Rozdział 8

Zamurowało mnie. Stałam bezczynnie, wpatrując się w ekran z lekko otwartą buzią ze zdziwienia. Chciałam to na głos jakoś skomentować, ale odebrało mi mowę. Gdybym nawet mogła coś z siebie wydusić, to i tak nie wiedziałam, co konkretnie powiedzieć. Szok, jaki wywołała na mnie ta informacja, sprawił, że w mojej głowie panował chaos, a myśli były w totalnej rozsypce.

«On? Niee... Niemożliwe. To musi być jakaś pomyłka, chociaż... — Zwątpienie przebijające się przez niedowierzanie zaświtało w mojej głowie. — Przecież ja go tak naprawdę nie znam. Nie mam pojęcia, kim jest, ani czym się zajmuje. Nie wiem, jakim człowiekiem jest na co dzień i co napędza go do działania. Może podczas tej podróży przybrał jedynie maskę, aby zyskać moje zaufanie, kiedy dowiedział się, że również zawieram w sobie jakąś cząstkę nadnaturalności. Nie pohamował się przed wtargnięciem do mojego umysłu, nie mając przy tym zgody i działając wbrew obietnicy, jaką mi złożył, więc pewnie nic go nie powstrzymało, żeby komuś odebrać życie...»

Kiedy ja biłam się ze swoimi myślami, mama krzyczała, żywo gestykulując oraz wiercąc się nerwowo w miejscu siedzącym obok taty, który wyjątkowo milczał. Jedynie kurczowo ściskał dłoń swojej małżonki, nie wnosząc nic do zaistniałej sytuacji oprócz starania się przelania swojej żonie ogarniającego go stoickiego opanowania, aby ta przestała dawać się ponosić gniewnym emocjom.

— Uspokój się, ma chère — rzekła ostrożnie Cerise do zdenerwowanej kobiety, próbując załagodzić sprawę. Chciała pomóc, ale tylko sprawiła, że okoliczności stały się jeszcze bardziej napięte, a mama wybuchła większą złością.

— Niby jak mam to zrobić, skoro nasze dziecko jak zawsze musi się w coś wpakować! Nidy nie może trzymać się z dala od kłopotów! — Wyrywając z uścisku swoją rękę, wstała z tapczanu i wycelowała w moim kierunku palcem wskazującym, którym wymachiwała karcąco. — Masz wielkie szczęście, młoda damo, że nie połączyli twojej osoby z tym zbrodnialcem, przypisując także tobie jego poczynania! Wtedy dopiero mielibyśmy poważne problemy! Tetydo, czy chociaż raz w twoim dotychczasowym życiu zrobienie wyjątku od reguły bycia magnesem na wszelakie tarapaty jest takie trudne?! My przecież tyle dla ciebie poświęciliśmy!

Zaciągnęłam powietrze w głośnym chlipnięciu, które szybko zamieniło się w ciche łkanie, bo nie mogłam dalej utrzymać uczuć na wodzy. Ogromna gula urosła mi w gardle pod ciężarem słów z ust mojej rodzicielki, potęgując mój płacz i stając się motorem do dalszego jego okazywania. Chwilę później z moich zaszklonych oczu po policzkach pociekły obfite rzewne łzy. Ostatni raz spojrzałam w rozjuszoną twarz matki spod mokrych rzęs, a później obróciłam się do niej plecami i otarłszy słonawą ciecz rękawem piżamy, pobiegłam z powrotem do pokoju, słysząc za sobą:

— Nie skończyłam z tobą! Masz tu natychmiast wrócić! Słyszysz mnie!?

Nie zwracałam uwagi na jej wołania. Wkroczywszy do małej sypialni, od razu rzuciłam się na swoje posłanie, marząc o tym, aby pogrążyć się we śnie jak najszybciej, ale ten stan jak na złość nie przychodził. Naciągnąwszy kołdrę pod sam czubek nosa, obróciłam się na bok z twarzą skierowaną w stronę ściany, pod którą przysunięto materac uszykowany dla mnie, żeby dało się przejść do łóżka rodziców i móc choćby trochę swobodnie się poruszać. Ten ścisk to właśnie główny powód zakupu osobnego mieszkania dla nas, bo domek prababki na dłuższą metę był zbyt mały dla czworga osób takich jak my. Bardzo polubiłam Ceresie, aczkolwiek wolałabym teraz być już w naszym domostwie, gdzie mogłabym zakosztować samotności oraz prywatności w swoim pokoju. Niewielkie pomieszczenie, które dzieliłam z mamą i tatą, uniemożliwiało mi to oraz wystawiało mnie na aktualnie niechcianą konfrontację z nimi.

