Rozdział 7

Zadrżałam, gdy po wyjściu z budynku lotniska wiatr rozwiał moje kruczoczarne włosy. Trzęsącą się z zimna dłonią odgarnęłam za ucho pasma włosów, które opadły na moją twarz, zasłaniając mi prawie całe pole widzenia. Pomimo tego że na bomberkę włożyłam jeszcze cienki płaszcz, to i tak poczułam drastyczną różnicę w klimacie, jaki panował tutaj a tym na Florydzie. Rozglądając się dookoła, zatęskniłam za słonecznymi plażami ze złotym piaskiem, palmami i ukropem, który dawał nieźle w kość, gdy w południe słońce osiągało zenitu na widnokręgu, natomiast tutaj w Paryżu to było zupełne przeciwieństwo. Właśnie panowała jesień, nic tylko zimno i wietrznie. W danym momencie dżdżysta, deszczowa pogoda powitała nas, kiedy łapaliśmy taksówkę. Szybko podbiegliśmy do pierwszego lepszego samochodu stojącego na zajeździe dla taryf, aby nie przemoknąć do suchej nitki. Widząc nas, kierowca wyszedł z auta, powitał krótkim „Bonjour!", wziął nasze walizki i schował do bagażnika.

- Co to za chłopak? Skąd się znacie? - zapytała ze zdziwieniem mama, gdy wsiadając do taksówki, przepuściła mnie przodem. Tata, dołączając się do zapytania mamy, spojrzał na mnie z przedniego fotela pytającym wzrokiem. - W samolocie co chwilę jakoś dziwnie się na ciebie patrzył. Może to jakiś psychopata?!

- Nie, mamo. Nie histeryzuj - odpowiedziałam rozbawionym głosem na reakcję mamy, która często tak się zachowywała w przypadku poznawania nowych ludzi. Nie mogłam jej przecież powiedzieć, że porozumiewaliśmy się za pomocą myśli, bo by mi tu zaraz sprawdzała, czy nie miałam gorączki lub jeszcze lepiej, na zawał by tu nam zeszła. - Żaden z niego psychopata. Z Mikem poznałam się na lotnisku w Miami. To nikt taki, pewnie i tak więcej się nie zobaczymy, więc nie ma, po co tego roztrząsywać.

- No oby - wtrącił tata, gdy kierowca w średnim wieku usiadł za kierownicą i zatrzasnął za sobą drzwi. Po francusku wskazał taksówkarzowi, pod jaki adres miał nas zawieźć, a następnie znowuż zwrócił się do mnie, sprawiając mi wywody: - Trochę za stary jak na kumpla, nie sądzisz? Ile on ma w ogóle lat? Dwadzieścia osiem, trzydzieści?

- Dwadzieścia jeden, tato. - Te ich pytania sprawiały, że czułam się jak na jakimś przesłuchaniu po dopuszczeniu się jakiegoś niegodziwego czynu.

- I tak sądzę, że to za dużo. Ty nawet nie masz przecież jeszcze czternastu skończonych - rzekł pretensjonalnie, siadając z powrotem prosto na miejscu.

- Ale niedługo to się zmieni. Za niecałe cztery miesiące mam przecież urodziny.

- Pamiętamy, córciuś. - Przytuliła mnie mama. - Ale nie dorastaj zbyt szybko, dobrze? Bądź naszą małą córeczką.

Kiwnęłam nieznacznie głową, jednak wiedziałam, że nawet gdybym się nie wiadomo jak starała, to i tak spełnienie prośby mamy nie należało do wykonalnych. Chociaż nie było mi to na rękę, nie mogłam się tak po prostu zatrzymać w beztroskim dzieciństwie, skoro tyle śmierci krążyło wokół mnie i to najprawdopodobniej z mojego powodu. Pewne wydarzenia po prostu sprawiają, że nie mamy wpływu na to, jak szybko dorastamy.

Taksówka ruszyła z piskiem opon. Z dosyć szybką prędkością włączyliśmy się w dosyć duży ruch drogowy. Za nami zabrzmiał dźwięk klaksonu zdenerwowanego kierowcy, któremu zajechaliśmy drogę. Czułam się wtedy, jakby życie pchało mnie na siłę w dorosłe życie i w problemy jakie ono ze sobą niesie, a gdy próbowałam przystopować, popędzało mnie do dalszego działania jak ten klakson.

