiast brzydkiego faceta stał przede mną wysoki, owłosiony potwór, którego gęba przypominała mi twarz jednej z małpek, które widziałem w zoo. Tylko, że tamta małpka wyglądała na przyjaźnie nastawioną. W nim nie było nic przyjaznego.

       Chciałbym powiedzieć, że chwyciłem za nóż i dzielnie się broniłem, ale wtedy skłamałbym. Uciekłem. Wybiegłem z pomieszczenia, prawie się przy tym zabijając o własne nogi.

        Chyba pierwszy raz w życiu biegłem tak szybko... Chyba nawet udało mi się pobić jakiś rekord... Mój wuefista byłby ze mnie dumny gdyby to zobaczył... Może jak to przeżyje to mu napiszę o moim wyczynie? Tylko jak ja mu wyjaśnię, że uciekałem przed wilkołakiem?

         Nienawidzę dużych domów, w których da się zgubić, a wszelkie drzwi mogą prowadzić nawet do Narnii... A w tym domu były jeszcze piętra. Dużo pięter. Cóż... przynajmniej po tym wszystkim będę miał taką kondycję, że będę mógł przebiec maraton.

        Słyszałem za sobą potworne ryki, wycie, a to sprawiało, że biegłem jeszcze szybciej... Tak szybko, ze aż kilka razy ledwie zdołałem wyhamować na zakrętach. Wolę nawet nie myśleć o tym ile razy prawie wpadałem w ścianę. Czuję, że będę miał dużo nowych siniaków.

       W głowie miałem pustkę. Nie potrafiłem się skupić na jakiejś konkretnej myśli. Moje nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. Było mi niedobrze, miałem ochotę zwrócić śniadanie, obiad i wszystko, co tylko jadłem.

        Gdy myślałem, że już po mnie czyjaś dłoń złapała mnie za ramię i pociągnęła w tył. Nim się zorientowałem wylądowałem w... w szafie. Tak. To musiała być szafa. Bardzo ciasna szafa. Byłem tak spanikowany, że chciałem wrzasnąć, ale wtedy... usta mojego wybawcy mnie uciszyły. Poczułem znajomy smak truskawek.

        — Bill...

        Odsunąłem się gwałtownie i spojrzałem mu w oczy.

        — Jesteś kompletnym idiotą — oznajmił, a jego dłoń starła krew z mojego policzka. Był wściekły. Wdziałem to w jego spojrzeniu.

       — Dlaczego?

       — Pytasz mnie, dlaczego jesteś idiotą?

       — Pytam, dlaczego mnie uratowałeś.

       — Twoja siostra mnie zmusiła.

       — Bill...

        Sam nie wiedziałem, co chce powiedzieć... że jest mi przykro? Że wcale nie chciałem by to wszystko tak się potoczyło? Że go kocham?

       — Zamknij oczy.

      — Co...?

     — Zamknij oczy — powtórzył. Wahałem się przez chwilę, ale ostatecznie zrobiłem to.

       Czułem jak moje nogi odrywają się od ziemi, a ciało staje się dziwnie lekkie. Bill trzymał swoją rękę na moim ramieniu, a jego dotyk palił... Czułem się jakby ktoś przykładał mi odpaloną świece do ramienia.

        — Możesz je otworzyć.

       Otworzyłem je i... zdziwiłem się. Byliśmy w moim i Mabel domu. W moim pokoju.

        — Ja... Jak...?

      — Jestem demonem.

       — A no tak...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top