Gdy tak sobie leżałam, krzyki na dole ucichły, a jedynie pojedyncze szepty docierały tu do mnie przez lekko niedomknięte drzwi, w których mechanizm zamka nie dział prawidłowo. Powoli się uspokajałam wraz z poprawą atmosfery w salonie na parterze. Nie pociągałam nosem, mój oddech unormował się oraz ani jedna łza nie spływała z zaczerwienionych od płaczu oczu. Czekałam tylko, aż nadejdzie upragniony sen, ale zamiast niego schody zaczęły skrzypieć. Ten dźwięk stawał się coraz głośniejszy i wyraźniejszy; ktoś wchodził na piętro. Drzwi otworzyły się, wpuszczając tym samym delikatny snop światła, który oświetlił moje plecy. Zamknęłam oczy, udając, że śpię, bo nie miałam najmniejszej ochoty teraz z kimkolwiek rozmawiać. Osoba podeszła bliżej i pochyliła się nade mną, sprawdzając mój stan i najwyraźniej połknęła haczyk, ponieważ jedynie szepnęła ciche przeprosiny, po czym wyszła. Kiedy dotarło do mnie, że to mama, odwórciłam się z zamiarem wyrażenia swojej skruchy, ale było już za późno. Chciałam wstać i podążyć za nią, lecz po tym, co usłyszałam, niczym za sprawą magicznej różdżki cały ciężar emocji uleciał ze mnie, pchając w ramiona krainy snu, do której przecież tak pragmatycznie od godziny chciałam się przenieść.

***
Rano praktycznie ze sobą nie rozmawiałyśmy. Wymieniliśmy krótkie powitanie, które ukazało napiętą relację między nami, trwająca do końca dnia. Do zachodu słońca usłyszałam jeszcze od niej jedynie kilkakrotnie sztywne polecenia, żeby w czymś pomóc babci. Natomiast w następnych dniach podczas rozpakowywania w końcu przywiezionych pudeł wszystko wróciło do normy, a po kłótni nie było ani śladu, najwyraźniej wydarzenia związane z Mike'm przepadły w nie pamięć i tylko mi nie dawały spokoju. Sama się sobie dzieliłam, że nie wyrzuciłam karteczki z numerem chłopaka. Ta cała historia z przestępstwami jakoś nie przekonywała mnie dosadnie, mimo tego że nie znałam zbyt dobrze telepaty. Wciąż korciło mnie, żeby do niego zadzwonić oraz zażyczyć należytych wyjaśnień, ale zawsze, chwytając za telefon i skrawek papieru, powstrzymywała mnie myśl, że przecież najprawdopodobniej nie usłyszałabym od niego prawdy, więc kiedy porządkowałam mniej więcej rzeczy w swoim pokoju, schowałam zapisek na sam spod ostatniej szuflady biurka.

Mijały dni, powoli ogarniałam bałagan panujący wokoło mnie spowodowany ciągłym brakiem niektórych potrzebnych mebli. Nie wychodziłam z domu, jeżeli nie było takiej potrzeby, nad czym mama strasznie ubolewała i za każdym razem starała się mnie wyciągnąć spoza czterech ścian na świeże powietrze, stwierdzając, że powinnam się zaaklimatyzować. Nie zgadzałam się z nią, bo czułam się tu naprawdę świetnie. Starałam się po prostu spełnić jej prośbę zrobienia wyjątek od reguły, a wychodzenie na dwór zwiększało prawdopodobieństwo, że się na kogoś natknę i uruchomi to efekt domina, który dotąd nigdy nie kończył się dobrze, więc czemu miałoby to jakkolwiek się zmienić. Jeżeli oni chcą, niech sobie chodzą w piątkowe wieczory na te ich spacery, ale ja natomiast miałam inne plany. Dotyczyły one czytania nowych pozycji książek z mojego dużego księgozbioru, który z braku regału leżał jeszcze na podłodze.

Jedną nogę chowając pod siebie, usiadłam wygodnie z grubym tomem w ręku na pufie stojącej w rogu mojej jeszcze do końca nieumeblowanej sypialni. Była tak ustawiona, że siedząc na niej, miałam widok przez duże okno balkonowe na żelazną wieżę Eiffla, która majestatycznie górowała nad innymi budowlami. Najbardziej lubiłam tutaj przesiadywać, gdy zachód słońca dobiegał końca, a ostatnie promienie słoneczne malowały chmury ciemnymi odcieniami czerwieni, pomarańczu i fioletu. Natomiast mrok powoli nadciągał, wydłużając cienie rzucane przez budynki. Zaczynało się wtedy zapalać uliczne oświetlenie, które przełamywało nadchodzącą noc i sprawiało wrażenie, jakby miliony świecących gwiazd​ osadziło się na ziemi.