Jadąc paryskimi uliczkami, podziwiałam widoki zza okna. Pomimo iż pogoda nie należała do najpiękniejszych, to i tak miejsce, w którym się teraz znajdowaliśmy, wciąż nie traciło swojej magii wykreowanej przez wszystkie filmy z akcją odgrywającą się w mieście zakochanych, jakie dotąd zdążyłam obejrzeć. Najbardziej przy podziwianiu zabytków podczas drogi zwróciła moją uwagę wielka wieża Eiffla. Co innego mieć okazję popatrzeć na nią tylko na zdjęciach a widzieć na żywo, przy czym wydawała się jeszcze bardziej majestatyczna. Spora część Paryżan uważała, że ten monument szpecił miasto, aczkolwiek ja po pierwszym wrażeniu mogłam stwierdzić, że to całkowita nieprawda, ponieważ nadawała wspaniałego klimatu i oryginalności temu miejscu.

Będąc bliskim wyjechania poza granicę stolicy Francji, zauważyłam, że zabudowania stawiały się nie tak bardzo ściśnięte oraz wymyślne jak w centrum, a niebo zaczynało pogodnieć, przez co mogłam odetchnąć z ulgą, bo wycieraczki nie poruszały się z taką częstotliwością jak wcześniej. Te bardzo częste odgłosy przesuwania się gumy po mokrej szybie strasznie mnie irytowały i myślałam, że zaraz wyjdę z siebie.

Po przebytej półgodzinnej drodze taksówka zatrzymała się pod maleńkim, domkiem jednorodzinnym. Pogoda w tym miejscu już całkowicie nie przypominała tamtej na parkingu, chociaż widać było, że deszcz nie ominął tej mieściny, ponieważ niewielkie kałuże oraz krople na roślinności pobłyskiwały w promieniach słońca wychylającego się spoza obłoków przeganianych przez delikatny wiatr. Z ciekawości przyjrzałam się dokładniej lokum, w którym przyszło mi spędzić nadchodzącą noc i kilka kolejnych, dopóki nasze rzeczy nie dojadą na miejsce. Pomimo tego że malutki dom prababki wyglądał na naprawdę stary i nieco zaniedbany, bo w niektórych miejscach widać było dziury odpękniętego białego tynku pod pnącym się grubym bluszczem na ścianach budynku oraz gdzieniegdzie brakowało paru dachówek, to i tak bił od niego szczególny urok, który wyróżniał go spośród wybudowanych w podobnym stylu domostw w pobliżu. W szczególności zieleń dookoła niego zapierała dech w piersiach. Wszystkie kwiaty i krzaczki starannie przycięte cieszyły oko, współgrając na skalniakach po obydwóch stronach wąskiej ścieżki prowadzącej do ganku, na który, usłyszawszy, że przyjechali goście, wyszła babcia Cerise z wielkimi okularami na nosie, aby nas powitać. Elegancka kobieta trochę po osiemdziesiątce z upiętymi klamrą przyprószonymi siwizną włosami uśmiechnęła się, przez co na jej twarzy widoczne już zmarszczki pogłębiły się znacząco. Gdy zauważyła, że wychodzę z taksówki, przygładziła ze zdenerwowania haftowany w kwieciste wzory czarny fartuszek przykrywający prostą sukienkę w odcieniu burgunda. Szczerze powiedziawszy, ja też się odrobinę stresowałam. Dodało mi troszeńkę otuchy to, że nie byłam jedyną zestresowaną osobą w tej sytuacji. Nigdy nie miałam okazji jej poznać, więc kiedy tata uregulował rachunek i taksówka odjechała, zostawiając za sobą jedynie odgłos chrzęszczących na rozsypanym na drodze żużlu opon, ruszyłam niepewnie za rodzicami, przechodzącymi przez furtkę, nad którą znajdował się drewniany łuk obrośnięty gałązkami czerwonej róży, sprawiający wyglądem wrażenie portalu do bajkowej krainy. Moi rodziciele również jako pierwsi wymienili czułe, powitalne uściski oraz wręczyli drobny prezent w podzięce za gościnę. Babcia wychyliła się zza ramienia mamy, pytając, gdzież podziała się jej ukochana wnuczka.

- Bonjour, mademoiselle! - przywitała się melodyjnym głosem, gdy podeszła bliżej. Ucałowała mnie w oba policzki, a następnie chwyciła za ramiona, ściskając odrobinę swoje dłonie. - Ależ tyś wyrosła! Niech ja się tobie przyjrzę, mon chère. - Poprawiła spoczywające na jej nosie okulary. Przez grube szkła można było dostrzec wyraźnie zarysowującą się radość w mądrym spojrzeniu Cerise. - Ostatnio miałam okazję widzieć cię jedynie na zdjęciu, jak byłaś jeszcze małym, słodziutkim brzdącem... No ale już dosyć tych czułości. Nie stójmy na dworze, chodźmy do domu, bo zaraz jedzenie wystygnie.

Chwyciła mnie pod ramię i poprowadziła w stronę wejścia. W środku na wstępie wzięła ode mnie płaszcz, a następnie powiesiła go w szafie stojącej po lewej stronie przedsionka. Rozglądałam się dookoła, kiedy babcia w skrócie wskazywała, co gdzie się znajduje. Schody, rzucające się w oczy od razu po wejściu do holu, prowadziły na małe piętro, na którym, znajdowała się sypialnia, pokój gościnny i łazienka. Na dole pierwsze pomieszczenie na lewo to toaleta, na wprost której znajdowały się maluteńkie drzwiczki schowka pod schodami. Dalej znajdował się tylko duży salon połączony z jadalnią oraz sporawa kuchnia, z której wydobywały się smakowite zapachy. W całym mieszkaniu było, tak jak podejrzewałam, schludnie i czysto. Tata poszedł zanieść bagaże na górę, a Cerise zaprowadziła mamę wraz ze mną do nakrytego stołu, po tym jak prędko umyłyśmy ręce po długiej podróży. Kiedy wszyscy zasiedli na swoich miejscach, zaczęliśmy jeść. Całe moje napięcie uleciało w niepamięć, gdy rozmowa się rozkręciła.

- Jak ja się stęskniłem za tym miejscem - odezwał się tata, podwijając rękawy koszuli, zanim wziął się za konsumpcję ciepłego francuskiego przysmaku. - Ileż to już czasu upłynęło od ostatniej mojej wizyty tutaj?

- Przyjechaliście tu od razu po waszym ślubie, czyli jakieś dobre siedemnaście lat temu, bo tak to wcześniej podczas studiów zarywałeś tu wiele nocy na wkuwanie tych swoich terminologii - odpowiedziała Cerise, uśmiechając się na to wspomnienie.

- No bo widzisz, Raven - zwrócił się do mnie. - Na początku nie było mnie stać na mieszkanie w centrum miasta, więc pomieszkiwałem tutaj. Jak było ciepło, to jakoś rowerem się jeszcze dojechało na miejsce, ale, gdy nadchodziła zima, dostanie się przed uniwerek graniczyło z cudem. Żadne autobusy tu nie jeżdżą, a najbliższy przystanek jest jakieś dziesięć kilometrów stąd. Kupiłem sobie wtedy pierwszy samochód...

- Chyba raczej rzęcha, bo samochodem tego nazwać nie można - przerwała mu rozbawiona, starsza kobieta.

- No może swoje lata miał, ale to pożądane auto, które po podrasowaniu...

- Tym podrasowaniem nazywasz ciągłe naprawy, gdy co chwile coś w nim szwankowało. - Znowuż nie dała mu do końca dojść do głosu.

Widząc, że danie bardzo mi smakuje, babcia powiedziała, że to, co jemy, było pewnego rodzaju tartą, nazywaną quiche lorraine, po czym wstała, aby sięgnąć po butelkę wina z lodówki. Nalała chojnie do swojego kieliszka i tych rodziców, a później, gdy chciała polać aromatycznej, rubinowej substancji do mojego, mama wyraziła swój kategoryczny sprzeciw.

- Przecież od jednej lampki do obiadu nikomu nic się nie stanie - prychnęła, robiąc jej na przekór. Na dnie kieliszka obok mojego talerza wylądowało trochę cieczy, kiedy mówiła: - Ja tu jestem panią domu, więc udzielam pozwolenia tej oto młodej damie.

Sięgnęłam po kielonek i umoczyłam delikatnie usta. Matka posłała mi karcące spojrzenie, mówiące „policzymy się później, masz to jak w banku". Nie mogąc się pogodzić z zaistniałą sytuacją, sama się napiła, ale nie cackała się tak jak ja, wzięła duży haust. Babcia roześmiała się na poczynanie swojej zięciowej, poklepując mnie po plecach.

Z tego jednego kieliszka do obiadu zrobiło się o kilka więcej. Towarzyszący mi dorośli dolewali sobie trunku co jakiś czas, gdy dno ukazywało się ich oczom. Prowadzona rozmowa stała się dla mnie niezrozumiała, bo mówili po francusku, a ja dopiero od niedawna zaczęłam się go uczyć. Na początku wplątywali pojedyncze wyrazy do zdań, a z czasem ich wypowiedzi stawały się jedną wielką plątaniną dwóch języków, aż w końcu całkowicie przerzucili się na ojczystą mowę Cerise.