Właśnie taki widok mogłam teraz podziwiać za oknem. Przerwałam lekturę, odkładając na bok książkę, ponieważ coś dzisiaj czytanie mi nie szło i strasznie się przy tym męczyłam. Postanowiłam zająć się czymś innym, ale za bardzo nie wiedziałam, co ze sobą począć, więc zaczęłam napawać się pejzażem, rozmyślając nad czymś, co nie dawało mi spokoju od tygodnia. Oparłszy o brodę trzymany w ręce zablokowany telefon, popatrzyłam z zadumą na rozprostowany skrawek papieru, który jeszcze chwilę temu leżał zgnieciony na dnie kosza na śmieci od początku tygodnia po nieudanej próbie dodzwonienia się. Zastanawiałam się nad jedną rzeczą niedającą mi spokoju od dłuższego czasu, kiedy za każdym razem przechodziłam koło małego śmietnika - czy zadzwonić kolejny raz? Ostatnio jak odważyłam się wykręcić pod numer podarowany od Mike'a, to nikt nie odebrał. Z jednej strony poczułam ulgę, a z drugiej byłam zawiedziona i gdzieś z tyłu głowy krążyła lekka obawa. A jeśli mu coś się stało?

Poprawiłam się na siedzeniu, wydając z siebie z nerwów głośne westchnienie bezradności. Odblokowawszy telefon, pomyślałam, że raz kozie śmierć, a pewnie i tak nikt nie odbierze. Wystukałam numer na klawiaturze, wcisnęłam zieloną słuchawkę, po czym przyłożyłam telefon do ucha. Uprzednio zapalając lampkę, odłożyłam wymięty papier na drewniany stoliczek nocny stojący obok łóżka, na którym leżała zwinięta w kłębek kołdra niepościelona od rana. Średniej długości paznokieć kciuka wzięłam między zęby, lekko go przygryzając. Czarny lakier, jakim były tak samo pomalowane również pozostałe palce, odprysnął odrobinę wskutek nerwowego zaciskania uzębienia, gdy po kilkunastu sygnałach nikt nie raczył podnieść słuchawki. Zniesmaczona wytarłam drobiny z języka naciągniętym na dłoń rękawem. Miałam już wyłączyć połączenie, a tu nagle stało się coś, co sprawiło mnie w lekkie osłupienie. W końcu odebrał. Zamiast usłyszeć z drugiej strony prostego zapytania „halo?" albo „tak, słucham" dotarł do mnie hałas i trzeszczenie. Otrząsnęłam się szybko, jako pierwsza zaczęłam:

— Mike, żyjesz? Jesteś cały i zdrowy? To ja, Raven. Dzwonię, żeby sprawdzić, czy nic ci się nie stało.

Na początku nikt się nie odezwał wprost do słuchawki, ale w tle usłyszałam bardzo ciche szepty, z których nic nie mogłam wywnioskować przez cichą głośność, w jakiej były oraz przez towarzyszące im zakłócenia.

— Halo? — odezwałam się ponownie.

Już zaczynałam myśleć, że musiałam się pomylić przy przepisywaniu numeru i jakąś cyferkę źle nacisnąć, ale z urządzenia wydobył się chłodny ton głosu nienależący do telepaty:

— Można powiedzieć, że Michael żyje — powiedział mężczyzna z lekką nutką rozbawienia w głosie. — Wszystko z nim w porządku, nie musisz się martwić. Nie dzwoń więcej i nie zawracaj mu niepotrzebnie głowy, bo to najmniej jemu teraz potrzebne. Musi się skupić na sobie, jeśli chce przeżyć.

Pierwsze, o czym sobie pomyślałam, to o kim ten facet mówił, jaki Michael? Chwilę później dotarło do mnie, że to przecież pełne imię Mike'a. Jakoś zdrobnienie pasowało do chłopaka bardziej, bo dłuższe imię brzmiało zbyt poważnie jak na niego. Na dodatek co miał na myśli, mówiąc: „można powiedzieć, że żyje"? Kim ten gościu w ogóle był? Jak to przeżyć? Coś mu groziło?

— A nie mówiłem! — Wyrwał mnie z zadumy podniesiony głos osoby, która musiała stać gdzieś z dala od telefonu po drugiej stronie. — Wiedziałem, że zadzwonisz, Tyldzia!

Uśmiechnęłam się na dźwięk przezwiska, jakie mi nadał kiedyś właściciel wypowiedzianych przed chwilą słów.

Znowuż słowa ustąpiły miejsca trzeszczeniu. Moi rozmówcy prowadzili właśnie zaciętą wymianę zdań, tym razem trochę podnosząc głos, ale zrobili wszystko, żebym nie zrozumiała krzty z sensu rozmowy. Słychać było, że mieli podzielone zdanie na jakiś temat. Nie mogąc się dalej przysłuchiwać ich zażartej dyskusji, z której i tak nic nie wywnioskowałam, przerwałam ją słowami:

— Dzwonię, bo chciałam się dowiedzieć, czy to, co mówią w telewizji o tobie, Mikey, jest prawdą? Ciężko mi w to uwierzyć, bo nie wyglądasz na osobę, która mogłaby się dopuścić takich czynów.