Kiedy skończyłam jeść, wstałam od stołu, podziękowałam za posiłek i odniosłam swój talerz do zmywarki. Udałam się do góry, ponieważ stwierdziłam, że dłuższe przesiadywanie w jadalni nie miało już większego sensu. Pokonując schody, stawałam stopy na co drugim stopniu, aby jak najszybciej móc się udać spać. W ekspresowym tempie wykonałam wieczorną toaletę, a następnie rzuciłam się bezwładnie na łóżko wykończona dzisiejszymi wydarzeniami. Nie miałam nawet już siły, żeby kiwnąć małym palcem u stóp. Gdybym wiedziała, co czekało na mnie na lotnisku, zaaplikowałabym sobie jakieś silne środki nasenne, jakie podaje się koniom, i kazałabym siebie nosić. Pewnie by to i tak nie wypaliło, bo najprawdopodobniej oskarżyliby moich rodziców o porwanie czy​ coś w tym stylu i nie przepuściliby nas dalej podczas kontroli, a tata na samo wspomnienie takiego pomysłu spojrzałby się na mnie, jakbym do reszty oszalała.

Uporządkowaniem rzeczy, które porozwalałam po przyjściu do pokoju, postanowiłam, że zajmę się jutro, a teraz miałam świetny plan, żeby zasnąć w świeżej i pachnącej pościeli, która była przyjemnie chłodnawa. Już przymykałam powieki, które zaczęły straszliwie ciążyć, wtuliłam się w brzeg kołdry, a tu nagle z sielankowego błogostanu wyrwało mnie wołanie taty:

- Tetydo! Szybko zejdź do nas na dół! Musisz to zobaczyć!

Stęknęłam z niezadowolenia. Niechętnie powolnym ruchem odkryłam się, ściągnęłam z łóżka najpierw jedną nogę a potem drugą. Usiadłam, przecierając oczy, po czym kiwając się delikatnie na boki, jeszcze chwilę zostałam w pozycji siedzącej. Gdy schodziłam po skrzypiących od starości drewnianych schodów, nie spieszyłam się zbytnio, co spowodowało, że tata zawołał ponownie:

- Noż weź się pospiesz!

- Czego tak krzyczysz, przecież już schodzę - uniosłam lekko głos, zeskakując z ostatnich schodków, aby usłyszeli mnie w salonie.

Podeszłam do wielgachnej sofy, na której siedzieli wszyscy trzej domownicy, i oparłam się o jej skórzane, wytarte oparcie. Oglądali wiadomości, z których słów nic nie rozumiałam z powodu nieznanego dla mnie języka. Moją uwagę zwróciło średniej jakości nagranie z monitoringu z jakiegoś dużego centrum handlowego, które pojawiło się w górnym prawym rogu. Przez duże powiększenie skupione na zakapturzonej postaci obraz nie był zbytnio wyraźny. Usłyszawszy, że nadchodziłam, obrócili się w moją stronę, a ja również wtedy na nich spojrzałam pytającym wzrokiem. Z każdym z osobna nawiązałam chwilowy kontakt wzrokowy, po czym znów wrócili do patrzenia się w ekran trochę przestarzałego telewizora babci, która od dawna go nie wymieniała. Z ciekawości buzującej w moich żyłach ponownie zerknęłam na urządzenie, aby dowiedzieć się, co wywołało tak wielkie poruszenie.

- Podobno to ten twój znajomy z lotniska - odezwała się babcia, kiedy dostrzegłam zdjęcie widniejące na ekranie obok prezenterki wieczornych wiadomości, która szybko mówiła po francusku.

Dostrzegłam podobieństwo osoby przedstawionej na fotografii do tej nowo poznanej, mimo iż przedstawiała chłopaka w wieku może coś około piętnastu lat. Krótkie, ścięte na jeża włosy niepasujące do niego, tak jak te dające się spiąć w małego kucyka i jaśniejsza karnacja z o wiele mniejszą ilością piegów, nie utrudniała mi rozpoznanie Mike'a, ale co on do cholery wyprawiał w wiadomościach. Widząc moje zmieszanie, mama po krótce nakreśliła zdenerwowanym głosem, o czym była mowa:

- Jest poszukiwany za popełnienie wielu przestępstw, między innymi zabójstwa. Proszą o kontakt z policją, jeżeli ktokolwiek wie, gdzie ten młodzieniec się znajduje, a ty, młoda damo, mówiłaś, że nie jest psychopatą!

----------------------------------------------------
DUM, DUM, DUM, DUM, DUM...
Czy ktokolwiek spodziewał się czegoś takiego? Co o tym sądzicie? Podzielcie się swoimi opiniami na temat zaistniałej sytuacji.

Chciałam wstawić przed północą, ale jak na złość internet działał mi z szybkością ślimaka rajdowca... Następny rozdział postaram się dodać w następną niedzielę, większość mam już napisane ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top