Telepata westchnął na tę wejść z mojej strony. Mogę nawet przysiąść, że usłyszałam ciche przekleństwo z jego ust. Z tonu wydanego przez niego gestu można było wywnioskować, że do tej pory miał nadzieję, że się nie dowiem o jego niezbyt ciekawej przeszłości. No ale brudów nie udało mu się zamieść pod dywan. Chłopak już chciał coś powiedzieć, ale wtrącił mu się ten enigmatyczny dla mnie mężczyzna:

— To wszystko kłamstwa — warknął wzburzony. — Michael żadnego przestępstwa nie popełnił. Oni go wrabiają, a jeśli chodzi o ciebie, to lepiej, żebyś trzymała się od tego z daleka, jeśli nie chcesz, żeby coś ci się stało. Nie mają o tobie pojęcia, módl się, aby tak pozostało.

— Dlaczego go wyrabiają i kto to w ogóle robi? — zapytałam, podnosząc głos, chociaż przeczuwałam, co chciał zrobić i wcale się nie myliłam. Połączenie zostało zakończone, a ostatnie słowa wypowiedziałam sama do siebie.

Próbowałam jeszcze raz się dodzwonić, ale nikt nie odbierał. Odzywała się jedynie sekretarka z komunikatem w języku francuskim: le numéro sélectionné est temporairement indisponible*".

— Z kim rozmawiałaś, kochanie? — Do pokoju niespodziewanie weszła mama z koszem na pranie pod pachą.

— O Boże! Wystraszyłaś mnie!

Roześmiała się.

— Podobno strachają się ci, którzy mają coś do ukrycia.

— Co ty gadasz mamo... Ja nie mam nic do ukrycia — skłamałam, skubiąc końcówkę rękawa. — Z nikim takim nie rozmawiałam. Ktoś się pomylił. Chciał zamówić taksówkę i jakimś trafem wykręcił do mnie. To już nie pierwszy raz, kiedy mylą mój numer. Chyba muszę mieć jakiś podobny do tego taksówkarzy.

— Mhm... — Spojrzała w moją stronę z powątpiewaniem, ale w ostatecznym rozrachunku uwierzyła mi.

To, co powiedziałam, nie było całkowitym kłamstwem. Jedynie informacje o ostatnim połączeniu mijały się z prawdą, a pozostała część to jak najbardziej fakty. Zdarzyło się w niedalekiej przeszłości, że ludzie brali mnie za taksówkarza, dzwoniąc pod mój numer i działo się tak niejednokrotnie.

Przed wyjściem z pokoju mama oparła się o futrynę drzwi i tak stała parę sekund, nic nie robiąc. Wpatrywała się we mnie, a jej oczach malowała się troska. Przerwała panującą w otaczającym nas powietrzu ciszę, mówiąc:

— Idziemy na mały spacer. Trzeba trochę się ruszyć i spalić tych kalorii po obiedzie, żeby się nie odkładały. Wybierzesz się z nami?

Wydałam z siebie odgłos niechęci, chociaż nie miałam nic innego do roboty. Nie miałam ochoty czytać, to tym bardziej wychodzenie z domu nie brzmiało atrakcyjnie. Mama na to westchnęła zrezygnowana.

— Pamiętaj, w następnym tygodniu ci tak łatwo nie odpuszczę — rzekła, zakładając szal na szyję. — Tylko grzeczna masz mi tu się zachowywać, gdy nas nie będzie.

— Mhm... — przytaknęłam, chociaż nie dotarło do mnie, o czym mówiła, bo sprawa Mike'a wciągnęła mnie do reszty i nie dawała jeszcze bardziej spokoju niż przedtem. Moje myśli próbowały ogarnąć, co tak naprawdę się działo i kto groził chłopakowi.

*wybrany numer jest chwilowo niedostępny

--------------------------------
Tak jak obiecałam, wstawiam w niedzielę, ale na następny będziecie musieli trochę poczekać, bo piszę pracę na konkurs, którą muszę skończyć za niecałe dwa tygodnie :/ Gdybyście chcieli, to po konkursie mogę również na Watt wstawić, to co na niego napisałam. Ogólnie to historia oparta na faktach o mojej niezwykłej podróż do Batumi i białej kozie bez jednego rogu w tle, więc jeśli chcecie przeczytać, to piszcie ;)

Mam zamiar w kolejnym rozdziale trochę ukazać perspektywy Mike'a ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top